|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Society »
Joint u Piotrusia Pana Author of this text: Przemysław Piela
Tu nigdy nie
dorośniesz i polatasz na haju
Niedzielny chłodny wrześniowy
poranek nad kopenhaską dzielnicą Christianshavn przepędza ludzi z ulic, lecz w miarę zbliżania się do dawnych koszar wojskowych na chodnikach pojawiają się
dziwne typy. Kolorowo odziane postaci maszerują dwukierunkową kawalkadą wzdłuż
Prinsesegade — Ulicy Księżniczki. Celem jednych jest bogata Kopenhaga — Paryż
Północy, drugich zaś, zupełnie inny świat, który skrywają bogato zdobione w graffiti budynki. W zaułku napotykam jednorękiego
żebraka z plastikowym kubkiem w ręku. Brodacz o grenlandzkiej fizjonomii prosi
łamanym duńskim o jałmużnę. Kolorowa brama, przy której stoi biedak, maskuje,
jak niesie ulica, najbardziej pożądaną przez turystów atrakcję stolicy Danii -
Christianię. Jedyną w swoim rodzaju enklawę hippisów, punków i anarchistów.
Nastawiam się na nowe doznania. Zapach marihuany i haszyszu jest wszechobecny.
To jedyne co w Christianii nigdy się nie zmienia. Poza tym, a może też dzięki
temu, to zupełnie inny świat. Ostoja „wolności" w centrum cywilizowanego świata.
Tutaj się nie dorasta. Średnia przewidywana długość życia jest tu o kilkanaście
lat krótsza, niż za główną bramą, na której od wewnętrznej strony widnieje
humorystyczny, lecz ostrzegawczo brzmiący znak: „Wkraczasz na teren Unii
Europejskiej".
Mimo to, miejsc wolnych brak. W kolejkach do przejęcia domów po dawnych mieszkańcach, którzy albo zmarli, albo
się przeprowadzili, są setki ludzi. Nie każdy może dostąpić zaszczytu
zamieszkania w tym osobliwym miejscu.
Lise mieszka w jednym z tutejszych baraków od dwudziestu trzech lat. Od siedemnastu handluje czym się da
na rzecz miejscowej społeczności.
Próbujemy być niezależni od państwa duńskiego i całkiem nieźle nam to wychodzi — mówi. Dwadzieścia pięć procent z przychodów ląduje w wspólnej kasie. Ale
dziewiętnastowieczna, pomalowana na zielono stodoła, gdzie kupić można wszystko
począwszy od starodruków, książek, poprzez flizy, deski i stare zastawy stołowe,
na młotach, kielniach, heblarkach i pamiątkach z Kopenhagi kończąc, nie jest
jedynym miejscem pracy tej płowowłosej Dunki. Na co dzień jest pielęgniarką w jednym z kopenhaskich szpitali. I wcale nie przeszkadza jej fakt, że sto metrów
od jej sklepiku z tysiącem drobiazgów stoją stragany wyładowane po brzegi
marihuaną i haszyszem, a wokół kręcą się podejrzane typki. Sama nie pali, nie
zamierza, ale też nie przeszkadza innym we wdychaniu tetrahydrokannabinolu.
Christiania, a właściwie Wolne
Miasto Christiania to dobrze funkcjonująca komuna składająca się z około tysiąca
stałych mieszkańców. Brak prądu i ciepłej wody w niektórych mieszkaniach wcale
nie zniechęca, bo na zwalniające się miejsca czeka wielu chętnych. By tu
zamieszkać trzeba wkupić się w łaski pozostałych członków wspólnoty, jeżeli cię
nie zaakceptują, to nie masz czego tutaj szukać.
Hippisowska otwartość widoczna
jest na każdym kroku. Kosmopolityczny zlepek kultur. W oczy szczególnie rzucają
się przeważnie zapuszczeni Grenlandczycy w podeszłym wieku — chociaż i dzieci
nie brakuje, około trzydziestu procent stałych mieszkańców nie ukończyło jeszcze
osiemnastego roku życia. Na ulicach Christianii, a czasem tylko na wydeptanych i błotnistych ścieżkach, usłyszeć można wszystkie języki świata.
