The RationalistSkip to content


We have registered
204.325.069 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Comments to article O prawie naturalnym

Enter your comment on this article …
Xylomena - Piekło za brak spadkobierców
Nie przywiązuję szczególnej wagi do snów i do niczego takiego nie namawiam, niekiedy jednak potrafią one wywołać niepokój na tak konkretny temat, że trudno się nad nimi nie zastanowić. Jeden z moich dzisiejszych był tego rodzaju.

Sklep czy biuro, w którym miałam dopełnić jakiegoś sprawunku opuściłam z niczym. Dopiero wychodząc na ulicę dostrzegłam niekorzystną dla siebie zmianę, jakby skutek tranzakcji. Znajome miejsce zamieniło się w obce - obrosłe fabrycznymi budynkami ze starej cegły, bez ani jednego domostwa. W drogę, którą zamierzałam dojść do domu nie było nawet sensu się zagłębiać. Mężczyźni, których wzięłam za policjantów w nowym (czarnym) umundurowaniu, z bliska okazali się tylko upiorami. Nie wywoływali lęku, bo pomimo zbierania przy mnie, zdawali się zachowywać z pokorą - wyczekująco. Ale życie w świecie składającym jedynie z nich nie mogło być dla mnie. Coś pomyliłam...
Wróciłam do kontuaru, przy którym już stanęła kolejka składająca z upiorów. Odepchnęłam petentów bez tłumaczenia, bo ja jeszcze miałam sprawę ludzką. Musiałam się dowiedziać czego nie dopełniłam!
Obsługująca wszystkich starucha, zeschnięta na mumię, poszła szukać odpowiedzi w jakiejś skrytce i przyniosła wiadomość:
- Testamentu...
Starałam się skupić wszystkie myśli na tym, co ja właściwie mam zrobić, skoro nie mam żadnego majątku. A upiory zaczęły się przede mną zasłaniać i chować za przepierzeniami. Ich zachowanie uważałam za niewspółmierne do moich możliwości, bo słowo testament ani trochę nie naprowadzało mnie na jakieś konkretne działanie.
Bezsilność intelektualna obudziła mnie (całkiem nie rano, jak to przy snach napraszających o zapamiętanie).

Jakie znaczenie w potępieniu, bądź zbawieniu, może mieć fakt, kto po mnie dziedziczy? Nie roztrząsam kwestii - co dzidziczy - bo nie może być istotna w przypadku osoby bez mienia (chyba że licząc, jako takie, dzieci, albo pismienne wypociny, których nikt nie zamawia, więc i nie płaci). Chm... Gdybym jednak wyobraziła sobie, że ja jestem z jakimś dziedzictwem, choćby potencjalnym (może kiedyś komuś przydzie do głowy wydać moje produkty?), to przyjrzyjmy się na kim by spoczęło, że należy mi się za to aż potępienie.

