|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life » »
Rozpoznam cię w snach. Rozmowa z Andrzejem Nowickim [1] Author of this text: Joanna Rutkowska, Andrzej Rusław Nowicki
Garść myśli o ateistycznej filozofii tęsknoty
Tęsknota jest dwulicowa. Może
przykuć w bezładzie do łóżka, żeby powoli wsączać siły do tworzenia. Natchnienie
dla niezliczonej liczby dzieł, przyczyna sukcesów — zawsze jednak podszyta
smutkiem. Tym większym, jeśli nie szykujesz walizek na bajkowe spotkania w zaświatach. Filozofia tęsknoty Andrzeja Nowickiego neguje wizję rozżalonego
ateisty. Obiekt tęsknoty
przeistacza w zapach, obraz, dźwięk… radość. "Najbardziej
kocham te miejsca, w których
byłem szczęśliwy (...) opromienione blaskiem wielkich
myślicieli, kompozytorów, poetów, malarzy i rzeźbiarzy, którzy tam się urodzili
lub działali, te pokoje, w których
miałem najlepsze warunki do pracy, do pisania książek, te, w których przeżywałem
największe sukcesy życiowe (...) w których czytałem fascynujące książki (...)
słyszałem cudowną muzykę (...) oglądałem najpiękniejsze obrazy (...) przebywałem z fascynującymi mnie dziewczętami, mieszkania przyjaciół, którym zapraszanie
mnie i rozmawianie sprawiało radość, letniska, gdzie były piękne ogrody, lasy,
morze, góry i gdzie odpoczywałem z osobami,
które kocham, np. Zakopane...." (Andrzej Nowicki „Refleksje" na temat filozofii tęsknoty, 2002).
Pisze pan te słowa jako 83-letni mężczyzna i nie czuć w nich ani krzty smutku przemijania...
Ależ tęsknota wcale nie jest bolesna! Jest radosna,
ponieważ wskrzesza to, co minęło, uobecnia to, do czego tęsknimy. Najprostszy
przykład. Byłem żonaty, dziś mam
troje dzieci i ośmioro wnucząt. Przeżyłem z żoną 63 lata, bardzo za nią tęsknię.
Wyrazem tęsknoty są częste sny z jej udziałem. Ale przecież ani razu nie śniła
mi się jako umarła. W moich snach nie ma śmierci — żyją w nich osoby, które
dawno zmarły, ci, których kocham. Witwicki często pokazuje się w snach, ale
zawsze jako żywy. Tęsknota nie jest bólem, rozpaczą, tylko kojeniem bólu -
wskrzesza osobę zmarłą.
Czyli tęsknota to radosne uobecnianie.
Więcej. Niekiedy nawet
idealizowanie. We wspomnieniach ludzie stają się piękniejsi, mądrzejsi, z lepszym charakterem. Spotkania z drogą osobą we wspomnieniach mogą dawać więcej
radości, niż za jej życia. Takim pięknym wspomnieniem jest dla mnie Aurelia,
genialna pisarka. Jako dziewczyna ponad 20-letnia została publicznie powieszona
podczas okupacji w Radomiu. W pamięci pozostało, że była urocza, że to ona
zachęciła mnie do czytania Stendhala i Prousta. Bez niej nie wyobrażam sobie koła poetów, które stworzyliśmy w Radomiu. A przecież małżeństwo z nią rozleciałoby się natychmiast, ponieważ nie
uznawała wierności; uważała, że ma prawo do każdego, który jej się spodoba. We
wspomnieniach wszystkie te jej cechy znikły.
Wszystko to brzmi bardzo utopijnie. Jak
można uobecniać przedmiot tęsknoty?
Czytanie o osobie,
którą kochaliśmy, przedmioty, które do niej należały mają moc wskrzeszania.
Dzięki fotografii można mieć całe archiwum tego, co było piękne. Możemy sobie
uobecniać dziesiątki znanych ludzi przez zdjęcia i portrety. Cóż z tego, że
nie wiemy jak wyglądał Vanini, skoro mamy do wyboru kilkadziesiąt wersji.
Najbardziej lubię tę górną (profesor wskazuje na podobiznę Vaniniego wklejoną do
zeszytu poświęconego myślicielowi).
Przemienianie tęsknoty w radość wydaje się niewykonalne,
wręcz masochistyczne…
Tęsknota nie jest tylko
rozpaczą za utraconym. Proszę zdać sobie sprawę, że myślenie o rzeczach drogich
odtwarza ich obecność. Czasem osobę ukochaną udaje się wspaniale sprowadzić. Po
śmierci żony opublikowałem wraz ze zdjęciami wspomnienia po włosku. Napisałem
wspomnienia o mojej ciotce Marysi, co dla jej córki jest skarbem — praca
uobecniła jej matkę, poznała jej nieznane oblicze. Podobnie było z córką mojego
wuja zamordowanego w Katyniu. Napisałem też wspomnienia o siedmiu nauczycielach
gimnazjalnych (m.in. Drzewieskim i Krzyżanowskim); o Kazimierzu Czapińskim,
który prowadził PPS-owskie zajęcia; o profesorach uniwersyteckich:
Tatarkiewiczu, Kotarbińskim, Witwickim. Najbardziej kochałem Witwickiego, który
bez przerwy rośnie w moich oczach. Odkrywam rzeczy zupełnie niesłychane. Widzi
pani tamtą kozę? (Profesor wskazuje na ilustrację zwierzęcia wśród starożytnych
budowli). To jest Atena — Witwicki ubrał ją w postać kozy.
