|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Catholicism » Church and sexualism
Szczyt szczytowania Author of this text: Elżbieta Binswanger-Stefańska
Wszyscy
narzekają na czasy, ponarzekam i ja. Bo, co tu dużo mówić, dawniej to było
życie! Wprawdzie zęby rwano cęgami kowalskimi, wilcy podchodzili pod okno, prąd
nie płynął z gniazdka, choćby nie wiem co tam wtykał, wojska na przemian z chorobami przetaczały się przez świat, ale za to bogobojny człowiek nie był
narażony na reklamę. Bo reklamodawcy, sprytne bestie, wiedzą doskonale w którą
strunę uderzyć, żeby czule zagrała. Wszystko jedno, czy reklamują odżywkę
do włosów, pożywkę dla niemowląt czy używkę dla smakoszy, w tle brzmi
niezmiennie ta sama nuta, ssseksss. Kuszenie naszych prarodziców przez
rajskiego prawęża to była kaszka z mleczkiem w porównaniu z dzisiejszymi
pokusami. Współczesna
Ewa i współczesny Adam narażeni są zewsząd na podstępne, wysoce
wyrafinowane, wspomagane najnowszą technologią zasadzki szatana. Wprawdzie nie
grozi im już eksmisja sprzed oblicza Pana, raz wygnani muszą się borykać z życiem tu na dole, ale zgrzeszyć mogą na każdym kroku, a najgorsze to to, że
we własnej małżeńskiej sypialni nie mniej niż gdzie indziej. W tej sytuacji
wskazane jest zapoznać się z regulaminem obowiązującym w alkowie małżonków,
gdyż jego nieznajomość nie usprawiedliwia przed Sądem Najwyższym. Dlatego
najlepiej powiesić sobie w sypialni, tuż pod krucyfiksem, wytyczne odnośnie
„spowiedzi świętej małżonków z grzechów popełnionych przy współżyciu
małżeńskim".
Na stronie internetowej "Miłość — słowo wielkie: żeby MIŁOŚCIĄ była.
Rozwiązania ludzkie a Boskie" udostępniony jest dokładny uaktualniony
spis wszystkich tych grzechów, na których popełnienie narażeni są małżonkowie
za drzwiami sypialni, pod własną kołdrą, przy spuszczonej kurtynie. Przyjrzyjmy
się dokładnie całemu zjawisku, bo warto. Tak się nieszczęśliwie składa,
że z przyczyn biologiczno-kulturowych wiek inicjacji współczesnej młodzieży
znacznie się obniżył. Równocześnie o wiele później stajemy na ślubnym
kobiercu. W przedłużającym się przedziale czasowym pomiędzy: kiedy to
odzywa się w nas wola boża a będziemy mogli za nią podążyć, ćwiczymy się
we wstrzemięźliwości. Im więcej miłosnych piosenek rozbrzmiewa dokoła, im
bardziej seksi są ubrania i gadżety, im namiętniej znane gwiazdy przemysłu
rozrywkowego oblizują sobie wargi po łyku coca-coli w reklamie obiegającej cały
glob, im bardziej mącą nam w głowie rozerotyzowani poeci, im intensywniej
pachnie bez na wiosnę a jesienią dojrzewają owoce, tym bardziej pilnujemy
cnoty. I
kiedy wreszcie nieomalże stajemy się kandydatami w kolejce do beatyfikacji, łamiemy
się i bierzemy ślub. Dziś znowu jest moda na śluby jak najefektowniejsze i wesela jak najwystawniejsze (producenci zacierają ręce). Ale kiedy wreszcie
otrząśniemy się i wydobrzejemy po hucznym kilkudniowym weselisku i niekończących
się poprawinach, i kiedy ostatni goście zameldują nam, że dojechali do domów
bez staranowania przydrożnych drzew, bo przecież nie byli w najlepszej do
jazdy formie, gdy podliczymy zyski i straty wedle wzorca: koszty wesela minus
prezenty plus zniszczenia, czyli okaże się, że wchodzimy w dorosłość
zgodnie z współczesnym przesłaniem: „dziś kupuj spłacaj resztę życia",
wtedy, jako ci młodzi oblubieńcy, dopadamy siebie. Nic
to, że praktyki nie mamy za grosz, za to teorię mamy w małym palcu. Przez
lata szkolenia w Internecie; choć tyle korzyści z wirtualnej rzeczywistości.
