|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Articles and essays »
Spełnione proroctwo Author of this text: Jerzy Neuhoff
Podobno
my, ludzie, dysponujemy wolną wolą, czyli swobodą dokonywania wyborów, w szczególności moralnych. Może nie wszyscy, ale posiadaniem wolnej woli szczególnie
szczycą się wyznawcy właściwego boga, choć niektórzy mają z nią wiele kłopotów.
Ponieważ pojedynczy człowiek nie zawsze wie, co ma zrobić nawet ze sobą i dokonuje wyborów przypadkowych, wynika z tego niekiedy spory zamęt, a nawet
kompletna anarchia. A bywa i gorzej, bo co by się nie chciało zrobić, to od
razu okazuje się, że jest to zabronione pod groźbą licznych kar, z piekielnymi włącznie. Szczęśliwcy, do których i ja należę, zrezygnowali
niemal całkowicie z własnej wolnej woli decydując się na robienie tylko
tego, na co pozwala im żona.
Wolna
wola, nawet u jej posiadaczy, podlega jednak pewnym prawidłowościom, czyli
taka całkiem wolna nie jest, coś nią powoduje, bo czasem daje się przewidzieć
sposób, w jaki zachowa się jej dysponent. Niechwalący się, i mnie się to
udało, co zaraz udowodnię.
Otóż, w moim traktacie o złudzeniach sprzed jakichś trzech tygodni stwierdziłem, że
możemy spodziewać się jeszcze kilku słów, które jedni, np. my i nam
podobni, będą pisać z małej litery, zaś inni, światlejsi od nas o wiele
kandeli, z dużej. I nie musiałem długo czekać na sprawdzenie się mego
proroctwa. Tu muszę przyznać, że sam bym tego nadzwyczajnego faktu nie zauważył,
gdyby nie artykuł red. Koraszewskiego omawiający wywiad z ks. Michałem
Hellerem. Idąc po nitce do kłębka dotarłem do materiału oryginalnego, tzn.
drukowanego, i co tam czytam? Ni mniej, ni więcej, tylko to: „Uważam, że można
mówić o dwóch rodzajach matematyki. Matematyce przez małe "m", czyli
tej, którą my się posługujemy, ponieważ w jakiś sposób abstrahujemy ją z regularności świata. Tymi regularnościami rządzi z kolei Matematyka przez duże
„M". To ją można nazwać programem wszechświata, to ona gwarantuje jego
racjonalność i poznawalność." To jest właśnie to, o czym mówiłem wcześniej!
W
ten prosty sposób znalazłem się, co prawda bez specjalnego jeszcze rozgłosu, w gronie proroków i to sprawdzonych. Na tej właśnie podstawie będę od dziś
upierał się o całkowitej przewidywalności ludzkich zachowań i o moich w tym
zakresie niepospolitych umiejętnościach, ale ten wątek pozostawiam moim
biografom.
W
wywiadzie poruszona została kwestia 'jakości' naszego świata. Czy jest to
najlepszy z możliwych światów, czy też nie, trudno orzec, ponieważ:
„Naiwnie jest sądzić, że każdemu elementowi, z jakiego składa się wszechświat,
miałaby być zagwarantowana perfekcja. Najlepszy z możliwych światów nie
jest najlepszy ze względu na każdą pojedynczą rzeczywistość, która go
zamieszkuje. Max Planck uważał, że Leibnizowska koncepcja "najlepszego z możliwych
światów" jest powiązana z obowiązującą w mechanice klasyczną zasadą
najmniejszego działania. Oznacza to, że spośród wszystkich możliwości
natura wybierze te, które pozwolą jej na osiągnięcie celu najmniejszym
kosztem. Bóg, tworząc świat rzeczywisty, bierze pod uwagę całą serię
warunków, aby wybrany wszechświat był najlepszy spośród możliwych. Wybiera
taką możliwość, która gwarantuje światu największą ilość dobra. Zatem
najlepszy świat to taki, w którym największe zbiorowe dobro odpowiada
najmniejszemu „obniżeniu wartości" dobra możliwego dla pojedynczych
stworzeń, które go tworzą."
