|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Culture Poprawność polityczna zaczyna pożerać swój ogon [1] Author of this text: Mariusz Agnosiewicz
Dwa tygodnie temu przez polski mainstream medialny przetoczyła się fala ekscytacji nowym rządem Kanady Justina Trudeau. Jego skład rozczulił bowiem
miłośników idei politycznej poprawności. Nie tylko został on bowiem oparty na parytecie płci, ale i dominacji mniejszości. Wyborcza się zachwycała: „Nowy
rząd Kanady: kobiety, Indianie, imigranci i niepełnosprawni".
Wyjściowym celem politycznej poprawności było tworzenie inkluzywnego społeczeństwa, w którym za pomocą języka nie wyklucza się i nie stygmatyzuje tych,
którzy nie należą w społeczeństwie do grupy dominującej. Dzisiejszy świat politycznej poprawności to społeczeństwo w którym grupa dominująca staje się grupą o najbardziej ograniczonej swobodzie ekspresji. Przesądzają o tym również przywileje „afirmacyjne" stosowane wobec mniejszości, żeby je „włączyć".
Dobrze jest, kiedy polityczna poprawność przejawia się w tym, że ograniczamy obieg karykaturalnych stereotypów czy irracjonalnej ksenofobii, kiedy uczymy się
uwzględniać także prawa i perspektywę mniejszych grup społecznych. Problem zaczyna się wówczas kiedy tępi się wszystko, co może być odczytane jako
negatywne pod adresem mniejszości i jednocześnie toleruje się wszystko, co służy umniejszaniu i degradowaniu większości. A taką właśnie postać przybiera
polityczna poprawność w stanie zaawansowanym, jaki występuje obecnie w krajach zachodnich.
W Polsce polityczna poprawność nie jest jeszcze tak zaawansowana jak na Zachodzie, lecz sukcesywnie toruje sobie drogę za pomocą nowych kazalnic
współczesnego świata, czyli korporacyjnych mediów tzw. liberalnych. Przejawia się ona m.in. w negatywnej polityce historycznej propagowanej przez te
ośrodki. Przykładowo, w Polsce można swobodnie znęcać się nad historią Polski, przedstawiać ją z perspektywy pasma patologii i rzekomych występków.
Analogiczna postawa wobec historii innych narodów opatrywana jest zazwyczaj etykietką ksenofobii lub jak w odniesieniu do historii Żydów — antysemityzmu.
Nie służy to ani Polsce, ani Żydom, a jedynie naszym kaznodziejom korporacyjnym z głównonurtowych mediów.
Ekscytujący się ostatecznym triumfem politycznej poprawności w Kanadzie nie będą zapewne zbyt skłonni do przyznania, że polityczna poprawność właśnie
zaczęła tam pożerać własny ogon. Oto bowiem na Uniwersytecie w Ottawie zakazano właśnie zajęć z jogi, funkcjonujących tam od 2008, pod zarzutem
„kulturowego zawłaszczenia". Decyzję w tej sprawie podjęła Federacja Studentów Uniwersytetu Ottawskiego.
Nasze polit. poprawne media nie bardzo mają jak o tym pisać, gdyż lud mógłby sobie pomyśleć, że wychwalana przez nie ideologia politycznej poprawności w
swej zaawansowanej postaci prowadzi dokładnie do tego samego, z czego obecnie kpią liberalne media w Polsce u grup najbardziej fundamentalistycznych
religijnie. Media co pewien czas drwią z fundamentalistów katolickich, którzy tropią jogę. A tutaj się okazuje, że w ultrapostępowej Kanadzie joga też może mieć problemy — tylko z perspektywy politycznej poprawności.
