Opowieści o Starym Mieście
Author of this text:

IV TAJEMNICZE ANIOŁY

Zdjęcie Gdańskiego Dworu ArtusaMieszczki elbląskie lubiły ładnie się ubierać, nosiły wykwintne stroje i piękne, często ze srebra lub złota wykonane bransolety oraz kolie. Szczególnie żony patrycjuszy były bogato ubrane, suknie ich były obszywane aksamitem, zdobioneperłami, asame czepce przecie kosztowały 2 grzywny. Sukna sprowadzano aż z Flandrii czy Niderlandów, a jeden łokieć takiego materiału kosztował 9 szkojców. Jednakże żony zwykłych rzemieślników musiały ubierać się nieco skromniej, ubiór bowiem świadczył o funkcji społecznej i pozycji zajmowanej wśród miejscowej społeczności i wielokrotnie zabraniano rzemieślnikom i służbie noszenia nazbyt eleganckich i bogatych strojów. Magdalena, żona miejskiego pisarza „scriptora civitatis" Konrada Webiseta była zupełnie inna. Cicha i spokojna o łagodnej powierzchowności i obejściu, ubrana zawsze wzorem patrycjuszek w zgrabny strój specjalnie szyty przez znajomego szwacza na miarę z brązowego sukna, przywiezionego właśnie z Flandrii. Nosiła również gustowną kolię z bursztynu oraz sporej wielkościzłoty krzyżyk,wycyzelowany przez samegomistrza złotniczego z ulicy Garbary. Natomiast jej mąż Konrad ubierał się przeważnie w kaftan ze wzorzystego materiału oraz spodnie z brunatno-brązowego płótna obramowane wąskimi czarnymi paskami. A także ozdobną sprzączkę do pasa i czarny płaszcz z wyszytym na nim wzorem, na którym były dwa dębowe liście ze złotym między nimi gęsim piórem. Uczestniczył on zawsze w obradach Rady Miejskiej, gdzie spisywał protokoły, redagował uchwały i zarządzenia oraz prowadził jakieś księgi i bogatą korespondencję.

Magda natomiast, bo tak ją wszyscy nazywali, żyła dostatnim i spokojnym życiem, miała jednakże pewną tajemnicę. Przychodziła co jakiś czas do szpitala św. Ducha, gdzie odwiedzała w jednej z komnat staruszkę w podeszłym wieku, schorowaną i nieszczęśliwą. Jedna z sióstr zakonnych przynosiła jej do komnaty jadło i różne przepisane przez cyrulika zioła. Magda nie przychodziła jednak opiekować się tą starszą panią ani jej pocieszać, długo zawsze u niej przebywała w jej pokoju i o czymś rozmawiały, uzgadniały i załatwiały jakieś tajemnicze sprawy. Staruszka o przedziwnym imieniu i nazwisku pochodzenia francuskiego Charlotta Benavour, była wdową po niezwykłym człowieku zamieszkałym w jednej z kamienic na ul. Wieżowej.

- Mój świętej pamięci mąż Michael miał tylko jeden szczytny i szlachetny cel w życiu, pomagać innym ludziom — mawiałaczęsto Charlotta do Magdy. Potemdawała jej jakieś podarunki i pieniądze, aby potajemnie mogła je gromadzić, bez wiedzy swego męża Konrada, dla pewnego szczytnego celu, jaki sobie obie wymyśliły. Miał to być przytułek dla bezdomnych dzieci, które wałęsały się brudne i głodne ulicami Starego Miasta, żebrząc lub kradnąc gdzie popadło towar z ław targowych lub koszy nieuważnych mieszczek czy handlarzy różnorakiego towaru.

