Motto:
"Poznanie nie ma końca, rozszerza nasze horyzonty a równocześnie
powiadamia nas o rosnących rozmiarach
ignorancji".
Stanisław
Lem
Bardzo trudno mi było oderwać się od zwykłej ludzkiej egzystencji, od
drobnych spraw z nią związanych, tak mocno angażujących uwagę i czas. Ale
krok po kroku, udało mi się przezwyciężyć tę przemożną siłę trzymającą
moją świadomość tuż przy ziemi i teraz — po wielu latach walki z własnymi
ograniczeniami — patrzę na ten świat z dystansu, który jest konieczny, aby
przestać rozróżniać szczegóły, i ogarnąć wyobraźnią całość
ludzkiego losu. Nic to, że hen daleko rozmazują mi się kontury i nie widać
krańców kontemplowanego obrazu, lecz to i tak jest o wiele większy horyzont
postrzegania, niż z pozycji klęczącej, czy też z wysokości ambony.
Taak,.. trzeba wznieść się (umysłem) wysoko, aby przestać dostrzegać
poszczególnych ludzi, a zobaczyć człowieka,
aby przestać dostrzegać rzeczy, a
zobaczyć ich przyczyny, aby przestać
dostrzegać zjawiska, a dostrzec ich mechanizmy.
Dopiero z tej wysokości widać bezsens działań tej masy jednostek, z jakich składa się twór zwany ludzkością. Tę zbytnią zapobiegliwość, ten
pęd do posiadania i gromadzenia zbytecznych przedmiotów, tę pazerność na
wszystko, co jest uznawane za jakąś wartość — choćby miało niczemu nie służyć.
Tę próżność i pychę przejawiającą się w dążeniu do władzy i dominacji. To okrucieństwo i głupotę, wiodące do wojen, prześladowań i nietolerancji.
Dopiero patrząc z tej odległości, można pokusić się o próbę
przeanalizowania i zweryfikowania wielu prawd,
ogólnie przyjętych i uznawanych za święte. Jak to ujął Jack London:
„Niektóre rodzaje prawdy są kłamstwem i te właśnie cieszą się największym
uznaniem". A także zastanowić się nad sensem bytu jednostki w kontekście
systemu, którym jest społeczeństwo, a społeczeństwa w kontekście kultury i religii, w której przyszło mi żyć. Dopiero stąd widać wyraźnie drogę,
którą przeszedł człowiek w jego postrzeganiu świata, oraz jego system wierzeń; jego początki i ewolucję, a także jego ciemne strony i manowce.
Drogę gęsto usłaną ofiarami tych, którzy wyrywali się zbytnio do
przodu, przerastając o głowę swych współczesnych, przeważnie przypłacając
to życiem, jako niebezpieczni bluźniercy i burzyciele ustalonego porządku i uświęconych
prawd — by po setkach lat zostać docenionymi i spocząć na cokołach pomników.
Czy zastanawiał się ktoś jak wysoko należy się wznieść, aby ostrości
spojrzenia nie zdołały przysłonić zwykłe ludzkie sprawy, wypełniające
nasze życie po brzegi, pochylając nam kark ku ziemi i nie pozwalając unieść
spojrzenia ku gwiazdom, a myślom szybować hen, ku krańcom poznania?
Taak,.. nie łatwo jest pokonać ten bezwład
myślenia trzymający umysł człowieka w błogim letargu. Ale kto raz się z tym upora, ten na zawsze stanie się wolny i nie sposób go już spętać jakąś
„słuszną ideologią" czy jednym ciasnym światopoglądem. Jego horyzont
postrzegania jest tak duży, iż nie mieści się w ramach zakreślonych
przez „jedynie właściwe" ideologie przeznaczone dla mas, mających
służyć określonemu systemowi władzy. Bo dopiero z tej wysokości widać całą
historię człowieka, a nie jej drobne wyrywki zawsze cenzurowane przez władzę.
