V. „Kill Bill"Na ten obraz czekaliśmy 6 lat i naprawdę warto było. Wzorowany na kinie kopanym, „Kill Bill" to cudowna rozrywka. Dziwne, że Tarantino wybrał tak prostą historię. Główna bohaterka, Panna Młoda, chce się zemścić na swoich dawnych kolegach z pracy, którzy próbowali ją zabić. Cóż, nie udało im się, teraz Uma Thurman spuszcza im niezły łomot. Z taką gracją jeszcze nikt tego nie robił. Nawet baletowo skręcone strzelaniny w „Desperado" nie są w stanie równać się z tym stylem bijatyk. Nie ulega wątpliwości, że w tym filmie głównie się biją. Nie ma żadnej wybitnej ideologii czy niedopowiedzeń. Czysta akcja ze znośną ilością oryginalnych dodatków.
„Kill Bill" to przede wszystkim Uma Thurman. To przez nią powstał ten film, to dla niej specjalnie i z jej pomocą QT napisał tę rolę. Wcale mu się nie dziwie. Uma jest piękną kobietą, a w filmie sprawdza się rewelacyjnie. Potrafi być i zabawna, i poważna, a ponad wszystko potrafi z gracją siać bardzo ładne spustoszenie, gdzie tylko się pojawi. Ponadto wiele odgrzewanych person przewija się w filmie. Wystarczy wspomnieć Davida Carradine’a, znanego z „Legend Kung Fu", który jest celem naszej bohaterki. Oprócz nich w filmie pojawiają się Lucy Liu, Michael Madsen i Daryl Hannah, tylko po to, żeby postawić się blondynie z mieczem.
Każda walka w „Kill Bill" z założenia reżysera ma być nakręcona w inny sposób. I w rzeczy samej tak jest. Tarantino stosuje różnorodność większą niż reklamy na jedynce przed „Klanem" i każdy sposób u niego jest dobry. Walka z Lucy Liu to dyskretna parodia między innymi „Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka", Uma Thurman tnąca niezliczone ilości skośnookich bodyguardów yakuzy we wspomnianej restauracji to ewentualnie delikatny komentarz do niedawnego dzieła pewnego rodzeństwa.
VI. Druga refleksjaDrogi panów RR i QT całkowicie się rozeszły. Rodriguez jedzie na starych pomysłach, pachnących próżną spalenizną. Tarantino dalej śmieje się nam prosto w twarz. Nie wymyślił niczego oryginalnego, robi kalki i zrzyna z przeogromnej ilości cudzych filmów. Paradoksalnie, to wcale nie znaczy, że jego filmy są jedynie kolejnymi hollywoodzkimi bibelotami. Owszem, „Kill Bill" czerpie garściami z klasyki kung fu i spaghetti westernów. Taki był zamiar, więc wszystko jest tip top, tym bardziej, że przy okazji daje kopa w tyłek obecnym produkcjom. A Roberto Rodriguez to już nie więcej jak zwykły rzemieślnik. | |
Original.. (http://therationalist.eu.org/kk.php/s,2842) (Last change: 26-10-2003) |