|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
Syndrom Lucyfera [1] Author of this text: Radosław S. Czarnecki
Jakżeż
to miasto wierne stało się nierządnicą?
Księga
IZAJASZA (1, 21)
Znakomity psycholog amerykański Philip Zimbardo, znany z wielu
eksperymentów i tez dotyczących zachowań człowieka (zwłaszcza w ekstremalnych warunkach) ukuł onegdaj — na kanwie jednego ze swych testów -
teorię nazywaną efektem Lucyfera.
Otóż Lucyfer, jako ukochany anioł Boga (dosłownie słowo lucyfer oznacza
ten, który niesie światło) został za karę, za bunt, za sprzeciw przeciwko
Absolutowi strącony do otchłani piekielnych. Nota bene w tym wypadku widzimy właśnie, że
to dobry i miłosierny Bóg tworzy coś tak ohydnego, obrzydliwego i strasznego jak piekło. Lecz przemiana anioła — tego najważniejszego i najukochańszego Bogu — w diabła to w kulturze najdalej i najdramatyczniej
idąca ewolucja postawy, myślenia, opisu świata. Zimbardo interesowało zawsze
(jak podkreśla w licznych wywiadach, enuncjacjach i książkach) jak przebiega
proces i jakie to są przyczyny powodujące, że normalni, zwykli, szarzy na co
dzień obywatele w określonych warunkach stają się bestiami, krwiożerczymi
demonami i sadystycznymi zwyrodnialcami. Dla niego efekt
Lucyfera "to metafora opisująca
transformację ludzkiego charakteru" [ 1 ].
Dodać należy: transformacja zależna
od okoliczności, ideologii, religii, przekonań politycznych itd. Wartości
wyznawane przez człowieka ulegają
ukryciu, stłumieniu, umykają w cień utylitaryzmu i korzyści (rzeczywistych bądź
wyimaginowanych).
Podobny dylemat trawi Dennisa Hoopera, reżysera obrazu Easy
rider i zarazem odtwórcy jednej z głównych postaci filmu (z
fantastycznymi i ponad czasowymi rolami aktorskimi Henry’ego Fondy, samego
Hoopera i Jacka Nicholsona).
Oto dwaj motocykliści, Wyatt
(Fonda) i Billy (Hooper) podróżują przez południowe stany USA na
motocyklach. Im dalej jadą na wschód, od Kalifornii, zagłębiając się w amerykański interior, tym mniej przychylne reakcje spotykają ich ze
strony miejscowych ludzi. W końcu na jednym z biwaków zostają zabici przez
„solidnych", „poczciwych" i „porządnych" obywateli. „Normalny"
świat amerykańskiej (ale czy tylko amerykańskiej?) głuszy nie toleruje
„Innego", jakichś podejrzanych wagabundów i przybłędów (w każdym
wymiarze: przede wszystkim kulturowym, intelektualnym, egzystencjalnym,
estetycznym) burzących „święty spokój" i lokalne, do bólu przewidywalne
„ciepełko". Lokalne, gminne, regionalne, narodowe, rasowe, religijno-wspólnotowe.
Zachowania „szacownych obywateli" na problem „Inności" i niestandardowych sytuacji — wykraczających poza schemat utartych i przyjętych
norm, konwenansów czy układów — ukazane przez Hoopera są również bliskie
syndromowi Lucyfera, sformułowanemu
przez Zimbardo (choć film powstał w 1969 roku, w okresie burzliwego lata
amerykańskiego, niesie po dziś dzień olbrzymi ładunek humanizmu, wątpliwości
związanych z tzw. „normalnością" i codziennością, dylematów moralnych i współcześnie cywilizacyjnych).
„Inny" bowiem burzy porządek, przyzwyczajenia, święty spokój, zakłóca
oazę bez-refleksji i pytań o podstawy egzystencji osoby ludzkiej. „Inny"
zaskakuje, rozdrażnia, zmusza do intelektualnego wysiłku, a to nie każdy
lubi, nie każdy jest nań przygotowany. Zwłaszcza ci stateczni, uporządkowani
do granic (często absurdu) burgeois:
szacowni obywatele płacący regularnie podatki, chodzący regularnie do kościoła
(to symbol sakralizacji rzeczywistości pod jakąkolwiek postacią) i oczekujący
właśnie tego „świętego spokoju" (zwłaszcza intelektualnego).
Analogiczne rozważania w swej rudymentarnej esencji snuła Hannah Arendt
nad "banalnością zła" relacjonując — i obserwując naocznie -
proces zbrodniarza z Auschwitz, Adolfa Eichmanna w Jerozolimie (Izrael — 1963)
[ 2 ].
