W przeciwieństwie do innych powyborczych analiz napastująco-rozliczających, postaram się o bardziej konstruktywne spojrzenie na poszczególnych kandydatów,
by wnieść do tej dyskusji nieco, powiedzmy, dialektycznej perspektywy.
I to poczynając od największego przegranego tych wyborów, czyli Bronisława Komorowskiego. Jego spektakularna porażka jest nie tyle jego osobistą klęską, co
przede wszystkim klęską mainstreamu medialnego oraz polityki PO. Warto zauważyć, że kapitał Komorowskiego od samego początku nie był kapitałem osobistym,
lecz światłem odbitym. Wynikało to w sposób bezpośredni z koncepcji przyjętej prezydentury jako „strażnika żyrandola", czyli niekreowania w pałacu
prezydenckim wyrazistego autonomicznego ośrodka politycznego, na rzecz pełnej asekuracji dla swobodnej polityki PO. Prezydent nie wetował, nie polemizował,
nie kreował własnej polityki (poprzedni prezydent kreował ośrodek geopolityki energetycznej, którą intensywnie zajmowano się m.in. w ramach BBN).
Jest to świetny przepis na spokojne odbębnienie dwóch kadencji, gdyż psychologia wyborów niezwykle preferuje taki model
prezydentury. Warunkiem jest jednak zaufanie do rządu, którego politykę strażnik żyrandola asekuruje. Utrzymywało się ono na nadzwyczajnie dużym poziomie
przez długi czas dzięki potężnemu parasolowi ochronnemu niemal całego mainstreamu medialnego. W tym czasie miał miejsce wielki eksodus emigracyjny, lecz
media stale kreowały matrix sukcesu. Gdyby Komorowski objął władzę wraz z PO miałby reelekcję w kieszeni. Objął jednak trzy lata później, co odsunęło walkę
o reelekcję do 8. roku niezwykle długich rządów koalicji PO-PSL, w którym medialny parasol jest już tak dziurawy, że przestaje działać. Jego przełomem było
ewakuowanie premiera Tuska na brukselską synekurę. Dzisiejsza klęska Komorowskiego nie jest jego osobistą klęską, gdyż jak zauważyliśmy, z samej swej
istoty model prezydenta strażnika żyrandola świeci tylko światłem odbitym.
Jego klęska jest wyłącznie miernikiem wyczerpania PR-owego potencjału rządzącej koalicji. Media nie są już w stanie dłużej pudrować polityki rządu, kiedy
jej ilustracją jest nie tylko Wielka Emigracja, ale i przebudzenie gwałtownych protestów społecznych wielu grup zawodowych.
W 2010 r. Bronisław Komorowski obiecał m.in.: — internet dla każdego obywatela, — utrzymanie wieku emerytalnego, — 30-procentową podwyżkę dla nauczycieli — gotowe rozwiązanie dotyczące służby zdrowia, które miał ogłosić tuż po wyborach 2010 r. — powołanie Rady Zdrowia Publicznego — bezpłatne autostrady wokół miast — powołanie forum środowisk wiejskich przy prezydencie RP
Mainstreamowe media w najprymitywniejszy sposób głosiły propagandę sukcesu reelekcyjnego bez zwracania uwagi na fakty. Drugi wynik faworyta już w pierwszej
turze jest miarą tej mistyfikacji, ale zaskoczenie jest niepoważne. Wszystkie mainstreamowe media aż do samych wyborów ustami dyżurnych ekspertów
powtarzały, że nawet jeśli zwycięstwo w pierwszej turze jest niepewne, to reelekcja Komorowskiego jest całkowicie pewna. Powtarzano tę mantrę po wielokroć,
choć już na kilka tygodni przed wyborami dla obiektywnego komentatora powinno być oczywiste, że od momentu, kiedy prezydentowi spadło poniżej 50% -
reelekcja jest wątpliwa, gdyż prawie wszyscy kontrkandydaci opierają się na elektoracie protestu wobec PO.