Mam męża (po cywilnemu patrząc), jedno dziecko z pierwszego małżeństwa (też cywilnego) i troje dzieci z obecnego. Pierwsze dziecko nie ma związku prawnego z moim drugim mężem (nie jest przysposobione), więc wydawałoby się, że w przypadku mojej śmierci miałby prawo dostać rentę rodzinną (o ile nie majątek większy po matce). Niestety prawo nie chce tak działać. Syn już jest bezdomnym studentem, który nie ma dostępu do świadczeń socjalnych, stypendiów i nie da się na to nic poradzić, bo teoretycznie jego rodzina składa się z zamożnego ojczyma (a nawet jak niezamożnego, to takiego, który żadnych zaświadczeń czy świadczeń mu nie daje - np. nieubezpiecza zdrowotnie, bo jest prywatnym przedsiębiorcą, któremu wolno ubezpieczać wybranych członków rodziny). Alimentów nigdy nie dostał, bo sąd mi powierzył utrzymywanie dziecka po rozwodzie i prawo uznaje go za dobrze utrzymywanego, skoro mam męża (na którego utrzymaniu ja jestem). To że w ogóle nie jest utrzymywany, a nawet można go było bezkarnie wyzucić z domu, nikogo nie interesuje - w sądzie nie zadziałała żadna sprawa przeciwko tak szlachetnej personie, która przyjęła pod swój dach nie swoje dziecko. Rozwodu nie dostałam z uwagi na tzw. dobro dzieci i nie mam na taki szans, bo nie pracuję (prywatnie na adwokata mnie nie stać, a nieprywatnie mam odmowy adwokata z urzędu z powodu tzw. nieumiejętności wykazania, że mnie nie stać czyli braku zaświadczenia o dochodach męża). Procesów o same alimenty też nie udało mi się przeprowadzić. Z opieki społecznej nie przysługuje mi nawet zgłoszenie do ubezpieczenia zdrowotnego, bo mąż SIĘ ubezpiecza, a ustawa mówi, że jestem najbliższym uprawnionym do takiego zgłoszenia członkiem rodziny. (Kaczyńskiemu należała się prezydentura za pomysł na zmianę prawa do leczenia, chociaż o takim jego działaniu pewnie nawet nie słyszał - nie głosowałam na niego, ale daj mu Boże.)

Co ja mogę na to poradzić, że polityka państwa wydziedziczyła ze spadkobrania po mnie moje rodzone dziecko (czyniąc na dodatek spadkobiercami jakiś nieznanych mi buddystów, jak należy się spodziewać po moim "mężu", który jest z nimi związany)? Przecież nie dokonałam tego ja osobiście (nie mam woli wydziedziczenia żadnego dziecka, to nie moja religia).
Czy jak wydziedziczę męża testamentem, to pomoże to moim dzieciom wrócić do roli spadkobierców po mnie (ten bezdomny syn dostanie rentę rodzinną?)? Trudno mi to ogarnąć, najchętniej bym kogoś zabiła nim umrę, za to prawo jakie w tym kraju funkcjonuje (pewnie dlatego nie boję się upiorów ze snów).
Tyle o prawie naturalnym w stosunku do stanowionego.

Małgorzata Karska-Wilczek











Nie przywiązuję szczególnej wagi do snów i do niczego takiego nie namawiam, niekiedy jednak potrafią one wywołać niepokój na tak konkretny temat, że trudno się nad nimi nie zastanowić. Jeden z moich dzisiejszych był tego rodzaju.

Sklep czy biuro, w którym miałam dopełnić jakiegoś sprawunku opuściłam z niczym. Dopiero wychodząc na ulicę dostrzegłam niekorzystną dla siebie zmianę, jakby skutek tranzakcji. Znajome miejsce zamieniło się w obce - obrosłe fabrycznymi budynkami ze starej cegły, bez ani jednego domostwa. W drogę, którą zamierzałam dojść do domu nie było nawet sensu się zagłębiać. Mężczyźni, których wzięłam za policjantów w nowym (czarnym) umundurowaniu, z bliska okazali się tylko upiorami. Nie wywoływali lęku, bo pomimo zbierania przy mnie, zdawali się zachowywać z pokorą - wyczekująco. Ale życie w świecie składającym jedynie z nich nie mogło być dla mnie. Coś pomyliłam...
Wróciłam do kontuaru, przy którym już stanęła kolejka składająca z upiorów. Odepchnęłam petentów bez tłumaczenia, bo ja jeszcze miałam sprawę ludzką. Musiałam się dowiedziać czego nie dopełniłam!
Obsługująca wszystkich starucha, zeschnięta na mumię, poszła szukać odpowiedzi w jakiejś skrytce i przyniosła wiadomość:
- Testamentu...
Starałam się skupić wszystkie myśli na tym, co ja właściwie mam zrobić, skoro nie mam żadnego majątku. A upiory zaczęły się przede mną zasłaniać i chować za przepierzeniami. Ich zachowanie uważałam za niewspółmierne do moich możliwości, bo słowo testament ani trochę nie naprowadzało mnie na jakieś konkretne działanie.
Bezsilność intelektualna obudziła mnie (całkiem nie rano, jak to przy snach napraszających o zapamiętanie).

