|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Strzeżmy się paraliżu legislacyjnego [2] Author of this text: Mirosław Soroka
Przykłady bubli legislacyjnych
Weźmy słynną ustawę o języku polskim, która skompromitowała nas na cały świat. Nie ma zbyt
wielu nacji, które mają taką ustawę, chyba tylko Francja i Polska. Ta ustawa jest sprzeczna z konstytucyjną zasadą wolności i nieprawdą jest, to co w niej zapisano, że nie narusza praw mniejszości
narodowych i grup etnicznych. Narusza przecież! Bowiem nakazuje wprowadzenie
tego języka, dbanie o niego, przeciwdziałanie ..., szerzenie wiedzy ...,
promocji ..., wspieranie … i ochronę. Nie ma takiej potrzeby, żeby regulować
język aż ustawą. Znacznie korzystniejsze, z wielu powodów, byłoby
wprowadzenie dwóch języków urzędowych — języka polskiego i języka
angielskiego. Skutki gospodarcze i społeczne takiej regulacji są trudne do
przecenienia. Natomiast poza urzędami, obywatele powinni mieć swobodę używania
dowolnego języka, zwłaszcza do komunikacji w sprawach społeczności
lokalnych, a szczególnie w sprawach prywatnych. Dlaczego nie wprowadzić
powszechnie do szkół elementarnych języków sąsiadów? Nie ma powodów, żeby
koncentrować się na jakiejś nadzwyczajnej ochronie języka polskiego. Chyba
że chcemy zbudować skansen etnograficzny pomiędzy Bugiem a Odrą-Nysą. Warto
przypomnieć o tym, że język polski w minionym okresie wyparł wiele języków
regionalnych, które przedtem były na terytorium Polski używane. Praktycznie
przestali używać swoich języków Kaszubi, Ślązacy, Warmiacy, Mazurzy, Ukraińcy,
Białorusini, … , dlatego że językiem urzędowym w Polsce stał się po
wojnie język polski. Reszty dokonały szkoła, media, a zwłaszcza radio, a następnie telewizja, i pewien delikatny nacisk środowiskowy, który spowodował,
że ludzie się wstydzili mówić poza domem swoim macierzystym językiem. Ta
ustawa ma również wiele implikacji prawnych. Nie mogę zrozumieć, dlaczego
umowa na terytorium Rzeczpospolitej ma być sporządzona w języku polskim.
Umowa między stronami powinna być sporządzona w języku zrozumiałym dla
stron. I tyle! Czyż to nie wystarczy? Przecież strony swoimi podpisami
akceptują umowę! Przejdźmy do mojego ulubionego związku chemicznego, czyli
C2H5OH. Jedyny związek, którego wzór potrafią wymienić rodacy. Ci, którzy
mieli z chemii piątkę potrafią jeszcze wymienić H2O. I to wszystko mimo
sporej liczby godzin, poświęcanych na nauczanie chemii na wszystkich
szczeblach edukacji, począwszy od szkoły elementarnej, a skończywszy na wyższej. Jest to związek, któremu, ma się rozumieć, poświęcono
mnóstwo ustaw, rozporządzeń, zarządzeń, itd. Szczególnie zabawnie brzmi w kolejnych nowelizacjach ustaw
„alkoholowych" stwierdzenie „utraciła moc". To, wyjątkowo duże,
zainteresowanie ustawodawców wszystkich szczebli alkoholem jest dla mnie całkowicie
niezrozumiałe, żeby nie powiedzieć chorobliwe. Po co generuje się te ustawy?
Po co my to wszystko w ogóle piszemy w ustawach? Przecież większość tych
informacji można znaleźć w każdym podręczniku do technologii, ewentualnie w odpowiedniej monografii. Czy doprawdy trzeba marnować papier i bezcenny czas
parlamentarzystów, a następnie kolejnych szczebli urzędników i w końcu nas — obywateli, żeby pisać w dokumencie rangi ustawy o tym, co to jest wódka żubrówka?
