Polski monarchizm rośnie w siłę: ruch oddolny katolików Intronizacja Jezusa na króla Polski kwitnie. Ostatnio jednak trapi go nowa poważna schizma: katolicy walczący o intronizację Jezusa na króla Rzeczypospolitej kłócą się o to, czy należy intronizować samego Jezusa czy jego serce. Powstają nawet specjalne strony na facebooku Intronizacja Jezusa Króla Polski — TAK — Intronizacja Serca Jezusa — NIE. Pogodziłbym ich propozycją, ażeby Jezus został Królem, a jego Serce — królową. Nie o żart jednak mi chodzi. Z rosnącym zdumieniem przyglądam się wzrostowi aktywności polskiego laikatu katolickiego i przestaję uważać, że postulaty garstki postępowych katolików domagających się demokracji w Kościele są wyrazem jakiegoś humanizmu czy racjonalizmu. Nie dziś. Wszak to wierni na ogół palą się, by w co bardziej nietypowych zaciekach widzieć objawienia, podczas gdy hierarchia to na ogół hamuje [ 1 ]. Inicjatywa Duchowej adopcji dzieci poczętych zagrożonych Zagładą to też inicjatywa wiernych. Kłótnia w łonie „Dzieła Intronizacji", to też zdaje się sprawa „laikatu" (Biskupi polscy! Błagamy O Intronizację). Tymi rozsadnikami fanatyzmu bynajmniej nie są tylko — a może i nawet nie przede wszystkim — babcie moherowe, lecz ludzie młodzi. Różańcowa Krucjata Narodowa, która działa wbrew lokalnej władzy kościelnej kard. Nycza, to wszak inicjatywa młodych katolików. Inwazja krzyżowa na oświęcimskim żwirowisku czy krucjata modlitewna przeciw Madonnie — to także dzieła Ludu Bożego. Wracają w takich kontekstach uwagi Fryderyka Nietzschego:
Wiara obdarza
niekiedy błogością, błogość nie czyni jeszcze żadnej idee fixe prawdziwą ideą,
wiara nie przenosi gór, z pewnością natomiast wznosi góry tam, gdzie ich nie
było: krótka przechadzka po domu wariatów pozwala zdobyć dostateczną co do tego
jasność. Lecz nie kapłanowi: instynktownie przeczy on bowiem, że choroba jest
chorobą, że dom wariatów jest domem wariatów. Chrześcijaństwo potrzebuje
choroby, mniej więcej tak, jak Grecy potrzebowali nadmiaru zdrowia — wywoływanie
choroby jest ukrytym zamiarem całego systemu procedur leczniczych Kościoła. A sam Kościół — czy nie jest katolickim domem wariatów jako ostatecznym ideałem?
Cała ziemia jako dom wariatów? — Człowiek religijny, taki, jakim chce go mieć
Kościół, jest typowym dekadentem; moment, w którym kryzys religijny opanowuje
lud, charakteryzują zawsze epidemie nerwowe; „świat wewnętrzny" człowieka
religijnego do złudzenia przypomina „świat wewnętrzny" ludzi rozdrażnionych i wyczerpanych; „najwyższe" stany, które chrześcijaństwo ukazuje ludzkości jako
wartość nad wartościami, są formami epileptoidalnymi — Kościół ogłaszał świętymi
in maiorem dei honorem tylko obłąkanych bądź wielkich oszustów… Pozwoliłem
sobie kiedyś określić cały chrześcijański trening pokuty i odkupienia (który w dzisiejszych czasach najlepiej można studiować w Anglii) jako metodycznie
generowaną psychozę cyrkularną na przygotowanej już do tego, to znaczy
gruntownie chorej glebie. Nikt nie może swobodnie postanowić, że zostanie
chrześcijaninem: nie można się „nawrócić" na chrześcijaństwo — trzeba być na to
dostatecznie chorym...
