|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Articles and essays »
Pochwała niezgody domowej Author of this text: Caden O. Reless
Jeśli przyjąć, że rzeczywistość posiada taki kształt, jaki w swoich
interpretacjach nadają jej popularne media, obchody Bożego Ciała w roku bieżącym
upłynęły w polskim Kościele katolickim
pod znakiem wezwań do ogólnonarodowej
zgody, przezwyciężenia podziałów i porzucenia „partyjniactwa". A jeśli
przyjąć, że treść słów, wypowiadanych przez kościelnych hierarchów, odpowiada
ich powszechnemu znaczeniu, mielibyśmy do czynienia — przynajmniej ze strony
niektórych duchownych — z jednostronną deklaracją zawieszenia broni w tzw.
„wojnie polsko-polskiej", w której lokalne Kościoły, do poziomu małych wiejskich
parafii włącznie, zawsze odgrywały rolę ważnego narzędzia walki politycznej. Z kolei jeśli założyć, że kościelni hierarchowie mają jeszcze jakikolwiek wpływ
na działające w Polsce i cieszące się sporą niezależnością instytucje kościelne,
koncyliacyjny ton ich wypowiedzi można by interpretować jako dążenie do poprawy
stosunków na linii państwo-Kościół, które się nieco popsuły, odkąd niektóre
środowiska kościelne opowiedziały się wyraźnie po jednej stronie sceny
politycznej, pozostającej od dłuższego czasu w zdecydowanej opozycji do
rządzącego ugrupowania.
Postawa sceptycyzmu, wypływająca z powierzchownej nawet znajomości polskich
realiów, w tym sytuacji polskiego Kościoła, nie pozwala jednak na przyjęcie
którejkolwiek z postawionych powyżej tez za pewnik, a „im dalej w las", tym
więcej pojawia się uzasadnionych wątpliwości.
Po pierwsze, nawoływanie do jedności i zgody niewiele obecnie polski Kościół
realnie kosztuje, podobnie jak głoszenie innych podobnych komunałów pozbawionych
istotnej treści. Biorąc pod uwagę fatalny stan stosunków wewnątrzkościelnych i silny prąd emancypacyjny, wyrażany przez przedstawicieli bardziej
zradykalizowanych środowisk katolickich względem tzw. kościelnego głównego
nurtu, wzywanie do narodowej jedności wygląda raczej na próbę odwrócenia uwagi
wiernych i opinii publicznej od wewnętrznego rozkładu, dotykającego samej
instytucji Kościoła na wielu poziomach. W Polsce nie mamy bowiem do czynienia z jednym Kościołem, o czym świadczy doskonale choćby ostatnie zamieszanie wokół
osoby o. Tadeusza Rydzyka, ale mamy różne Kościoły — „toruński", „warszawski",
„krakowski" (mieliśmy też „lubelski", ale ten wyraźnie ostatnio „storuńszczał"), a nawet, jak się ostatnio okazało, bezpośrednio „watykański", a ta mozaika coraz
trudniej składa się w jedną całość. Lekarzu, ulecz samego siebie — chciałoby się
rzec — zanim zaczniesz innym rozdawać swoje recepty na zdrowie.
Po drugie, względna stabilność instytucji państwa demokratycznego, w tym życia
politycznego, jak też prężnie działające społeczeństwo obywatelskie pokazują, że
Polacy coraz mniej potrzebują Kościoła w roli — w dużej mierze samozwańczego -
rzecznika narodowego pojednania. Przeciwnie, wydaje się, że Polacy coraz lepiej
czują się ze swoim pluralistycznym społeczeństwem, w którym Kościół jest tylko
jednym z wielu, ciągle potężnym, ale wcale nie najważniejszym z graczy.
Gwarantem stabilności politycznej i rozwoju społecznego Kościół katolicki nie
jest już w Polsce od dawna, a jego niedwuznaczny udział w zajściach, jakich
byliśmy świadkami w okresie posmoleńskiego kryzysu, tylko to potwierdza. Z tych
względów gwarantem stabilności i rozwoju nie jest obecnie religia katolicka, ale
przede wszystkim powszechna akceptacja reguł demokratycznych przez
najważniejszych uczestników życia politycznego w kraju oraz okazywane przez nich
przywiązanie do republikańskich tradycji polskiej państwowości.
Po trzecie, nawoływanie do ponadpartyjnej zgody może brzmieć atrakcyjnie,
zwłaszcza dla niezaangażowanych i zmęczonych polityką obywateli, których
frustracje zawsze łatwo przekuć w polityczny kapitał przy użyciu taniej
demagogii, ale równie dobrze może zostać ono potraktowane jak zwyczajny
anachronizm. Siła nowoczesnej demokracji nie polega przecież na tym, że jest to
ustrój eliminujący wszelkie konflikty z przestrzeni publicznej w imię
ideologicznej czy religijnej jedności (jest to raczej cecha wszelkich dyktatur,
totalitaryzmów i państw wyznaniowych), ale na tym, że konflikt między
stronnictwami rozgrywa się właśnie jak najbardziej jawnie, niejednokrotnie wręcz
krzykliwie, niejako na oczach wszystkich, którzy mają w ten sposób szansę na
podjęcie decyzji najbardziej odpowiadających ich własnym interesom. Konflikty
dynamizują demokrację, a ona z kolei dostarcza narzędzi do ich rozwiązywania, co
zawsze ma bardzo konkretny wymiar. Wzywanie do abstrakcyjnego pojednania w oderwaniu od realiów i konkretów ma niewiele z tym wspólnego i jest z góry
skazane na porażkę.
Na zakończenie warto zwrócić uwagę, że nawoływanie przez Kościół do powszechnej
zgody rzadko bywa również zupełnie bezinteresowne. Podobnie jak jezuicki
kaznodzieja, ksiądz Skarga zaczynał
niegdyś swoje „Kazania sejmowe" od wezwań do przezwyciężenia „niezgody domowej", a kończył je na potępieniu „heretyckiej zarazy" i apoteozie „królewskiej
dostojności i władzy", której najlepszym gwarantem miała być „katolicka wiara",
tak kościelni dostojnicy w tegoroczne Boże Ciało równie gładko przechodzili w swoich kazaniach od pojednawczego
tonu do
agresywnej krytyki bieżących zagadnień życia społeczno-politycznego,
wskazując na katolicką moralność jako jedyną ostoję „normalności". Jak
widać, pod tym względem katolicka retoryka pozostaje od wieków pokorną służką
teologii i całkiem przyziemnych kościelnych interesów. W takiej formie jest nie
tylko anachronizmem, ale też wyrazem zwyczajnej hipokryzji.
« (Published: 30-06-2011 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 1968 |
|