Po co? Cóż to kogokolwiek obchodzi? Ktoś tam umie robić bardzo dobrą wódkę,
więc ją produkuje i sprzedaje. Towar jak towar! Ja mam niewymuszoną wolę i ochotę ją kupić, no to ją sobie kupię. I tyle! Jeśli natomiast z produkcji
etanolu zrobi się sprawę polityczną, to nigdy się jej nie zakończy. Każda
nowelizacja będzie przypominała nieskuteczne próby wyliczania orbit planet za
pomocą systemu kół toczących się po kołach … I tak w nieskończoność. Nie wszyscy wiedzą, że etanol jest przede wszystkim
surowcem chemicznym. Jest stosowany w wielu dziedzinach gospodarki do rozmaitych
celów. Jest świetnym paliwem, zwłaszcza gdyby zabrakło taniej ropy naftowej, a co za tym idzie, benzyny do silników samochodowych. Jest substratem do wielu
syntez. Jest bardzo dobrym rozpuszczalnikiem. Jest świetnym wywabiaczem plam,
zwłaszcza tych na honorze. Powinien być zatem traktowany tak jak każdy
produkt rynkowy. Nie jest! Tylko z tak głupiego powodu, że od czasu, do czasu,
jakaś grupka miłośników Bachusa kradnie ten alkohol, a następnie robi z niego wiadomy użytek. Wobec tego ciągle ktoś wpada na idiotyczny pomysł, żeby
ten alkohol zanieczyścić czymś tak, aby się nie nadawał do konsumpcji, co w języku ustawowym nazywa się skażaniem. Żeby obrzydzić ten alkohol dodaje się
do niego różnych
skażalników, a do tego jest oczywiście potrzebna jakaś ustawa, rozporządzenie,
itd. To już nawet nie jest głupota, to jest naprawdę horror!
Tego pod żadnym pozorem nie wolno robić! Przypuśćmy, że jakiś drobny złodziejaszek
ukradnie wiadro etanolu skażonego na przykład aniliną (jeden z dopuszczonych
skażalników), a następnie puści go na rynek. Zatem alkohol skażony w majestacie prawa śmiertelną trucizną znajdzie się na rynku. Pojawia się
zagrożenie zdrowia, a nawet życia. Wiele z tych zatruć trudno będzie
zidentyfikować, bowiem zapewne zostaną przypisane niedyspozycjom żołądkowym,
czyli, jak zawsze, zawini zakąska. A gdyby ten etanol nie był skażany, to byłby
tylko problem kradzieży. Bez poważnych zatruć, zejść śmiertelnych, itd. To
po co to robić? Nie wiem. Czyż nie można po prostu lepiej pilnować linii
technologicznych i magazynów? Nie ma najmniejszego uzasadnienia dla skażania
etanolu, zwłaszcza, że z technologicznego punktu widzenia, skażanie alkoholu
jest oczywistym nonsensem — utrudnia i często podraża proces produkcyjny. Na
liście skażalników jest kilkadziesiąt substancji, z których wiele
kwalifikuje się jako substancje niebezpieczne dla zdrowia i życia. Podobną
pomysłowością wykazał się swego czasu ustawodawca w Hiszpanii, gdzie w wyniku sprzedaży na czarnym rynku kradzionego oleju z oliwek, który był skażony
aniliną, zmarło kilka tysięcy osób (dokładnej liczby ofiar nigdy nie udało
się określić, bowiem wymagałoby to sekcji zwłok wszystkich zmarłych w ciągu
około sześciu miesięcy). Horror! Chciałbym Państwu pokazać niedawno uchwaloną i opublikowaną ustawę, która w sposób szczególny mnie, a także wielu innych
chemików, wyjątkowo zirytowała — jest to ustawa o substancjach i preparatach chemicznych. Rynek odczynników chemicznych wspaniale się rozwinął w ciągu ostatniego półwiecza i to była jedna z istotnych przyczyn niebywałego
rozwoju badań naukowych i nauki, zwłaszcza w USA. Dawniej, niemal każdą
substancję trzeba było otrzymać w laboratorium, co straszliwie wydłużało
czas prowadzonych badań. Przypomnę w tym miejscu, że ciągle najlepszą metodą
poszukiwania nowych substancji biologicznie aktywnych, na przykład leków, jest
synteza tysięcy nowych związków, a następnie badanie ich aktywności
biologicznej. Z własnego doświadczenia wspomnę, że w jednym z przypadków
badań prowadzonych w naszych laboratoriach synteza substratów do dalszych badań
zajęła nam aż dwa lata! Z zazdrością patrzyliśmy na kolegów amerykańskich,
którzy mieli każdy z około 40-100 tysięcy odczynników niemal natychmiast! W końcu dobre przyszło i do nas, ale na krótko, bowiem obecnie kupienie, a następnie