Jakie znaczenie w potępieniu, bądź zbawieniu, może mieć fakt, kto po mnie dziedziczy? Nie roztrząsam kwestii - co dzidziczy - bo nie może być istotna w przypadku osoby bez mienia (chyba że licząc, jako takie, dzieci, albo pismienne wypociny, których nikt nie zamawia, więc i nie płaci). Chm... Gdybym jednak wyobraziła sobie, że ja jestem z jakimś dziedzictwem, choćby potencjalnym (może kiedyś komuś przydzie do głowy wydać moje produkty?), to przyjrzyjmy się na kim by spoczęło, że należy mi się za to aż potępienie.

Mam męża (po cywilnemu patrząc), jedno dziecko z pierwszego małżeństwa (też cywilnego) i troje dzieci z obecnego. Pierwsze dziecko nie ma związku prawnego z moim drugim mężem (nie jest przysposobione), więc wydawałoby się, że w przypadku mojej śmierci miałby prawo dostać rentę rodzinną (o ile nie majątek większy po matce). Niestety prawo nie chce tak działać. Syn już jest bezdomnym studentem, który nie ma dostępu do świadczeń socjalnych, stypendiów i nie da się na to nic poradzić, bo teoretycznie jego rodzina składa się z zamożnego ojczyma (a nawet jak niezamożnego, to takiego, który żadnych zaświadczeń czy świadczeń mu nie daje - np. nieubezpiecza zdrowotnie, bo jest prywatnym przedsiębiorcą, któremu wolno ubezpieczać wybranych członków rodziny). Alimentów nigdy nie dostał, bo sąd mi powierzył utrzymywanie dziecka po rozwodzie i prawo uznaje go za dobrze utrzymywanego, skoro mam męża (na którego utrzymaniu ja jestem). To że w ogóle nie jest utrzymywany, a nawet można go było bezkarnie wyzucić z domu, nikogo nie interesuje - w sądzie nie zadziałała żadna sprawa przeciwko tak szlachetnej personie, która przyjęła pod swój dach nie swoje dziecko. Rozwodu nie dostałam z uwagi na tzw. dobro dzieci i nie mam na taki szans, bo nie pracuję (prywatnie na adwokata mnie nie stać, a nieprywatnie mam odmowy adwokata z urzędu z powodu tzw. nieumiejętności wykazania, że mnie nie stać czyli braku zaświadczenia o dochodach męża). Procesów o same alimenty też nie udało mi się przeprowadzić. Z opieki społecznej nie przysługuje mi nawet zgłoszenie do ubezpieczenia zdrowotnego, bo mąż SIĘ ubezpiecza, a ustawa mówi, że jestem najbliższym uprawnionym do takiego zgłoszenia członkiem rodziny. (Kaczyńskiemu należała się prezydentura za pomysł na zmianę prawa do leczenia, chociaż o takim jego działaniu pewnie nawet nie słyszał - nie głosowałam na niego, ale daj mu Boże.)

Co ja mogę na to poradzić, że polityka państwa wydziedziczyła ze spadkobrania po mnie moje rodzone dziecko (czyniąc na dodatek spadkobiercami jakiś nieznanych mi buddystów, jak należy się spodziewać po moim "mężu", który jest z nimi związany)? Przecież nie dokonałam tego ja osobiście (nie mam woli wydziedziczenia żadnego dziecka, to nie moja religia).
Czy jak wydziedziczę męża testamentem, to pomoże to moim dzieciom wrócić do roli spadkobierców po mnie (ten bezdomny syn dostanie rentę rodzinną?)? Trudno mi to ogarnąć, najchętniej bym kogoś zabiła nim umrę, za to prawo jakie w tym kraju funkcjonuje (pewnie dlatego nie boję się upiorów ze snów).






