|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Articles and essays Lenin na Galapagos Author of this text: Jan M. Fijor
Ekwador ma dwa powody do sławy: archipelag Galapagos oraz pierwsze miejsce
na liście najbardziej skorumpowanych krajów świata. Nawet dwa tak, zdawałoby
się, odległe zjawiska są ze sobą mocno powiązane...
Lud przede wszystkim
To nie przypadek, że Leninowi Soto, menadżerowi pensjonatu „Orca",
na wyspie San Cristobal, nadano akurat takie imię. Nostalgia za rewolucją społeczną
jest w Ekwadorze bardzo silna. Lenin wyznał, iż ojciec chciał być nawet
bardziej radykalny i nadać mu na chrzcie (?) imię „Stalin", ale
dowiedziawszy się od odwiedzających Guayaquill rosyjskich marynarzy, jakim
„Soso" był strasznym łobuzem, zrezygnował. Lenin Soto był bardzo
zmartwiony, gdy mu opowiedziałem, jakim „łobuzem" był Włodzimierz Uljanow. Odwiedziłem Ekwador dwukrotnie, trafiając za każdym razem akurat na kampanię
wyborczą. Po raz pierwszy, w 1998 roku były to wybory prezydenckie, tym razem,
wiosną 2001 roku, wybory do parlamentu. Kampania wchodziła w kulminacyjny
etap. Kandydaci prześcigali się w wykrzykiwaniu, jak to bardzo oni kochają swój
lud, naród i kraj. O ludzie mówi się w Ekwadorze wyłącznie w kontekście
wyborów. Bo ludu jest tam najwięcej, a że mimo wszystko przy głosowaniu
obowiązują formalnie demokratyczne zasady, wybór parlamentarzysty czy innego
dostojnika zależy od ilości głosów.
Stąd w czasie kampanii wyborczej robi się temu ludowi „wodę z mózgu".
„Lud przede wszystkim", "Pierwszeństwo dla biednych",
„Ludzie pracy, moim elektoratem" — oto hasła z przedwyborczych plakatów.
Nie mają się one nijak do ekwadorskiej rzeczywistości, która lud ma w głębokiej
pogardzie.
Tuż przed moim przyjazdem głośno było w Ekwadorze z powodu listu
pasterskiego, jaki Episkopat tego kraju wystosował w imieniu wiernych do możnych i polityków. Dostojnicy miejscowego kościoła nie po raz pierwszy wzywali do
opamiętania, pokory, wręcz zlitowania się:
(...) W naszym pięknym i bogatym kraju [ 1 ], gdzie prawie
10 mln ludzi żyje w ogromnej nędzy, zaś byt pozostałych 1.5 mln jest ciągle
zagrożony, istnieje garstka wybrańców [ 2 ], którzy pławią się w bezprzykładnym dobrobycie a swoich rodaków
ignoruje i nimi pomiata (...) Ekwadorem — wie to każde dziecko w Quito,
Riobamba czy Guayaquil — rządzi — góra — 100 rodzin… I ta setka robi co
zechce. Chcieli, by prezydentem Ekwadoru został chory psychicznie, to i został. W wyborach 1996 roku prezydentem zrobiono Abdala Bucaram'a, pseudo:
„Szaleniec" („El Loco"). W kilka miesięcy później, kiedy
już mieli dość zabawy, „Loco" został odsunięty od władzy i odesłany
na leczenie do szpitala psychiatrycznego. Zaznaczmy jednak, że „Loco"
też był członkiem jednej ze Stu Rodzin, które dzielą się Ekwadorem w sposób
jawny i bezczelny, które żywcem okradają ten piękny i zamożny kraj. Ich
interesom podporządkowane są decyzje społeczne i gospodarcze. Oni stworzyli w Ekwadorze system, który jeszcze przez długo utrwalać będzie panujące status
quo.
Nawet strajki czy protesty społeczne wywoływane są tam z inicjatywy członków
rządzącej oligarchii. Nie zmienił tego przewrót ze stycznia 2000 roku, kiedy
wypędzono z fotela prezydenckiego demokratycznie (czyli tak, jak dotąd)
wybranego Jamila Mahuada, ustawiając swojego człowieka czyli Gustavo Noboa.
Manewru dokonała junta wojskowa występująca, jak wszyscy w Ekwadorze, w imię
ludu zagrożonego głodem wywołanym zrujnowaną z powodu spustoszeń dokonanych
(rzekomo) przez El Niño i dramatyczną sytuacją gospodarczą wywołaną
zbyt niskimi cenami ropy naftowej.
Drugie Chile?