utrzymanie odczynnika w laboratorium i magazynie wymaga już nie tylko pieniędzy — wymaga starcia się z olbrzymią machiną administracyjno-biurokratyczną,
która jak lawina została spowodowana ustawą o substancjach i preparatach
chemicznych i serią kilkunastu rozporządzeń do tej ustawy, które dotyczą złożonego i delikatnego rynku chemikaliów. Te ustawy i rozporządzenia z pewnością zahamują rozwój
nauk chemicznych w Polsce. Zahamują rozwój jednej z nielicznych dyscyplin
naukowych, w których nasze osiągnięcia są jeszcze zauważalne — są
odnotowane w czasopismach naukowych, abstraktach i bazach danych. Będą miały
również niewątpliwy wpływ na skuteczność poszukiwania nowych leków, środków
ochrony roślin, nowych materiałów, itp., gdzie istotnym pierwszym etapem jest
właśnie synteza możliwie jak największej kolekcji nowych związków (każdego
roku w moim laboratorium syntezuje się ponad sto związków, a do ich syntezy
trzeba kilkaset odczynników). Nie ma najmniejszego powodu, żeby nam w ten sposób
dokuczać. Po pierwsze, te ustawy i rozporządzenia zawierają treści, które są
zrozumiałe dla każdego człowieka z jakim takim wykształceniem chemicznym, a są oczywiste dla mnie. Po drugie, w naszych badaniach naukowych stosuje się
setki tysięcy odczynników chemicznych, z których większość ma nieznane właściwości
biologiczne i tylko częściowo poznane właściwości fizyko-chemiczne. A rozporządzenie
ministra do tej ustawy, dotyczące karty charakterystyki substancji
niebezpiecznej i preparatu niebezpiecznego nakazuje dołączenie do każdego
preparatu karty charakterystyki, która nominalnie zawiera aż 16 rubryk do wypełnienia! Do tego organa kontrolne, które pojawiły się w naszych
laboratoriach natychmiast po uprawomocnieniu się ustawy, oczywiście
natychmiast „nakryły nas" na łamaniu prawa, a jednym z zaleceń
pokontrolnych było właśnie posiadanie kart charakterystyk i, co jest
kuriozalne, polskich nazw na etykietkach! Przecież to jest nonsens. Wprawdzie
chemicy operują setkami tysięcy substancji, to jednak najczęściej mają oni
jakie-takie pojęcie o tych substancjach, a jeśli nie, to traktują je ze
szczególną ostrożnością. Czy my doprawdy nie mamy nic innego do roboty,
tylko tłumaczyć na język polski i przepisywać nazwy, które są dla mnie i dla moich studentów zrozumiałe! I to tylko dlatego, że tak musi być, bo tak
sobie życzy ustawodawca, a z powodu delegacji, bo tak sobie życzy minister.
Przypomina mi się stara zasada, że najłatwiej wydają polecenia ci, którzy
nie muszą ich wykonywać. Przecież dla większości przeciętnych ludzi w Polsce i tak te nazwy będą niezrozumiałe! Obojętnie w jakim języku! Większość
ludzi ma bardzo marne pojęcie o chemii, mimo ciągłego zwiększania liczby
godzin na ten przedmiot. Nie musi mieć! W końcu cywilizacja polega na podziale
pracy, więc społeczeństwo ma mnie i innych chemików, między innymi, od
radzenia się nas w tej materii i dodam skromnie, że niezliczona liczba osób
oraz instytucji z moich rad korzysta, w dodatku za darmo. Ta sprawa ma również aspekty ekonomiczne, o których
ustawodawca, jak zwykle, nie pomyślał. Po pierwsze, twierdzenie, że producent
jest zobowiązany do dostarczenia karty charakterystyki za darmo jest ewidentnym
nonsensem ekonomicznym. Nic na tym świecie nie jest za darmo i producenci
oczywiście dostarczą mi do każdego słoika zwykłej soli warzonej, a nazwanej
chlorkiem sodu, stosowną kartę charakterystyki, której ja nie będę
potrzebował do niczego, jednak to ja zapłacę za niepotrzebną mi do niczego
kartę, bowiem producent podniesie oczywiście cenę tego odczynnika o poniesione koszty i doda zysk. Zapłacę za to z pieniędzy podatnika, bo tylko
takimi dysponuję, więc per saldo, tego typu działalność prowadzi do
zmarnowania znacznych środków budżetowych. Przecież taką kartę trzeba
opracować, wydrukować, wysłać, itd. Nikt nie będzie tego robić za darmo.