Ponieważ
znamy tylko ten świat, a w wielu miejscach daleki jest on od perfekcji, więc
chyba najlepszym nie jest, ale skoro znamy tylko ten jeden i jest on
rzeczywisty, to chyba jednak chodzi o ten świat. Nie chciałbym uchodzić za
naiwnego, ale odnoszę wrażenie, że istnieją światy, a przynajmniej takie
obszary w naszym, w których nie ma ani dobra ani zła. Sądzę, że świat
istniejący choćby na bliskim nam Księżycu, nie ma żadnych moralnych problemów,
chyba, że jakieś poczucie gnębiącego osamotnienia przeżywają resztki
pozostawionych na nim sond czy łazików księżycowych.
Nie
trzeba nawet sięgać do tak wszechświatowych przykładów, by ujrzeć coś
podobnego także tuż obok siebie. W trakcie dzisiejszej wędrówki nadrzecznymi
łąkami zauważyłem łasicę atakowaną przez stado rozzłoszczonych srok, a w
lesie trafiłem na gałąź złamaną pod ciężarem wiosennego śniegu. W obu
tych, w końcu nie tak rzadkich przypadkach, trudno mówić o jakimś dobru lub
źle, jeśli już to o korzyściach i stratach. Sroki odniosły chwilową korzyść
kosztem łasicy i innych piskląt, sosna straciła gałąź, ale zyskały grzyby i chrząszcze, przy tym żadne z nich nie ma żalu do drugiego ani też nie żywi
uczucia wdzięczności. Wszystko stało się zgodnie z prawami Natury, właściwie
to chyba nawet zgodnie z zasadą Leibniza mówiącą, że konieczność
realizuje się przez przypadki. Łasica musi coś zjeść, a pisklęta srok mają
swoją odżywczą wartość, sroki muszą chronić swoje gniazda, a co do ich
menu, to nie są wcale wybredniejsze od łasic, śnieg musi spaść, gałąź ma
ograniczoną wytrzymałość, a moja obecność przy tych wydarzeniach nie ma nic
do rzeczy.
Sprawa
jest beznadziejnie prosta — bez człowieka nie może być mowy o moralności, a dobro i zło są nieodłącznie związane z człowiekiem, są zarówno jego
dziełem, jak i jego panem. To ludzie wymyślili takie określenia jak
'kradzież', 'oszustwo' czy 'zabójstwo', ale dotyczą one relacji
między ludźmi, czasem dla prostoty sądu przenoszone są także na resztę świata.
Odniosłem
wrażenie, że w cytowanej wypowiedzi dobru przypisane zostały cechy, jakie
charakteryzują entropię, która, jak wiadomo — sumarycznie ciągle wzrasta,
jeżeli zaś ktoś się uprze, aby gdzieś ją zmniejszyć, to musi sporo nadłożyć w innym. Tak dzieje się, gdy ktoś chce wyprodukować choćby kryształek
cukru, także wtedy, gdy replikują się nitki jakiegoś DNA. Problemem może być
rozstrzygnięcie, czy dobro powiększa się kosztem zła, czy też na odwrót,
czyli co jest przyczyną, a co skutkiem, czy każda krzywda owocuje jakimś
niewielkim chociażby dobrem, czy aby dobro zaistniało, musi pojawić się
jakieś zło i w jakich proporcjach to się dzieje.
Przyjęcie,
że suma obu tych kategorii moralnych pozostaje stała, niczym suma ładunków
elektrycznych albo energii, prowadzić może do wniosku, że czynienie dobra
jest bez sensu, wręcz szkodliwe, bo automatycznie generuje ono zło. Przy braku
dobrych uczynków, będzie mniej dobra, ale też i zła będzie mniej, w sumie będzie
ono łagodniejsze, mniej dokuczliwe. Takie przypuszczenie należy jednak odrzucić
wobec ciągłych zapewnień o bezgranicznej miłości, która kojarzy się, jeżeli
nie z dobrem, to choćby tylko z przyjemnością.
