|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
»
Nowy rząd i podatki [1] Author of this text: Teresa Jakubowska
Nie grozi nam — w najbliższej
przewidywalnej przyszłości — podatek liniowy w księżycowej wersji 3x15%
Platformy Obywatelskiej. Nawet gdyby PO zwyciężyła w wyborach, były
małe szanse na realizację tej koncepcji w zderzeniu z twardą
rzeczywistością budżetową. Oznaczała ona stawkę procentową identyczną
dla wszystkich podatników bez względu
na wysokość dochodu i identyczną dla trzech
podatków: PIT od dochodów osób fizycznych, CIT od dochodu przedsiębiorstw i VAT płacony przez
ostatecznego konsumenta
towaru. PO zjednywała tym sobie przede wszystkim ludzi o wysokich dochodach, gdyż
dla najwyżej zarabiających obniżenie stawki z 40 do 15% oznaczało bajeczną
obniżkę podatków. Podatek
liniowy wbrew temu, co nam wmawiają, w czystej postaci istnieje tylko w Rosji
(ale przedtem podatków w ogóle nie płacono) a poza tym nigdzie się nie
sprawdził, a stawiana nam za przykład Słowacja z bezrobociem sięgającym już
teraz 17% jest tego najlepszym
dowodem. To niski wskaźnik bezrobocia jest miarą sukcesu ekonomicznego państwa w o wiele większym stopniu niż wysokie
wskaźniki wzrostu, wtedy gdy ich beneficjentem
jest mała grupa najbogatszych. Gdyby Polacy dali się tak wyzyskiwać jak 800
mln Chińczyków, to Polska też miałaby oszałamiające wyniki makro.
Prawo i Sprawiedliwość ma koncepcję podatku
od dochodów osób fizycznych prawie liniowego, bo tylko dwóch stawek 18% do
100.000 zł dochodu rocznego i 32% powyżej
100.000 zł oraz niewiele zróżnicowanego
podatku VAT. Ta koncepcja, choć w zdecydowanie mniejszym stopniu niż koncepcja
PO, również dąży
do poprawienia sytuacji
przede wszystkim podatników lepiej
zarabiających. Stawka 18%,
przy likwidacji ulg, oznacza podwyżkę realnie płaconych podatków
przez niżej zarabiających (aktualnie średnia wynosi ok. 13%). Wszyscy
podatnicy zarabiający powyżej 37.000 zł rocznie płaciliby mniejsze podatki. I byłoby wspaniale dla niektórych podatników,
gdyby nie to, że wprowadzenie
tych stawek nie jest w ogóle możliwe bez znacznego zmniejszenia wpływu do budżetu. Trzeba wziąć pod uwagę, że aktualnie
podatnicy w drugim 30% i trzecim 40% progu podatkowym, którzy stanowią tylko
ok.4% wszystkich podatników,
dostarczają połowę
dochodów budżetu z tego tytułu. Z matematyki wynika, że w takiej sytuacji
obniżenie nawet tylko najwyższej stawki podatkowej o 8% musi oznaczać
znaczne zmniejszenie wpływów. Pani minister T. Lubińska
stwierdziła, że uszczerbek
wpływów przy realizacji stawek PIT z programu wyborczego,
wyniósłby, bagatela, 6,5
mld złotych. Jakie to smutne, że takie informacje dochodzą do świadomości
ministrów finansów dopiero po paru tygodniach sprawowania funkcji. Albo — co
jest bardziej prawdopodobne — w programie wyborczym lansuje się obniżenie
podatków dla pozyskania głosów wyborców.
Dlatego nie wydaje się możliwa realizacja
tych projektów, zwłaszcza, że na skutek swojej
socjalnej retoryki Prawo i Sprawiedliwość zwiększa wydatki
budżetu w postaci „becikowego" czy emerytur górniczych. Już teraz widać szamotanie się rządu
choćby w kwestii akcyzy
na paliwa, podatku od oszczędności bankowych czy podatku od dochodów z giełdy,
bo każdy ruch grozi
zdestabilizowaniem budżetu. Buńczuczne
zapowiedzi premiera Marcinkiewicza realizacji podatkowego programu wyborczego -
na szczęście dla nas — nie zostaną
pewnie zrealizowane i żadna zmiana na stanowisku ministra
finansów na
prof. Zytę Gilowską nic tu nie pomoże.
Dla wszystkich umiejących liczyć na poziomie szkoły podstawowej sprawa
jest oczywista. Chyba że — obniżając podatki najbogatszym — rząd będzie
skubał obywateli innymi metodami.
Ma ich cały arsenał.
