Nic straconego
Nie rezygnujmy jednak pochopnie, może coś da się jeszcze uratować z tej definicji.
Nieskończenie sprawiedliwy i miłosierny. Czyli sprawiedliwie nagradza i każe, zależnie od naszych
uczynków — jak sprawiedliwy sędzia. Ale też nieskończenie miłosierny, czyli bezgranicznie litościwy,
wyrozumiały i współczujący. Czyli przebacza zawsze i każdemu wszystko z pełnym zrozumieniem. Nie może jednak jednocześnie przebaczać każdemu i być sprawiedliwym wobec każdego.
Tzn. mógłby, gdyby nikt nie mógł zasłużyć na karę, jednak
wg wykładni Kościoła większość na karę zasłuży (pomijam postępowych teologów, którzy
chętnie zmieniają cechy niezmiennego Boga, byle tylko pozbyć się sprzeczności). Żywy czy nielogiczny
Nie przejmujmy się chwilowymi niepowodzeniami, wszak nie całą deklarację
przebadałem. Wracamy do określenia: Bóg żywy. Teraz widzimy kolejną sprzeczność, bowiem Bóg
istotą ani osobą nie jest, więc i żywy być nie może. Z kolei sformułowanie: W Trójcy jedyny, prawdziwy znaczy dokładnie tyle, co nic.
Nie da się go bowiem uzasadnić. Teologia stoi na stanowisku, iż: W pewnym sensie Bóg jest
doskonale zjednoczoną wspólnotą, chociaż każda z osób zachowuje swoją odrębność osobową. Jedność
trój osobowego Boga pozostanie dla nas największą tajemnicą. Nic dodać, nic ująć.
Także dla mnie pozostaje to tajemnicą, bo doprawdy nie znajduję żadnego uzasadnienia
dla twierdzenia, że może istnieć taki X, że X jest jednocześnie istotą (żywą) w trójcy jedyną, nadprzyrodzoną (niematerialną),
wszechmocną (nieograniczoną), transcendentalną (poza rzeczywistością), wszechobecną (wszędzie), osobową
(ludzką), niewidzialną (nie do zbadania), miłosierną (wybaczającą), sprawiedliwą (karzącą).
Tzn. X może być nierozwiązywalną tajemnicą, ale wtedy o X nie możemy powiedzieć absolutnie nic,
dokładnie tak, jakby X-a nie było. Kto to napisał ?
Uzbrojeni w tą wiedzę, łatwiej zbadamy kolejną deklarację, (b): Wierzymy, że Pismo Święte
Starego i Nowego Testamentu jest w pełni natchnionym Słowem Boga.
Nie będziemy naturalnie wnikać w sam proces powstawania Pisma, o tym
bowiem traktują inne teksty w Racjonaliście i co do tego nie ma pewności (wiele
kwestii dotyczących jego genezy jest niejasnych). Nas natomiast interesuje
zbadanie sensu samej deklaracji. Jeżeli dany tekst ma być w pełni natchniony
przez Boga, to rozumiemy przez to, że jest jego autorem i od niego zależało,
jaką postać ten tekst będzie miał: Pismo święte jest wyjątkową księgą, gdyż ma Boga za Autora.
„Bóg jest Autorem Pisma świętego. Prawdy przez Boga objawione, które są zawarte i wyrażone w Piśmie
świętym, spisane zostały pod natchnieniem Ducha Świętego." (KKK 105). Obrona teistówNa bazie poprzedniego etapu stawiam tezę (cytując przewrotnie Gabriela Marcela), że „gdy o Bogu się mówi, to nie o Bogu się mówi". Autorzy tych deklaracji mówili bowiem o Bogu, nie rozumiejąc przy tym, o czym mówią. Nie można bowiem rozumieć zdań bezsensownych. Co więcej, mówili oni o tym, o czym myśleli, że można w to wierzyć, jednak sami przyznali, że to coś jest niezrozumiałe, a więc nie jest tezą (jaką da się zbadać). Czym są w takim razie owe deklaracje ? Uważam, że są jedynie wyrazem wewnętrznych odczuć mentalnych. Do tego wrócę później. Czegoś nam jednak od początku brakuje, szczególnie wierzący czytelnicy to odczuli. Brakuje mianowicie stwierdzenia, że Vegtam i inne wspomniane byty istnieją jakoś inaczej, głębiej, może pełniej, niż to pokazałem. Rzecz w tym (o ile pamiętam), że ludzie wierzący twierdzą, że te byty nie tylko są składnikiem naszej rzeczywistości mentalnej czy materialnej, ale także jakiejś innej. Na razie nie definiujmy jakiej (zaraz okaże się, dlaczego nie) ale zastanówmy się, co to znaczy innej rzeczywistości.
