Zawsze Księżyc.
Majaczą w mroku liście, między nimi Księżyc płynie drogą cienistą, niczym sierp srebrzysty, zdaje się kosić ciemność swym ostrzem zagiętym, z łuku stałej wędrówki miota czasu błyski.
Był taki sam nad Grecją, ojczyzną Homera, to samo czynił w Rzymie we władzy Augusta, zrzucał cienie z piramid, gdy ich kształt dojrzewał pierwszą kroplą historii, gdy lud głazy skuwał.
Pełnia budziła wielu, Asiokę, Cezara; ten sam bezmiar zdradzało jej pobladłe światło gdy w ślepiach dinozaurów płonęła poświata. Było dzisiejsze wtedy, a dziś niesie tamto.
Gdy spojrzę w krąg miesiąca widzę wszystkie oczy, które w nim kiedyś stygły, długi i na moment, przeszywa mnie spojrzeniem tłum dawnych patrzących; wiele niesie wraz z sobą wahadło wieczorne.
Lecz to jeszcze nie wszystko. We mnie też lśnią kwadry, co w rzece ewolucji odbiły swe znaki tańcząc ponad płazami z pierwszej w ląd wyprawy i nad punktami sinic, co trwa lat miliardy.
Pochodzę z jego rytmu, we mnie Księżyc płynie na chwilę uczyniwszy małą kroplą nieba zbiór atomów zebrany w świadomość i imię; tak też jest z ogromem, który mnie poprzedza,
oraz naprzód wybiega w rozjaśnione noce odmierzane globem zawieszonym w pustce, nadal obserwowanym przez łańcuch pokoleń, których ja nie zobaczę, nie przewidzę piórem.
Dość! Tarcza Kleopatry, Akadu i Kredy znów migocze wśród dolin, rzuca smugi szare, przez eony niezmienne znaczą ją kratery, wątły wiek wydm zastygłych nie dotknie swym śladem. | |
Original.. (http://therationalist.eu.org/kk.php/s,7010) (Last change: 26-12-2009) |