Aktualna
skala podatku dochodowego od osób fizycznych w Polsce, wbrew temu co się
nam wmawia, jest bardzo spłaszczona i już teraz bardzo
obciąża najbiedniejszych
[bardzo niska kwota wolna od podatku]. Usiłowania
wprowadzenia dodatkowej stawki 50% dla najbogatszych (powyżej 600 tys. zł
dochodu rocznego) zostały storpedowane przez prezydenta Kwaśniewskiego
[ 1 ]. Można
było przeczytać i usłyszeć: chcą zabrać połowę dochodów bogatym a przecież jak się zostawia więcej w kieszeniach bogatych to i biednym jest
lepiej!
Wyliczyłam,
ile zapłaciłby więcej podatku ktoś, kto zarabia 650 tys. rocznie czyli od
50 tys. zapłaciłby nie 40% jak teraz ale 50%. Otóż dziś płaci
ok. 249 tys. podatku a po wprowadzeniu nowej stawki płaciłby 253 tys.
czyli 4.000 zł więcej rocznie
czyli 330 zł miesięcznie. Wzrost podatku wyniósłby
0,6% dochodu.
Jeszcze niedawno mówiło się, że prezes
Kott ma najwyższą pensję w Polsce, bo 400.000 zł miesięcznie. Okazuje się, że prezes Wróbel [Orlen] zarobił w roku 2004
grubo ponad 1 milion złotych miesięcznie.
Myślę, że w dysproporcji wynagrodzenia między robotnikiem a menedżerem
jesteśmy w absolutnej czołówce światowej. W przypadku wprowadzenia przez PiS 32% podatku prezes Wróbel zapłaciłby
zamiast (licząc w uproszczeniu) ok.
400 tys. zł. podatku miesięcznie jak teraz — tylko 320 tys. zł.
Moja przyjaciółka mówi, że słusznie,
bo bogatemu więcej brakuje!
Tymczasem bardziej efektywna ekonomicznie i sprawiedliwa społecznie
skala podatkowa PIT powinna mieć przynajmniej 5
stawek co 10%, przy
jednoczesnym podniesieniu progów. Kwota zwolniona w ogóle z opodatkowania powinna dotyczyć tylko pierwszego najniższego
przedziału podatkowego. Należałoby jednocześnie wprowadzić opodatkowanie
uzależnione od ilości osób bez dochodu w rodzinie, nie tylko dla osób
samotnie wychowujących dzieci. Tej
5-progowej skali podatkowej i tak byłoby daleko do 8, 10, a nawet 14-progowej skali istniejącej w niektórych krajach zachodnich, a więc krajach o wysokiej stopie życiowej, o niewielkich albo nieistniejących strefach biedy i licznej
klasie średniej. Argument, że progresywna skala podatkowa (w przeciwieństwie
do liniowego) wymaga armii urzędników nie wytrzymuje krytyki w dobie komputerów.
Trzeba
tu dodać, że obecna jednakowa stawka
podatkowa dla podatnika, który zarabia miesięcznie niewiele ponad 6.000 zł
brutto i innego z dochodami 100.000 zł brutto jest czystą patologią, którą PiS
chce pogłębić a PO chciała
doprowadzić do absurdu.
Trzeba
także wziąć pod uwagę nie tyle
procentową wysokość podatku, ile
to, jaka kwota pozostaje podatnikowi po jego zapłaceniu. Jest oczywiste, że
nawet 10% podatek dla człowieka
zarabiającego 1000 zł, jest o wiele bardziej dotkliwy niż 40% dla
zarabiającego 100.000 zł [pozostaje mu 60.000 zł] — przy
założeniu, że obaj ci podatnicy nie płacą składek ZUS. Bo wprawdzie
teoretycznie to pracodawca płaci składki
ZUS, ale przecież w jego
kalkulacji obciążają one koszt utrzymania
pracownika. Mówiąc więc o podatkach od osób fizycznych nie można
pomijać parapodatków [ZUS],
które decydująco wpływają na koszt pracy zwłaszcza
pracowników o niskim uposażeniu.
Przy wynagrodzeniu 1000 zł brutto składka ZUS wynosi ponad 46% tego
wynagrodzenia. Widać więc, że z powodu ZUS
już teraz mamy podatek quasi liniowy. To
jest właśnie główny problem
kosztu pracy w Polsce. Składki te mocno obciążają niskozarabiających, stąd skłonność do przechodzenia w szarą strefę.