Po drugie, zgodnie z odwieczną zasadą, ten kto wydaje polecenie, jest zobowiązany
do zabezpieczenia środków na wykonanie tego polecenia, na dostosowanie naszych
laboratoriów do wymogów tej i innych ustaw, a także rozlicznych rozporządzeń.
Nie dostaliśmy na to ani grosza! Wobec tego, ci, którzy mają jakieś granty,
przeznaczą oczywiście część środków z grantów na głupie prace
biurokratyczne, na przykład na przetłumaczenie nazw na język polski, wypełnienie
kart i etykietek i naklejenie ich na słoiki! To nie jest drobna sprawa!
Egzekucja przepisów tej ustawy pochłonie w całym kraju niewyobrażalne środki i zajmie gigantyczną liczbę roboczogodzin, odrywając uczonych od ich pracy.
Jeszcze raz dobitnie to powtórzę — prowadzi to wprost do zmarnowania
znacznej części środków budżetowych przeznaczonych na badania naukowe. O nonsensowności tego typu rozporządzeń może świadczyć
choćby to, że przecież od dawna i to bez żadnych ustaw czy rozporządzeń,
dbamy o swoje bezpieczeństwo w laboratoriach, a studenci dbają o nie również.
Od niepamiętnych czasów, w naszych laboratoriach stosujemy bardzo prostą i oczywistą metodę oswajania studentów z niebezpieczeństwem. Każdy z nich
dostaje do swojego dziennika laboratoryjnego dwa eseje: „Dziesięć przykazań
bezpiecznej pracy w laboratorium" oraz „Nie wiedziałem, że jest nabity". Idea tych dokumentów jest oczywista i zrozumiała dla
wszystkich, a można ją streścić tak: jeśli zamierzasz zrobić cokolwiek w życiu, to najpierw się do tego przygotuj! I tyle. Do tego robimy
najprawdziwszy pożar (gaszą go studenci!), wybuch i pokazujemy możliwie największy
wachlarz niebezpiecznych substancji i ich reakcji. Traktujemy poważnie naszych
studentów i życzyłbym sobie, żeby z równą powagą traktował nas
ustawodawca, przecież nie można traktować obywateli jako grupy niedorozwiniętych
umysłowo idiotów, nawet jeśli i tacy statystycznie się zdarzają. Taką samą
zasadą mogą się kierować wszyscy. I najczęściej się kierują, bowiem w przeciwnym przypadku będą ofiarami jednego z najstarszych praw przyrody, która
nie wybacza nigdy błędów. Jako uczony nie mogę pominąć regulacji ustawowych dotyczących
finansowania badań naukowych i nauki. Regulacje prawne dotyczące tego
kompleksu w naszym kraju budzą od niepamiętnych czasów moje zdumienie. Bez
przerwy manipuluje się przy ustawach dotyczących nauki, a do tego nadano niesłychanie
szeroki zakres uprawnień ustawodawczych Komitetowi Badań Naukowych, a następnie
Ministerstwu Nauki i Informatyzacji. Moim zdaniem, ani do nauki, ani do
informatyzacji nie jest akurat potrzebne żadne ministerstwo, bowiem te sfery
naszej działalności podlegają wyjątkowo silnie prawu powszechnej
nieoznaczoności, a prawo nieoznaczoności badań naukowych jest chyba
powszechnie znane.
ZASADA NIEOZNACZONOŚCI BADAŃ
NAUKOWYCH
1. JEŚLI WIEMY CO CHCEMY ZBADAĆ, TO NIE MOŻNA PRZEWIDZIEĆ ILE
TO BĘDZIE KOSZTOWAŁO!
2. JEŚLI ZNAMY FUNDUSZ, TO ABSOLUTNIE NIE MOŻNA
PRZEWIDZIEĆ CO BĘDZIE ZA TO ZROBIONE ...
3. JEŚLI ZNAMY JEDNO I DRUGIE, TO … NIE SĄ TO BADANIA NAUKOWE!
WSZYSCY PATRZYMY, A ZWŁASZCZA
DECYDENCI, NA NAUKĘ I TECHNOLOGIĘ BŁĘDNIE — PATRZYMY NA NIE PRZEZ PRYZMAT
SUKCESÓW, JAKIE NIEWĄTPLIWIE ODNIOSŁY, ZWŁASZCZA W OSTATNICH DWUSTU LATACH.