Wprawdzie wiedzieć jak wybudować dom a postawić ściany tak, żeby w miarę równo
stały, to dwie różne sprawy, ale i Kraków nie od razu stanął. A zatem
zabieramy się ochoczo do odebrania sobie cnót. Dziś na szczęście nie obowiązuje
już wystawianie przez okno prześcieradła po nocy poślubnej, ale sprawa i tak
jest śliska. Oto bowiem po miłosnym akcie uwieńczonym tym słowem na o, które
nam tyle lat z wszystkich mediów na okrągło dokuczało, nie możemy się mile
rozprężyć i odetchnąć, że wreszcie mamy to za sobą. Mamy bowiem na
naszych małżeńskich nachtkastlikach czy to notesik czy elektroniczny PODem
XT, zależnie od stopnia stechnologizowania, i robimy staranny rachunek
sumienia. I
na następny dzień biegusiem do konfesjonału. Bo nie ma takich cudów, żeby
udało nam się nie zgrzeszyć. A grzechy popełnione przy współżyciu małżeńskim
należą do grzechów ciężkich, nie łudźmy się. Spójrzmy do instruktażu:
"Penitent jest zobowiązany spełnić pięć wszystkim znanych warunków ważnej
Spowiedzi świętej. Jednym z nich jest z Bożego ustanowienia (z Prawa Bożego, a nie ustanowienia Kościoła) pełne wyznanie grzechów ciężkich — wraz z ich okolicznościami modyfikującymi jakość podstawowego grzechu. Chodzi m.in. o ilość popełnionych grzechów, grzech popełniony samotnie czy z kimś, związanie
ślubem małżeńskim itd." (wstęp do dokumentu spisanego w Krakowie dnia
15 czerwca AD 2006, fragment). Tak,
szanowni penitenci, oczy was nie mylą, związanie ślubem małżeńskim to
bynajmniej nie otwarta furtka do beztroskiego baraszkowania w pościeli. Przede
wszystkim nie wolno wam było zastosować jakiejkolwiek antykoncepcji:
„warunkiem ważnej Spowiedzi świętej jest wyznanie stosowania
jakichkolwiek środków PRZECIW-rodzicielskich. Sięganie po którykolwiek środek
przeciwrodzicielski jest obiektywnie biorąc zawsze i każdorazowo grzechem ciężkim."
(dokument pkt 1. z 14). I proszę się nie cieszyć. Stosowanie, jak się
dowiadujemy, form zastępczych, nie tylko „fakt współżycia
przerywanego", ale choćby zwykły niewinny małżeński petting,
jest takoż, „obiektywnie rzecz biorąc" (ibidem, pkt 2/14), każdorazowo
grzechem ciężkim. Nie
będziemy tu zatrzymywać się nad oczywistościami, które są wszystkim
bogobojnym małżonkom znane: „Stosowanie niektórych środków staje się
ponadto każdorazowo wyrażoną zgodą na zbrodnię zabicia Poczętego. Zupełnie
niezależnie od tego, czy w danym cyklu dojdzie do poczęcia, czy nie. W obliczu
Bożym liczy się czynem potwierdzona wewnętrzna postawa: ma być seks, za żadną
zaś cenę ma nie być Dziecka. Małżonkowie (i nie tylko oni) nie mogą się tłumaczyć
wybiegiem, jakoby nigdy nie słyszeli, iż stosunek przerywany, petting,
stosunek wynaturzony, użycie środka przeciwpoczęciowego, a tym bardziej
przeciwciążowego — jest obiektywnie biorąc każdorazowo grzechem ciężkim, a w przypadku środka przeciwciążowego — ponadto zbrodnią" (ibidem,
pkt 3/14). Jednak jeśli ktoś nie czuje się do końca pewny, na wspomnianej
stronie wszystkie „środki przeciwpoczęciowe", „przeciwciążowe" i „przeciwrodzicielskie" omówione są z medyczną skrupulatnością. Powtórzmy
więc dla pewności: „Penitent nie może się usprawiedliwiać swoją
niewiedzą co do medycznego mechanizmu działania użytego środka. (...)