Małżeństwa obu pań były bezdzietne, stąd owa skłonność i otwartość na niedolę bezdomnych i głodnych dzieci. Magda próbowała ubłagaću Melwicusa zgodę na przyjęcie owych biedaków pod dach szpitala św. Ducha, ale on nie chciał podjąć takiej decyzji i zwlekał w nieskończoność. Oczekiwał bowiem decyzji rajców miasta o przyznaniu dla przytułku grzywien od mieszkańców Młyńskiej Woli i dochodów z kościoła w Tolkmicku. A kiedy wielki mistrz Karol von Trier przekazał szpitalowi wieś Rychliki, Magdalena udała sięna rozmowę z Melwicusem, skąd wyszła uśmiechnięta i szczęśliwa, pobiegłszy natychmiast korytarzem pośród zadziwionych takim nieoczekiwanym zachowaniem pensjonariuszy, aby przekazać pannie Charlottcie radosną wiadomość o zgodzie prowizora na opiekę nad osieroconymi dziećmi w gmachu szpitala św. Ducha. Odtąd bezdomne, głodne dzieci mogły przyjść do przytułku, najeść się do syta i umyć, a które chciało to, mogło nocować na specjalnie przeznaczonych do tego celu siennikach w Wielkiej Izbie. Jedna z sióstr zakonnych otrzymała wszystkie oszczędności i pieniądze zebrane przez owe szlachetne damy i rozdawała po trochu opuszczonym i pozostawionym własnemu losowi dzieciom.

W jednej z ładniejszych i obszerniejszych komnat tuż obok prowizora Melwicusamieszkała prawdziwa dama, żona posła elbląskiego Bedece Haufniga. Uczestniczył on w poselstwie hanzeatyckim do Anglii podczas długotrwałego konfliktu miast pruskich z kupcami angielskimi. Był to czas dynamicznego rozwoju handlu angielskiego na Bałtyku, który budził niepokój kupców pruskich. Zadaniem misji było między innymi przeprowadzenie rozmów z królem angielskim Edwardem III. Doszłodougody i kompromisu, ale Haufnig już nie wrócił do kraju i do Elbląga. Jego żona Amelia musiała sprzedać przepiękny dom gotycki mieszczący się przy ul. Kowalskiej i za dużą kwotę jak na tamte czasy, otrzymała ładną komnatę w szpitalu, gdzie przeniosła część swoich mebli i wyposażenie z dawnego domu. Co jakiś czas Haufnig przesyłał jej pewną kwotę pieniędzy wraz z coraz to krótszymi liścikami, aż w końcu zaprzestał i tego symbolicznego okazywania związku między nimi. Pani Amelia miała jednakże u prowizora i pensjonariuszy duże poważanie, bowiem potrafiła ładnie się ubierać i zachowywać niczym dama. Miała dobre kontakty z wieloma rajcami i członkami Rady Miasta, a nawet podobno z burmistrzemHerrorderem von Rifhardem, który zasłużył się przy podpisywaniu układu pokojowego angielsko-pruskiego w Londynie. Nosiła podobno płócienne moderki i na nich jako górną część stroju kobiecego kolorowe bluzki Leibchen z rękawami, szyte z sukna lub rzadziej z czesankowych tkanin wełnianych importowanych z Anglii. A także długie barwne spódnice i różnokolorowe fartuchy na zmianę. Lubiła, jak to było widać podczas jej dostojnych spacerów po Starym Mieście, kolory stonowane w odcieniach zieleni i błękitu. Ale miała przede wszystkim w jednej z trzech swoich rzeźbionych w czarnym dębie szaf, na uroczyste okazje wytworne suknie. Największym jednakże skarbem były bardzo cenne trzy pary kurdybanowych trzewików. Jako jedyna z pensjonariuszek szpitala św. Ducha miała tak wielkiej wartości trzewiki, odzienie oraz bogato i wytwornie urządzone mieszkanie.

Często zapraszano ją do sali balowej ratusza na uroczyste przyjęcia, a wtedy mawiała:

— Ja tom ci w życiu szczęścia doznała, miast jednego wiernego męża i dzieci mam wkoło wielu adoratorów, polityków i zarządców, co potrzebują mnie dla ozdoby i spraw, które im są pilne do załatwienia i łagodnego obejścia prawa potrzebne.