Teista może jednak powiedzieć: to, co dla ciebie jest rzeczywistością, dla mnie
nie ogranicza się do tego, co można poznać obiektywnie, ale zawiera też to, co
poznajemy subiektywnie. Oczywiście, pewne rzeczy poznajemy subiektywnie,
nawet tylko subiektywnie, np. uczucia, barwy, dźwięki, zapachy, subiektywnie wyobrażamy
sobie różne rzeczy. Czy to jednak cokolwiek zmienia ? Nasz umysł jest funkcją
mózgu — jest tym, co robi mózg. O człowieku można mówić tylko wtedy, gdy
można mówić o umyśle, a ten wymaga (w miarę) sprawnego mózgu. Wszystko, co
dzieje się w mózgu to procesy naturalne, należące do świata materialnego.
Otóż wszelkie nasze myśli i przeżycia, wrażenia i co tylko
kiedykolwiek dzieję się w umyśle, dzieje się w materii mózgu, w tym naszym
przyrodniczym świecie, jaki znamy od dziecka. Nawet te subiektywne przeżycia,
włącznie z najbardziej osobistymi i ukrytymi częściami naszych wspomnień i psychiki,
są tak samo materialne, jak ser na śniadanie. Teiści wspominają czasem swoje
przeżycia duchowe, swoje doświadczenia transcendencji, boskości tej czy innej.
Pomińmy już kwestię tego, czemu te przeżycia są tak diametralnie różne i zależne bezpośrednio od uprzedniego obcowania z daną religią i jej symbolami, ideami.
Interesuje nas to, czy teiści mogą mieć (choćby potencjalnie) rację mówiąc,
że doznali boskości, oświecenia, lub inaczej: że doświadczyli obecności świata transcendentalnego,
pozamaterialnego. Zapewne wielu ludzi miało takie przeżycia i nie śmiał bym kwestionować
ich prawdziwości. Sam miałem pewne przeżycia (nie tylko religijne), które
mógłbym nazwać 'dotknięciem innej rzeczywistości'. Nas interesuje jedynie
kwestia, na ile innej ? Innymi słowy, czy może być tak, że doświadczamy tego,
co jest poza światem materialnym ? Aby tak było, nasz umysł musiałby
kontaktować się z tymi 'zaświatami', czyli na działanie naszego umysłu musiałby
wpływać taki proces X, że X nie należy do naszej materialnej rzeczywistości.
(Proszę zauważyć, że we wcześniejszym założeniu nie było nic o takich
procesach, a jedynie o procesach samego umysłu.)
Punkt (a) nas nie interesuje — to już omawialiśmy. Zastanówmy się, co znaczy (b).
Musimy tylko znaleźć proces, którego nie da się zbadać fizykalnie. Jak to jednak
zrobić, skoro przyjęliśmy założenie, że nasze główne narzędzie badawcze, czyli umysł,
jest w pełni materialny, czyli może badać tylko świat materialny ? Musielibyśmy
zrezygnować z tego założenia i przyjąć inne: że procesy naszego umysłu nie są w pełni materialne,
ale także pozamaterialne. Problem w tym, że musielibyśmy przy tym podać, jakie to procesy.
Inaczej nasze założenie byłoby nieuczciwe — popadlibyśmy w błędne koło, dowodząc
istnienia procesów pozamaterialnych, poprzez uprzednie założenie, że one są. Rzeczywistości
Zastanówmy się mimo to, czy, jeżeli istnieje inna rzeczywistość, to istnieje
jakakolwiek szansa, że choć trochę ją poznamy. Nie mam teraz na myśli
innych wszechświatów czy wymiarów, postulowanych przez kosmologię. (Inne wymiary,
jeżeli są, należą nadal do naszej rzeczywistości. Inne wszechświaty, z definicji,
są niedostępne.)
Jaki stąd wniosek ? Otóż w przypadku, gdy X=Vegtam, mamy jedynie jego istnienie mentalne.
Chcielibyśmy mieć Vegtama z M, tego jednak nie uda nam się zrobić, bowiem nie możemy
wyciągnąć żadnego X-a z M. Cokolwiek uda nam się kiedykolwiek wyciągnąć, będzie pochodziło z R i tylko z R. I nic tu nie pomogą nasze dobre chęci — tu rządzi logika.
Dlatego nie mogłem zdefiniować, jakiej rzeczywistości M miałyby być składnikami te byty,
bowiem do tej rzeczywistości nie mamy żadnego dostępu. Nie wynika z tego jednak,
że ona nie istnieje. Wynika tylko tyle, że nie ma sensu mówienie o jej istnieniu.