O co chodzi w tym całym „kulturowym zawłaszczeniu" (cultural appropriation)? Ma to być sytuacja w której kultura dominująca pożycza sobie pewne elementy z
kultury mniejszościowej, po czym przetwarza je w taki sposób, który odbiega od oryginału, przez co może w efekcie ranić uczucia przestawicieli kultury
uciskanej. Zachód wziął sobie bowiem jogę i ją spłycił duchowo, często sprowadzając do rozwiniętej gimnastyki. A to może się nie podobać przedstawicielom
kultur, gdzie joga jest praktyką duchową.
Mamy tu więc do czynienia z sytuacją par excellence zalążka inkwizycji multikulti.
Jest to dowód na to, że polityczna poprawność jest patologią kulturową. Myślę, że Polacy powinni być na nią dobrze
zaszczepieni, gdyż wiele aspektów naszej kultury powstało w drodze wchłaniania wzorców i elementów z innych kultur, które w ramach polskiej kultury
otrzymywały swój specyficznie polski sznyt. Generalnie szkodliwość politycznej poprawności wydaje się przeważać nad jej pewnymi zaletami. Być może
ogranicza ona skalę międzykulturowej przemocy werbalnej, lecz jednocześnie dławi i tłumi naturalne procesy dyfuzji międzykulturowych i międzygrupowych.
Grupy mniejszościowe, zwłaszcza jeśli są to mniejszości kulturowe, powinny szukać dla siebie miejsca społecznego za pomocą naturalnych i stopniowych
procesów. Nie za pomocą odgórnych nakazów i regulacji. Światowym wzorcem jest tutaj sprzężenie się Tatarów z Polską. Najpierw wielka zbrodnia Tatarów wobec Polaków (potop mongolski), następnie kilkaset lat
nieprzejednanej, śmiertelnej wrogości, połączonej ze wzajemnym oddziaływaniem, i ostatecznie harmonijne zrośnięcie się. Ten przykład świadczy o tym, że nie
ma takiej wrogości, której nie można przekuć w harmonię między grupą dominującą i mniejszościową.
Polityczna poprawność wcale przy tym nie musi tworzyć żadnej harmonii, lecz może dawać jedynie jej pozór, spychając lęki pod powierzchnię społecznej tkanki w
formie potencjalnie wybuchowej.
Lepienie harmonii społecznej za pomocą praw i nakazów to konstrukcja sztuczna. Lepiej, by harmonię wykształciła praktyka i naturalne procesy, nawet jeśli
musi to przejść przez ogień konfrontacji. Weźmy tutaj za przykład staropolską tolerancję religijną. Wielokrotnie słyszymy jakim to dokonaniem było
uchwalenie w Polsce pierwszego w Europie prawa o tolerancji — tzw. konfederacji warszawskiej z 1573. W istocie jednak prawo to nie wytworzyło w praktyce
polskiej żadnej wartości dodanej. Rzekłbym nawet, że — paradoksalnie — kiedy wpisano tolerancję religijną do ustaw, odtąd zaczęła gasnąć realna
tolerancja. To wkrótce po uchwaleniu konfederacji warszawskiej zaczęły się tumulty religijne. Wcześniej był spokój.
Nie chcę z tego wysnuwać jakiegoś uniwersalnego prawa o szkodliwości takich kodyfikacji, lecz wiele argumentów przemawia za tym, że sztuczne narzucanie
społeczeństwu pewnych wzorców pozytywnych zachowań niekoniecznie jest skuteczne i pożyteczne.
Grupy, które się „dotrą" w sposób naturalny stworzą o wiele lepszą harmonię i tkankę społeczną, niż grupy zlepione za pomocą formuł prawnych. Wydaje mi
się, że szczególna ochrona Żydów przed krytyką prowadzi w dużej mierze do radykalizacji. Nie likwiduje antysemityzmu, lecz go tworzy.