Kiedyś przypłynęła do Elbląga z ładunkiem trzydziestu łasztów Koga z miast hanzeatyckich i przybyło wraz z nią na pokładzie wielu uczonych w piśmie kapłanów i burmistrzów ze Związku Miast Wendyjskich — Lubeki, Kilonii i Hamburga, a także z Wyszomierza, Roztoki i Strzałów. Kiedy potwierdzono już zgodę tych miast o wspólnym zwalczaniu piractwa i ochronie drogi Hamburg-Lubeka, a także wiele praw handlowych i zasad wymiany monetarnej, przyjęto iże co jakiś czas będą owe sprawy uzgadniane i przekazywane sobie nawzajem. W ten oto czas obrady przypadły Elblągowi oraz zaszczyt goszczenia przedstawicieli wielu odległych i zrzeszonych w tym związku miast. Pani Amelia ubrała się wówczas w najpiękniejszą suknię, założyła owe kurdybanowe trzewiczki i udała się do sali reprezentacyjnej Ratusza, aby mądrze i elegancko podjąć gości. Na sali było gwarno i tłumnie. Mieszczanie z różnych prowincji i miast, burmistrzowie, księża, a nawet biskupi siedzieli przy bogato i suto zastawionych stołach, wielu z nich rozmawiało stojąc osobno przy wielkich witrażowych oknach. Pani Amelia wchodząc zrobiła duże wrażenie, biesiadnicy ukradkiem spoglądali w jej stronę podziwiając delikatnie podkreśloną kolorowymi kredkami urodę, ale przede wszystkim ozdobioną wzorami ze złotych nici obszerną balową suknię. Rozległ się cichy szmer podziwu, a ta niewątpliwie najbardziej dystyngowana w mieście dama podeszła do znanego jej już z innych wizyt burmistrza Albrechta von Bardewicka z Lubeki.

- Co tam Jaśnie Panie burmistrzu z tworzeniem naszego prawa lubeckiego, podobno znowu powstała inna jego wersja?

- Szanowna pani Amelciu, jakże się stęskniłem za pani dystyngowaną urodą i mądrością. Świat bez takich dam jak pani jest szary i nudny. E, co tam prawa i polityka! Wasi znani z wykształcenia Elblążanie spisali drugi kodeks prawa naszych miast i przez jednego z rajców wysłali umyślnym gońcem do Lubeki.

— Kiedyś Jaśnie Pan raczył jako kanclerz Lubeki opracować nowy kodeks, już w następnym roku jego kopia była w Elblągu. A obecnie opracowywana jest w kancelarii elbląskiej kolejna wersja na życzenie władz krzyżackich, aby mogły one mieć wgląd w elbląską praktykę sądową.

— Jakże piękna i mądra jest z pani kobieta Amelio, a ponadto zna pani najtajniejsze wieści i poczynania władz rządowych i sądowniczych w miastach hanzeatyckich.

- Jednakże ja też zdradzę pani pewną tajemnicę — tu zniżył głos do szeptu, nachylając się koło jej głowy tuż przy ozdobnym haftowanym kołnierzu — Podobno rajcowie elbląscy pracują już nad spisem polskiego prawa obyczajowego, nazwanym przecie Najstarszym zwodem prawa polskiego,a być możenawet będzie to nasza „Księga Elbląska" ? — I chrząknął przy tym znacząco ze dwa razy, przestępując z nogi na nogę w swych obszernych pantalonach i uszytych specjalnie na jego miarę skórzanych trzewikach.

Pani Amelia roześmiała się głośno jakby z wybornego dowcipu, chociaż docierały do niej różne wieści o poczynaniach wykształconych elbląskich mieszczan.

Przyjęcia, dysputy, a potem wesoła zabawa trwały aż do białego rana przy muzyce granej przez miejscowego flecistę i puzonistę oraz wysokiego kunsztu grającego na bębnach sztukmistrza, który występował podobno onegdaj podczas wizyty księcia Lancastera z Anglii. Wczesnym rankiem burmistrz Albrecht von Bardewick spacerował jeszcze z panią Amelią tuż obok Dworu Artusa i kościoła św. Mikołaja, a potem udali się w kierunku południowej pierzei ulicy Rybackiej obok pomnika króla Artura, który oglądali z wielkim zaciekawieniem. Po słowach pożegnania i kurtuazyjnych uściskach dłoni, pani Amelia sama już poszła do swojej komnaty w kierunku szpitalu św. Ducha.

V. Wagabunda spitteler

W czasach kiedy Elbląg odgrywał czołową rolę w Hanzie obok Torunia i był głównym portem morskim Prus Królewskich, rozwijało się życie towarzyskie i pojawiły się przedmioty o charakterze wybornym i wyjątkowym. Były to na przykład chordorony przywożone z Europy Zachodniej, bowiem miasto pełniło stołeczne funkcje w państwie krzyżackim i znajdowało się na szlaku łączącym północne Niemcy z obszarami Rusi. Instrumenty strunowe, które docierały do Elbląga o pudłach rezonansowych z wcięciami czyli tak zwaną talią i krótką szyjką, nazywano gitternami. Natomiast te o zaokrąglonym spodzie i sierpowato wygiętej komorze kołkowej, citolami lub mandorami.