To nic, że zamazują się szczegóły i nie słychać roszczeń pojedynczych
ludzi, za to widać bezkompromisowość, obłudę i oportunizm każdej władzy — obojętnie czy będzie ona świecka czy duchowa.
Jeśli nawet nie widać cierpień jednostek, to widać za to cierpienia
milionów: prześladowanych za odmienne poglądy religijne, palonych na stosach,
wyrzynanych w niekończących się wojnach religijnych i rzeziach zwanych
„krucjatami", podczas unicestwiania starych kultur, zwanych „ewangelizacją"
lub odzyskiwaniem ziemi „obiecanej". Widać też wyraźnie, iż nie ma
takiej podłości, której by nie uczynił człowiek człowiekowi w obronie
swojej świętości, w obronie swojej
wiary. I kiedy tak patrzy się na to
wszystko, ogarniając umysłem i czas i przestrzeń, na tych ludzi i ich dziwne
zachowania, nieodparcie nasuwa się pytanie: „Dokąd dążysz człowieku?
Zatrzymaj się w swym bezsensownym pędzie i zastanów się przynajmniej czy
wybrałeś właściwą drogę i czy cel, który spodziewasz się osiągnąć
wart jest tego wszystkiego, co tracisz po drodze. Pomyśl chwilę zanim nie będzie
za późno".
Lecz kiedy rozglądam się po świecie i widzę niezliczoną ilość
dzieci umierających z głodu, bo ich matki nie chciały popełnić grzechu
antykoncepcji, przekonane, iż miłosierny Bóg nigdy by im tego nie wybaczył,
kiedy widzę jak ludzie celowo wychowywani są w ciemnocie umysłowej i zabobonie, by łatwiej było nimi rządzić,.. jak indoktrynuje się małe
dzieci „prawdami religijnymi",.. jak uczy się je nienawidzić odmiennie myślących,
jak buduje się ich zakłamany system wartości oparty na nietolerancji
wszystkiego co odmienne od „słusznych" poglądów — obawiam się, iż już
jest za późno i jedyne co można zrobić — by nie psuć dobrego samopoczucia
Człowieka — to oszukiwać go do
samego końca i „opiumować" go „zbawiennymi prawdami". Chyba, że on
sam zechce się w końcu obudzić,.. ale to chyba najmniej prawdopodobne.
------///------
W tym momencie musiałem przerwać swoje rozmyślania nad sensem bytu, bo
niespodziewanie silny podmuch wiatru rzucił lotnię prosto na wielgachny słup
wysokiego napięcia, który zamierzałem ominąć w bezpiecznej odległości.
— A niech to wszystkie diabli! — zakląłem w myślach i zdążyłem wykonać
tylko karkołomny manewr, aby nie uderzyć prosto w olbrzymie izolatory
podtrzymujące druty, których basowe buczenie w połączeniu z zawodzeniem
wiatru brzmiało jak szyderczy chichot losu.
Potwornie silne uderzenie w metalową konstrukcję słupa i trzask łamiącego
się skrzydła lotni, były ostatnim świadomym doznaniem jakie zapamiętałem.
Potem na wpół przytomnie spadałem, obijając się o poprzeczne elementy słupa,
tracąc po drodze resztki lotni i nie czując nawet bólu. Gdzieś głęboko w umyśle tliła mi się tylko myśl, iż dobrze się stało, że nie spadłem na
druty, bo aluminiowa konstrukcja skrzydła spowodowałaby zwarcie i albo 30 tys.
volt zabiłoby mnie na miejscu, albo skończyłbym spadając na ziemię jako żywa
pochodnia.
Kiedy się ocknąłem nie wiedziałem gdzie jestem i co się ze mną stało.
Musiałem chyba na dłużej stracić przytomność, bo było już ciemno, a wokół
była cisza i spokój, tylko z pobliskiego lasu dobiegały odgłosy nocnego życia.