Jedynymi sojusznikami PO mogą się stać wyborcy Palikota, Jarubasa i Ogórek. W tym miejscu sztab PO popełnił kluczowy błąd frontalnego ataku Ogórek. Zrobili
to w przekonaniu walki o I turę, nie pomyśleli, że w ten sposób tracą sojusznika na drugą turę. Dzisiejszy spektakl mediów wymierzony w rozliczanie Millera
(choć to Komorowski zaliczył klapę najbardziej spektakularną) jest moim zdaniem niepoważny. Klęska kandydatki Millera z całą pewnością nie byłaby tak
spektakularna, gdyby nie stała za nią intensywna antykampania negatywna ze strony mediów, podjęta wówczas, kiedy zauważono, że poparcie dla Ogórek
niepokojąco rośnie. Początkowo jej trend był rozwojowy i sięgnął nawet 8%, po zmasowanej antykampanii mainstreamu poparcie zaczęło pikować. W ten sposób PO
na własne życzenie straciło sojusznika, gdyż w czasie kiedy media PO bezwzględnie wyśmiewały kandydatkę SLD, media PiS — były dla niej przychylne. Wyjadacz
Leszek Miller oczywiście odnotował to i pytany o ewentualne poparcie w II turze, zauważył, że to media PO wypracowały porażkę SLD.
Bez oficjalnego wsparcia SLD elektorat w dużej mierze może się przenieść na socjalny program Dudy aniżeli na PO, które od dłuższego już czasu pracuje nad
pogrzebaniem SLD i pożywieniem się jego elektoratem.
W ten sposób PO pozostawiło swego kandydata z sojusznikami o potencjale 1,35% Palikota oraz 1,7% Jarubasa, przy czym ci drudzy wesprą Komorowskiego chyba
tylko na wyraźną prośbę partii, gdyż na poziomie retoryki Jarubasa, wydaje się on znacznie bliższy opcji antysystemowej i opozycyjnej aniżeli rządowej z
jaką utożsamiany jest Komorowski. Reszta kandydatów to znacznie bardziej elektorat Dudy niż Komorowskiego.
Nowa formuła kontestacji systemu
Nie można bowiem zapominać, że podział na kandydatów systemowych i antysystemowych jest sztuczny, jest bardziej swoistym hasłem marketingowym dla sił i
kandydatów pozaparlamentarnych. Jeszcze całkiem niedawno scenę dzielono na systemowe PO, PSL, TR, SLD oraz antysystemowy PiS, który uznawano — przez jego
antysystemową (wymierzoną w system pomagdalenkowski) retorykę — za jedyną partię parlamentarną nieposiadającą zdolności koalicyjnej. Tłumacząc znaczenie tego eufemizmu — oznacza to partię trwale odsuniętą od władzy, gdyż w systemie proporcjonalnym praktycznie nie jest możliwa władza niekoalicyjna.
Tak więc wyborcy
antysystemowi od kandydatów pozaparlamentarnych znacznie łatwiej przepłyną do antysystemowego lecz parlamentarnego kandydata PiS aniżeli do strażnika
systemu Bronisława Komorowskiego.
Co więcej, dawna linia demarkacyjna sił antysystemowych rozszerzyła się, gdyż obecnie SLD oraz PSL w swojej retoryce zawierają coraz więcej tez
antysystemowych, rozumianych w sposób najbardziej uniwersalny, wychodzący poza anachroniczne podziały orbitujące wokół Okrągłego Stołu — antysystemowcy to
krytycy chwiejącego się systemu globalistycznej ekonomii i neokolonializmu. Na polskiej scenie jedynie Palikot oraz PO jawią się jako twardzi obrońcy i
szermierze tego systemu. Każda inna siła mniej lub bardziej go krytykuje. Nie mam przy tym wątpliwości, że i w PO czy TR nie wszyscy są wobec tego
jednomyślni. PiS też dziś rozumie, że problemem nr 1 nie jest już walka z postkomuną, lecz neokolonializm, którego głównym orężem jest mediokracja (warto
przypomnieć, że to PiS podniósł jakiś czas temu konieczność stworzenia "polskiego BBC").
Wyżywanie się w tej sytuacji na sztabowcach Komorowskiego nie ma sensu, gdyż obecnie nie mają już wielkiego pola manewru, co dobitnie pokazują najpierw
przez porzucenie żelaznej stylistyki gwaranta zgody na rzecz taktyki atakowania Dudy oraz jeszcze bardziej żałosną próbę podkupienia wyborców Kukiza.
