Jako niewierzący katolik (tak, tak są i tacy - prawdopodobnie najliczniej reprezentowani wśród duchowieństwa) realizuję się wchodząc w rolę niewierzącego praktykującego i udaję się z rodziną do kościoła. Musi być ku temu specjalna okazja związana z mocno zakorzenionymi kulturowo, tradycyjnymi świętami. W takich momentach, w świątyniach gromadzi się więcej niż zazwyczaj ludzi, co pozwala mi przypuszczać, że wzrasta w domach bożych reprezentacja agnostyków wszelkiej maści. Staram się z życia brać jak najwięcej dobrego maksymalnie korzystam z czasu spędzonego w kościele. Zaletą udziału we mszy świętej jest możliwość śpiewania bez żadnego zażenowania własnymi możliwościami wokalnymi (osobiście uważam, że mam dobry głos, chociaż tego twierdzenia dawno nie konfrontowałem z innymi). Zadanie znacznie ułatwia możliwość czytania tekstu wyświetlanego na specjalnej tablicy, bo przecież dla tak okazjonalnych wizyt uczenie się na pamięć pieśni byłoby nieekonomiczne. Ponieważ przychodzę tam z własnej woli, jako jeden z niewielu uważnie wsłuchuję się w kazanie. Przesłanie do wiernych, jakie zostało wygłoszone w Niedzielę Palmową, było szczególnie dla mnie inspirujące. Po tradycyjnym przecenianiu cierpienia Jezusa, przyszedł czas na interpretację słów wypowiedzianych na krzyżu. Refleksja o skali poniżenia Jezusa i bólu, jakiego doświadczał, nasuwa mi się po porównaniu wydarzeń z piątku zwanego Wielkim, do codziennych problemów ludzi, których możemy spotkać w naszym życiu. Doświadczanych przez choroby, niedołężnych w wyniku starości, lub żyjących w zdecydowanie mniej przyjaznych miejscach niż my, gdzie głód tortury i prześladowania, poniżanie i inne nieszczęścia zdają się nic nie robić z tego, że mamy XXI stulecie. Przejmując się losem zbawiciela, zdecydowanie mogę stwierdzić, że ani on jedyny, ani pierwszy lub ostatni. "Nie dała mu matula sukienki". Unikając nadmiernego wzruszenia, mogłem wsłuchać się w treść kazania dotyczącego zdania, jakie Jezus wypowiedział tuż przed śmiercią: "Eloi, Eloi, lema sabachthani?". Któryś z ojców kościoła przepuścił przez cenzurę ten wyraz bezsilnej rozpaczy i teraz trzeba się gęsto i pokrętnie tłumaczyć z tych oczywistych w sytuacji skazańca słów. Bez wnikania w szczegóły długiej przemowy kapłana, chodziło o to, że człowiek-bóg, w tej właśnie chwili przyjął na siebie wszystkie grzechy ludzkie i stał się bardziej ludzki. Grzechy tak strasznie go zabolały, że poczuł się bardzo samotny i zstąpił do piekieł po jeszcze więcej grzechów, w końcu nie wytrzymał i powiedział, co powiedział. Mistrzostwo świata w owijaniu w bawełnę. Nie za darmo teologowie nadają sobie tytuły naukowe.
Niedawno pan profesor z Uniwersytetu Kardynała S. Wyszyńskiego, na pytanie zadane przez dziennikarza radiowego, dotyczące możliwego motywu mordu we Francji, opowiadał coś w stylu, że każdy chrześcijanin powinien poczuć w sobie żyda… . Dużego czy małego? Zauważyliście, że dziennikarze, a właściwie prowadzący audycje, z komercyjnych stacji radiowych mówią cały czas uśmiechając się? To sztuczne kreowanie sympatycznego i przyjaznego nastroju, da się wyraźnie wychwycić w głosie. W opozycji do szczerzących się prezenterów, można postawić starsze panie uczestniczące we mszy świętej. Posiadają one niezwykłą i pewnie zanikającą umiejętność śpiewania zaciśniętym gardłem naturalnym falsetem, którego nie powstydziliby się wokaliści Modern Talking. W wyniku tych zabiegów wokalnych, bez względu na treść pieśń brzmi ona jak zawodzenie i lamet, co znakomicie wpisuje się w klimat widowiska. "Nie ma kolebeczki, ani poduszeczki". No to wracam do szykowania koszyczka ze święconką.
| |
Original.. (http://therationalist.eu.org/kk.php/s,7918) (Last change: 04-04-2012) |