Teraz, co wytrzymalsi teiści mogą pomyśleć: nic nie uzasadniłeś, ja w to nie wierzę. I tak wierzę w Boga. Aby jednak ich rozumowanie było zasadne, muszą wskazać
nie byle jaką sprzeczność w tym rozumowaniu. Ostatecznie tylko papież twierdzi, że jest nieomylny.
Deklaracją (a), dotyczącą Allacha, nie muszę się już zajmować, bowiem jest analogiczna do
(c) i doprowadziłaby nas do jeszcze bardziej kategorycznych wniosków na temat deklaracji
wiary w tego Boga. Ktoś mógłby mi jednak zarzucić, że w takim razie nie można zdefiniować
żadnej tezy, której prawdziwość dowodziłaby istnienia Boga. Wspomniałem już, że
istnienie Boga jest niedowodliwe z przyczyn czysto logicznych (str. 2328, 1735).
To jednak nie znaczy, że nie można sobie wyobrazić takiego 'czegoś', że
po jego zajściu i niezależnym potwierdzeniu, każdy racjonalny obserwator
przyznałby, że był to przejaw istnienia Boga (dla jednych będzie to płonący krzak,
dla innych kot w kuchni). Problem w tym, jakiego Boga ?
Musiałoby to bowiem być 'coś', co dzieje się w naszym materialnym świecie,
jednak w sposób bezpośredni, niezależny od subiektywnej, religijnej interpretacji,
wskazuje na Boga. Podsumowanie końcowePodsumujmy teraz dwa poprzednie etapy. Zaczęliśmy od wiary epistemologicznej i doszliśmy do wniosku, że dopóki nie znajdziemy wyróżnika mówiącego o tym, że to, co nazywamy rzeczywistością jest tylko złudzeniem, musimy przyznać, że mamy do czynienia z rzeczywistością, choć nigdy nie będziemy mieli absolutnie filozoficznej i niepodważalnej pewności co do tego. I nie wynika to ze słabości złudzenia, ale z natury problemu. Nie wolno nam wymagać absolutnej pewności, która jest nie do osiągnięcia.
Skończyliśmy na deklaracjach metafizycznych, które okazały się w zasadzie absurdalne.
Czym więc są owe deklaracje ? Otóż, jak zauważył prof. Chwedeńczuk, są one „recytacjami
religijnymi", czyli stwierdzeniami pozbawionymi znaczenia poznawczego i logicznego.
Następstwem zaś tego, że nonsensom wartości logiczne nie przysługują, jest to, że nie przysługują
one zdaniom religii, te bowiem są — w myśl hipotezy Hume’a — nonsensowne poznawczo. Z twierdzenia o przysługiwaniu wartości logicznych oraz z hipotezy Hume’a dostajemy więc od razu twierdzenie o niewartościowości logicznej zdań religii. A dopiero z tego twierdzenia oraz z twierdzeń, do
których dochodzimy, gdy odpowiadamy na pytanie, czym są zdania religii, skoro nie są nosicielami
prawdy ani fałszu, otrzymujemy twierdzenia, że są nosicielami obrazów, a wypowiadanie ich to recytacje,
nie zaś wyrażanie przekonań. (Bohdan Chwedeńczuk; więcej na stronie 2328). Prawdziwi teiści
Stawiam więc pytanie: czy istnieją prawdziwi teiści ? Aby istnieli prawdziwi teiści,
musi być możliwe wierzenie w to, że Bóg istnieje (i musi to być tezą), a deklaracje wiary
muszą być uzasadnione. Zdania religii są recytacjami, więc nie mają wartości logicznej. Wierzyć w coś,
znaczy bowiem uważać jakąś tezę za prawdziwą. Prawdziwa z kolei może być tylko
taka teza, która może być albo prawdziwa, albo fałszywa, i co więcej, może wynikać z ludzkiego doświadczenia (o dowodzeniu naukowym możemy zapomnieć). Tezy religii
nie są jednak ani prawdziwe, ani fałszywe, ani nie poddają się (nawet teoretycznie)
doświadczeniu. Każde bowiem doświadczenie religijne, mające wykazać stan rzeczy na temat
prawdziwości tych wierzeń, musi posługiwać się interpretacją przez pryzmat symboliki
tej właśnie religii, czyli nie jest doświadczeniem uzasadnialnym bezpośrednio.
Stąd nie można tak naprawdę podzielać wiary teisty. Teista
nie może być przekonany, że Bóg istnieje, może jedynie recytować zdanie, że Bóg istnieje.