Pusher Street, czyli ulica
dilerów, to centrum miasta. Objęta całkowitym zakazem robienia zdjęć. Pod
stopami spękany asfalt, gdzieniegdzie bruk. Po jednej stronie zamalowane
graffiti budynki pokoszarowe, gdzie obejrzeć można np. wystawę promującą wolny
Tybet — Budda, kilka wisiorków, garstka zdjęć mnichów i Dalajlamy. Po drugiej
stragany z trawką. Mały skręt 80 koron, duży 120. No i jeszcze surowy haszysz na
wagę. Autochtonów odróżnia się bez problemu od przybyszów z zewnątrz. Pospolici
kopenhażanie przychodzą tu w weekendowe popołudnia na spacery ze swoimi dziećmi.
Ludzie w najzwyklejszych strojach, ale też biznesmeni w ekskluzywnych
garniturach. Brać studencka i szeroko rozumiana młodzież delektuje się chmielem w ogródkach piwnych — ceny równie wysokie, jak w ścisłym centrum Kopenhagi. Z jedną tylko różnicą — pod parasolami snuje się charakterystyczny dymek z tlących
się skrętów. Papierosów i czystego tytoniu nie pali tu prawie nikt. Trudno się
dziwić — joint jest tu tańszy od półlitrowego jabłkowego cidera.
Na rogu czterolatek rozmawia z mężczyzną palącym gigantycznego skręta za 120 koron. Facet wygląda na rasowego
harleyowca. Nie, nie widziałem twojej
mamy — odpowiada dziecku. Obok przechodzi trójka innych mężczyzn około
trzydziestki — do moich uszu dolatuje jakże swojskie:
Stary! Kurwa! Jak tu jest zajebiście!
Polacy też tu przychodzą.
Choć prawo duńskie zabrania
handlu narkotykami, to Christiania jest pod tym względem naprawdę Wolnym
Miastem. Od czasu do czasu natknąć się można tutaj na umundurowane patrole
policji, które spokojnie spacerują wokół straganów z haszem. Lise zapytana o dilerów stwierdza, że zupełnie ich nie zna. Nie wie skąd mają towar i kiedy się
zmieniają; faktem jest, że ciężko tu zobaczyć dwa razy tę samą twarz przy tym
samym stoisku, przychodząc nawet kilka dni z rzędu. Sami dilerzy nie są skłonni
do rozmów, na słowo „dziennikarz" uciekają w popłochu. Porozmawiać udaje się
tylko undercover, udając klienta.
Kończy się jednak jedynie na superlatywach na temat towaru i możliwość
sfotografowania lady. Handel narkotykami był już kilka razy w niemal
czterdziestoletniej historii Christianii powodem do utarczek z policją.
Status quo podtrzymuje zobowiązanie
mieszkańców do zapobiegania handlowi twardymi używkami. Tylko marihuana i haszysz są tu tolerowane.
Taki obraz Christianii może jednych zniechęcać, a innym rozbudzać
wyobraźnię. Nie dziwi więc, że Wolne Miasto jest wymarzonym miejscem pobytu
wszelkiej maści artystów i co wrażliwszych jednostek z wyobraźnią i dziecięcą
duszą. Oddalając się nieco w boczne uliczki, z dala od tumanów marihuany,
znaleźć można cudny bajkowy świat wymyślnych domków, niczym z Nibylandii.
Budowle przypominające statki pirackie, lub sielankowe wille pstrokato zdobione
ozdobami rodem z wysypiska. Elfie chatki na drzewach. Marzenie każdego brzdąca.
Pośród nich malarze i artyści w podeszłym wieku, chłopcy grający na bębenkach,
dziewczynki bawiące się w piaskownicy. I całe stada wałęsających się swobodnie
po okolicy psów. Mają dużo miejsca, ta duńska Nibylandia zajmuje 34 ha.
Christiania jest dzieckiem szczytnego celu, jak mówią mieszkańcy.
