Dzięgi teologia jątrzenia
Author of this text:

Niby nic, a tak to się zaczyna. Zwyczajne niby biskupie tratatata, w istocie nienawistne jątrzenie.

Oni, pątnicy, pielgrzymi ciągną tam ze stron, być może w euforii, w poczuciu pięknej wspólnoty, ożywieni wiarą swoją, nadzieją że Panienka miłość okaże, przyszłość rozjaśni, ludzi zmieni na lepsiejszych. A biskupunio im wprost przeciwnie. Na zamówienie partyjne.

Tym razem generalnym propagandystą na Górze Jasnej z okazji Święta Wniebowstąpienia był szczecińsko-kamieński abp Andrzej Dzięga. Mam do jego homilii kilka uwag, bo mi wolno. A nie dotyczyła ona religii. Jeszcze, póki co, wstrętni racjonaliści mogą mleć paskudnymi ozorami i to wbrew liberałowi(?) Gowinowi. Klecha, zamiast o Najświętszej Panience, dzięki której powinniśmy się kochać szczerze i kłów nie szczerzyć, jak zwykle prawił politycznie.

Nie wtykałbym swego obrzydliwego nosa w krasomówcze produkcje biskupa, gdyby chłop był uczciwy i na początku, a nawet tylko na końcu, poinformował słuchaczów, że reprezentuje interesy określonej partii politycznej, więc gada z zaangażowaniem w imieniu swych klientów. Do tego każdy ma prawo, nawet advocatus diaboli. Wprawdzie nie jestem pewien, czy też biskup jako urzędnik obcego państwa (watykańskiego), ale niech tam.

Natomiast kiedy mówca operuje, i to uważając się za wyraziciela całości, pojęciem naród, a zasuwa jako przedstawiciel najwyżej jednej czwartej tej zbiorowości prezesa popierającej, ja, jako należący do trzech czwartych chrzaniących prezesa (ogólnie, bo w istocie jako kacerz do pięciu procent racjonalistów) jestem przeciwko uzurpacji i kłamstwu, niestety śmierdzącemu. Należę bowiem do tej większości narodu, co uważa, iż w wiadomej sprawie odpowiedź uzyskała. Ale nie według obywatela Andrzeja Dzięgi. Bo on twierdzi, że Na jedne pytania odpowiedzi się pojawiły, na inne pytania ciągle brak odpowiedzi i nie widać bliskich perspektyw ich pozyskania. Pojawiły się jeszcze nowe, dodatkowe pytania. (...) a naród ma prawo pytać, gdyż naród jest suwerenem we własnym państwie. Instytucje państwowe nie służą jakiemuś państwu czy jakiejś formie państwa, ale służą państwu według woli narodu.

Nie będę zbyt obficie cytował rzeczonej pokrętnej wypowiedzi, by nie zapaskudzać sobie tekstu. Ale celne kawałki trzeba. Całość nawiązywała do katastrofy smoleńskiej, na której, czyli karawanem, taki jeden bezwstydnie chce wjechać do kancelarii na fotel premiera, by rządzić, to jest głównie do cna Polskę zapomnikować figurkami nieszczęsnego, nieudanego brata. Na nic tłumaczenie, że to zwyczajna nieprzyzwoitość takie robienie interesu na tragedii. Można by było pomyśleć, że hierarchowie, jako świątobliwi katolicy z najwyższego kierownictwa firmy, wytłumaczą swemu bratu w wierze ohydną niestosowność działań. A oni, jak zwykle, z partią pisiorową. Bo niby ta właśnie partia z narodem (dwudziestopięcioprocentowym).

Perorując do biednych pielgrzymów obywatel Dzięga poruszył problem suwerena (nie mylić z dawną złotą monetą brytyjską o wartości jednego funta sterlinga). Suweren to inaczej władca, panujący, w tym wypadku naród jako zwierzchnik rządzących, niezależny od kogokolwiek, zwłaszcza od państw obcych oraz ich przedstawicieli. Zatem coś tu nie gra, bo jak niezależny to niezależny, także od państewka Watykan i jego tam mianowanych działaczy politycznych.

Biskup Dzięga, Wikipedia
1. Biskup Dzięga, Wikipedia

Generalnie wiadomo, że satysfakcjonująca ob. Dzięgę (oraz jego świeckiego prezesa) odpowiedź tłumacząca słynną katastrofę może być tylko jedna: podły obecny rząd musi przyznać, że spółkując z Putinem perfidnie obezwładnił samolot, nadział go na brzozowy patyk, zamglił, ogazował, omamił elektronami itd. Za zbrodnię tę ma natychmiast oddać władzę prezesowi i jego kompanii. I dopóki ob. Dzięga (oraz jego prezes) takiej odpowiedzi nie usłyszy, będzie dalej pytał, a przede wszystkim pytania namnażał. Wówczas instytucje państwowe nie będą służyć jakiemuś państwu czy jakiejś formie państwa, ale służyć będą prawdziwemu państwu, to jest prezesowi oraz biskupowi.

