Tu nigdy nie dorośniesz i polatasz na hajuNiedzielny chłodny wrześniowy poranek nad kopenhaską dzielnicą Christianshavn przepędza ludzi z ulic, lecz w miarę zbliżania się do dawnych koszar wojskowych na chodnikach pojawiają się dziwne typy. Kolorowo odziane postaci maszerują dwukierunkową kawalkadą wzdłuż Prinsesegade — Ulicy Księżniczki. Celem jednych jest bogata Kopenhaga — Paryż Północy, drugich zaś, zupełnie inny świat, który skrywają bogato zdobione w graffiti budynki.
Tutaj się nie dorasta. Średnia przewidywana długość życia jest tu o kilkanaście lat krótsza, niż za główną bramą, na której od wewnętrznej strony widnieje humorystyczny, lecz ostrzegawczo brzmiący znak: „Wkraczasz na teren Unii Europejskiej". Mimo to, miejsc wolnych brak. W kolejkach do przejęcia domów po dawnych mieszkańcach, którzy albo zmarli, albo się przeprowadzili, są setki ludzi. Nie każdy może dostąpić zaszczytu zamieszkania w tym osobliwym miejscu. Lise mieszka w jednym z tutejszych baraków od dwudziestu trzech lat. Od siedemnastu handluje czym się da na rzecz miejscowej społeczności. Próbujemy być niezależni od państwa duńskiego i całkiem nieźle nam to wychodzi — mówi. Dwadzieścia pięć procent z przychodów ląduje w wspólnej kasie. Ale dziewiętnastowieczna, pomalowana na zielono stodoła, gdzie kupić można wszystko począwszy od starodruków, książek, poprzez flizy, deski i stare zastawy stołowe, na młotach, kielniach, heblarkach i pamiątkach z Kopenhagi kończąc, nie jest jedynym miejscem pracy tej płowowłosej Dunki. Na co dzień jest pielęgniarką w jednym z kopenhaskich szpitali. I wcale nie przeszkadza jej fakt, że sto metrów od jej sklepiku z tysiącem drobiazgów stoją stragany wyładowane po brzegi marihuaną i haszyszem, a wokół kręcą się podejrzane typki. Sama nie pali, nie zamierza, ale też nie przeszkadza innym we wdychaniu tetrahydrokannabinolu. Christiania, a właściwie Wolne Miasto Christiania to dobrze funkcjonująca komuna składająca się z około tysiąca stałych mieszkańców. Brak prądu i ciepłej wody w niektórych mieszkaniach wcale nie zniechęca, bo na zwalniające się miejsca czeka wielu chętnych. By tu zamieszkać trzeba wkupić się w łaski pozostałych członków wspólnoty, jeżeli cię nie zaakceptują, to nie masz czego tutaj szukać. Hippisowska otwartość widoczna jest na każdym kroku. Kosmopolityczny zlepek kultur. W oczy szczególnie rzucają się przeważnie zapuszczeni Grenlandczycy w podeszłym wieku — chociaż i dzieci nie brakuje, około trzydziestu procent stałych mieszkańców nie ukończyło jeszcze osiemnastego roku życia. Na ulicach Christianii, a czasem tylko na wydeptanych i błotnistych ścieżkach, usłyszeć można wszystkie języki świata. Pusher Street, czyli ulica dilerów, to centrum miasta. Objęta całkowitym zakazem robienia zdjęć. Pod stopami spękany asfalt, gdzieniegdzie bruk. Po jednej stronie zamalowane graffiti budynki pokoszarowe, gdzie obejrzeć można np. wystawę promującą wolny Tybet — Budda, kilka wisiorków, garstka zdjęć mnichów i Dalajlamy. Po drugiej stragany z trawką. Mały skręt 80 koron, duży 120. No i jeszcze surowy haszysz na wagę. Autochtonów odróżnia się bez problemu od przybyszów z zewnątrz. Pospolici kopenhażanie przychodzą tu w weekendowe popołudnia na spacery ze swoimi dziećmi. Ludzie w najzwyklejszych strojach, ale też biznesmeni w ekskluzywnych garniturach. Brać studencka i szeroko rozumiana młodzież delektuje się chmielem w ogródkach piwnych — ceny równie wysokie, jak w ścisłym centrum Kopenhagi. Z jedną tylko różnicą — pod parasolami snuje się charakterystyczny dymek z tlących się skrętów. Papierosów i czystego tytoniu nie pali tu prawie nikt. Trudno się dziwić — joint jest tu tańszy od półlitrowego jabłkowego cidera. Na rogu czterolatek rozmawia z mężczyzną palącym gigantycznego skręta za 120 koron. Facet wygląda na rasowego harleyowca. Nie, nie widziałem twojej mamy — odpowiada dziecku. Obok przechodzi