Wagabunda spitteler Waproda zamieszkiwał w jednej z izb sypialnych, tuż obok refektarza będącego wówczas salą jadalną. A że w Wielkim Domu nie było ogrzewania, przybywał do swojej izdebki tylko na noc, chowając się szybko pod ciepłą puchową pierzynę. Albo też, jeśli wracał z jakiejś hucznej zabawy w wesołym towarzystwie, rozpalał przenośny piecyk i ogrzewali się wszyscy dobrym trunkiem oraz wesołymi śpiewami przy dźwiękach gitterny, której był mistrzem. Śpiewali wówczas różne swawolne piosenki:
Chodziła panna, chodziła,
Przez cieniste ogrody,
A tam młodego naszła rycerza
Przecudnej urody...
Wziął ją za rękę, wiódł na murawę,
Na mileńkie pieszczoty,
A kiedy wstali z darni zielonej,
Dał grzebień szczerozłoty.

Albo też dobrze znaną wszem i wobec pieśń:
Każ przynieść wina, mój Grzegorzu miły
Bodaj się troski nigdy nam nie śniły
Niech i Anulka zasiędzie tu z nami,
Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami.

I często na zakończenie tuż przed świtaniem:
Gaude Mater Polonia Cieszcie się, Matko Polsko
Prole foecunda nobili. Bo syna masz szlachetnego
Summi Pegis magnolia Sław liczne, niezwykłe czyny
Laude freguenta vigili. Godnego sługi bożego.
Amen
Cuius benigna grafia
Bowiem dobroć i łaska
Stanislai Pontyficis Biskupa Stanisława
Passionis insignia Męczeństwem naznaczona
Signis flugent mirificis W niezwykłym jaśnieje blasku
Amen Amen

Poprzednio pędził on życie wędrownego śpiewaka i grajka, których nazywano rybałtami i często traktowano jak ludzi z niższej sfery, stawiając nawet poza nawiasem prawa. Chociaż byli oni niesprawiedliwie gorzej od innych ludzi traktowani, zawdzięczamy im ocalenie od zapomnienia niejednej pieśni. Choćby z asymetryczną budową i pentatoniką bezpółtonową obrzędową pieśń Chmiel śpiewaną przy oczepinach panny młodej:
Oj, chmielu, chmielu, ty bujne ziele,
Nie będzie bez ciebie żadne wesele.
Oj, chmielu, oj, nieboże,
To na dół, to na górze,
chmielu nieboże.

Wagabunda Waproda zasłynął jednak ze spisywania kościelnych chorałów, w dbałości o jednolity sposób ich wykonywania nie tylko w śpiewach liturgicznych, ale również podczas modlitw i obrzędów powszednich. Spisywał więc missalia, antyfonarze, graduały, kancjonały i psałterze, które potem wykorzystywano jako tak zwane musica speculativa, to znaczy teorię omawiającą matematyczno-akustyczne podstawy muzyki. Tym sposobem zyskał sobie przychylność władz kościoła chrześcijańskiego oraz traktaty na ich temat najwybitniejszych teoretyków muzyki w Akademii Krakowskiej.

VI. KSIEGI SIOSTRY SCHOLASTYKI

Siostra zakonna Scholastyka ze zgromadzenia beginek wywodzącego się aż z Niderlandów, oprócz posługi nad ubogimi i chorymi w szpitalu św. Ducha, miała niezwykłą ipochłaniającą jej cały wolny czas pasję — zbieranie i czytanie książek. Owa namiętność była tak szalona, iże wydawała ona wszystkie swoje pieniądze i oszczędności na kupowanie książek, nie rzadko z tego powodu przymierając głodem. Czytała późnymi wieczorami i po nocach od deski do deski w przenośni i dosłownie, bowiem wiele ksiąg było wówczas oprawionych w deski, okręconych łańcuchami i zamkniętych na kłódki. Te musiała czytać w ławach kościelnych, czasem w zakrystii kościoła św. Ducha lub Refektarzu. Często jednakże udawało się jej kupić na targu od jakiegoś zamorskiego kupca skarb, w postaci przewożonej przez jakiegoś skrybę własnoręcznie napisanej książki i oprawionej w baranią lub cielęcą skórę.