Spisał pan również biografię ojca.
Dziś jestem starszy od niego o 40 lat i czasem traktuję go jak ucznia (śmiech).
Starałem się przebadać jego życie. Ojciec mój został
aresztowany za działalność niepodległościową będąc uczniem rosyjskiego
gimnazjum. Jako niepełnoletni był skazany na trzy lata. Nie wywieźli go w głąb
Rosji, przebywał w rodzinnym Piotrkowie. Największą zaletą więzienia była
biblioteka skonfiskowanych książek, niedostępnych w księgarniach i czytelniach.
Ojciec mógł studiować dzieła Marksa, Engelsa. Najdroższą pamiątką, jaka po nim
ocalała jest dziennik lektury. Pisał go drobnym maczkiem, ponieważ nie było
szansy na otrzymanie drugiego brulionu. Dziś mam pełny rejestr książek, które
wtedy przestudiował. To, czym jestem zawdzięczam w znacznej mierze bibliotece
ojca.
Czasem książki potrafią nawet wywołać żal za utraconym
światem. Dla mnie czymś takim są zakopiańskie powieści Witkacego.
Zaczynamy tęsknić, kiedy świat
opisywany w książce jest piękniejszy od otaczającego. Ja tęsknię do Mignon z powieści Goethego i poetek z chińskiej powieści Hongloumeng. (Profesor
kartkuje album wyklejony podobiznami baśniowych Chinek). Z ponad 400 postaci
interesują mnie Chinki ze związku poetek, nazywane dzikimi jabłonkami
(Haitangshe). Książka zawiera
ok. 250 wierszy dziewcząt. Piszą przepięknie, ale losy ich są tragiczne. W sprawie małżeństwa młodzi nie mają prawa wyboru. Muszą kochać kandydata rodziny, a wszelkie wyrażanie nieszczęścia było niemoralne. Niektóre dziewczęta umierają z rozpaczy za tym, którego kochały naprawdę. Jeszcze w XVIII w. w Chinach
istniały te barbarzyńskie zwyczaje.
Napisał pan rozprawę religioznawczą o dziewczętach chińskich, które stały się
roślinami i roślinach, które stały się dziewczętami.
Obiekty tęsknoty przemieniają się panu we wrażenia zmysłowe.
W czasie okupacji po aresztowaniu mojego ojca nie
mieliśmy z czego żyć, więc mama zaczęła wynajmować pokój. Mieszkało u nas 12
osób, m.in. pracownicy firmy budowlanej, zbieranina ludzi z całej Polski. Wśród
nich był Stach wysiedlony z Poznania. Stracił chyba rodzinę, był sam. Jako cały
swój majątek przywiózł skrzypce i grał ciągle tylko jeden jedyny motyw, złożony z 20 taktów. Na szczęście nie zginął z rąk niemieckich — pewnego dnia utopił się w rzece. Co po nim zostało? Tylko muzyka, którą grał, już nawet nie pamiętam jak
wyglądał. Chłopak całkowicie zamienił się w melodie tak, jak Chinki w kwiaty.
Jest jeszcze inny rodzaj
tęsknoty — do ukochanego artysty, którego już nie ma. Jako ateistce nigdy nie
udało mi się pokonać tego uczucia, bo czasami nie wystarczy poznawanie dzieł.
Czasami chce się fizycznej obecności, rozmowy.
Ale tęsknota do autora, który odszedł wskrzesza go. W mojej filozofii istotną rolę odgrywa pojęcie
„artefice della presenza", które
przejął ode mnie Francesco Paolo
Raimondi. Twórca kultury posiada moc unieśmiertelniania siebie i ludzi, którzy
na to zasługują. Poszerza nieśmiertelność myślicieli, których już nie ma, ale
mogą być wskrzeszeni przez naszą pamięć. Staje się architektem ich obecności w kulturze. Jako dziecko przeczytałem u Nietzschego myśl: Nie wystarczy, aby
naukowiec napisał pracę — powinien dobrze uzasadnić wybór tematu. Moje wybory
mogę uzasadnić: zajmowałem się tylko tymi, których chciałem unieśmiertelnić.
Myślę, że całym sensem pracy historyka filozofii było maksymalne wywindowanie
takich ludzi, jak Grzegorz z Sanoka, Bruno, Vanini, Łyszczyński, Trentowski,
Witwicki. Byłem np. pierwszym, który pisał o Witwickim po włosku, wprowadziłem
jego obecność do tego języka.
Urodził się pan w 1919 r., może bywał pan przed wojną w Zakopanem?