Zanim Eichmann został jednym z realizatorów „ostatecznego rozwiązania" był
normalnym, przeciętnym człowiekiem. Zwykłym, szarym, porządnym i nie rzucającym
się w oczy obywatelem Niemiec. W szponach systemu, stał się bestią i beznamiętnym
wykonawcą zbrodniczych eksperymentów.
W cyklu „o istocie dobra i zła" Andrzej Koraszewski prowadzi
interesujące (mieszczące się w konwencji przyjętej przez Zimbardo) na
Portalu www.racjonalista.pl
rozmyślania o ich
„pochodzeniu", genezie iewolucji
(czyli w zasadzie nad tym co zwiemy naszą kulturą, bo te pojęcia są jak
najbardziej immanentne temu znaczeniu) [ 3 ].
Ten cykl pokazuje w dobitny i jednoznaczny sposób, iż zarówno dobro jak i zło w wielkim stopniu są uzależnione od czynników cywilizacyjno-kulturowych. Są
również zmienne historycznie i sytuacyjnie.
Nie to mnie skłania jednak do snucia tych akurat przemyśleń i refleksji. Przede wszystkim inspirują mnie tezy środowisk religijnych i mistycznych w naszym kraju, iż Polacy są „spolegliwym" i nie krwiożerczym
narodem, nie sięgającym po terroryzm czy masowe ludobójstwo. W grudniu warto
tylko przypomnieć datę 16.12.1922 — i zamach (skuteczny) na I Prezydenta II
RP Gabriela Narutowicza. Co by nie mówić i nie sądzić o tym dramatycznym
wydarzeniu należy jasno stwierdzić, iż atmosfera, klimat i uzasadnienia
medialne wiodące ku tak drastycznym zachowaniom, człowieka w końcu wykształconego,
bywałego w świecie, członka bądź co bądź „elity kulturalnej" (dziś
byśmy rzekli — mainstreamu) -
Eligiusza Niewiadomskiego — były wiodącymi przyczynami skłaniającymi go do
tej „lucyferiańskiej" reakcji.
Postać Eligiusza N. może więc świadczyć z jednej strony o realności i istnieniu tego co zwiemy efektem Lucyfera (przełożenie warunków i sytuacji na zachowania
personalne), a ponadto — druga strona owego medalu — przeczy jawnie tezom o „bogobojności" Polaków i ich wstręcie do przemocy. Religijnie rozpalone
namiętności zawsze przynoszą, jak widać w historii dziejów najnowszych bądź
minionych, gorzkie owoce. A takim językiem przemawiała i przemawia po dziś dzień polska
prawica — nie tylko polityczna, ale i tradycjonalistycznie nastawiona część
społeczeństwa polskiego, podpierająca się zawsze argumentacją z gatunku
klerykalizmu politycznego i antysemityzmu, idealizująca społeczeństwo żyjące
nad Wisłą, Odrą i Bugiem, mówiąc stale o narodzie jednoznacznie zakreślonym w ramach religijno-rasowo-klanowych, reprezentującym spoiście brzmiące
imponderabilia i niosącym ze sobą
wyraźne przesłanie anty-modernistyczne, anty-oświeceniowe.
Owa nie-krwiożerczość Polaków jako narodu bogobojnego (religia miłości i szacunku dla człowieczej godności to synonimy w tradycyjnym obiegu
katolicyzmu) i wielbiącego Maryję, Matkę Boga nie jest oparta na żadnych
racjonalnych i empirycznych przesłankach. To kolejny mit wzmacniający dobre
samopoczucie, samouwielbienie, nośnik idei mistycyzmu narodowego i towiańszczyzny, a także religijno-przaśny element narcyzmu skierowanego do brutalnych, dyszących
rządzą przemocy (wobec Polski jako
Chrystusa narodów) innowierczych sąsiadów naszego kraju.
Wydarzenia z „Zachęty" w grudniu roku 1922 pokazują również jak
fanatyzm, nienawiść i religijne obsesje współgrają z terroryzmem i morderczymi skłonnościami osób o takich inklinacjach i skłonnościach.
Często ukrytych głęboko w zakamarkach człowieczej osobowości.
Również twórczość publicystyczno-dokumentacyjna Jana T. Grossa w ostatniej dekadzie świetnie przeczy idealistycznemu obrazowi polskiej
homogeniczności narodowej oraz gloryfikacji „miłości bożej" immanentnej
jakoby polskości i niechybnie wpływającej na powszechną dobroć ludu nadwiślańskiego
oddanego w „pakt Maryi wiecznej dziewicy". To mrzonki i fantasmagorie jak pokazuje życie.