Pewnego dnia kiedy spacerowała na pomostach ulicą Wodną, zauważyła przybijający do brzegu rzeki przedziwny skandynawski okręt typu knar. A kiedy żeglarze wysiedli z łodzi i rozłożyli swoje towary na drewnianych skrzyniach i beczkach zobaczyła to, na co czekała całe życie — kilka pięknie oprawionych i ozdobionych ksiąg, a wśród nich jedna wydała się jej szczególnie ciekawa — Libros del saber astronomia najsłynniejsze dzieła króla Kastylii Alfonsa X Mądrego. A tuż obok leżała księga Oracula Sibyllina, pełna wewnątrz opisów z przepowiedni sybillińskich. Siostra Scholastyka aż przysiadła na pomoście z wrażenia, ale tak niefortunnie iże o mało nie wpadła do rzeki. Dobrze się stało, że w pobliżu stał brodaty kupiec z. Hamburga i przytrzymał ją w ostatniej chwili za rękę. Było wtedy sporo krzyku przerażonej siostry i gromki śmiech handlujących wzdłuż całego nadbrzeża kupców. Jednakże siostrzyczka szybko pozbierała się, otrząsnęła z kurzu i strachu, aby zaraz potem podejść ostrożnie w kierunku wypatrzonego skarbu, leżącego sobie jak gdyby nigdy nic na beczkach wypełnionych jakimś zamorskim towarem.

- Dobry człowieku - powiedziała do groźnie wyglądającego wikinga- może chciałbyś odstąpić owe papiery, co leżą na beczce tuż obok jakichś dziwnych zamorskich ryb, na pewno nie śledzi.

- Daj parę denarów i weź je sobie — odpowiedział z obcym akcentem ów żeglarz, nawet nie zwracając pozornie uwagi na wlepione w te skarby pełne pożądania oczy siostrzyczki. Kiedy jednakże podeszła bliżej, aby zabrać owe księgi, wiking sięgnął gwałtownym ruchem za miecz jakby chciał zabić albo tylko postraszyć tę biedną istotę. Siostrzyczka zbladła, dała mu parę denarów, które zawsze posiadała przy sobie w razie nadarzającej się okazji do kupna książek i powolnym ruchem wzięła ów skarb, przytuliwszy go zaraz mocno do piersi. Wiking roześmiał się szeroko i popatrzył zwycięskim, wojowniczym wzrokiem wokół siebie. Zapewne nie raz zdarzało mu się zabijać zakonników, jak to onegdaj jego dawni współplemieńcy czynili w Anglii. Scholastyka odeszła w stronę szpitala św. Ducha unosząc swójdopiero co zdobyty skarb. Czytała potem całymi nocami owe książki napawając się może nie tyle ich treścią, co odwagą na jaką się zdobyła kupując owe książki u groźnego wikinga.

Kiedyś znowu podczas wizyty w klasztorze dominikańskim, spotkała brata Hugona, który bywając w świecie — często przywoził z sobą rozliczne skarby, w tym ciekawe książki. Tym razem zauważyła u niego kilka pobożnychdzieł mistyków chrześcijańskich, pisanych odręcznie po łacinie przez św. Bernarda: O stopniach pokory i pychy, a także jego traktat O miłości Bożej, O Łasce i wolnym wyborze i dzieło w formacji duchowej kobiet w XII wieku Speculum virginum anonimowego autora.

Rękopisy opatrzone były pieczęciami, z których dało się wyczytać iże są własnością opactwa w Grandmont. Przeglądając je, siostra nie mogła się nadziwić staranności kaligraficznej i pięknym zdobieniom, a gdzieś między kartami ksiąg znalazła zupełnie nieoczekiwanie dla siebie,dwujęzyczny tekst Bogurodzicy.

Zdecydowała, że musi je koniecznie nabyć, a może wymienić na któryś z posiadanych brewiarzy, przydatnych dla każdego zakonnika.