Celem projektu jest stworzenie samostanowiącej się społeczności, gdzie każda
jednostka jest odpowiedzialna za siebie, będąc jednocześnie integralną częścią
naszej wspólnoty. Jej członkowie zamierzają w tym celu osiągnąć ekonomiczną
niezależność. Równie ważnym zamiarem jest utwierdzanie w przekonaniu, że ogólnie
pojęta nierówność międzyludzka może zostać poprzez naszą działalność zażegnana.
(Cyt. za. Wikipedia) — przeczytać można w nieoficjalnym manifeście Wolnego Miasta.
Założenia założycieli znajdują odzwierciedlenie w działalności społecznej
christianitów. Powstała w 1971 roku Christiania od początku skupiała się na
działalności artystycznej, schronienie w jej murach znajdowali różnorodni
artyści. Do dziś odbywają się tam koncerty i przedstawienia teatralne. Stała się
też Christiania domem niejednej galerii sztuki w naprawdę przyjemnej oprawie na
poziomie.
Jane Majgaard, rocznik 1968, dogląda jednej z takich galerii na terenie
Christianii. Wystawa malarstwa odbywa się pod hasłem dialogu przeszłości z teraźniejszością. Jane sama jest autorką pokazywanych malowideł.
Christiania daje debiutującym artystom
możliwość pokazania się szerszej publiczności. Gdybym chciała pokazać swoje
obrazy w jakiejś innej kopenhaskiej galerii to jeszcze musiałabym za to zapłacić
niebotyczne sumy. — opowiada. Nie mieszka w Christianii, ale to w niczym nie
przeszkadza. Ludzie tutaj są naprawdę
otwarci i gotowi pomóc każdemu, kto robi coś wartościowego i niekoniecznie
alternatywnego — chwali społeczność. W galerii znajdującej się na trzecim
piętrze dawnych koszar panuje atmosfera wiejskiego domu, gdzieniegdzie płoną
świece. W powietrzu rozchodzi się zapach kadzideł.
Czasami działalność Christianitów ma też odmienny charakter. Juleløs Jul
(Święta bez świąt) to chyba najsłynniejsza ich akcja z 1971 roku, kiedy
mieszkańcy Wolnego Miasta przebrani za świętych Mikołajów zaatakowali
kopenhaskie centra handlowe rozdając przypadkowym ludziom towar z półek
sklepowych. Akcja zakończyła się szeregiem zatrzymań przez policję, jednak
zdjęcia pałowanych świętych Mikołajów obiegły kraj, a sami Christianici zdobyli
sobie tą akcją dużą sympatię społeczną.
Dziś Christiania wzbudza żywe reakcje wśród kopenhażan. Charakterystyczne
bluzy i emblematy z flagą Christianii (trzy żółte koła na czerwonym tle -
powstałe od trzech kropek nad literami "i" w nazwie miasta) można kupić na
każdym rogu, a coraz większa ich ilość na ulicach świadczy o czarnych chmurach
zbierających się nad tym miejscem. Christianię planuje się zlikwidować… i problemem nie są tu jej mieszkańcy, ani wpływ jaki obiekt ten wywiera na
Kopenhagę. Włodarzom Kopenhagi marzy się osiedle ekskluzywnych apartamentowców
zamiast slumsopodobobnych kolorowych baraków, których mieszkańcy od niedawna
dopiero płacą miastu za wodę i elektryczność.
Pod koniec swojego dnia w Christianii przysiadam na pogawędkę przy
ognisku do młodej parki w czarnych skórach z ćwiekami. Mają mocno w czubie.
Pochodzą z Aarhus i będąc w Kopenhadze postanowili się trochę odprężyć. Nie są
tu pierwszy raz. Chłopak przedstawia się jako Piotruś Pan — nie chce, żeby nawet
jego imię pojawiło się w jakimkolwiek artykule.
Oni nie chcą zlikwidować Christianii… — mówi. — Oni chcą ją
znormalizować. I wszystkich stąd wypieprzą, żebyśmy harowali w ich poukładanym świecie. I gdzie ja będę wtedy mógł sobie polatać z moim
Dzwoneczkiem — spogląda zmroczony na swoją dziewczynę i całuje ją w usta.
« (Published: 13-03-2010 Last change: 04-03-2012)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 7197 |
|