czyli wciśnięty pomiędzy komżę a stare gacie"W Poroninie na
jedlinie wiszą gacie po Leninie,
Kto chce w partii awansować, musi gacie pocałować. A choć gacie stare były, licznym oczy otworzyły. Wielu gacie całowało a awansu nie dostało." W PRL-u partia rządziła państwem, a więc każdy ambitny karierowicz musiał zapisać się do PZPR oraz głośno wyrażać swój zachwyt nad ideologią marksizmu-leninizmu. Mimo złośliwych sugestii wierszyka z minionej epoki tak naprawdę nikt nie musiał całować żadnych części garderoby zamarłego Wodza Rewolucji. W zasadzie tego rodzaju sugestie zostałyby potraktowane jako kpina a pomysłodawca musiałby stanąć w obliczu rozmaitych szykan, nie wykluczając mało sympatycznego spotkania z marynarzami "Stefana Batorego". Również samo wyrażanie zachwytu jedyną słuszną ideologią nie stanowiło automatycznej gwarancji kariery, albowiem dla jej osiągnięcia należało spełnić szereg innych wymagań. W późnym PRL-u kult jedynie słusznej ideologii był czymś zewnętrznym i w zasadzie nie dotykał sfery wewnętrznej jednostki. Wielu etatowych komunistów wykazywało w tym względzie wyjątkową powściągliwość.
Dawne mechanizmy funkcjonowania odżyły w nowych karykaturalnych formach i są znacznie gorsze od swoich „komuszych" pierwowzorów. Chociaż już nie tęsknię za dawną epoką, to czasami ulegam iluzji, iż lepiej by było, gdyby nie przeprowadzono takiej transformacji. Niestety nie jest możliwym cofnięcie zegara historii oraz ukształtowania jej ponownie. Tak możliwość istnieje jedynie w powieściach o Harrym Potterze. Przebywając obecnie na wewnętrznej emigracji, podobnie zresztą jak niektórzy inni ludzie w PRL-u Classic™, ulegam czasami różnym refleksjom generowanym przez uczucia alienacji oraz nieprzynależności do otaczającej mnie rzeczywistości. Otóż pewnego dnia po lekturze „The Da Vinci Code" Dana Browna postawiłem sobie pytanie: „Jaka jest różnica pomiędzy gaciami po Leninie a komżą po Wojtyle?" Różnica jest zasadnicza, albowiem nikt by nie wykorzystał spodni po Leninie jako relikwii, natomiast komża po panu Wojtyle może łatwo stać się obiektem adoracji i kultu, a może będzie również uchodzić za sprawczynię i źródło cudownych uzdrowień. O ile spodni
po Leninie nikt by nie całował w ramach publicznej adoracji, to po to, by pocałować
różne części liturgicznej garderoby po zmarłym Biskupie Rzymu, ustawiłaby
się cała kolejka, w której tłoczyliby się zarówno katolicy jak i osoby
innych wyznań oraz ewidentnie niewierzący. Natomiast każda osoba wyrażająca
swój sprzeciw wobec tego rodzaju praktyk naraziłaby się na rozmaite publiczne i prywatne szykany. Osobiście wątpię, by znalazło się wielu odważnych, którzy
nie baliby się wyrażenia swojej dezaprobaty. Oczywiście jako heretyk z powołania i przekonania zdobyłbym się na ten wyczyn bez względu na grożące
konsekwencje. Mutatis mutandis oraz servatis servandis tekst powyżej przedstawionej piosenki z okresu PRL-u Classic™ mógłby dobitnie opisać obecny szał wojtylistów. Po postawieniu pierwszego pseudofilozoficznego pytania abstrakcyjnego drugie tego rodzaju zapytanie aż samo ciśnie się na usta: „A co ma kult komży po Wojtyle wspólnego ze zmarłym właścicielem tego przedmiotu?" Bardzo niewiele, albowiem nie on jest sprawcą tego zachowania. Po swojej śmierci Karol Wojtyła stracił możliwość osobistego wpływania na postawy swoich zwolenników. Jego imię, osiągnięcia, sława i publikacje są przez nich w zasadzie dowolnie wykorzystywane, nierzadko w sposób, który wzbudziłby zdecydowany sprzeciw zmarłego Pierwszego Kardynała. Należałoby się tutaj zastanowić, czy Karol Wojtyła mógł cokolwiek uczynić, by temu zapobiec. Niestety nie byłoby to możliwe, gdyż pewne sprawy są właściwie poza czyjąkolwiek kontrolą. Osobiście nie przepadałem za panem Wojtyłą, muszę jednak przyznać, iż był człowiek niepospolitego formatu. Miał on oczywiście swoje rozliczne słabości i słabostki. Jakkolwiek bym go nie lubił, to jednego jestem pewien, iż nie chciałby on, by kogokolwiek zmuszano do oddawania czci jego relikwiom, adorowania jego imienia, nie mówiąc o szykanowaniu ludzi krytykujących niektóre jego posunięcia lub sprzeciwiających narzucaniu wojtylizmu wolnomyślicielom. Również zmarły Patriarcha Rzymu z całą pewnością nie życzyłby sobie, aby jego osoba była wykorzystywana przez demagogów, populistów, antysemitów lub nacjonalistów. O ile do kogokolwiek można mieć pretensję o narzucanie wojtylizmu, to są to oczywiście wojtliści, aczkolwiek bierna część społeczeństwa nie jest tutaj bez winy. Ekscesów i egzaltacji tego rodzaju dopuszczają się ludzie, którzy nic nie zrozumieli z nauk byłego Pierwszego Kardynała (a których ja nigdy nie akceptowałem), i którzy tak naprawdę nie byliby w stanie przeanalizować jednego pełnego dzieła Karola Wojtyły. Jedynym, co potrafią oni robić, jest cytowanie wybranych fragmentów oraz wykorzystywanie ich jako „bicza" na własnych oponentów. Sytuacja ta przypomina przypadek Lenina i tak zwanych komunistów oraz socjalistów. Jeżeli zaś idzie o parafrazowanie piosenki o Leninie, którą tak namiętnie kiedyś wyśpiewywałem, to będzie znacznie lepiej, jeżeli nikt nie przekształci jej na pamflet o Wojtyle i wojtylistach, albowiem w przeciwieństwie do wierszyka o zmarłym Wodzu Rewolucji nie byłby on wcale zabawny, lecz równie przygnębiający jak inwektywa na raka niszczącego organizm literata. Ze wszystkiego można próbować się śmiać, lecz pewne zagadnienia są zbyt przygnębiające, aby żarty na ich temat były naprawdę śmieszne. Jedynym, co nam tutaj pozostaje, jest zdanie się na bieg wydarzeń lub Opatrzność. Sprawa może się rzeczywiście sama przez się rozwiązać lub rozwiązanie może nastąpić pod wpływem jakiegoś niespodziewanego wydarzenia. Należy jednak tutaj pamiętać, iż postawę taką zajęły między innymi ofiary Holokaustu oraz prześladowani i maltretowani przez katów zmarłego towarzysza Pol Pota, i niekoniecznie im to pomogło. | |
Original.. (http://therationalist.eu.org/kk.php/s,4522) (Last change: 21-12-2005) |