W demokratycznym społeczeństwie, do tworzenia którego Polska poczuwa się przynajmniej oficjalnie, najpierw wymyślono wolność słowa, sumienia i wyznania (znamienny oficjalny stosunek Kościoła w encyklice "Mirari vos" Grzegorza XVI — „Ze stęchłego źródła indyferentyzmu, wypływa również owo niedorzeczne i błędne mniemanie, albo raczej omamienie, że każdemu powinno się nadać i zapewnić wolność sumienia") a następnie jej granice. Właśnie „granice", nie „wyjątki", co jest wbrew pozorom bardzo istotną różnicą. Granice te określa się po to, by chronić inne prawa, które mogą być pogwałcone. Przede wszystkim nie należą do wolności słowa wypowiedzi, które zmierzają do zniesienia samej wolności. Określa to art. 17 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka (zakaz nadużycia praw): "Żadne z postanowień niniejszej konwencji nie może być interpretowane jako przyznanie jakiemukolwiek państwu, grupie lub osobie prawa do podjęcia działań lub dokonania aktu zmierzającego do zniweczenia praw i wolności wymienionych w niniejszej konwencji albo ich ograniczenia w większym stopniu, niż to przewiduje konwencja". Z kolei art. 10 ust. 2 podaje szeroki katalog granic wolności słowa: "Korzystanie z wolności słowa może podlegać takim wymogom formalnym, warunkom, ograniczeniom i sankcjom, jakie są przewidziane przez ustawę i niezbędne w społeczeństwie demokratycznym (...) z uwagi na ochronę zdrowia i moralności, ochronę dobrego imienia i praw innych osób". Nie można się więc powoływać na wolność słowa propagując ustrój totalitarny, poniżając innych, wzywając do nienawiści wobec osoby lub jakiejś grupy społecznej. W Polsce regulują to m. in. artykuły 119, 256 i 257 Kodeksu Karnego. Ustawodawca uznał także, że zasadną jest penalizacja negowania zbrodni komunistycznych i hitlerowskich. Art. 55 ustawy o IPN stanowi: "Kto publicznie i wbrew faktom zaprzecza zbrodniom, o których mowa w art. 1 pkt 1 (tzn. komunistycznym i nazistowskim), podlega grzywnie lub karze pozbawienia wolności do lat 3". Zwolennikiem takiego zapisu był rzecznik praw obywatelskich prof. Andrzej Zoll. Jak powiedział: "Przepis o kłamstwie oświęcimskim i katyńskim jest potrzebny. Mamy prawo oczekiwać od państwa ochrony przed obrażaniem naszych uczuć, w tym pamięci ofiar. Państwo powinno też chronić takie wartości jak dziedzictwo historyczne". Warto zwrócić uwagę, że „kłamstwo oświęcimskie" jest przykładem o wiele szerszego zjawiska fałszowania nauki do celów wyznawanej ideologii (w tym przypadku fałszowania historii z powodu antysemityzmu lub neonazizmu). Uzasadnieniem wyróżnienia „kłamstwa oświęcimskiego" jest fakt, że nie jest to zwykła bzdura lub pseudonaukowe szalbierstwo, takie jak wahadełka, wróżenie z fusów, dziesiątki spiskowych teorii czy wiara w UFO. Różnica polega na tym, że tutaj chodzi o kłamanie, które samo w sobie wyrządza szkody społeczeństwu. Twierdzę, że nie ma uzasadnionych powodów, by wyróżniać tylko tę kategorię kłamstw z pominięciem innych, analogicznych — nie tylko historycznych. To trochę tak jak z karaniem wyłącznie za obrazę uczuć religijnych — z pominięciem wszystkich innych wartości. W tworzeniu takich ideologicznie motywowanych „kłamstw naukowych" prym wiodą, niestety, instytucje religijne. O ile do szumów informacyjnych zaliczyć trzeba takie perełki myśli chrześcijańskiej jak angelologia („nauka" o aniołach) i demonologia („nauka" o demonach), to Kościół ma także swój wielki wkład w bezpośrednie niszczenie nauki. Nie tylko dawniej (vide — Galileusz, Giordano Bruno, Indeks Ksiąg Zakazanych zniesiony czterdzieści lat temu itd.), ale i dzisiaj, choć dla Kościoła Ziemia nie jest już centrum Wszechświata. Zwłaszcza po oddaniu przez państwo dzieci i młodzieży na indoktrynację kleru w szkołach, ten ostatni ma wolną rękę w najbardziej niedorzecznym nawet ogłupianiu. Sam na religii w szkole podstawowej usłyszałem od księdza, że prezerwatywy są bezużyteczne, bo są w nich "mikroskopijne tunele" przez które przenika wirus HIV a kobiety po aborcji dostają raka macicy. Jaka jest moralna i prawna różnica między tym "formowaniem religijnym" (wspaniały eufemizm, doprawdy) a „kłamstwem oświęcimskim"?! W obu przypadkach wykorzystuje się naukę do propagowania swojego światopoglądu naruszając chronione prawem inne wartości — zwłaszcza prawo do nauki. Możliwe zaś bezpośrednie szkody to: lęki i frustracje, choroby, obniżenie jakości życia. Należy
wyraźnie powiedzieć — każdy ma prawo do głoszenia bzdur i własnej
propagandy.
Ale zaprzęganie nauki do ogłupiania ludzi — to zupełnie inna sprawa.
Tolerować
więc trzeba autorów zdań typu „Seks jest grzechem" (przy litościwym dla
nich współczuciu), ale nie ma powodów by tolerować publiczne kłamstwa
na temat np.
rzekomych chorób wywoływanych przez antykoncepcję czy podobnych wywodów
interdyscyplinarnych specjalistów z zakresu teologii i ginekologii.
Nauka jest
neutralna moralnie i nie ma dobrych intencji nikt, kto zamierza ją
fałszować. Ideologiczne
fałszowanie lub negowanie nauki ma się tak do wolności słowa jak
fałszowanie
dokumentów do działalności gospodarczej. Zjawisko takie może z dużym
prawdopodobieństwem zajść wszędzie tam gdzie teologia ujawni swoje
fobie (np.
seksualne przy seksualnych implikacjach teologii jak w katolicyzmie)
lub
zaprzeczy nauce. Mogą być oczywiście inne, niereligijne powody takiego
postępowania. Z reguły jednak czynów takich dopuszczają się fanatycy
dla
których pluralizm i demokracja są ostatnimi wartościami. Warto więc
zastanowić
się nad włączeniem „kłamstwa oświęcimskiego" do szerszej kategorii
„kłamstw naukowych" i sformułować nowy artykuł Kodeksu Karnego: Pomoże to wyznaczyć „reguły gry" w walce politycznej i ideologicznej określając sankcje za ich złamanie. Prawo takie nada nowe wartości społeczeństwu demokratycznemu. Pamiętajmy zaś, że "demokracja bez wartości zamienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm". Zobacz też: Nierzetelność naukowa | |
Original.. (http://therationalist.eu.org/kk.php/s,3347) (Last change: 01-04-2004) |