Jeżeli
ta kulawa analogia z entropią ma jakikolwiek sens, wtedy znowu każde pytanie
typu, „dlaczego ja?" zadawane innym lub sobie, gdy stanie się nam coś złego,
staje się całkowicie nieuzasadnione. Pociecha, że dzięki mojej lub cudzej
krzywdzie, gdzieś tam, w bliżej nieokreślonym miejscu naszej planety, może
nawet nie w moim pokoleniu, pojawi się więcej dobra, byłaby dość marna, ale
taka pociecha bywa udzielana i przyjmowana za dobrą monetę. Nie raz i nie dwa
ludzie pokrzywdzeni przez los słyszeli, że krzyż, który przyszło im nieść,
jest darem miłości. Teraz już mogą mieć pewność, że ich krzywda powiększa
ogólne dobro. Kiedy komuś rodzi się kalekie dziecko albo zostanie
sponiewierany przez łobuza, niech wie, że ze zdrowym dzieckiem i uprzejmym
bandziorem na świecie byłoby o wiele gorzej. Ponieważ kwestia dzieci już
mnie nie dotyczy, wystarczy mi, że nie stanę na drodze jakiegoś muskularnego
dresiarza.
Wszystkie
te wzniosłe słowa na temat dobra, to dekretowanie, czyje słowa mówione są z wielkiej litery, a czyje z małej, dobre są do głoszenia z ambony, kiedy to
wpadają jednym uchem, o ile wpadają, a drugim jeszcze szybciej wypadają. Nie
jest przy tym ważne, czy wypowiedział je Leibniz, Planck czy ktokolwiek inny,
czy mają sens czy też nie, ważne jest żeby ładnie brzmiały.
Dobro
jednak to nie to samo, co radość. Szuler cieszy się, kiedy uda mu się
sztuczka i nikt jej nie zauważy i kasa będzie jego, wyborcy cieszą się, że
wygrał ich kandydat, potem jednak okazuje się, że to chwilowe szczęście,
zazwyczaj utożsamiane z dobrem, musi być czymś okupione, więc po odurzeniu
przychodzi oburzenie. Takie przykłady można mnożyć.
Dobro
to także nie to samo, co szczęście. Profesor Władysław Tatarkiewicz napisał
książkę „O szczęściu", a pisał ją w czasach, gdy sam znajdował się
blisko samego dna nieszczęścia. Aż się prosi, aby napisać „O nieszczęściu",
choć można odnieść wrażenie, że wszystkie pozostałe właśnie o tym
traktują. W każdym razie Profesor Tatarkiewicz ilościowo szczęścia ani
dobra nie mierzył.
Zastanawia
mnie jeszcze jedna kwestia, a mianowicie mówienie o stwarzaniu świata w czasie
teraźniejszym, a nie w przeszłym, skoro w tym samym wywiadzie znajdujemy datę
stworzenia naszego Wszechświata i to z dużą dokładnością.
Pani dziennikarka stawia
oczy w słup w momencie, kiedy słyszy o jakimś promieniowaniu tła. Nie ma w tym nic specjalnie zaskakującego, bo przecież nie ma obowiązku cokolwiek
wiedzieć na ten temat, kiedy zaś chodziła do szkoły, jeszcze o tym nie
uczono. Porusza więc inne tematy, znacznie ważniejsze, a dotyczące
fundamentalizmu religijnego i polskiej religijności. Jest to jednak tylko
poruszanie pozorne, bo dwa pytania wyczerpują, jej zdaniem, całość
zagadnienia, i zaraz zadaje pytanie, na które odpowiedź dostaniemy za lat
kilka, i też będzie niejednoznaczna, a chodzi o niuanse światopoglądu nowego
papieża. Taki drobiazg, jak np. cud w Sokółce, nadzwyczajne przecież osiągnięcie
właśnie polskiej religijności, jej nie interesuje. Nie interesuje jej także problem
'znalezienia takiej metafizyki, która jednocześnie mogłaby być podstawą
teologii chrześcijańskiej oraz wyjaśniać podstawy fizyki kwantowej'. (http://www.staff.amu.edu.pl/~zbigonys).