Wydawało się, że w 1999 roku, kiedy Ekwador stanął faktycznie na krawędzi
totalnego rozpadu, coś się wreszcie zmieni. Cała Ameryka Łacińska ma
problemy, ale takich jak Ekwador nie było nawet w państwach najbiedniejszych, w Boliwii i w Paragwaju. Sytuację można było porównać do tego, co działo
się w Chile w przeddzień puczu Pinocheta.
Kasa państwa była pusta, oficjalne bezrobocie sięgało 40 proc. populacji,
nieoficjalne było o połowę wyższe, nie działał system bankowy, komunikacja
publiczna, inflacja sięgała kilkuset procent, upadła narodowa waluta, którą w końcu trzeba było zastąpić dolarem amerykańskim, brakowało energii, żywności,
ba, nie było nawet benzyny! Panował chaos podobny do tego, jaki towarzyszył
przed laty „reformom" Salvatore Allende. Ekwadorczycy nie mieli jednak
tyle szczęścia, co Chilijczycy i dzisiaj nie jest tam wiele lepiej niż przed
"golpe".
Ekwador to kraj socjalistyczny. Większość firm, organizacji i przedsiębiorstw,
rzucających się w oczy zagranicznemu turyście, to przedsiębiorstwa państwowe.
Państwowy jest najpopularniejszy kanał TV „Amazonas", ale i inne główne
stacje także, państwowe jest Metropolitan Touring — narodowe, ekwadorskie
biuro podróży, do państwa należy Emelec — monopolista w dziedzinie energii
elektrycznej, państwowe są rafinerie, dystrybucja benzyny, SAETA, TAME -
miejscowe linie lotnicze i wiele setek innych, ważnych dla gospodarki przedsiębiorstw.
Formalnie stanowią własność narodu, w rzeczywistości jednak rządzi nimi te
sto czy może nieco więcej rodzin. Bo Ekwador, jak większość krajów
socjalistycznych, jest „prywatną" własnością państwową, która elicie
zapewnia monopol, utrwalając ich wyłączną władzę.
Taki system jest dla nich wygodniejszy; nie ryzykują własnego kapitału, w razie trudności ma kto pokryć straty, nikt im nie wyrzuca, że są chciwymi
kapitalistami. Oni tylko kierują wspólną własnością narodu. Chronieni
przez państwo czyli siebie, nie obawiają się ani konkurencji, ani
odpowiedzialności. Jeśli nawet istnieją w Ekwadorze firmy zagraniczne, to i tak siedzą one w kieszeni panującej „junty".
Wprawdzie uchwalona w 1998 roku konstytucja przebąkuje coś na temat
prywatyzacji, dużo wody upłynie zanim ta Setka zgodzi się zrezygnować z monopolu władzy, tym bardziej, że kapitalizm a tym bardziej wolny rynek wywołują w Quito niedobre skojarzenia.
Turystyka — szansa
Mariano pochodzi ze zubożałej rodziny nauczycielskiej spod Cuenca. Ojciec
chciał go kształcić. Czuł, że chłopak ma głowę do nauki, ale nie stać
go było. Mariano poszedł więc do marynarki. Stacjonował w porcie Esmeralda
przez osiem lat. A że był chłopcem bystrym i oczytanym, został adiutantem ważnego
admirała. Po opuszczeniu marynarki admirał załatwił mu licencję na
prowadzenie restauracji na San Cristobal (Galapagos). Dzięki tej restauracji
Mariano odbił się od socjalnego i finansowego dna. A mimo tego nie jest ze
swej sytuacji zadowolony.
— Mógłbym teraz kupić łódź i wozić turystów z wyspy na wyspę — zwierzył
mi się — bo to dobry interes, ale mi nie wolno. Licencję na wożenie turystów
ma… admirał, który mu pomógł w uruchomieniu restauracji.
Gdyby Mariano dotarł do kogo trzeba i dał sowitą łapówkę, może udałoby
mu się licencję na przewozy dostać, ale Mariano nawet nie próbuje. A nuż
rozzłościłby admirała, i kto wie co wtedy… Sprzedaje więc Mariano swoją
restauracyjkę i wyjeżdża do siostry, do Nowego Jorku. Żona Mariano, Cecilia,
wyjeżdżać nie chce. Uważa, że mężowi brak pokory:
— Galapagos to w Ekwadorze jedyne miejsce, gdzie z biedaka można stać się całkiem
majętnym człowiekiem… Dużo tu turystów, bogatych przybyszów z całego świata...
Po
co nam Ameryka?