Wszelkie tego rodzaju usprawiedliwienia świadczą z góry o złej woli i niewiedzy zawinionej, tzn. zamierzonej, która podwaja zaciągniętą
odpowiedzialność i winę" (ibidem, pkt 7/14). Zacytujmy także, bo i to
może się okazać dla nieuświadomionego pułapką: „Gdyby spowiednik
zanadto się nie orientował w mechanizmie działania użytego środka, ma
penitent obowiązek poinformowania go o tym przy Spowiedzi. Spowiednik musi z Prawa Bożego wiedzieć, z jakiego rodzaju grzechu rozgrzesza oraz z ilu grzechów
rozgrzesza" (pkt 7/14). Jako
że to są rzeczy raczej ogólnie wiadome, roztrząśnijmy dla pewności istotne
szczegóły. Stosujemy bowiem „jedyny sposób, jaki małżeństwu podarował
Stworzyciel", jak podkreśla regulamin. Pamiętamy, kochamy się „po
bożemu" i żadnych eksperymentów tak chętnie zalecanych przez różne
poradniki szkolące nas, jak stać się małżeństwem doskonałym. „Kamasutrę"
wrzucamy do ognia. „Sztukę kochania" Michaliny Wisłockiej skazujemy
na wieczną banicję. Takie pozycje jak „Monologi waginy" czy
„Pan niepokorny. Kulturowa historia penisa" tak czy inaczej nie należą
do biblioteczki praktykującego wiernego. Jeśli kiedykolwiek cokolwiek słyszeliśmy o tym, co to jest takiego tantra
miłości czy tao
seksu, natychmiast o tym zapominamy. Żadnych takich czy innych pozycji w naszej sypialni być nie
może, inaczej nasz spowiednik może nas nie puścić od konfesjonału. Wprawdzie,
jak czytamy, w wywiadzie z seksuologiem prof. Zbigniewem Izdebskim („Jak się
kochamy", Przegląd 13.3.2007), Polacy najwyraźniej w świecie nie tylko
odkryli uroki, jakby to zgrabnie ponazywać, seksu trans- i paragenitalnego
(„49 proc. Polaków uprawia seks oralny, 19 proc. — analny"), ale wzięli
się na sposób, i stosują go w zastępstwie antykoncepcji, czyli mamy dwa w jednym, i ochronę, i przyjemność. Nie należymy do tych procentów. Uczymy się z filmu „Hair" co oznaczają takie słowa jak „cunnilingus" i „fellatio" i natychmiast zanosimy je do konfesjonału. Mało wątpliwe,
żeby spowiednik nie wiedział o co chodzi, skoro „petting" już i w
konfesjonale się przyjął, poza tym też ma dostęp do Internetu i chodzi do
kina, ale gdyby się okazało, że nie wie, tłumaczymy mu do ostatniego szczególiku. W
tym miejscu czuję się w obowiązku poruszyć pewną delikatną kwestię, otóż o ile nasza współczesna pani Ewa może bez skrępowania zwierzyć się ze
wszystkiego spowiednikowi i pozostaje to w ogólnie aprobowanym układzie
hetero, o tyle pan Adam i pan spowiednik ocierają się niebezpiecznie o cokolwiek niepopularne zbliżenie homo wdając się w tak intymne roztrząsania.
Nie zapominajmy, tylko drewniana kratka ich dzieli. Nie wiem, czy to nie za mało.
Rzucam więc myśl, żeby na spowiedniczki mężczyzn zatrudnić kobiety. Oj,
ale to chyba głupi pomysł. Pozostańmy przy kratkach. Byle trzymały. Oczywiście
nie tylko spowiadamy się ze wszystkiego, co odnotowaliśmy w kajeciku, ale
przychodzimy z mocnym postanowieniem poprawy, inaczej całe przedsięwzięcie na
nic. Żegnajcie rozkoszne cunnilingi i fellatia. Zostawiamy sobie siermiężny
polski seks pod ciężką polską pierzyną, bo przyrost naturalny w kraju
spoczywa na naszych barkach, i cieszymy się, że nie dźwigamy już brzemienia
ciężkich grzechów. Jest nam lekko, zawirowania seksu mamy z głowy, orgazmy
pozostają tam, gdzie zawsze były, w Cosmopolitan i Elle, a my wiemy, że prokreacja to ciężki obowiązek, na drzwi sypialni przestajemy
patrzeć lubieżnie, twardo oglądamy do końca XXX-enty odcinek serialu „M
jak Miłość", dajemy sobie zaaplikować nasennie potężną dawkę
reklamy w rodzaju: kubki zupki, fioletowa czekolada prosto z połonin alpejskich
wkręcana nam przez świstaki, środek na wątrobę „najpierw zjedz, potem
pij, to działa", i hektolitry wód mineralnych przynajmniej tak samo
bogatych jak kranówka. Jeszcze, cokolwiek zażenowani, zaglądamy za kulisy
serialu „Miłość jak Mdłości", po czym ząbki, paciorek i lulu.