W końcu z pewnym ociąganiem, ale i ochotą w skrytości serca, zapłaciła 12 grzywien. Długo potem musiała gromadzić denary, wyrzekając się najmniejszych przyjemności i czyniąc bardzo skromne zakupy na codzienne życie. Bowiem dowiedziała się o ponownym przyjeździe owego dominikanina ze swoimi skarbami, nie dalej jakza pół roku. Była przecie bardzo ciekawa co znowu przywiezie i w jakiej postaci ujrzy nowe dzieła piśmienne, na których znała się podobno najlepiej w swoim mieście i pragnęła je czytać i oglądać, gdyż były ważniejsze dla niej od najcenniejszych klejnotów.

VII. RYCERSKI HONOR I ZABAWY

W czasach karolińskich, gdy celtyccy mieszkańcy Galii zostali podbici przez Rzym, istniało wiele związków rycerskich. Wstrzymywały onejednak swe zapędy do wojen rycerskich, ale krucjaty i wyprawy krzyżowe wisiały zawsze na włosku. Starania hiszpańskie o odzyskanie ziem opanowanych przez Arabów, uaktywniły rycerstwo francuskie popierane przez państwo watykańskie. W zbrojnych wyprawach i „świętej wojnie" w imię wiary, brało udział wielu wybitnych i dzielnych rycerzy z całej Europy, w tym również i z Polski.

W Elblągu tuż za kościołem św. Mikołaja, od strony rzeki znajdował się Dwór Artusa. Przebywało w nim wielu rycerzy na spotkaniach, rozmowach i ucztach z udziałem dam z okolicznych pałaców i dworów, jak również z innych krain. Mit prehistorycznego poematu oksfordzkiego o Rolandzie dociera również i w te strony, a jego fragmenty są często cytowane i traktowane jak rzeczywistość.

- Cesarz Karol, który dzierżył „słodką" Francję — rzekł jeden z rycerzy Adolf von Gleichan, hrabia, zaciężny rycerz z Turyngii przebywających właśnie w jednej z komnat Dworu- stworzył wiele zastępów rycerskich z przywilejami, aby podczas boju sprawowali się dzielnie i bronili honoru oraz zamiłowań do podbojów wielkiego cesarza.

- Roland troszcze się o to, aby nie zniesławić Francji — dodał inny rycerz krzyżacki Jerzy von Schlaeben — ubolewając po stracie dzielnych wojowników. Bo przecież długo prosili najznaczniejsi Saracenowie, aby Algalif Morsyl nie ugodził Francuza. Ale zechciał go wysłuchać i wyrozumieć.

"Panie — rzekł Ganelon, to są rzeczy które mi trzeba ścierpieć. Aleza wszystkie złoto stworzone przez Boga ani za wszystkie bogactwa tego kraju nie omieszkam powiedzieć ci, jeśli będę miał swobodę, tego co Karol, potężny król, przekazuje ci przeze mnie jako swemu śmiertelnemu wrogowi.
Podnóżkiem jestem iże Twoim Panie — mówił znowu inny Saracen, ale godność mam swoją i szabli nie porzucę, mówił zrzucając płaszcz pokryty aleksandryjskim jedwabiem."

Szły często wieści przy sporach o Rolanda iże Frankowie romanizują się, a łacina przemienia w kierunku języka romańskiego, a potem starofrancuskiego. Kultura germańska — jak uważano — jednakże pozostawia ślady w języku, obyczajowości i mentalności średniowiecznej Francji. Było to jakoby łączenie się duszy żywiołów, często przez całe wieki. Dyscyplina religijno etyczna i Trenga dei (rozejm Boży) poprzez różne instytucje rycerskie wstrzymywały chęci rycerzy do wypraw zbrojnych i rycerskiej sławy. Opowiadano często o tym jak Karol Wielki na znak powierzonego zadania wręcza Rolandowi łuk, który trzyma w dłoni. W ręku bohatera stylizowanego na rycerza jest to raczej rodzaj broni plebejskiej piechoty, ale w przekazach etosu germańskiego stanowi symbol więzi między drużyną, a wodzem i związane jest z honorowym kodeksem obowiązującym wśród rycerzy.

- Bogate było w przygody i szlachetność życie króla Artusa — opowiadał znowu inny z rycerzy przybyły niedawno z Włoch.

