Dziedziny :
· [1]
· [1]
· [1]
· [2]
· [7]
· [6]
· [1]
· [1]
· [4]
· [6]
· [6]
· [2]
· [3]
· [1]
· [1]
· [2]
· [14]
· [3]
· [3]
· [1]
· [3]
· [10]
Lord Jim. W oczach Zachodu Dziedzina: Powieści i powiastki Antykwariat (stan: 0 sztuk)Autor: Joseph Conrad Tłumacz: Aniela Zagórska, Wit Tarnawski Seria: Dzieła Wybrane Miejsce i rok wydania: Warszawa 1987 Wydawca: Państwowy Instytut Wydawniczy Liczba stron: 616 Wymiary: 11x19 cm ISBN: 83-06-01248-8 Okładka: Twarda+obwoluta Ilustracje: Nie Cena: 28,00 zł (bez rabatów)
[ Pozycja niedostępna ] Opis Gdy powieść ta po raz pierwszy ukazała się w wydaniu książkowym, rozeszła się pogłoska, że jej temat mnie poniósł. Niektórzy z recenzentów utrzymywali, iż utwór, pomyślany z początku jako nowela, wymknął się spod kontroli autora. Paru krytyków odkryło w tekście książki potwierdzenie tego faktu, który wydał im się zabawny. Wskazywali na ograniczenia formy narracyjnej. Dowodzili, iż nikt nie mógłby przez tak długi czas opowiadać ani też słuchać tak długo. Uważali, że to nie jest zbyt wiarygodne.
Myślałem nad tą sprawą przez jakieś szesnaście lat i nie jestem tego tak całkiem pewien. Wiadomo, że - i pod zwrotnikami, i w klimacie umiarkowanym - ludzie siadują nieraz późno w noc, „snując opowieści". Wprawdzie Lord Jim jest tylko jedną opowieścią, ale zachodzą w niej przerwy dające możność odpoczynku; a jeśli chodzi o wytrzymałość słuchaczy, trzeba przyjąć założenie~, że opowieść b y ł a zajmująca. Jest to hipoteza zasadnicza i konieczna. Gdybym nie uważał tej historii za interesującą, nie mógłbym zacząć jej pisać. Co się zaś tyczy fizycznej możliwości wszyscy wiemy, że zdarzały się mowy w parlamencie trwające blisko sześć godzin; tymczasem całą część książki, która stanowi opowiadanie Marlowa, można przeczytać głośno - powiedzmy w mniej niż trzy gadziny. Przy tym, chociaż omijałem starannie wszystkie tak błaho szczegóły, należy przypuszczać, że owego wieczoru podawano jakieś orzeźwiające napoje - na przykład szklankę wody mineralnej od czasu do czasu - co ułatwiało Marlowowi opowiadanie.
Ale - mówiąc poważnie - prawdą jest, że mym pierwotnym zamierzeniem była nowela mająca za temat tylko statek z pielgrzymami - i nic więcej. Był to pomysł zupełnie uzasadniony. Napisałem kilka stron, które mnie z jakiegoś powodu nie zadowoliły, i na pewien czas odłożyłem pracę. Nie wyjmowałem kartek z szuflady, póki mi nieżyjący już William Blackwood przypomniał, iż powinienem dać coś znowu do jego miesięcznika.
Dopiero wtedy sobie uświadomiłem, że epizod ze statkiem wiozącym pielgrzymów jest dobrym punktem wyjścia dla swobodnej, rozległej opowieści; że przy tym wypadek tego rodzaju mógłby z całym prawdopodobieństwem na całe życie zaważyć na „poczuciu istnienia" prostego i głęboko czującego człowieka z tych wszystkich przedwstępnych nastrojów i poruszeń ducha słabo zdawałem sobie wówczas sprawę, a i teraz nie wydaje mi się to jaśniejsze po upływie tylu lat.
Owych kilka kartek, które odłożyłem, nie było dla mnie bez znaczenia przy wyborze tematu. Lecz wszystko zostało z rozwagą napisane na nowo. Gdy zasiadłem do pracy, wiedziałem, że będzie to długa książka, choć nie sądziłem, że się rozciągnie aż na trzynaście numerów „Maga".
Zapytywano mnie nieraz, czy Lord Jim jest moją najulubieńszą książką. Jestem wielkim wrogiem wszelkiego faworyzowania w życiu publicznym, jak i prywatnym, a nawet w delikatnej dziedzinie stosunku autora do własnych dzieł. Z zasady nie mieć ulubieńców; nie posuwam się jednak tak daleko, aby gryzło lub martwiło, gdy niektórzy dają pierwszeństwo Lordowi Jimowi. Nie powiedziałbym nawet, że „nie rozumiem" ... Jednakże raz usłyszałem coś, co mnie zdumiało i zaniepokoiło.
Jeden z moich przyjaciół, bawiąc we Włoszech, rozmawiał tam z pewną panią, której się Lord Jim nie podobał. Przykre to oczywiście, ale co mnie zaskoczyło, to przyczyna tej niechęci do książki. „Wie pan - powiedziała - tam wszystko jest takie chorobliwe."
Orzeczenie to dało mi materiał do niespokojnych rozmyśl na jaką godzinę. Doszedłem ostatecznie do wniosku, że wziąwszy nawet pod uwagę okoliczności łagodzące - bo sam temat jest raczej obcy dla przeciętnej kobiecej wrażliwości - owa pani mogła być Włoszką. Ciekaw jestem, czy była w ogóle Europejką. W każdym razie łaciński temperament nie mógłby dostrzec nic chorobliwego w dotkliwym poczuciu utraconego honoru.
Takie poczucie może być słuszne albo niesłuszne, można je też potępić jako sztuczne; możliwe, iż ludzi podobnych do mego Jima nie spotyka się często. Ale mogę z czystym sumieniem zapewnić swych czytelników, że Jim nie jest owocem chłodnych spekulacji myślowych. Nie jest również wytworem północnych mgieł. Ujrzałem raz słonecznym rankiem, jak szedł wśród zwykłego otoczenia wschodniej przystani - wzruszający, wymowny, tajemniczy... i niemy. Tak właśnie być powinno. A do mnie już należało z całym zrozumieniem, do jakiego byłem zdolny - znaleźć odpowiednie słowa dla wyrażenia jego istoty. Był to „jeden z nas"'.
Z Przedmowy J.C.Podziel się swoją opinią o tej książce..