Mówisz, że ateista nie zna duchowości
Powiem ci o uczuciu, które uduchowia do reszty
Naddatek duchowości przeżera młode nerwy
Oblepia sprawne serce, gruchocze zdrowe kości.
Grozisz, że bez boga nie ma moralności
Podam ci cytaty z własnych wypowiedzi
Sporządzę listę moich dobrych uczynków
Odkąd odszedł Przyjaciel są świątynią altruizmu
Od kiedy zdradziłam Człowieka zlizuję z chodników bród.
Radzisz, aby zrzeszać się tylko w kościele
Codziennie wykuwam z gruzu wielki ołtarz
Bogato zdobiony w momenty, najlepsze chwile, szepty, jęki
Polerowany zapachem sztruksu, porannej skóry, wymiętych koszul
Poprzetykany klejnotami współ-odczuwania
Rzadkim kruszcem Współ.
Ołtarz iskrzy
Mocuję tron
Musi być solidny
Ma unieść olbrzyma
Przykręcam każdą z czterech nóg
Krzesło na dziesięć pięter
Gotowe

Łyp łyp, z podnóżka widzę jego wielki paluch
Puk puk, piętą obija atłas siedziska
Phi! Za nic ma starania u zamorskich kupców
Je za dziesięciu i pije za dwustu
Cyk cyk, leniwie odpala papierosa
Świst! Zdmuchnął mnie z popiołem.
I lecę kilometrami nad czerwonym dywanem
Przekroczyłam już dawno próg bólu, chcę wracać A każda przysługa oddana biedakowi
Każdy papieros podpalony włóczędze
Każda pomoc i oddanie dla sprawy
Są dreptaniem, noga za nogą
Drogą powrotną na kolana olbrzyma
Tryumfujesz — A jednak, wiara w człowieka! — Pewność ludzkiego braterstwa — Bóg ci może wybaczyć — Chcę przebaczenia Człowieka — To czyste bałwochwalstwo — To tęsknota za zderzeniem krwi
|