Przed wojną byłem w Tatrach
tylko raz. Latem 1937 r. pojechałem do Poronina, skąd
odbyłem kilka wyjazdów do Zakopanego, aby zobaczyć się z Kazimierzem
Czapińskim i Oleńką Zarembianką. We trójkę chodziliśmy na wycieczki. Pierwsze
prawdziwe spotkanie z Zakopanem to pięciomiesięczny pobyt po powstaniu
warszawskim, od października 1944 do marca 1945. We wrześniu 1944 byłem ciężko
chory, przeżyłem 36-godzinną
agonię. Lekarz powiedział mojej mamie, że w takiej sytuacji wzywa się grabarza.
Miałem 25 lat, żonę i trzytygodniowego syna. Kilkakrotnie zmienialiśmy
mieszkania, aż w końcu z pomocą rodziny uciekliśmy do Zakopanego. Zatrzymaliśmy
się przy ul. Szkolnej za wodą. W listopadzie podjąłem pracę w dziale geologii
Muzeum Tatrzańskiego. W styczniu zostałem aresztowany. Niemcy przez 5 lat nie
mogli mnie załapać, aż udało im się na kilka dni przez wyzwoleniem. Postanowili
aresztować wszystkich warszawiaków przebywających wówczas w Zakopanem — było ich
ok. 600. Wywieziono nas do obozu w Makowie Podhalańskim. W Morskim Oku wśród
uwięzionych wygłaszałem odczyt o filozofii Heraklita. Skutek był znakomity: po 2
godzinach prawie wszyscy zasnęli (śmiech). Wtedy poznałem Ewę
Szelburg-Zarembinę. Do obozu nie poszedłem. Uciekłem niemal sprzed bramy z poetą
Janem Pliszką, jakąś śpiewaczką, jej narzeczonym i innymi. Uciekaliśmy 2 godziny
przez las. Złapaliby nas w ciągu 3 minut, gdyby puścili psy. Ale byli zajęci.
Wie pani dlaczego mogłem uciec?
Ciężko to sobie wyobrazić.
Komendant obozu nie chciał nas przyjąć — papiery były nie w porządku, brakowało ważnych pieczątek (śmiech). Typowo niemiecka sytuacja — z powodu pieczątki transport nie może zostać przyjęty, jakby to był przywilej. Za
kogo się wtedy uważałem? Nie za męczennika,
powstańca, umierającego, ale za filozofa, poetę.
Byłem magistrem filozofii, wydrukowano mi pracę w „Przeglądzie
Filozoficznym". Kierowałem kołem poetyckim w Radomiu, pracą samokształceniową
żołnierzy „Komuny Paryskiej",
wydziałem kulturalno-oświatowym w starostwie powstańczym.
Po wojnie został pan w Zakopanem?
Tak, działałem w związkach
pracowników nauki i sztuki, byłem w zarządzie Związku Literatów. Jako
organizator dostałem pokój w Panu Tadeuszu nad Białym Potokiem. Za oknami
widziałem wysokie ośnieżone drzewa. To było cudowne. Miałem znakomite
towarzystwo: poetka Ksenia Żytomirska, jej brat Eugeniusz, Irena Solska.
Przyjaźniłem się z etnografem Juliuszem Zborowskim, muzykologiem Adolfem
Chybińskim, poetą Tadeuszem Bocheńskim. Na wieczorach literackich występowałem
razem z Makuszyńskim, Szelburg Zarembiną. Za te występy ZAIKS wypłacał mi
honoraria. Wiersze moje recytował Andrzej
Szalawski (filmowy Jurand). 6
lutego napisałem wiersz „Mózglęta w mózgiganty", program mojej życiowej misji:
zrobić wszystko, aby ludzi, którzy mają mózglęta przekształcić w mózgiganty,
zachęcając do aktywności kulturalnej.
1 2 Dalej..
« (Published: 27-01-2010 )
Andrzej Rusław NowickiUr. 1919. Filozof kultury, historyk filozofii i ateizmu, italianista, religioznawca, twórca ergantropijno-inkontrologicznego systemu „filozofii spotkań w rzeczach". Profesor emerytowany, związany dawniej z UW, UWr i UMCS. Współzałożyciel i prezes Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli oraz Polskiego Towarzystwa Religioznawczego. Założyciel i redaktor naczelny pisma "Euhemer". Następnie związany z wolnomularstwem (w latach 1997-2001 był Wielkim Mistrzem Wielkiego Wschodu Polski, obecnie Honorowy Wielki Mistrz). Jego prace obejmują ponad 1200 pozycji, w tym w języku polskim przeszło 1000, włoskim 142, reszta w 10 innych językach. Napisał ok. 50 książek. Specjalizacje: filozofia Bruna, Vaniniego i Trentowskiego; Witwicki oraz Łyszczyński. Zainteresowania: sny, Chiny, muzyka, portrety. Private site
Number of texts in service: 52 Show other texts of this author Newest author's article: W chiński akwen... Wolność w Hongloumeng | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 7104 |
|