Dwa konie z rzędem...
Author of this text:

Konia z rzędem temu, kto potrafi wyjaśnić w nieezoterycznym, powszechnie zrozumiałym języku, dlaczego homoseksualizm jest złem lub „nieładem moralnym" — cokolwiek miałby znaczyć ten terminologiczny dziwoląg. Zastrzeżenie co do języka wyklucza powoływanie się na domniemaną opinię Istoty Wszechwiedzącej, a także na równie tajemnicze prawo naturalne. (W tej ostatniej sprawie proszę mi nie doradzać lektury dzieł filozofów, bo od pół wieku jest to jedno z głównych moich zajęć, a znacznie mniej czasu trzeba, by przekonać się, że panowie ci sami nie wiedzieli, co właściwie chcą powiedzieć, gdy mówili o prawie naturalnym.) Dlaczego upodobanie do seksu z osobą tej samej płci miałoby być moralnie naganne w odróżnieniu od, na przykład, upodobania do grochówki, którą nie każde podniebienie toleruje, ale każdy posiadacz podniebienia uzna za rzecz moralnie neutralną? Pierwsze z tych upodobań występuje zapewne rzadziej niż drugie. Weźmy więc zamiast grochówki potrawkę z owadów, którą w naszej kulturze niewielu ludzi uważa za przysmak. Możesz się skrzywić na myśl, że podano ci ją na kolację, ale nie przyjdzie ci do głowy, że spożywanie jej jest niemoralne; powstrzymasz się od takiej oceny (jeśli nie jesteś ideowym wegetarianinem), bo zauważysz w porę, że dopóki czyjeś preferencje kulinarne nie szkodzą innym (nie są preferencjami ludożercy), dopóty są moralnie obojętne. Krótko mówiąc, nic ci do tego, co kto lubi. Dlaczego z preferencjami seksualnymi miałoby być inaczej? Przecież nie dlatego, że urzeczywistnia się je we dwoje, we dwóch lub we dwie, bo gdy czynią to ludzie dorośli za obustronną, niewymuszoną zgodą, nie ma podstaw do rozróżnień moralnych.

Drugiego konia z rzędem temu, kto wskaże jakieś szkody — choćby drobne i tylko prawdopodobne — które wyrządziłaby państwu czy społeczeństwu legalizacja związków homoseksualnych. Oczywiście chodzi mi o szkody inne niż te, które przynosi legalizacja związków heteroseksualnych. Główną plagą tych ostatnich jest zjawisko przemocy w rodzinie, którego zwalczanie — jeśli państwo szczerze chce to czynić — wymaga zaangażowania sporych sił i środków. Należy przypuszczać, że w prawnie i obyczajowo usankcjonowanych związkach homoseksualnych dochodziłoby do przemocy fizycznej rzadziej niż w heteroseksualnych (bo chyba zniechęca do niej względna równowaga sił obu miłujących się stron). Ponieważ zaś przemoc w rodzinie fatalnie wpływa na psychikę dzieci, nawet gdy one same nie są bite, więc może dzieci — adoptowane lub pochodzące z wcześniejszych związków — chowałyby się, statystycznie biorąc, zdrowiej w rodzinach homoseksualnych?

Nie martwię się o to, skąd wezmę te konie, bo nikt się o nie nie upomni. Przekonanie o niemoralności homoseksualizmu i o społecznej szkodliwości przyznania homoseksualistom praw, które mają heteroseksualiści, jest jawnym przesądem religijnego chowu, nieprzekładalnym na kategorie rozumu. Przesądy tej proweniencji można kwitować wyrozumiałym uśmiechem tam, gdzie ich wpływ na życie publiczne rozsądnie ograniczono; w Polsce może to być tylko śmiech wisielczy.

Krztusimy się takim śmiechem, gdy polskie „wolne" media, z mediami „misyjnymi" włącznie, lamentują nad casusem Rocco Buttiglionego. Pan ten powiedział na forum Parlamentu Europejskiego, że jako katolik uważa homoseksualizm za grzech, dodał wszakże, że nie będzie dyskryminował homoseksualistów (czyli robił użytku z tego swego przekonania), gdy zostanie unijnym komisarzem ds. wolności obywatelskiej i sprawiedliwości. Moje życzliwe ucho odbiera tę deklarację jako zapewnienie, że mówiąc, iż homoseksualizm jest grzechem, uprawiał on czystą lip service wobec swego kościoła. Można w to zapewnienie uwierzyć lub nie; Parlament wolał nie uwierzyć, co wydaje się wyjściem bezpieczniejszym.

Polscy publicyści rozmaitych Wprost-ów i prowadzący telewizyjny talk show podzielili opinię Parlamentu, iż dezaprobata moralna Buttiglionego dla homoseksualizmu jest szczera, i podnieśli larum: Oto dyskryminuje się katolików, odmawiając im prawa wyrażania swoich przekonań! Gdy to uczynią, są represjonowani! Zjednoczona Europa bez „chrześcijańskich korzeni" w preambule swojej konstytucji nie jest światopoglądowo neutralna, lecz antyreligijna!

Jakoś nikt nie broni p. Buttiglione przed zarzutem umysłowego niedowładu: bezkrytycyzmu, z jakim akceptuje on urojenia swoich religijnych autorytetów. Każdemu, rzecz jasna, wolno żywić i wygłaszać przesądy. Jest to najstarsze prawo człowieka — jedyne, którego nikt nigdy nie zakwestionował i z którego zawsze obficie korzystano. Ale już nie wszędzie ostentacyjne korzystanie z tego prawa sprzyja piastowaniu wysokich stanowisk politycznych. Czyżby nadchodziły lepsze czasy dla rozumu?


Barbara Stanosz
Filozof, logik, publicystka; emerytowany profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka popularnych książek i podręczników do logiki oraz prac z dziedziny logicznej teorii języka. Współzałożycielka i redaktor naczelny czasopisma Bez Dogmatu. Tłumaczka literatury filozoficznej. Ostatnia książka: "W cieniu Kościoła czyli demokracja po polsku" (2004)
 Private site

 Number of texts in service: 19  Show other texts of this author

 Original.. (http://therationalist.eu.org/kk.php/s,3838)
 (Last change: 20-12-2004)