HISTORIA NAUKI I TECHNOLOGII JEST, W GRUNCIE RZECZY, ZAPISANA JAKO HISTORIA
NIEKOŃCZĄCEGO SIĘ PASMA SUKCESÓW — OPISUJE SIĘ SUKCESY WYBITNYCH UCZONYCH
NA TLE ICH ŻYCIORYSÓW, OPISUJE SIĘ WYBITNE OSIĄGNIĘCIA NAUKOWE I TECHNICZNE. OPISUJE SIĘ BADANIA ZAKOŃCZONE POWODZENIAMI. NAJCZĘŚCIEJ OPISUJE
SIĘ PRZYKŁADY SPEKTAKULARNE, ZWŁASZCZA TE, KTÓRE MOŻNA W CIĄGU KILKU MINUT
POKAZAĆ W TELEWIZJI.
A TO JEST PRZECIEŻ NIEPRAWDA!
HISTORIA NAUKI I TECHNOLOGII JEST
HISTORIĄ PORAŻEK! ILEŻ NIEUDANYCH PRÓB WYKONANO, ŻEBY ZDOBYĆ RECEPTĘ
NADPRZEWODNIKA? NIE MAJĄC W DODATKU ŻADNEJ PEWNOŚCI, ŻE SIĘ TO KIEDYKOLWIEK
POWIEDZIE! TYSIĄCE! SETKI TYSIĘCY ROZMAITYCH EKSPERYMENTÓW ZAKOŃCZYŁO SIĘ
PORAŻKAMI! CHOĆBY TRANSMUTACJA … O WIELU NIEUDANYCH EKSPERYMENTACH NAWET SIĘ
NIE WSPOMINA ..., A MOŻE WARTO! WARTO CHOĆBY PO TO, ŻEBY PRZYGOTOWAĆ MŁODYCH
ADEPTÓW NAUKI, ŻE MUSZĄ SIĘ LICZYĆ Z PORAŻKĄ, ŻE Z DUŻYM PRAWDOPODOBIEŃSTWEM
NIE OSIĄGNĄ W SWOICH BADANIACH NICZEGO ISTOTNEGO, ŻE NIE OSIĄGNĄ NICZEGO ISTOTNEGO W CAŁYM SWOIM ŻYCIU!
CZY TO OZNACZA, ŻE MAMY
OGRANICZYĆ LICZBĘ BADACZY?
NIE, PO STOKROĆ NIE! Z WIELU POWODÓW — PO PIERWSZE, NIE JEST ZNANY ALGORYTM. PO DRUGIE, NIKT
NIE JEST W STANIE WSKAZAĆ ZWYCIĘZCY PRZED ROZEGRANIEM MECZU! PO TRZECIE — IM
WIĘCEJ GRACZY GRA W TĄ GRĘ, IM WIĘCEJ LUDZI BAWI SIĘ NAUKĄ, TYM WIĘKSZE
PRAWDOPODOBIEŃSTWO TRAFIENIA!
WSZYSCY MUSZĄ JEDNAK GRAĆ
UCZCIWIE!
Jednak to, co mnie najbardziej zdumiewa, to moje, zupełnie
nieoczekiwane odkrycie, że akty prawne wydawane przez najbardziej światłe
resorty, są najgorsze! Z wielu uwag do projektów ustaw dotyczących Komitetu
Badań Naukowych, Ministerstwa Nauki i Informatyzacji, oraz finansowania badań
naukowych, najważniejsze przedstawiłem poniżej. KOMENTARZE DO USTAWY O FINANSOWANIU NAUKI
1. Kto reprezentuje
podatnika? W ustawie są tylko przedstawiciele „środowiska". 2. Przy tak znikomych środkach
przeznaczanych na naukę nie widzę sensu dalszego utrzymywania KBN, jak też
przekształcania go w Ministerstwo Nauki. Dystrybucją tych środków może
się zająć agenda rządowa podległa premierowi, a można ją nazwać
Narodowym Funduszem Nauki, na czele której może stanąć dyrektor powoływany
przez premiera. 3. Nie ma środków, to po co
tworzyć ustawę. 4. Badania naukowe prowadzą
ludzie, a nie instytucje. Instytucje naukowe są tylko miejscem, w którym
ci ludzie pracują. O tych właśnie ludziach, o uczonych, nie ma słowa w projekcie ustawy. To ja powinienem dostać pieniądze na badania naukowe, a nie
„mój" dyrektor, dziekan czy rektor. Ludzie bywają skromni, instytucje
nigdy! Struktury" znane są ze swojej rozrzutności, jeśli idzie o wydawanie środków publicznych. 5. Nie zrobiliśmy
restrukturyzacji szkolnictwa wyższego i nauki, wobec tego rozsądne
finansowanie tego postkomunistycznych struktur nie jest możliwe. Spłaszczyć
struktury i dać skromne środki pojedynczym uczonym w okresie przejściowym.