„Religia miłości" jak od dwudziestu wieków prezentuje się chrześcijaństwo,
wpajając ludzkości swoją wielkość i szczytność ideałów (za którymi mają
iść: humanizacja stosunków interpersonalnych, szacunek dla godność drugiej
osoby, chwała boga poprzez chwałę człowieka gdyż to ".. bowiem
Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał.." [ 4 ]celem jego zbawienia, nota bene z miłości czyniąc przy tym ofiarę ze swego syna zrealizowaną w sposób
nader okrutny i dehumanizujący osobę ludzką) też nie jest wolna od syndromu Lucyfera. Historia
pokazała to dobitnie i wielokrotnie: zresztą jak wszystkie religie i wierzenia, ideologie i doktryny podpierające się najbardziej szczytnymi hasłami.
Znakomitymi przykładami na to dictum
jest twórczość Bartolomeo de las Casasa czy Bernardino de Sahaguna
prezentujących podbój Ameryk przez arcychrześcijańskich Hiszpanów. Dysputa w Valladolid (lato 1550) i wnioski oraz decyzje podjęte w jej wyniku są tu także
przykładem na dwoistość nauki katolickiej, w każdej epoce historycznej
(nauka o „miłości" sąsiaduje zawsze z elementami przychylnymi efektowi
Lucyfera); de las Casas, który bronił Indian przed tezami Juana Ginesa de
Sepulvedy, nadwornego ideologa korony hiszpańskiej, wziętego filozofa i teologa (twierdził on, że Indianie nie
posiadają duszy i dlatego nie przysługuje im miano człowieczeństwa, stoją
na etapie niższym kulturowo niźli chrześcijanie i muszą podlegać
ewangelizacji, a ich kulturę należy
wykorzenić), elementów człowieczeństwa nie znajdował w ..… osobach
czarnych niewolników sprowadzanych masowo z Afryki do pracy na plantacjach
Nowego Świata.
Przygotowania — dziś: medialne, wczoraj i przed wczoraj; w postaci kazań,
nauk i obyczajów religijnych, rytów i kulturowych obrzędów — świadomości
społecznej do tego co Zimbardo zwie efektem
Lucyfera są nie mniej ważne niźli sam akt przemiany "anioła w diabła". „Innego" pozbawia się w tym procesie godności, odczłowiecza,
dehumanizuje, przedstawia jako rasę podłą, gorszą, kulturowo nijaką i uznaje za materiał do nawrócenia (czyli coś o podlejszej kondycji jeśli jest
potrzeba wykorzenienia go z jego jestestwa, z jego wartości, z jego oglądu świata).
Przy okazji przypisuje się „Innemu" wszystkie
nieszczęścia jakie spadają na
„Naszą" wspólnotę, na „Naszą" społeczność, na „Nasz" naród
(gdy jest jeszcze on uznawany za naród
wybrany [ 5 ]
te nieszczęścia, katastrofy i niepowodzenia są tym samym sprzeciwem przeciwko
„Naszemu" Bogu czyli świętokradztwem, herezją, obrazą i próbą
zburzenia porządku społeczno-moralnego). Urobionej „opinii publicznej"
taki obraz „Innego" daje podstawy dla traktowania go jako nie-człowieka,
jako unter-menscha , zmorę naszej
cywilizacji, coś groźnego i zagrażającego naszemu jestestwu. Można więc go
uciszyć, pastwić się nad nim, w końcu — mordować, aby oczyścić naszą
przestrzeń życiową z „Inności". Tak aby stawała się czystą,
homogeniczną, jednorodną. Przewidywalną. Opis takiego świata i takiej
rzeczywistości jest zawsze łatwiejszy, sympatyczny, „wsobny" i bogobojny.
1 2 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] A. Domosławski, Ameryka
zbuntowana,
Warszawa 2007, s. 180 [ 2 ] H. Arendt, Eichmann w Jerozolimie: rzecz o banalności zła, Kraków 1987 [ 4 ] Ewangelia wg św. Jana; J 3, 13-17 « (Published: 01-01-2013 )
Radosław S. CzarneckiDoktor religioznawstwa. Publikował m.in. w "Przeglądzie Religioznawczym", "Res Humanie", "Dziś", ma na koncie ponad 130 publikacji. Wykształcenie - przyroda/geografia, filozofia/religioznawstwo, studium podyplomowe z etyki i religioznawstwa. Wieloletni członek Polskiego Towarzystwa Religioznawczego. Mieszka we Wrocławiu. Number of texts in service: 129 Show other texts of this author Newest author's article: Return Pana Boga | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8608 |
|