Jill jest Amerykanką, przez 30 lat była nauczycielką biologii w jednej z „high-school" w Ohio. Po przejściu na emeryturę rozeszła się z mężem i wyjechała… na Galapagos. Poznałem ją na promie z Puerto Ayora na wyspie
Baltra, gdzie mieszkała przez ostatnie 15 lat, w drodze na San Cristobal, gdzie
się właśnie przeniosła. Gdy w 1985 roku osiedliła się w Ekwadorze, ludność
archipelagu Galapagos nie przekraczała 6000 osób. Dzisiaj w samym tylko Puerto
Ayora jest ich… ponad 20 tys. Zwiodły ich tutaj z lądu miraże dobrobytu, o którym mówi Cecilia.
Prawie 100 tys. turystów rocznie! Wszyscy bogaci, bo biedaka przecież na
odwiedziny Galapagos nie stać, sama podróż to wydatek rzędu 3 tys. dol. od
osoby! Turysta musi zjeść! Turysta musi wypić! Turysta musi gdzieś spać!
Kupi widokówkę, krem do opalania, T-shirt z żółwiem czy iguaną. Pracy
starczy dla wszystkich! A więc jadą na Galapagos! Efekt jest taki, że w Puerto Ayora już kilka lat temu pojawiły się… slumsy. Mimo ograniczenia prędkości
pojazdów do 20 km na godziną zdarzają się tam nawet… wypadki drogowe. W Puerto Baquerizo, gdzie mieści się siedziba gubernatora wysp czekają aż to
samo zacznie się i u nich.
Kilka lat temu miała miejsce na Puerto Ayora wręcz inwazja — niechętnie w „kontynentalnym" Ekwadorze traktowanych — homoseksualistów.
Wyspecjalizowali się w lokalnej gastronomii, którą na pewien czas
zdominowali. W obawie przed AIDS ludzie zaczęli unikać barów, bojkotować
restauracje, wprawdzie „geje" już wyjechały, lecz Jill i kilkaset osób,
jak ona, przenieśli się na San Cristobal, gdzie mimo wszystko bezpieczniej.
Czarnoskóra Magali, jedenastoletnia uczennica z Puerto Baquerizo mówi o Galapagos z dumą. Jej źródłem nie są walory klimatyczne czy ekologiczne
wysp, lecz fakt, że nie ma tam… kradzieży. I rzeczywiście, na San Cristobal
(jeszcze) nie kradną. Na znacznie gęściej zamieszkałej wyspie Santa Cruz,
tylko w ubiegłym roku skradziono ponad 300 rowerów. Giną donice sprzed domów,
krzesła z restauracji na wolnym powietrzu, doniczki z ogródków, a nawet żywność.
— Tylko czekać aż zacznie się rozbój — mówi Jill. I trudno jej się dziwić,
skoro ludzie są głodni. Co najmniej połowa tych, którzy przyjechali na
Galapagos z kontynentu w nadziei dorobienia się majątku jest bez pracy. Wracać
nie mają gdzie. Gdyby nawet mieli, nie mają za co. Przylecieli tutaj z biletem w jedną stronę. Na inny ich nie było stać. Ba, nie dopuszczali nawet myśli,
że będzie im on kiedykolwiek potrzebny. I chociaż średni poziom życia na
Galapagos jest o niebo wyższy niż w innych rejonach Ekwadoru, biedy tu nie
brakuje.
...czy zagrożenia?
Znajomy „wilk morski", który niegdyś często odwiedzał Galapagos,
instruował mnie przed podróżą:
— Tylko się nie dziw, gdy ci do talerza z zupą zaglądnie mewa czy inny
albatros.
Jeszcze wtedy, gdy przyjechała tam Jill, na Galapagos dominowała natura,
zwierzęta, ptactwo. Fok, morsów, pelikanów, żółwi było zatrzęsienie.
Ptaki siadały ludziom na ramionach, wydziubywały jadło z talerzy. Dzisiaj po
stole w restauracji na Baltra czy Santa Cruz biegają… szczury!
Pierwszym zwierzęciem, jakie dostrzegłem na Galapagos był...
pies. Następnie
koza, kot, krowa i dopiero potem foka. Miałem szczęście, że trafiłem akurat
na sezon parzenia się iguan, więc widziałem ich sporo. Żółwi jednak widziałem
niewiele. Nie byłem co prawda na Isla de Tortugas (Wyspa Żółwiów), lecz
Jill twierdzi, że i tam dostojni władcy Galapagos są na wymarciu. Doszło do
tego, że w Instytucie Darwina zamiast zajmować się badaniami nad florą i fauną, uczeni… hodują żółwie, iguany, albatrosy, by zasilać nimi środowisko
„naturalne".
Co się stało z galapagoskim „habitat"? Wyniszczone zostało przez
ludzi. W ciągu ostatnich 13 lat ludność archipelagu wzrosła ośmiokrotnie.