- Legendarny król Celtów znany jest wszędzie i wielu chciałoby naśladować prawość, dzielność i obyczajność bractwa w jego orszaku. Opiewane to jest w wielu pieśniach rycerskich i opowieściach krążących po krajach europejskich, jak to sam król zasiadał przy okrągłym stole ze swymi rycerzami, co stanowi wzór braterstwa i równości.

Przy jednej z ław zastawionych obficie posiłkami na porcelanowych zdobionych talerzach i dobrze wyklarowanym winem, tuż obok ozdobnego ponad dwumetrowego pieca, siedziała mieszana grupa ludzi. Patrycjusze elbląscy z żonami i jacyś obcojęzyczni kupcy, porozumiewający się łamanym anglojęzycznym kodem, znanym raczej tylko w środowisku kupieckim. Nad nimi na dwu zwisających z krzyżowego sklepienia linach wisiał model trzymasztowego statku żaglowego, a naprzeciwko widać było przepiękny obraz św. Jerzego walczącego ze smokiem, symbol bractwa władającego Dworem Artusa.

- Jesteśmy gotowi nabyć od was — mówił jeden z nadreńskich kupców — futra z puszcz pruskich, wosk, miód i skóry, ale przede wszystkim dużo zboża z dolnej Wisły i za zgodą Zakonu wysyłać będziemy wszystko na północ, do Norwegii, Natomiast z Anglii dostaniecie najlepsze gatunki sukna, a od kupców włoskich i hiszpańskich wyborne wina, owoce południowe i korzenie.

— A i takoż miedzioryty czy złote kolie, skrzynie i pierścienie do beczułek naszych wyrobów, naczynia kuchenne i do przechowywania w spiżarniach garnce wam się przydadzą — odrzekł jeden z kupców siedzący przy ławie Bractwa Żeglarzy -moc dobrego płótna żeglarskiego, olinowanie i wiele niezbędnych do żeglugi dalekomorskiej przedmiotów.

Pozostali przy ławie kamraci przytakiwali tylko zahartowanymi od morskich wiatrów i słonej fali brodatymi głowami, wznosząc co chwilę toasty popijane rumem i z całego świata sprowadzanymi trunkami, przyśpiewkami wesołymi umilając spędzane chwile:
Wesoło żeglujmy, wesoło !
Po życia burzliwym potoku ;
Jak orły w gradowym obłoku,
Choć wichry, pioruny wokoło,
Wesoło żeglujmy, wesoło !

A potem gromkimi, ochrypłymi od wiatrów morskich i szkwałów głosami:
Znów daleka droga
Słony przestwór wody (bis)
Pora w morze nam
Szarpnij kotwicę w górę,
Wybierz ją pod kluzę, (bis)
Pora w morze nam !
Ustaw żagle z wiatrem,
Wybierz mocno fały (bis)
Pora w morze nam

A jeden ze starszych wilków morskich zaśpiewał egzotyczną pieśń, przygrywając sobie na bones, a pozostali stukali rytmicznie w co popadło i na „gębofonie" z grzebienia lub różnego rodzaju irlandzkich flażoletach, tworząc rodzaj kapeli Fu-Fu, czyli muzyki kubryku — czasu wolnego.
Śpiewam dziś tej jedynej
I jednej dziś gram,
Jej tatuaż na piersi wykłuty mam
Ref,Hej-ho, rybki małe, po co łzy
Poco płacz ? (bis)

Jeden z żeglarzy wydał przeraźliwy rodzaj świergotu lub tryla gwizdkiem bosmańskim zdobionym srebrem i małymi węzłami, inni czynili różne gesty naśladując klarowanie żagli, buchtowanie lin lub też naśladowali kroki marynarzy na rozkołysanym pokładzie.

Nie wytrzymali tego flisacy krakowscy siedzący przy ławie w drugim końcu sali i zaczęli śpiewać przy akompaniamencie gęśli szyprowską gwarą swoje pieśni:
Promem po zbożopławej sztyrując Wiśle
Gdy Tytan śród nieba stał właśnie w tej dobie,
Ptaszym grzmotem ruszony rzekłem sam w sobie:
O, płowiaczko Sarmacka ! Polskich rzek głowo!
K rzeczy-li k niemym rzeczam przemówić słowo?,
Dawno-ć by Persa na twarz pod wielbogi,
I saracen uzłocił brzegów tych rogi…

A na to odśpiewali jeszcze żeglarze kołysząc się na boki przy swojej ławie, niczym na oceanicznych falach:
Ciągnij mocno swoją dolę,
Hej, Hej ! po wieczny czas!
Wziął nas bosman w swą niewolę,
Hej, hej nie pierwszy raz !
Trzasną chyba dzisiaj stawy
Hej, hej ! nie pierwszy raz !
Kiwa łajbą dla zabawy
Hej, hej i jeszcze raz !