Te wybory pokazały, że straszak PiSu już nie działa, tymczasem co robi sztab medialny Komorowskiego? Dzień po pierwszej turze znów jesteśmy świadkami
straszenia Kaczyńskim — co dowodzi jedynie zupełnego braku pomysłu na sensowną kampanię pozytywną.
PO nie tylko nie stworzyła państwa bardziej otwartego niż PiS, ale na dodatek zaczęło ono przybierać tyle cech państwa policyjnego, ile nie notowano w
krótkim okresie częściowo mniejszościowych rządów PiS. Zwraca też uwagę, że sztab Dudy w spotach negatywnych wytyka Komorowskiemu rzeczy dotyczące
gospodarki i ekonomii, zaś ten ostatni wytyka sprawy obyczajowe. Czy w świetle potężnej emigracji ekonomicznej można jeszcze utrzymywać, że podstawowe
problemy państwa i przyczyny jego zapaści mają charakter przede wszystkim obyczajowo-światopoglądowy?
Równie bezsensowna jest próba kupienia wyborców Kukiza za pomocą obietnicy referendum dot. JOW. Koalicja nie tylko nie wykorzystała szansy na ruszenie
tematu JOW, to na dodatek zmieliła cały wcześniejszy wysiłek społeczny. Ruch JOW zebrał MILION podpisów na rzecz takiego referendum, których zmielenie
zajęło niecałą godzinę. Czy zmieleni będą skorzy ponownie zaufać mielącym — w sytuacji obietnicy składanej w momencie palącego się gruntu? To nierealne.
Pomijając już to, że spektakularny wzrost poparcia dla Kukiza był zbyt błyskawiczny, by można było wierzyć, że stoi za nim nagła wielka miłość do JOWów.
Mielenie:
Systemowi politycy koalicji rządzącej są dziś zbyt odizolowani medialnym matrixem od prawdziwego społeczeństwa, by mogli rozumieć jego potrzeby i
przemiany. To samo dotyczy większości dziennikarzy. Skrajną naiwnością jest przekonanie, że ludzie potrzebują jakichś nowych koncepcji napraw czy reform.
Nie potrzebują, i byliby głupcami, gdyby potrzebowali. Na naszej scenie politycznej nie brak było różnych koncepcji i obietnic, lecz nasz problem nie
polegał na tym, że one nie działały, lecz na tym, że nie były realizowane. Każdego kto próbował naruszyć status quo systemu neokolonialnego mediokracja
błyskawicznie zamieniała w oszołoma (poczynając od Gabriela Janowskiego, który wszedł do sejmu jako poseł, któremu zaufała największa część Polaków, lecz
gdy tylko zaczął poruszać niewygodne sprawy gospodarcze, jak wykańczanie polskiego cukru, został koncertowo przerobiony na oszołoma).
Trwałość tego systemu nie opiera się na tym, że obiecujący zasadnicze zmiany okazują się oszustami, lecz na tym, że ludzie wierzą medialnemu obrazowi
polskiej polityki i odrzucają tych, których wskazuje im mainstream do odrzucenia. Tyle że po ćwierćwieczu transformacji zmiany stają się galopujące.
Antysystemowy elektorat szuka nadziei na zmiany pod najróżniejszymi sztandarami: a to u Rydzyka, a to w Samoobronie i LPR, a to u Palikota (warto
podkreślić, że u Palikota byli nawet politycy działający wcześniej w LPR). Projekt LPR skończył się — powiedzmy eufemistycznie — shakowaniem wierchuszki
(zajmiemy się tym kiedy indziej). Samoobrona popłynęła m.in. za podchwycenie haczyków obyczajowych (niedoświadczeni panowie nie zdawali sobie sprawy jak
bardzo trzeba panować nad własnymi popędami, by się nie nadziać na pułapki „operacyjne"). Palikot się skończył, gdyż skanalizował aktywność na zupełnie
niegroźnej dla systemu tematyce światopoglądowej, choć dla większości jego wyborców była to kwestia w najlepszym razie drugorzędna (o czym świadczy płynne
przejście tego elektoratu na Korwina w ubiegłym roku).
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.