Kraj jest bardzo biedny, wobec tego od moich ministrów (szkolnictwa i nauki)
oczekuję, że dadzą mi skromne środki na to, żebym coś tam sobie w wolnym
czasie badał. Żebym mógł się wywiązać ze zobowiązań wynikających z ustawy o szkolnictwie (muszę prowadzić badania). Środki na materiały i aparaturę, w żadnym wypadku na „wydatki osobowe". 6. W projekcie ustawy brakuje
tego samego co w ustawie o szkolnictwie i w pozostałych, a mianowicie W jaki
sposób podatnik kontroluje wydatki publiczne. Minister nauki jest zawsze
„branżowy". 7. Brak jest wzmianki o idei, o pomyśle, O "CURIOSITY DRIVEN RESEARCH". KBN finansuje tylko prace,
których wynik jest do przewidzenia, a nie finansuje nowych badań. 8. Rozliczenia grantów muszą
być publiczne, może na zjazdach naukowych? Albo na specjalnych sesjach? 9. W projekcie ustawy nie ma
mowy o sposobie odwoływania ze stanowisk, nie ma mowy o karach, o formalnym
rozliczeniu i przyjęciu grantu, o tym co będzie jak grant nie zostanie przyjęty?
O naruszeniu etyki. O tępieniu oszustów. Uwagi szczegółowe:
Po co wybory? Ustawa o szkolnictwie już nam
zafundowała coś wyjątkowo niestrawnego — co trzy lata wszyscy tracimy
gigantyczną ilość czasu na zbyteczne wybory. Minister, który odpowiada
za stan nauki, wybierze sobie do rady takich kandydatów, jakich uzna za właściwych.
Czy członkowie rady mogą się ubiegać o grant? A ich zespoły?
* W tych regulacjach, jak i w całej masie innych, brakuje
zasadniczego stwierdzenia, a mianowicie: kto reprezentuje Obywatela
Rzeczpospolitej? Czyli, jak to się teraz mawia — kto reprezentuje podatnika?
Nie ma tego ani w ustawie o szkolnictwie wyższym, ani w ustawach o edukacji
narodowej, ani w wielu innych ustawach dotyczących instytucji użyteczności
publicznej. Jest w tych ustawach jakieś mityczne państwo, jakieś mityczne urzędy,
jakiś minister, itd. Do tego, jeśli przeznacza się na badania naukowe
mikroskopijną ilość środków, to po co w ogóle utrzymywać ministerstwo
nauki, czy jakikolwiek komitet badań naukowych? Prościej i zapewne taniej,
jest utworzyć biuro funduszu badań naukowych i niech sobie premier mianuje
kogoś, kto będzie dysponował groszem publicznym na naukę i zadba o to, żeby
ten grosz był należycie i publicznie rozliczony. Można też po prostu
przekazać te środki istniejącym fundacjom. W tych regulacjach nie pisze się
nic na temat oszustów grasujących na funduszach przeznaczanych na naukę.
Wspomniałem już, że zajmuję się oszustwami uczonych i jako ekspert w tej
materii muszę przyznać, że zdumiewają mnie kolejne pomysły, żeby
koniecznie „wreszcie dokonać odpowiednich uregulowań legislacyjnych w celu
zwalczania nierzetelności naukowej". Doprowadzi to do generowania kolejnych
ustaw, zarządzeń, regulaminów, kodeksów etycznych, których i tak nikt nie będzie
respektował, a w ślad za tymi ustawami powstaną odpowiednie urzędy i biura.