Wprawdzie plakaty na lotnisku na Baltra (wrota archipelagu) informują, że
przywóz psów, kóz czy innej obcej dla archipelagu zwierzyny jest zakazany, to
przecież osadnik chce mieć psa i dobrze wie, że turysta chętnie zapłaci za
świeże mleko, nawet jeśli byłoby ono kozie. Przemycono więc ogromne ilości
zwierząt domowych.
Wulkaniczne jeziorko na San Cristobal było zawsze atrakcją turystyczną i miejscem, z którego można było podziwiać rybackie umiejętności głuptaków
(boobies); wylatują wysoko, składają skrzydła wzdłuż korpusu i pikują za
rybą w wodę. Nawet Lenin jest zaskoczony; jeszcze parę lat temu — gdy był tu
po raz ostatni — powietrze nad jeziorem roiło się od „boobies".
Wiosną 2001 zarejestrowaliśmy ich… dziesięć sztuk! Psy przetrzebiły
ptactwo, a czego nie przetrzebiły, to wystraszyły. Kozy zjadły trawę, którą
tradycyjnie żywiły się żółwie. Dziś opancerzone „olbrzymy" giną
śmiercią głodową. Dzieła wyniszczenia dokonują szczury, dla których jaja
żółwie stanowią wyjątkowy przysmak.
Santa Isabela była jedyną większą wyspą archipelagu, na której nie było
lotniska. Instytut Darwina, międzynarodowe organizacje ekologiczne, na czele z nieżyjącym już, Jacques Custeau, stanęli murem, by bronić wyspy przed
lotniskiem. W 1986 roku przez Santa Isabela przeszedł ogromny… pożar.
Zniszczeniu uległo niemal wszystko co żywe. W takiej sytuacji decyzja o budowie lotniska na „cmentarzysku" była już tylko formalnością.
Steve Jackson, pracujący w Instytucie Darwina ichtiolog z jednego z kalifornijskich uniwersytetów, jest przekonany, że przyczyną pożaru było
podpalenie.
Epilog
Na plażach, w zatokach San Cristobal, Españoli czy Santa Cruz wciąż
wygrzewają się tłuste morsy i foki. Okalające wyspy, kryształowo czyste
wody pełne są ryb, homarów, krabów i innych skorupiaków, karmionych obficie
niesionymi przez prądy morskie, Humboldta i nieszczęsnym El Niño,
glonami i bujnymi wodoroślami. Klimat jest prawdziwie rajski. Przez 330 dni w roku świeci nad wyspami słońce. Panuje spokój, cisza. Powietrze nie skażone
jest zanieczyszczeniami. To wciąż obraz Galapagos, miejsca owianego legendą
Robinsona Cruzoe, osławionego pismami Darwina. I chociaż archipelag jeszcze
nie umiera, chociaż w tym delikatnym organizmie istnieje wciąż równowaga, to
jednak gołym okiem widać, że ludzie robią wszystko, by ją zburzyć, a w
konsekwencji to cudowne miejsce zniszczyć.
Czy można tej destrukcji zapobiec? I jak to zrobić? Myślę, że poprzez
silniejsze związanie człowieka z tą ziemią. Jeśli mieszkańcy Galapagos
poczują się jej właścicielami. Jeśli państwo — a więc rządząca
oligarchia, która praktycznie opanowała ruch turystyczny na wyspach -
przestanie być jedynym posiadaczem Galapagos i umożliwi normalnym ludziom
posiadanie wysp na własność, wówczas zadbają oni o nie, jak o coś swojego. W przeciwnym razie upadkowi nie zapobiegną nawet najbardziej agresywne
organizacje ekologiczne. Ludzie wyeksploatują to miejsce, zużyją, zmarnują i porzucą.
Footnotes: [ 1 ] Ekwador jest potęgą, jak chodzi o wydobycie ropy naftowej (prawie 50 mln t) i gazu ziemnego, połowy morskie, jest
też największym na świecie producentem bananów — przyp. aut. [ 2 ] Szacuje się ją na ok. 100 tys. osób — przyp. aut. « Articles and essays (Published: 21-10-2004 )
Jan M. Fijor Ekonomista; publicysta "Wprost", "Najwyższego Czasu", "Życia Warszawy", "Finansisty" i prasy polonijnej; wydawca (Fijorr Publishing). Były doradca finansowy Metropolitan Life Insurance Co. Ekspert w dziedzinie amerykańskich stosunków społeczno-politycznych. Autor dwóch książek: "Imperium absurdu" i "Metody zdobywania klienta, czyli jak osiągnąć sukces w sprzedaży". Number of texts in service: 36 Show other texts of this author Newest author's article: Keynes i jego ludzie | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3691 |
|