Biesiady także przyśpiewki i żeglarskie szanty trwały często do białego rana, czuć w nich było powiew morza i nostalgię za dalekomorskimi podróżami. Często jednakże o poranku intonowano rodzaj staropolskiej pobudki przepojonej morską tonacją:
Hejnał świta ! już z pokoju,
W złotopromiennym zawoju
Od Neptuna śliczna zorza,
Z głębokiego wstaje morza.

Często też opowiadano o sposobach i trudnościach nawigacyjnych przez Morze Bałtyckie do Lubeki i wypełnianiem czasu przez podróżnych w takim rejsie, zwyczajach pasażerów grających w karty i różnego rodzaju zabawach i rozrywkach na statkach:
Brzmiące śpinety i skrzypce mieli
Różne padwany i balety pieli.
My zaś wesoło, kiedy ich czujemy,
Za ich pobudką w głos wykrzykujemy

Podróż trwała często około czterech dni, a szczególnie groźne były dla kupców elbląskich wybrzeża Jutlandii, gdzie występowały liczne ławice piaskowe i zagrożone przez napaści piratów statki żeglugą przez Sund. Rozwijał się w związku z tym w Elblągu przemysł okrętowy, budowano wiele typów statków, takich jak szmaki, ligurny, burdymy i wreszcie kogi. Pojawiły się wtedy pośród rozśpiewanej gawiedzi różne piosenki żeglarskie, a wśród nich „Piosenka trampowa":
Hej, hej ! Szedł statek jesienią z Elbląga do Hull.
Hej, hej ! Wiózł złą pszenicę z żuławskich pół.
A słońce złociście świeciło, hej !
Po morzu, po niebie, po drągach rej.
Hej, hej, czekali angielscy kupcowie w Hull,
Hej, hej, aż przyjdzie pszenica z żuławskich pól.
A nocą latarnie mrugały, hej.
Pilnował ich matros na drągach rej.
Hej, hej, czekali angielscy kupcowie w Hull,
Hej, hej, aż pszenica z żuławskich pól,
A nocą latarnie mrugały hej.
Pilnował ich matros na drągach rej.
Hej, hej, za nami Arkona, za nami Sund,
Hej, hej, Kattegart już kipi pod Anhdd Grund
A słońce złociste wciąż świeci, hej.
Po falach, co skaczą na drągi rej.

Tacy to przebywali goście, żeglarze oraz kupcy w elbląskim Dworze Artusa oraz gwarnym porcie na pomostach i nabrzeżach ulicy Wodnej.

Ciekawy i pełen humoru zdaje się być także pewien obyczaj przyjmowania do środowiska kupieckiego i brackiego nowicjuszy, którzy chcieli tam jak najrychlej się dostać. Wprowadzano całą zgrają nowego kandydata na kompana i przestraszonego, a także nieco zziębniętego długotrwałym przetrzymywaniem przed wejściem do Dworu — kazano szybko się ogrzewać, przytulając go do kaflowego pieca stojącego niczym okazały, ciepły obiekt w rogu sali. Biedaczyna obiema rękami obejmował wówczas ów piec i przytulał się mocno do jego zdobionych i rzeźbionych kafli. Orientując się dopiero po chwili iże przyciska swoje lica do wypiętych pośladków wyrzeźbionych na owym jakże cennym i praktycznym, dla ocieplania i rozweselania bywalców owego przybytku humoru i zabaw obiektu Starego Miasta.


Mieczysław Lenckowski
Pisarz, językoznawca; jest członkiem Bractwa Języka Polskiego; zajmuje się także dziennikarstwem, krytyką literacką i teatralną.   Biographical note
 Private site

 Number of texts in service: 7  Show other texts of this author

 Original.. (http://therationalist.eu.org/kk.php/s,3359)
 (Last change: 30-01-2011)