Jednym słowem było uroczo i gdyby nie moja tragiczna sytuacja, byłbym
zachwycony roztaczającym się nade mną widokiem. Pomiędzy czarnymi konturami
ażurowej konstrukcji słupa przebłyskiwały gwiazdy i nawet w związku z tym
przyszła mi do głowy taka myśl: „Niebo gwiaździste nade mną, a prawo
moralne we mnie".
Chciałem się odruchowo roześmiać na to bezsensowne w tej sytuacji
skojarzenie, ale kłujący ból w piersiach nie pozwolił mi na to. Leżałem na
plecach i nie mogłem poruszać ani nogami, ani rękoma. Krew oblepiała mi
twarz, a kask niewiadomo gdzie się podział. Każdy oddech powodował ból,
musiałem chyba połamać sobie żebra — pomyślałem. Do przykrych doznań,
które dotąd przeżyłem (a jednak przeżyłem!) doszło jeszcze jedno: zaczęły
atakować mnie chmarami komary, które nawet nie musiały się trudzić nakłuwaniem
skóry, bo dostępnej krwi miały pod dostatkiem, a ja nie mogłem w żaden
sposób opędzać się od tych krwiopijców.
Leżałem tak cierpiąc przez całą noc i miałem mnóstwo czasu na
przemyślenia. Otóż postanowiłem sobie, iż jeśli wyjdę żywy z tej
opresji, skończę z wysokimi lotami (właśnie z powodu tego upodobania koledzy
nazwali mnie Ikarem) i albo pójdę wzorem Dedala (to starszy kolega, który
zawsze latał zbyt nisko, naszym zdaniem), albo całkowicie skończę z lataniem. Dałem też sobie słowo, iż w końcu dorosnę, ustatkuję się i przestanę myśleć o ludzkości, a zajmę się poważniej swoim życiem. Co
mnie w końcu obchodzą nieznani mi ludzie? Niech każdy zadba o własny los, bo
życie — jak się okazuje — jest bardzo kruche i łatwo je stracić w nierozważny sposób.
Słońce już zaczęło wschodzić nad pobliskim lasem, kiedy znaleźli
mnie koledzy. Pomogła im przy tym część skrzydła lotni, zaczepiona na
znacznej wysokości słupa i poruszająca się miarowo w powiewach wiatru, jak
zwracający na siebie uwagę znak rozpoznawczy. Kiedy leżałem już w szpitalu z połamanymi nogami, żebrami, urazami głowy i innych części ciała,
postanowiłem spisać wszystkie swoje refleksje: te, które przychodziły mi na
myśl podczas „bujania w obłokach", jak i te, których doświadczyłem już w czasie i po upadku. Może kiedyś przydadzą mi się te zapiski, gdybym próbował
zmienić zdanie. Na razie jeszcze nie wiem, czy poważniejsze jego skutki odniosłem w sferze psychicznej czy cielesnej? Teraz myślę tylko o tym, aby wrócić do
poprzedniego stanu zdrowia. Nic innego nie ma dla mnie znaczenia".
Na tym muszę zakończyć te zapiski, bo dziś wychodzę ze szpitala.
Lekarz powiedział, iż miałem dużo szczęścia, spadając z tak dużej wysokości.
Mogło się to dla mnie skończyć o wiele gorzej, a tak, tylko połamane dolne
kończyny, parę żeber, wstrząs mózgu i liczne obrażenia ciała. Powiedział
też, iż jeszcze przez jakiś czas będę miał zawroty głowy i zaburzenia świadomości.
Nie wiem czym to się objawia, ale mam nadzieję, iż w końcu całkowicie
wyzdrowieję i będę mógł wrócić do swej ulubionej pracy pod ziemią. Cóż,
zawód jak każdy inny, lecz faktem jest, iż po skończonej ciężkiej
„szychcie" człowiek ma chęć wzbić się pod samo niebo dla widoków, które
się stamtąd roztaczają i dotąd patrzeć na słońce, póki nie skryje się
za horyzontem.