Nawet w laickiej Francji zjawisko to jest widoczne: tamtejszy Kościół dostał lekcję republikanizmu i dziś jest światowym wzorem apostolskiej pokory, podczas kiedy wierni wciąż potrafią być bardziej fanatyczni niż nasi katolicy (np. ubiegłoroczny atak fizyczny na bluźnierczy teatr w Paryżu, kiedy zaatakowano nawet widzów i aresztowano ponad 200 bojowników katolickich). Albo kwestia kreacjonizmu — sądzę, że nie jest przypadkiem, że dziś głównym zawalidrogą rozwoju nauk biologicznych są nie kościoły monarchiczne, lecz znacznie bardziej zdemokratyzowane [ 2 ]. Wydaje mi się dziś naiwna perspektywa wielu antyklerykałów głosząca, że biskupi ogłupiają wiernych i że gdyby nie ta gorliwa praca, to ich dławiony rozum rozkwitłby ku chwale ludzkości. Któryż jednak biskup może fanatyzmem dorównać Terlikowskiemu? Doktor Terlikowski jako ksiądz mógłby zostać łatwo uciszony, gdyż podlegałby rozkazom szefa danej jednostki administracyjnej Kościoła. Jako zaś katolicki trybun ludowy może o wiele swobodniej naciskać na władze Kościoła i na wiernych i wcielać się w świeckiego Savonarolę z nieoficjalnym tytułem Naczelnego Księdza RP Bez Sutanny, który nie cofa się od pouczania biskupów (np. za nie dość gorliwe zaangażowanie w lustrację), choć doskonale zdaje sobie sprawę, że Kościół jest monarchią absolutną w której władcą jest nie baśniowy Chrystus czy jego Serce, lecz papież, kardynałowie i biskupi. [ 3 ] Czy więc nie jest tak, że to wierni stanowią największe zagrożenie dla wolności i różnorodności a nie hierarchia? Czy nie jest tak, że hierarchia nie tyle ogłupia, co nade wszystko zarządza nie dość silnymi, by porzucić baśnie o twardej rzeczywistości? Czy nie jest wreszcie tak, że władza autorytarna jest w kościele gwarantem pewnego umiarkowania a „demokracja ludowa" może być znacznie groźniejsza społecznie? Osobiście skłaniam się do twierdzących odpowiedzi na powyższe pytania. W olbrzymiej bowiem części religie stanowią kanalizacje ludzkich słabości, a kościoły są instytucjonalizacjami tychże kanalizacji. Demokracja nie może sensownie kwitnąć na każdej glebie. Musi być to gleba odpowiednio dobrej jakości. Kościoły, będące enklawami ludzkich słabości oraz zrzeszeniami ludzi najmocniej mistyfikującymi rzeczywistość, raczej nie stanowią gleby odpowiedniej dla demokracji.
Można by powiedzieć, że przecież wedle sondaży większość katolików wcale nie podziela restryktywnych nauk biskupich w sferze katolickiej moralności. Tyle że Kościół zdemokratyzowany byłby kształtowany nie przez uśrednioną opinię całej grupy, lecz przez katolików zaangażowanych. A właśnie ten zaangażowany katolicyzm pokazuje swą mało sympatyczną twarz. Niniejsze uwagi nie są żadną obroną kościelnej hierarchii. Omerta w sprawie pedofilii czy cwane zagarnianie majątku narodowego to wszak jej dokonania. Tyle że istnieją powody, by obawiać się, że demokracja ludowa w Kościele jedynie pogorszyłaby sytuację. Kościół nie byłby wszak kształtowany przez zobojętniałe masy katolickie, trzymające się go mocą tradycji, lecz przez tych wszystkich „prawdziwych katolików", przez tę prawdziwie religijną mniejszość, która osobiście obcuje z Bogiem, Maryją i świętymi. Hierarchia kościelna bynajmniej nie gasi fanatyzmu, lecz odbiera mu dynamizm, żywotność i zaskorupia go. Jest on wówczas groteskowy, ale nie tak groźny jakim by był wyemancypowany. Jako ateista nie mam żadnego problemu z Bogiem, lecz z jego fanklubem. Footnotes: [ 1 ] Nie zawsze skutecznie, np. cuda oławskie niepokoiły w równiej mierze KC PZPR, jak i Episkopat. [ 2 ] Jednak uwagi te w niewielkim
jedynie zakresie odnosić się mogą do reformacji, która zaistniała w
czasach feudalnych, kiedy każdy musiał być przypisany do kościoła i
kiedy poddany był jego znacznie silniejszej władzy politycznej. [ 3 ] Tadeusz Rydzyk jest tutaj
wyjątkiem, ale mało któremu kościelnemu trybunowi udaje się stworzyć
równie silne narzędzia medialne. | ||||||
Original.. (http://therationalist.eu.org/kk.php/s,8234) (Last change: 08-08-2012) |