To jednak może nawet ateista. Stąd nie ma prawdziwych teistów. Człowiek religijny chce jednak — a fideista chce tego z uznania godną otwartością — wyłączyć pojęcie Boga spod kontroli doświadczenia, a przekonanie o istnieniu Boga spod kontroli uzasadnienia. Może to zrobić i robi to. Nie może tylko,
dokonawszy tego, mieć pojęcia Boga ani przekonania o istnieniu Boga. Nie ma bowiem żadnego pojęcia,
gdy nie wiadomo, co w świecie jest inaczej, jeśli ma ono egzemplifikację; i nie ma żadnego przekonania,
gdy nie wiadomo, co w świecie jest inaczej, jeśli jest ono prawdziwe. Tego zaś i w jednym, i w drugim
przypadku nie wiadomo. (tamże). Remedium
Jeżeli w takim razie nie ma prawdziwych teistów, to co trzeba zrobić, aby takim teistą zostać ?
Okazuje się, że można być 'teistą' i wierzyć w.. no właśnie, w co? Otóż myślę,
że należy od nowa zdefiniować wszystkie newralgiczne pojęcia odnoszące się
do języka religii i to w sposób niesprzeczny. Niejako zdefiniować nowe pojęcia, których w słowniku nie znajdziemy (nasze słowniki bowiem mówią nam o pojęciach opisujących nasze rzeczywistości), a które są niezbędne, aby mówić o innej rzeczywistości. Nazwijmy nasz nowy twór językiem xreligi,
nasz nowy podmiot wierzeń Xbogiem, a cechę xteisty: xwiarą w Xboga.
Xbóg będzie należał do xrzeczywistości i będzie: xtranscendentalny, xwszechmogący,
xosobowy, xwieczny itd. Xrzeczywistość będzie xtranscendentalna i xwieczna. Xosobowy Xbóg będzie w xtrójcy xjedyny. Każdy człowiek będzie miał xduszę która po jego śmierci z rzeczywistości trafi do xrzeczywistości a tam do xnieba lub xpiekła.
Xbóg poprzez xanioły xobjawił się ludziom poprzez Pismo itp. oraz
dał obietnicę, że ci, którzy w niego xwierzą bedą mieli xżycie xwieczne.
Reasumując, xteista powie: Xwierzę w Ciebie, Xboże xżywy, W xtrójcy xjedyny, xprawdziwy. O ile xteista dołoży należytych starań, aby poprawnie zdefiniować pojęcia
xsłownika, będzie (być może, tego nie jestem taki pewien) powiedzieć, że
jego xwiara jest zasadna a obiekt westchnień sensowny. Można też ująć to inaczej. Teiści, tak jak ateiści, mają idee Boga oraz innych istot transcendentalnych, także innych religii i wiar. Różni ich to, że ci pierwsi myślą, że te idee nie są jedynie bytami mentalnymi, ale mają swoją egzemplifikację i są elementami innej rzeczywistości, lecz istnieją realnie. Problem polega na tym, że język, jakiego używają, odnosi się tylko i wyłącznie do naszej rzeczywistości, nie ujawniając żadnych predyspozycji do opisu innych światów. Używając tego języka, teiści nie są w stanie usunąć podstawowych problemów definicyjnych oraz nadać zdaniom religii wartości logicznej, a swojej wierze uzasadnienia. Są w sytuacji zbieraczy grzybów na pustyni, którzy nie wiedzą czym są grzyby. Co prawda wiedzą, że szukają, wiedzą nawet jak się szuka, ale nie dość, że nie wiedzą czego szukają, to jeszcze szukają tylko tam, gdzie tego znaleźć nie mogą. Stąd wniosek, że recytacje religijne są jedynie wyrazem odczuć i pragnień mentalnych, a nie informują nas o przekonaniach ani nie mogą być przedmiotem wiary. A nawet wtedy, gdyby były przedmiotami wiary, nie byłaby to wiara uzasadnialna. Co z ateistami ?Tematem na inną pracę pozostaje problem, czy wobec tego istnieją prawdziwi ateiści, skoro nie ma prawdziwych teistów. Jest to, jak sądzę, łakomy kąsek dla teistów, tzn. xteistów. Kończ waśćKtoś może mi zarzucić, że nie oparłem się na wypowiedziach filozofów czy teologów. Ależ oparłem się, tak samo, jak oparłem się na innej wiedzy. Nie sztuka jednak cytować, ale wykorzystać wiedzę. Prywatnie stoję na stanowisku, że filozofów należy czytać, ale ich nie słuchać. Ci bowiem, którzy niektórych posłuchali, źle skończyli (lub inni przez nich). Natomiast ci, którzy ich czytali ale żyli wg własnego rozumu, skończyli dobrze. (Jeżeli ktoś mi nie wierzy, niech spróbuje żyć wg tego, co napisał np. Platon — wszak czołowy filozof.) | |
Original.. (http://therationalist.eu.org/kk.php/s,2450) (Last change: 30-01-2011) |