trójka innych mężczyzn około trzydziestki — do moich uszu dolatuje jakże swojskie: Stary! Kurwa! Jak tu jest zajebiście! Polacy też tu przychodzą. Choć prawo duńskie zabrania handlu narkotykami, to Christiania jest pod tym względem naprawdę Wolnym Miastem. Od czasu do czasu natknąć się można tutaj na umundurowane patrole policji, które spokojnie spacerują wokół straganów z haszem. Lise zapytana o dilerów stwierdza, że zupełnie ich nie zna. Nie wie skąd mają towar i kiedy się zmieniają; faktem jest, że ciężko tu zobaczyć dwa razy tę samą twarz przy tym samym stoisku, przychodząc nawet kilka dni z rzędu. Sami dilerzy nie są skłonni do rozmów, na słowo „dziennikarz" uciekają w popłochu. Porozmawiać udaje się tylko undercover, udając klienta. Kończy się jednak jedynie na superlatywach na temat towaru i możliwość sfotografowania lady. Handel narkotykami był już kilka razy w niemal czterdziestoletniej historii Christianii powodem do utarczek z policją. Status quo podtrzymuje zobowiązanie mieszkańców do zapobiegania handlowi twardymi używkami. Tylko marihuana i haszysz są tu tolerowane. ![]()
Christiania jest dzieckiem szczytnego celu, jak mówią mieszkańcy. Celem projektu jest stworzenie samostanowiącej się społeczności, gdzie każda jednostka jest odpowiedzialna za siebie, będąc jednocześnie integralną częścią naszej wspólnoty. Jej członkowie zamierzają w tym celu osiągnąć ekonomiczną niezależność. Równie ważnym zamiarem jest utwierdzanie w przekonaniu, że ogólnie pojęta nierówność międzyludzka może zostać poprzez naszą działalność zażegnana. (Cyt. za. Wikipedia) — przeczytać można w nieoficjalnym manifeście Wolnego Miasta. Założenia założycieli znajdują odzwierciedlenie w działalności społecznej christianitów. Powstała w 1971 roku Christiania od początku skupiała się na działalności artystycznej, schronienie w jej murach znajdowali różnorodni artyści. Do dziś odbywają się tam koncerty i przedstawienia teatralne. Stała się też Christiania domem niejednej galerii sztuki w naprawdę przyjemnej oprawie na poziomie.
Czasami działalność Christianitów ma też odmienny charakter. Juleløs Jul (Święta bez świąt) to chyba najsłynniejsza ich akcja z 1971 roku, kiedy mieszkańcy Wolnego Miasta przebrani za świętych Mikołajów zaatakowali kopenhaskie centra handlowe rozdając przypadkowym ludziom towar z półek sklepowych. Akcja zakończyła się szeregiem zatrzymań przez policję, jednak zdjęcia pałowanych świętych Mikołajów obiegły kraj, a sami Christianici zdobyli sobie tą akcją dużą sympatię społeczną. Dziś Christiania wzbudza żywe reakcje wśród kopenhażan. Charakterystyczne bluzy i emblematy z flagą Christianii (trzy żółte koła na czerwonym tle - powstałe od trzech kropek nad literami "i" w nazwie miasta) można kupić na każdym rogu, a coraz większa ich ilość na ulicach świadczy o czarnych chmurach zbierających się nad tym miejscem. Christianię planuje się zlikwidować… i problemem nie są tu jej mieszkańcy, ani wpływ jaki obiekt ten wywiera na Kopenhagę. Włodarzom Kopenhagi marzy się osiedle ekskluzywnych apartamentowców zamiast slumsopodobobnych kolorowych baraków, których mieszkańcy od niedawna dopiero płacą miastu za wodę i elektryczność. Pod koniec swojego dnia w Christianii przysiadam na pogawędkę przy ognisku do młodej parki w czarnych skórach z ćwiekami. Mają mocno w czubie. Pochodzą z Aarhus i będąc w Kopenhadze postanowili się trochę odprężyć. Nie są tu pierwszy raz. Chłopak przedstawia się jako Piotruś Pan — nie chce, żeby nawet jego imię pojawiło się w jakimkolwiek artykule. Oni nie chcą zlikwidować Christianii… — mówi. — Oni chcą ją znormalizować. I wszystkich stąd wypieprzą, żebyśmy harowali w ich poukładanym świecie. I gdzie ja będę wtedy mógł sobie polatać z moim Dzwoneczkiem — spogląda zmroczony na swoją dziewczynę i całuje ją w usta. | |
Original.. (http://therationalist.eu.org/kk.php/s,7197) (Last change: 04-03-2012) |