Szkoda.
W
wywiadzie pada wiele słów o matematyce, która została podniesiona do godności
najwyższej nauki, niemal władczyni Przyrody. Kiedyś obowiązywała zasada, że
nawet filozofia, będąca przecież 'królową nauk', pozostaje tylko służką
teologii, ale ponieważ nie była podniesiona do rangi dogmatu, można dziś
koronować matematykę. Ale królowa nauk nie jest zbyt poważana w seminariach,
gdzie nie uczą tych wszystkich matematycznych wymysłów i intelektualnych
wygibasów, uczą za to ścisłej teologii, której wszystkie nauki powinny
nadal służyć. Cóż to jednak może być za nauka, skoro: „Filozofowie i teologowie katoliccy panicznie boją się nauki, bo zdają sobie sprawę, że są w tej kwestii niekompetentni. Duszpasterze natomiast swoją naukową wiedzę często
czerpią z literatury popularnonaukowej, co sprawia, że wiele wykształconych
osób odchodzi z Kościoła. Poza tym teologia katolicka jest w głębokim
kryzysie, ponieważ nie opiera się na żadnej filozofii, tylko na wizji świata, w której twierdzenia są oderwane od refleksji krytycznej."
No
cóż, nie pierwszy to raz z nauki jest taki pożytek, jak z latarni dla
pijanego — oświecić nie oświeci, ale przytrzymać się można.
Mamy
tu wręcz stwierdzenie, że filozofowie i teologowie katoliccy, nie są żadnymi
uczonymi, dlaczego więc są traktowani jak najwyższe autorytety w każdej
niemal dziedzinie, skoro to, co uprawiają nie jest nauką nawet przez bardzo małe
"n",
bo jest to akuan, że użyję określenia
profesora Kołodki. Czego więc uczą się ci 'duszpasterze', jeżeli
wszystkich dogmatów jest najwyżej kilkanaście? Wygląda na to, że
jakiejkolwiek nauki zbyt wiele tam nie ma i każdy szybko może się obkuć na
blachę. Problem chyba nie w tym, ile jest dogmatów, bo wystarczy jeden, a każdy
dogmat jest zakazem myślenia, by cała reszta była tylko urojeniem. Nie zdziwię
się, jeżeli za to stwierdzenie ksiądz Heller dostanie zakaz udzielania
kolejnych wywiadów.
Inna
sprawa to ta, czy w ogóle warto dyskutować nad problemem, o którym wiadomo,
że co byśmy nie powiedzieli, to zawsze będzie inaczej. Jeżeli miałoby to być
prawdą, to mamy do czynienia nie tylko z grą w kości, ale i sporym w tej grze
szachrajstwem.
Odpowiedzi
na wiele zadanych przez panią Redaktor pytań, każdy, kto interesuje się choćby
trochę dokonaniami księdza Hellera, zna od dawna choćby z innych jego wywiadów,
bo powtarzają się regularnie, pytanie, więc po raz kolejny o to samo, niczego
nowego nie wnosi. Jeżeli rozmawiamy z człowiekiem, który równie swobodnie
przemierza przestrzenie mikroświata jak i Wszechświata, warto pytać o coś ważnego, a przynajmniej innego, bardziej oryginalnego, niż wcześniejsi rozmówcy. Współczesna
szkoła dziennikarska widzi to jednak inaczej, wystarczy posłuchać innych
wywiadów. Wygląda na to, że chodziło wyłącznie z rozmowę ze znaną osobą,
ale nie prostym celebrytą. To, co zaprezentowano, jest to przykładowy cicer
cum caule, tyle, że nie tak dowcipny.
Mimo
proroczego sukcesu, nie podejmuję się przewidzieć, kto będzie następnym
rozmówcą pani Redaktor, a tym bardziej, o co go będzie pytała, kierowany zaś
resztką swojej wolnej woli pozostałych jej wywiadów nie będę czytał.
« (Published: 06-04-2013 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8881 |
|