Poza tym nie każda ksenofobia jest z gruntu zjawiskiem szkodliwym. W historii naszego gatunku był to naturalny proces samoobronny jednych grup wobec
innych, które mogły zagrażać. Kiedy więc jedna grupa mało wie o innej grupie, naturalnie zabezpiecza się nieufnością. Tę nieufność łagodzi sukcesywnie
wzajemne współżycie, rosnące kontakty. I jeśli okazuje się, że grupy się ze sobą coraz lepiej dogadują bądź potrafią się ułożyć, to ksenofobia zanika i
tworzy się miejsce na budowanie wspólnych organizmów politycznych. Tak powstało wiele państw jako sojusz różnych plemion. Tak też powstała Polska.
Często ksenofobia może wynikać nie z nieznajomości innej grupy, lecz właśnie przeciwnie: z dużej znajomości. Germanofobia czy rusofobia w Polsce nie są
przecież postawami stricte irracjonalnymi, lecz wyrastają z bardzo negatywnych doświadczeń współistnienia. Nie opierają się na jakimś jednostkowym negatywnym
doświadczeniu, lecz na relacjach wielowiekowych konfliktów (w przypadku Niemiec: 1000 lat głównie negatywnych doświadczeń, w przypadku Rosji — 400 lat
głównie negatywnych doświadczeń). Nie oznacza to oczywiście, że obie fobie są już na stałe wpisane w polski naród. Stale trwa bowiem proces interakcji
kulturowych. Jest więc szansa, że kiedyś uda nam się zakopać wszystkie nieufności i zacznie się czas budowania prawdziwego partnerstwa. Póki co jednak na
hurraoptymizm jest za wcześnie, bo ostatnie negatywne doświadczenia wciąż mają jeszcze swoich żyjących świadków.
Istotną barierą dla tego procesu są tutaj uwarunkowania naturalne, czyli układ geopolityczny. Tym niemniej procesy kulturowe mogą poradzić sobie i z takimi
barierami.
W germanofobii i rusofobii problem tkwi nie tyle po stronie polskiej, która jest stroną słabszą militarnie i gospodarczo (lecz kulturowo — już niekoniecznie), lecz po stronie naszych wielkich
sąsiadów, którzy od wieków nie mogą oprzeć się pokusie podporządkowywania Polski. Humanosceptycy mawiają, że człowiek jest zwierzęciem zasadniczo
irracjonalnym, które zaczyna się zachowywać racjonalnie dopiero wówczas kiedy nie ma innej opcji, czyli kiedy przetestuje już wszystkie instynktowne i
głupie wybory. Myślę, że może to oddawać charakter naszych relacji z Niemcami i Rosją. Kiedy zrozumieją w końcu, że nie ma żadnej opcji na podbój Polski -
ani drogą militarną, ani socjotechniczną ani gospodarczą, uświadomią sobie, że jedyną drogą, by Polacy nie byli im wrzodem na dupie, jest ułożenie relacji
w sposób partnerski. Póki co się jeszcze docieramy i nie widzę potrzeb piętnowania naturalnych instynktów samozachowawczych narodu polskiego. Gdy przyjdzie
czas, germanofobia i rusofobia zanikną naturalnie.
Podobny naturalny charakter mają stereotypy, które są niezbędnymi do normalnego funkcjonowania uogólnieniami związanymi z określonymi grupami. Nie ma
wątpliwości, że ludzie są istotami społecznymi, czyli ich nawyki i przymioty kształtują nie tylko osobnicze i uniwersalne cechy biologiczne, ale i
specyficzne cechy grupowe. Stereotypy to uogólnienia tych cech, które ułatwiają nam interakcje międzygrupowe. To że w każdej grupie jest pewna liczba
jednostek niewpisujących się w typ dominujący, nie zmienia faktu, że uogólnienia ułatwiają funkcjonowanie.
Na pierwszy rzut oka polityczna poprawność wydaje się pewną aberracją kulturową, która zaburza wszelkie te naturalne procesy międzygrupowe i
międzykulturowe. Aberracją, która chce za pomocą dekretów znieść wszelkie napięcia międzygrupowe, wszelkie uogólnienia, wszelkie naturalne lęki.
1 2 Dalej..
« Culture (Published: 24-11-2015 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 9939 |
|