Mroczne karty Kościoła cz. 3Przed kilku laty zaistniał medialnie temat mrocznych praktyk niektórych klasztorów dla „upadłych" kobiet, którym wskazywano drogę moralności i czystości metafizycznej poprzez maltretowanie tego, co fizyczne i cielesne. Ponoć w „Pralniach Magdalenek" żyło i zmarło 30 tys. kobiet rekrutujących się w dużej części z kobiet zgwałconych i samotnych matek, które dla ich „moralnego dobra" były umieszczane w świętym przybytku przez własne rodziny. Specyfika tej drogi ku zbawieniu polegała na programowym trzebieniu kobiecości i człowieczeństwa. Do raju w niebie miały dojść przez piekło na ziemi. Choć kardynał Tonini orzekł w imieniu Watykanu, że film „nie mówi prawdy o Kościele", to jednak tego rodzaju proceder nie wziął się ze szczególnego brutalizmu pewnych zakonnic żyjących w określonym miejscu i czasie, lecz był wykwitem wielowiekowej etyki katolickiej. Etyka ta pod wpływem życia i styku z innymi etykami i kulturami cywilizowała się, lecz od samego początku charakteryzował ją sprzeciw wobec ciała, który w klasztorach często stawał się brutalny i prymitywny. Wszelka asceza, łącząca się nader często z uświęconym sadomasochizmem, miała na celu zanegowanie świata realnego i człowieczeństwa, dla wirtualnego świata teologów i ojców kościoła. Była naturalną konsekwencją etyki katolickiej. Niewiele jednostek ma wrodzone predyspozycje do życia w tak pojętej „świętości", do tego, aby zgasić swe potrzeby i pragnienia i nastawić się myślami na zaświat. Stąd trzeba było wytoczyć ciężkie armaty przeciwko ciału, aby brutalnie zdusić te jego aspekty, które stoją na drodze katolickiej etyce. Ciało powinno być poniewierane, niedożywiane i niedomyte — wówczas zbliża się do Pana. Współcześnie tego rodzaju nauki — negacji fizyczności na rzecz duchowości — głoszone są w zasadzie przez konkurencyjne chrześcijaństwu tradycje religijne, zaś Kościół wstydliwie zaciera po nich w swych katechizmach ślady (choć i to nie zawsze). Pewien ateusz dowiedział się, że jego narzeczona „przeszła na światło", została bretharianką, czyli zrezygnowała z jedzenia z przyczyn światopoglądowych. Wciąż żyje, praktykuje „rozwój duchowy", „rozszerza świadomość", choć póki co straciła popęd seksualny. Będą żyć świątobliwie. Klasztor jako ucieczka od życia
Na skutek urzędowego prześladowania ciała i sfery seksualnej, jako wroga nr 1 całej duchowości katolickiej, na wiele wieków utrwaliło się wykrzywione pojmowanie naturalnych procesów i zjawisk naszej cielesności i seksualności. Dopiero w zasadzie wiek XX zdecydowanie odrzucił katolicką etykę seksualną, co zaowocowało tym, że i ona sama zaczyna się cywilizować i humanizować. Rzekoma sensacja, jaka została nagłośniona przez film „Siostry Magdalenki", szokować powinna nie tyle faktami, jakie odkrywała — czyli dehumanizujący profil chrześcijańskich klasztorów (przynajmniej ich części) — lecz tym, że miały one miejsce jeszcze w XIX wieku. Opowieści o ekscesach mnichów i mniszek skierowanych ku własnemu ciału (względnie ciałom braci i sióstr) pojawiają się od pierwszych wieków chrześcijaństwa a ze szczególną obfitością ciągną się przez okres Średniowiecza, by od czasów humanistycznego Renesansu tracić na znaczeniu przez powolną kompromitację nieludzkiej etyki i praktyki religijnej. Początków tego trudno doszukiwać się w przedstawionej w Ewangelii wspólnocie Jezusa, o którym Pismo powiada: „Patrzcie na tego żarłoka i opoja, tego przyjaciela celników i grzeszników" (Mt 11,18-19). Przez odwołanie się do pojęcia resentymentu (uraza wobec świata, żal do życia, które nie spełnia oczekiwań) doskonale etykę katolicką zdiagnozował Fryderyk Nietzsche: „Gardzi się tu ciałem, higienę odrzuca jako zmysłowość; Kościół broni się nawet przed czystością (- po wypędzeniu Maurów pierwszym krokiem chrześcijan było zamknięcie łaźni publicznych, których sama Kordoba liczyła 270). Chrześcijański charakter ma pewien zmysł okrucieństwa, wobec siebie i wobec innych; nienawiść do inaczej myślących; wola prześladowania. Na pierwszym planie znajdują się posępne i pobudzające wyobrażenia; (...) dietę wybiera się tak, by sprzyjała zjawiskom chorobowym i rozdrażniała system nerwowy. (...) czymś chrześcijańskim jest nienawiść do zmysłów, do radości ze zmysłów, do radości w ogóle…" Niebiańska Legia CudzoziemskaW pierwszych wiekach za ideał mnicha uchodził św. Paweł z Teb. Miał się ubierać jedynie w liście palmowe. Jego następca na pustelni — św. Antoni żył w samotności 90 lat, nigdy nie posiadł sztuki pisania i czytania, nigdy nie zmienił ubrania ani nie mył twarzy. Jego z kolei następca i uczeń — wielebny Ammon, wyprowadził już na pustynię 5 tys. mnichów. Był to niemal bez wyjątków margines społeczny, analfabeci, bankruci unikający podatków, uciekający przed służbą wojskową, skazańcy uciekający przed wymiarem sprawiedliwości