Dlaczego odszedłem...
Author of this text:

Wielu już w mym życiu pytało się mnie dlaczego odszedłem od kościoła. Co też Bóg w swej ogromnej miłości uczynił co zraniło moje uczucia?

Przyczyn można szukać wielu, jednak pierwszą rzeczą jest to, iż ja nie znałem Boga! Jakże dziecko ma poznać miłość istoty, której to nawet wyobraźnia jego nie ogarnia, nie zna celu jaki przyświeca tej istocie, ani powodu, dla którego oddaje jej cześć. Jednak dalej pod groźbą kar, uczęszczać musiałem do miejsc kultu, gdzie każda godzina spędzona wśród fanatycznie zaślepionych wyznawców, mamroczących słowa , które rozlewając się pod wysokim sklepieniem, przytłaczały młodego ducha, miażdżyły swą mrocznością, napawały gniewem.

Każde kolejne święto mające przybliżać do siebie, jedynie raziło mnie swą nieszczerością. Wybaczyć sobie ten jeden dzień w roku....a dnie następnego zapomnieć o miłości, goniąc pieniądz, który to tak łatwo umyka. Przy którym to czas spędzany z dzieckiem staje się utrapieniem, a ono samo niewygodą. O istocie owej zapomnieć można jedynie zajmując się pracą, którą to wykonując zapewnia dziecku przyszłość. Stworzenie owo także wpadnie w ów cykl i zapomni o swym człowieczeństwie. Odczłowieczane nigdy nie ustanie, aż nastaną czasy, gdy uczucie stanie się jałowe, gdy słowa zatracą swe dawne przesłanie. Dobra, którymi to odgrodzi się syn człowieczy od wszystkiego co pięknem swym oczy jego niegdyś urzekało, staną się jego dumą. Wartość swą nimi będzie wyznaczał, a doprawdy w oczach mych pustym pozostanie i życia straceńcem. Żal mnie niezmierny ogarnia i trwoga na myśl, iż pomrze cała ta kraina za lat kilkaset. Drzewa, których to pięknem upajałem się u lat mych młodzieńczych, legną koło mnie spopielone niczym papier.

Jednak jakież to ma znaczenie w oczach twego Boga? Szatańskim nasieniem pozwałeś wszystko co ja pięknem mienię i tak dzieło niszczenia, nazwałeś zbawieniem. Bo czy nie łatwiej gwałtu się dopuszczać na tym co plugawym zostało nazwane?

Jednak co ma począć istota, której brak ducha, jeśli pustki swej pustką większą jeszcze, lecz sycącą nie wypełnić?

Czas jeszcze jakiś mego dzieciństwa, prawa wasze trzymały mnie na uwięzi, jednak z chwilą każdą pęta okalające mego ducha słabły, aż wyzwolenia doznałem. Blizn jednak wiele szpeci mego ducha, a czas jedynie pokaże czy ujdą w zapomnienie. Lecz i teraz ból me plecy przeszywa, gdy bat klerykański sobie przypominam. Pytam wtem siebie „czy nie ma aby Boga?". I grymas uniesienia widzę na ich twarzach, gdy myślą o mnie klęczącym przy ołtarzach. Jednak odrzucam ich kłamstwa, brednie ich skończone, dzieło wyzwolenia wśród ludzi odnowię. Przywrócę tym godnym czystą ich wiarę, choć sam już nie przystanę. Zbyt dużą nienawiść do Boga zaszczepiłem, choć czy do Boga? Do kleru prawdziwie! On to kłamstwa swe przypisywać chciał Bogu, by za każdą winę, zwracać się ku niebu. Jednak Bóg daleki mi już po skraj życia zostanie, nie gańcie mnie przeto, z diabłem nie przystaję. Jedynym mi boskości przejawem natura pozostaje, a każdy kto ją krzywdzi, moje serce łamie.

I czy Bóg wasz, boskości swej w naturze przejawić nie pragnął? Czy nie chciał wam raju wizji przekazać na jawie?

Po co więc cierpienia? By lepiej-wam powiadam- zasmakować raju, gdy się w nim postanie. Diabła obwiniacie? Wasza to pyszność szatanem ziemi się stała. A niewielkie ognisko potrzeb w burzę ognia przemienił wasz wicher. Powiew pragnień waszych ogień niesie po globie całym. Aż wszelki byt strawicie, w łaknieniu nieustannym. Tak hołd swemu Bogu, najlepiej oddacie. Gdy choroby i głód ciała wasze zgarną, czy nie będzie to tym, co Jan wasz proroczy pozwał apokalipsą?

Wasz jedynie, ponieważ słowa jego uszom mym już nie są miłe. Dość mych cierpień, nader ciężkie niosę brzemię, by wasze jeszcze targać zamartwienia i biedę.

Czym jest brzemię moje? To ból życia wśród was targam od małego. Zawiści mnie uczyliście do siebie samego. Za piękna pożądanie zboczeńcem nazwać zdołaliście! I winiłem się za me największe miłostki.

Jednak nie was winię za te słowa, gdyż wy tylko nauki wypełniacie, błądząc w księdza poemacie. Czy otrząsnąć się wasz umysł zdoła? Czy odrzuci od siebie ich złowieszcze słowa?

Nie mi wolę cenić wasza, jeśli w ogóle takową posiadacie. Czy choć krzta człowieczeństwa pozostała w tych głowach? Żyć jedynie mogę nadzieją....iż tak.

Czy dalej uraz do mnie żywicie? Tak! Widzę srogość w waszych oczach, co kole mnie głęboko, jednak mniej dotkliwie. Na ból lekarstwem marzenia mi się stały. Śnię o lepszym świecie, bez diabła i wszelkiej nikczemności waszej. Zostawcie mnie w spokoju i już nie pytajcie, dlaczegóż Boga opuściłem, żyjąc w diabłów kłamstwie!


Janusz Węgierski
Publicysta Racjonalisty.

 Number of texts in service: 3  Show other texts of this author

 Original.. (http://therationalist.eu.org/kk.php/s,1276)
 (Last change: 18-01-2004)