Tak powinno wyglądać nadwiślańskie just
married według
ewangelii. Tak i amen. [ 1 ] Śpią. I niechaj śpią. Dajmy im się wyspać. Mają za sobą trudną
inauguracyjną noc pożycia małżeńskiego i pierwszy zwyczajny dzień świeżutko
zawiązanej rodziny, czeka ich jeszcze pokuta, spowiednik wszystko zaksięgował i skalkulował. My tymczasem zastanówmy się tak na poważnie, co też dzieje
się w ich podświadomości. A co tam, wybierzmy się w podróż po ich zwojach
mózgowych. Robimy nura i cóż tam widzimy? Na samym wierzchu mniej i bardziej
głębokie ślady różnych znaków firmowych. Reklama robi swoje. Marka ma za
zadanie zawojować pamięć człowieka. I robi to. Najpotężniejsze mózgi świata
pracują nad tak skutecznymi logo,
żeby wyrżnęły się jak najgłębiej w synapsach. Jednak czasy reklamy są
stosunkowo młode, w skali tysięcy lat jest to oddziaływanie naskórkowe.
Zajrzyjmy głębiej... ...albo
nie, przeskoczmy dwa tysiące lat i przyjrzyjmy się możliwemu biegowi wypadków
wstecz. Oto, ponad sto lat od dnia wynalezienia, coca-cola zaczyna upadać. Jest
niezdrowa, tuczy, psuje zęby, rujnuje zmysł smaku. Korporacja walczy o przeżycie.
Tyle tysięcy ludzi nie może stracić pracy. 99% zwykłych szarych pracowników
to jeszcze nic, ale tych kilku dyrektorów i prezesów?! Specjaliści od
marketingu wpadają na genialny pomysł: kult. Kult! Fantastycznie! To
jest to! [ 2 ] Jest
symbol? Jest! Była dobra? Każde dziecko zaświadczy: była! Jest zakaz? Jest! A zakaz jest czynnikiem niezbędnym. Rodzi tęsknotę i pożądanie. I jak kiedyś
seksowne gwiazdki kusiły do picia coli swoim sex-apealem, choć co ma napój do
dialogu waginy z penisem, tak teraz najskuteczniejszym narzędziem oddziaływania
jest również seks. Powstaje bardzo skomplikowany kodeks nakazów i zakazów
seksualnych, a w zamian za trzymanie się go dostajemy od czasu do czasu łyżeczkę
od herbaty z wodą symbolizującą nieistniejącą już od dawien dawna colę. Przez
kolejne wieki powstają różne sprzeczne ze sobą teorie na temat coli. A to że
jest to napój od przybyszów z kosmosu, a to, że przywraca młodość, a to,
że oświeca, a to, że daje nieśmiertelność, a to, że to nie święty napój
tylko święty człowiek był i piszemy nie coca-cola a Coca-Cola… itd. itp.
Rozmaite sekty, odłamy, frakcje i pododdziały zwalczają się dzielnie
nawzajem. Nikt nie szczędzi krwi. Filozofowie piszą księgi. Rycerze bronią
honoru. Reformatorzy przeinaczają. A instytucja jak trwa tak trwa. Po dwóch
tysiącach lat memy zrobiły swoje, w nieomal każdej głowie każdego mieszkańca
planety w najgłębszych zwojach mózgowych co znajdujemy? No co? Pustą butelkę
po coca-coli. I głęboką wiarę, że gdybyśmy choć tyci tyci tyciusieńkiego
łyczusia wypili, to czeka nas szczyt szczytowania. Że
bzdury opowiadam? No, właśnie. Co za czasy.
Footnotes: [ 1 ] Z
podziękowaniami dla pani Uty Ranke-Heinemann za pomysł na puentę. [ 2 ] I
dla pani Agnieszki Osieckiej za zmysł do chwytliwych sloganów. « Church and sexualism (Published: 27-04-2007 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5359 |
|