oraz zbiegli niewolnicy. Część z nich przez oddanie się ekstrawaganckiemu sposobowi życia liczyła na sławę „świętego". Gromadne ucieczki na pustynię, aby w prymitywnych warunkach „pójść za Jezusem" zaczęły się od przełomu III i IV wieku. Były to uświęcone furtki dla ucieczki przed prawdziwym życiem i odpowiedzialnością. Choć przez wieki opowieści o „dokonaniach" tych świętych mężów i niewiast w walce z własnym ciałem i człowieczeństwem cieszyły się niezwykłą popularnością wśród adeptów katolickich zakonów różnej maści, jednak początkowo balansowały one na granicy akceptacji władz. Już w 373 r. cesarz Walens wydał rozporządzenie nakazujące wyłapywanie z pustyni wszystkich mnichów uchylających się od płacenia podatków. Prawo pozostało jednak na papierze. Życie mnicha traciło wszelką naturalność i swobodę, targane było obsesją cielesności i umartwiania: „Wyobraźnię wyposzczonych mnichów i ascetek zaludniają demony, a cała asceza koncentruje się na walce z pokusą diabelską. Modlitwie ustnej, polegającej na bezmyślnym powtarzaniu na pamięć wyuczonych psalmów, przypisywano moc magiczną" (J.W. Kowalski). Bij brata swego i siostrę swoją...Dość wcześnie klasztory i zakony przestały być miejscami walki z jedynie własnym ciałem. Braciom i siostrom, którzy sami nie potrafili odnieść zwycięstwa nad diabłem, pomagano z braterską troską. Jednym z bardziej zasłużonych dla świętej tresury był w pierwszych wiekach chrześcijaństwa opat Szenute z Atripe (332-451!) — jedna z głównych postaci wczesnego monastycyzmu i jeden z głównych aktorów soboru efeskiego z 431 r., który uznał tytuł Maryi Bogurodzicy. Jego współczesny biograf podkreśla, iż wielebny ten — „o pięści równie szybkiej co język" - wprowadził kary cielesne za nieposłuszeństwo, i obficie także własnoręcznie ćwiczył braci w cnocie posłuszeństwa — tak ważnej dla zbawienia! Św. Szenute nie bił jednak dam. Zostawiał to innym, samemu zapewne bojąc się potęgi Szatana. Ograniczał się jedynie do starannego rozdzielnictwa kar. W tej sprawie zachował się bardzo osobliwy list naszego opata dotyczący lania mniszek, którego przytoczmy fragment: "(...) Sophia, siostra małego Starszego, o której donieśliście nam, że krnąbrnie oponowała i odpowiadała tym, którzy ją pouczali, i wielu (innym) bez powodu, i że starej wymierzyła cios w twarz lub w głowę: dwadzieścia uderzeń. DschenbiktMr, siostra małego Joannesa, o której donieśliście nam, że jej rozum i pojmowanie nie są doskonałe: piętnaście uderzeń. Tase, siostra małego Pschaja, o której donieśliście nam, że pobiegła do SansnM z przyjaźnią i cielesną pożądliwością: piętnaście uderzeń. Takks, która zwie się Hrebekka, a której usta nauczyły się przemawiać sposobem kłamliwym i próżnym: dwadzieścia pięć uderzeń. Sophia, siostra Zachariasza: dziesięć uderzeń. I wiem ja za co. Jej siostra Apolle też sobie zasłużyła, żeby dostać kije. Ale mając wzgląd na miłosierdzie Boże i biorąc pod uwagę okazywaną jej troskę, wybaczamy jej tym razem zarówno ów (zakazany) stosunek, jak też ową szatę, którą w swej próżnej żądzy założyła [...]. Wiem bowiem, że nie wytrzymałaby (uderzeń), gdyż jest bardzo gruba i tłusta [...]. Sophia, siostra Josepha: piętnaście uderzeń. I wiem ja za co. SansnM, siostra Apy Hello, ta, która powiada: Ja nauczam innych: czterdzieści uderzeń. Gdyż często spieszyła do swej sąsiadki z przyjaźnią; często znów kłamała z powodu próżnych, przemijających rzeczy, tak że czyniła szkodę swej duszy, której przecież nie wart jest nawet świat cały, a cóż dopiero obraz, czara czy pucharek, dla których kłamie. Wszystkie te (uderzenia) wymierzy im starzec swymi rękami (tzn. osobiście) w nogi, będą przy tym siedziały na ziemi, a stara i TahMm i inne starsze kobiety z nimi będą mu je trzymały. A także owi starcy [...], trzymając prętami ich nogi, aż skończy je chłostać, tak jak i my na początku czyniliśmy. O tych jednak, które mu się w czymkolwiek przeciwstawią, ma nam powiedzieć, gdy do nas przyjdzie; wtedy was pouczymy, co z nimi zrobić. Jeśli jednak chce im dać więcej uderzeń, dobrze; słuszne będzie, co uczyni. Jeśli zechce ich wymierzyć mniej, niech sam zdecyduje. Jeśli chce kogoś wykluczyć, dobrze. Jeśli jednak jego serce jest zadowolone z niektórych spośród was, tak że i tym razem chce wybaczyć [...] dobrze". * Renesans reanimował wiele wartości antycznych pogrzebanych wcześniej przy okazji triumfu Kościoła i zapoczątkował proces przewartościowania wartości. Dziś świat zachodni, włącznie z Polską, zarzucił już wszelką „katolickość" w sferze etyczno-obyczajowej. Rad nie rad Kościół zdejmuje więc anatemy z kolejnych sfer życia, którymi dawniej tak bardzo się interesował, albowiem dziś jest to w zasadzie główny powód utraty wiernych w krajach rozwiniętych. | |
Original.. (http://therationalist.eu.org/kk.php/s,4736) (Last change: 09-05-2006) |