Tu chyba miejsce stosowne, by przytoczyć opinię Miłosza (którego czarni słusznie nie chcieli pochować na Skałce): Polska staje się tym, czym w swej esencji zawsze była, to jest jednym wielkim organizmem narodowym, w którym Naród jest na ołtarzu, z Matką Boską jako bóstwem pomocniczym w służbie Narodu...

Nie od rzeczy będzie też wspomnienie inne: Pod koniec sierpnia 1968 roku, gdy polskie oddziały, wraz z wojskami Układu Warszawskiego, pacyfikowały Czechosłowację, w święto Matki Boskiej Częstochowskiej zebrało się na Jasnej Górze trzysta tysięcy pielgrzymów. Haniebnej interwencji nie potępiono. Ten kawałek to à propos twierdzenia ob. Dzięgi, że ...suwerenny naród nie może być zmuszany do postawy klienta wobec innego państwa lub narodu. Dlaczego żaden z ówczesnych obywateli biskupów nie przypomniał wtedy pątnikom, jak powinni się zachowywać członkowie suwerennego narodu? Bo biskupi robili ze strachu w majty, to jest w sukienki? Teraz ma się odwagę pyskować na władzę wybraną przez naród, sprawującą rządy z jego woli, demokratyczną? To liberały udawane, dlatego ich nie znoszę, ale są z rzeczywistej woli większości. Biskup zaś popiera mniejszość, która dekonstruuje system. Czyżby miał nadzieje, że zgraja zbuduje mu półfeudalne państwo kościelne?

Niech ob. Dzięga zauważy, że nie sięgam do antysuwerennej, za to owocnej, historycznej współpracy hierarchii z zaborcami, że nie cytuję Słowackiego, nie przypominam umizgów pana Glempa do naszej partii.

Tak prawdę mówiąc, czy biskupi nie powinni zajmować się tym, do czego formalnie są powoływani: posługą ludziom biednym oraz rozwijaniem tak nędznie się prezentującej współczesnej polskiej teologii? Zamiast byle jaką teologią jątrzenia przeciw wolności?

Czy mam się zwrócić daremnie do nieistniejącego najwyższego kierownictwa Kosmosu i zawołać, jak kiedyś ten obrzydliwiec Wolter: Écrasez l’infâme! — zmiażdż nikczemne!

P.S. A teraz z innej tej samej beczki.

Pyta mnie jeden, będąc pod wrażeniem wynurzeń, w zasadzie wynaturzeń, byłej, pożal się Boże, minister spraw poranionych, dlaczego ona tak zaciekle broni idei masowego umierania (do walki szli z uśmiechem na ustach), najlepszej młodzieży? Czy chodzi o to że, mogąc, sama wysyłałaby na śmierć nie tylko te mizerne dwieście tysięcy warszawiaków, ale liczniejsze kontyngenty, żeby potem jakiś krasnolud budował trupom naiwnych muzea na chwałę swej dyktatorskiej władzy?

Niestety, jak sądzę, sprawa jest mniej ojczyźniana. Już Tuwim malował przerażający obraz ukazujący, jak stada dzikich bab kwiatami obrzucać będą żołnierzyków, którzy morituri te salutant. Dlaczego te wiedźmy tak ochoczo ślą chłopców na masakry? Bo, proszę pana, im już nie zależy. Nie one będą mdlały w miłosnych uściskach junaków! Jak ujęła rzecz ta dziwka Pompadour: Après nous le déluge! Po nich potop!


Anatol Ulman
Urodzony w 1931 roku pisarz, dziennikarz i krytyk literacki. Publikacje książkowe: Cigi de Montbazon (1979), Godziny błaznów w składnicy złomu. Komedia współczesna (1980), Obsesyjne opowiadania bez motywacji (1981), Szef i takie różne sprawy (1982), Potworne poglądy cynicznych krasnoludków (1985), Polujący z brzytwą (seria Ewa wzywa 07, 1988), Ojciec nasz Faust Mefistofelewicz (1991), Zabawne zbrodnie (1998), Pan Tatol czyli nieostatni zajazd na dziczy. Historia burżuazyjna z końca (2000), Transakcja z amnezją. Komedia wirtualna (2000), Dzyndzylyndzy czyli postmortuizm (Wydawnictwo Alta Press-2007), " Drzazgi. Powabność bytu" (2008). W listopadzie 2010 roku zadebiutował jako poeta tomikiem wierszy "Miąższ".

 Number of texts in service: 25  Show other texts of this author

 Original.. (http://therationalist.eu.org/kk.php/s,2135)
 (Last change: 18-08-2011)