Nie przywiązuję szczególnej wagi do snów i do niczego takiego nie namawiam, niekiedy jednak potrafią one wywołać niepokój na tak konkretny temat, że trudno się nad nimi nie zastanowić. Jeden z moich dzisiejszych był tego rodzaju.

Sklep czy biuro, w którym miałam dopełnić jakiegoś sprawunku opuściłam z
Author: Xylomena Date: 25-10-2005
Reklama
Grzegorz Cer - PS
Ja jedynie chciałbym zaprzeczyc temu co napisał pan Krajski,ponieważ wystarczy zaobserwowac wypowiedzi przedstawicieli kościoła żeby się przekonać,że kościół wcale nie uważa za prawo naturalne tego jaki człowiek jest i tego że żyje zgodnie z własnymi uczuciami i swoja natura.Kościół moim zdaniem wrecz przeciwnie nażuca ludziom,aby walczyli ze swoja naturą,czyli aby kwestionowali prawo naturalne,tylko żeby narzucali sobie prawo które oni narzucą jako prawo Boskie.A poza tym nie mozna mówić,że człowiek ma słuchać prawa Boskiego,a nie ustanowionego przez człowieka,bo nawet te prawo Boskie na które powołuje się kościół też jest ustanowione przez człowieka.Grzegorz Cer
Author: Grzegorz Cer Date: 10-10-2005
Andrzej Ołdak (outsider) - Subcommandante Marcos i szeregowcy
Istotnie, ludzkość stopniowo dorasta do pewnych prawd moralnych: to czyni tak niebezpiecznym metodę ich upowszechniania jako danych z góry, czyli nadprzyrodzonych. To bowiem zaczyna się od wskazania ich postaci docelowej - dojrzewanie prawdziwe może prowadzić jedynie poprzez bunt wobec owych niedojrzałych przecież założeń, a to oznacza schizme, rewolucję... rzeczy krwawe.

No właśnie - czy istotnie owe prawa naturalne sa pozaempliryczne? Toz ich nieposzanowania ludzkośc doświadcza silniej i bolesniej niż czegokolwiek innego - tyle, że trudno odróżnić obiekt badany od badacza, zatem metoda jest wysoce nienaukowa; cóz jednak zrobić, lepszej metody empirycznej nie znamy.

I tę biedną empirię zwalczają jednak jak mogą co poniektóre doktryny religijne, utrzymując swoich znawców spraw ludzkich jak najdalej od nich samych. jest w tej mysli pewna metoda - lepiej aby sędzia nie miał doświadczenia jako włamywacz ani więzień - w ten sposób jednak tylko sędziów się wychowuje, nie doradcó ani znawców: czy sędziów bezwzględnych? Ku temu zmierza metoda - jednak życie i człowieczeństwo jak to one buntują się, i może dzięki temu w praktyce nie jest aż tak źle, jak mogłoby być.

Przywódca jednej z południowoamerykańskich partyznatek przedstawiał sie subcommandante Marcos - pomysł genialny ale znany, sugerować istnienie ponad sobą niedostępnego Komendanta (który nie istniejąc, nie popełnia błedów ani się nie waha) - i być jego Jedynymi Ustami: tak postrzegam głoszenie praw naturalnych przez wszelkich Boskich Namiestników. lepszymi dla mnie ich rzecznikami sa ci, którzy istotnie doświadczyli skutków społecznej nieznajomości tych potrzebnych praw - tworzonych przez nas z mozołem i kosztem wielu ofiar, niekoniecznie zaś znanych parę tysięcy lat temu nawiedzonym autorom tych czy innych natchnionych dzieł.
Author: Andrzej Ołdak (outsider) Date: 08-10-2005

Sort comments from the first

Sign in to add comment

  

Sign in using Facebook or OpenID
In case not signed in - sign up..

Advertisement
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)