Chciałabym
mocno podkreślić, że podatki
progresywne
nie są wcale świeżym wynalazkiem, bo już
Bismarck doszedł do wniosku, że taki system jest sprawiedliwszy i efektywniejszy. Jednak zwłaszcza
po II wojnie światowej w społeczeństwach sytych bogaci uświadomili sobie z całą wyrazistością, że dla spokoju społecznego — potrzebnego także
bogatym — konieczny jest
większy udział bogatych w utrzymaniu państwa. Jednak najważniejszym ekonomicznym efektem podatków
progresywnych jest fakt, że obywatelom
niżej zarabiającym pozostaje proporcjonalnie więcej pieniędzy w portfelach,
co tworzy natychmiastowy wzrost
popytu masowego na dobra konsumpcyjne a więc powoduje wzrost koniunktury,
wzrost inwestycji, zmniejszenie bezrobocia.
W
przypadku obniżenia podatków osobom wysoko
zarabiającym ich popyt jest po pierwsze odsunięty w czasie, a poza tym dotyczy dóbr luksusowych głównie z importu,
inwestowania w nieruchomości (niekoniecznie w kraju), w obligacje skarbu państwa, wakacje
itd. To, że najwyżej opłacana kadra po
zmniejszeniu podatków, nie stworzy znaczącej liczby nowych miejsc pracy jest
tak oczywiste, że nie warto o tym pisać.
Ani
PiS ani PO nie mówiły wiele na
temat uzupełnienia
luki wpływów do budżetu, w wyniku obniżenia podatków. Mówiło się o obniżeniu kosztów poboru podatku, bo zwolni się 30.000 urzędników
skarbowych. Jednocześnie
jednak przyznaje się, że dla najbiedniejszych trzeba będzie zwiększyć
pomoc społeczną. Boję się, że ci urzędnicy staną się potrzebni do
weryfikacji wniosków o tę pomoc. Czy w ogóle ma jakiś sens systemowe zwiększanie ilości ludzi wymagających
pomocy społecznej ?
Już
lepsza była propozycja
min. Gronickiego, ale tylko w kwestii uzupełnienia wpływów do budżetu
obniżonych w wyniku podatku liniowego, bo
brał pod uwagę wprowadzenie podatku katastralnego i opodatkowanie
rolników. Podatek
katastralny
— czyli opodatkowanie nieruchomości podatkiem od ich wartości — sam w sobie jest logiczny i prawidłowy.
Boję się jednak, że byłoby
to znowu sięganie do kieszeni niezamożnych a oszczędzanie bogatych jak
to jest w podatku liniowym. Tak było przecież w przypadku akcji min. Kołodki,
kiedy pod hasłem podatku od
luksusu chciano opodatkować cały stan posiadania nawet ludzi o skromnych dochodach.
Nawiasem mówiąc podatek od zewnętrznych znamion luksusu funkcjonuje z powodzeniem w niektórych krajach.
Np. we Francji dotyczy dóbr naprawdę luksusowych i opiera się na deklaracji własnej
podatnika określającej wartość
dóbr ruchomych i nieruchomych bez
względu na ich położenie. Nasz podatek katastralny zupełnie pominie np.
posiadłości naszych obywateli
za granicą, a przede wszystkim taki podatek
pomija całkowicie dobra luksusowe ruchome.
Urzędnicy skarbowi nie
wykazują też żadnej sprawności, gdy chodzi o egzekwowanie 75%
podatku od dochodów z niewyjaśnionych źródeł.
Przestępcy w białych kołnierzykach przepisują swoje rezydencje na
ciocię rencistkę i śmieją się
potem z bezsilności Państwa, które nie ma z czego ściągnąć kar pieniężnych. W normalnie funkcjonującym państwie ciocia
rencistka zostałaby zlicytowana ponieważ nie mogłaby wykazać pochodzenia
swojego bogactwa. U nas także mafiosi są rencistami
mieszkającymi w rezydencjach w basenem formalnie stanowiących własność
kogoś z rodziny i i jest to jasny dowód korupcji urzędników skarbowych.
Nawiasem mówiąc egzekwowanie tego podatku jest o wiele tańsze i może być
bardziej efektywne niż przeprowadzanie wielkich procesów sądowych weryfikujących
np. prawidłowość prywatyzacji czy
udowadniających korupcje.
1 2 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] Ostatecznie przez Trybunał Konstytucyjny — przyp. red. « (Published: 23-01-2006 )
Teresa JakubowskaB. przewodnicząca partii RACJA. Absolwentka SGPiS (Szkoła Główna Handlowa), Wydział Handlu Zagranicznego. Pochodzi z Częstochowy, gdzie skończyła szkołę zakonną katolicką. Po studiach pracowała w handlu zagranicznym, w tym 6 lat w Paryżu. Żona nieżyjącego już Jerzego Jakubowskiego, profesora Wydziału Prawa UW. Działaczka lewicowa. Private site
Number of texts in service: 9 Show other texts of this author Newest author's article: Ile nas kosztuje Kościół? | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 4564 |
|