Parlamentarzyści jakby zupełnie tego nie rozumieli, że mnożenie ustaw ma się
nijak do ograniczania administracji. Przecież ktoś będzie musiał to wszystko
obsługiwać! Kto? Jedynym i skutecznym sposobem walki z oszustami jest
zabranie im po prostu korzyści jakie w wyniku popełnienia tychże oszustw
uzyskali. Nic więcej. Jako podatnik życzyłbym sobie, żeby ustawodawca, jeśli
już koniecznie musi napisać ustawę „o finansowaniu nauki", zapisał w niej jakież to przykrości spotkają grantobiorcę, który wyłudził pieniądze z komitetu, fundacji i innych instytucji wspomagających badania naukowe, a następnie
oszukał hojnego sponsora, a to nie wykonując tychże badań, a to publikując
fałszywe wyniki, a to przywłaszczając sobie publiczne pieniądze, albo te
pieniądze po prostu zmarnował wykonując kiepskie badania. Ale, czy do tego
jest potrzebna specjalna ustawa? Nie! Mamy pod dostatkiem regulacji prawnych, które
mogłyby być wystarczającym narzędziem dyscyplinującym, gdyby tylko organ do
tego upoważniony zechciał po nie sięgnąć. Wreszcie, ustawodawca tworząc tę i inne ustawy dotyczące
sposobów finansowania badań naukowych i nauki, zapomina o jednej, bardzo
istotnej rzeczy. To nieprawda, że wszystko na tym świecie zrobiono w wyniku
starannie planowanej, sterowanej, rozważnie wydanej złotówki na badania
naukowe czy na technologie. To jest mitologia. Z historii nauki i techniki
wynika, że największe sukcesy osiągnięto w badaniach naukowych (i nie tylko
naukowych), które były napędzane zwykłą ludzką ciekawością! Słudzy
Bogini Mądrości są dziećmi Pandory. Z historii nauki i techniki wynika
jeszcze jeden wniosek — mała skuteczność, żeby nie powiedzieć wydajność
badań naukowych i wdrożeniowych. Jeśli czytamy historię nauki i techniki, to
jawi się ona nam jako niekończące się pasmo sukcesów uzyskanych przez każdego,
kto się tylko odpowiednio długo parał badaniami naukowymi. Tymczasem,
historia nauki i techniki jest historią nieskończonej liczby porażek! Tylko w nielicznych przypadkach odniesiono sukces. Może w jednym na dziesięć tysięcy, a może na milion? Przypomnę, że mimo wydania gigantycznych środków wielu
celów do tej pory po prostu nie osiągnięto! Warto także dobitnie przypomnieć i ciągle o tym przypominać, że tylko uczony wie co ma robić! Nikt więcej.
Wobec tego najlepszym sposobem finansowania nauki jest bezpośrednie
finansowanie tychże uczonych, czyli pojedynczych ludzi, a nie instytucji
naukowych. Po prostu, należy dać mi do ręki te parę groszy, w zależności
od hojności fundatora, powiedzmy te 20 czy 100 tys. zł, a może jeszcze więcej, i żeby jeszcze ten fundator powiedział: proszę sobie wydać te pieniądze na
co pan chce. Ani ja, ani żaden inny prawdziwy uczony tych pieniędzy z pewnością
nie zmarnujemy! A instytucja niemal na pewno. Rektor na pewno te pieniądze
zmarnuje, podobnie dziekani, tak samo dyrektorzy instytutów, itd. Pojedynczy człowiek
bywa bowiem skromny i oszczędny, natomiast instytucja nigdy! Instytucja jest w stanie zagarnąć i zmarnować każde pieniądze. Przypomnę jeszcze dla zasady,
że mówimy o naprawdę niewielkich pieniądzach! Mówimy o środkach, które są o rząd mniejsze niż błąd oszacowania wydatków budżetowych państwa. Tak,
oszacowania! Bowiem z inżynierskiego punktu widzenia budżetu państwa nie da
się wyliczyć.
1 2 3 4 Dalej..
« (Published: 03-02-2005 Last change: 30-01-2011)
Mirosław SorokaUr. 1942 r. Chemik, profesor Politechniki Wrocławskiej (Instytut Chemii Organicznej, Biochemii i Biotechnologii), w latach 1990-1996 dziekan Wydziału Chemicznego, reformator szkolnictwa wyższego. Specjalizacje: chemia organiczna, badanie mechanizmów reakcji, chemiluminescencja i spektroskopowe metody wyznaczania struktur związków organicznych. Zajmuje się poza tym etyką działalności naukowej. Number of texts in service: 5 Show other texts of this author Newest author's article: Strzeżmy się paraliżu legislacyjnego | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3920 |
|