|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Outlook on life Zgubny elitaryzm ateistów Author of this text: Jacek Tabisz
Nie raz i nie
dwa w dyskusjach z ateistami, do których grona również się zaliczam, zetknąłem
się z nieco samobójczą dumą wynikającą z przynależności do swego rodzaju elity.
To prawda, że w przeciwieństwie do większości ludzi wierzących wielu z nas
zadaje sobie pytania o to, w co rzeczywiście się wierzy na rynku rozmaitych
wierzeń i jak się ma wobec tego rzeczywisty świat. Nie jest to dziwne — postawa
ateistyczna budowana jest często na sceptycyzmie, na samodzielnym dochodzeniu do
najbardziej prawdopodobnych wyjaśnień otaczającego nas świata. Wielu
ludzi wierzących nie lubi myśleć samodzielnie. Nie czują się oni z tym źle.
Własne dociekania, próby samodzielnego osądu, oderwanie się od tradycji ojców
przez fideistów nazywane są pogardliwie „rozumem". Rozum, wedle definicji
fideistów, jest przeciwnikiem wiary, zaś wiara jest dla nich największym
skarbem, niejako miernikiem człowieczeństwa. Im bardziej na ślepo wierzy się w rzeczy tak naprawdę absurdalne — tym bardziej, zdaniem fideistów, dowodzi się
wartości swojej wiary. Ta swoista, bardzo onanistyczna walka z otoczeniem to, w odczuciu ludzi wierzących, zbliżanie się do boga. A przecież tylko o to im
chodzi! Przy odpowiednim zbliżeniu zaczyna się dostrzegać starannie przygotowany
hotelik własnej nieśmiertelności, dostaje się też wspaniałe kupony z napisem
„jestem najważniejszy w całym wszechświecie". Co ciekawe, choć waluty wiary są
niewymienne, choć nie da się, na przykład, wymienić hinduistycznych kuponów na
chrześcijańskie, to jednak stany kont religijnego zaślepienia są imponujące dla
każdego fideisty, nawet jeśli patrzą na rachunek ujęty w walucie, której oni nie
używają.
Oczywiście większość wierzących nie jest tak bogata w celowe oślepianie się dla
wiary. To robią ich elity. Przeciętny zjadacz metafizycznego chleba po prostu
nie myśli o tym, gdzie jest, jako byt ludzki, ani też w co wierzy, czy też
raczej, czym jest religia w której swoje członkowstwo deklaruje. Przeciętny
palacz religijnego opium po prostu je pali, bowiem „wszyscy tak robią". Nie jest
celowym twórcą owej narkotycznej substancji, nie zaciąga się też nią bardzo
głęboko, czasem ledwie trochę. Krótko mówiąc, zwykła bezmyślność przynosi równie
owocne rezultaty, co celowa bezmyślność, a kosztuje dużo mniej wysiłku.
Ludzie
celowo bezmyślni dla swojej wiary mają narzędzia do walki z nami, czyli osobami
opierającymi swoje przekonania na dociekaniu istoty rzeczywistości. Celowa
bezmyślność na własnym podwórku daje ogromną łatwość w zamienianiu argumentów
obcego przybysza w stek bzdur i paradoksów. Nawet jeśli on się nie zgadza z tak
staranną przemianą własnych argumentów, zauważając, iż Słońce nadal świeci, a geny nadal mówią o naszym pochodzeniu od małp, starczy że aktywny fideista sam
się upewni w swojej ślepocie.
Spotkanie z celowo bezmyślnym przedstawicielem elit wiary możemy nazwać
bezowocną, długą rozmową. Jako że celowa bezmyślność często wymaga ogromnej
erudycji i paraintelektualnego sprytu, nie mamy wrażenia, iż rozmawialiśmy z kimś o bardzo niskim IQ. Odchodzimy zatem zmęczeni, ale czujni. Niestety,
inaczej bywa, gdy stykamy się z fideistyczną większością, czyli ludźmi po
prostu, spontanicznie bezmyślnymi. Ciężko im się tak naprawdę dziwić — osiągają
oni bez trudu stan, który u aktywnych wierzących wymaga często ogromnych
nakładów pracy nad sobą, czyli autoindoktrynacji.
Zazwyczaj do rozmowy ze spontanicznie bezmyślnymi, prostymi duchem fideistami po
prostu nie dochodzi. Nie są oni bowiem zainteresowani wymianą poglądów. Wiedzą
swoje, żyją życiem i ściskają w dłoniach wypisany przez księży, pastorów lub
mistyków kupon na miejsce w zaświatowym hoteliku. Podstawowe informacje o kuponie i hoteliku dziedziczą naturalnie ślepi fideiści zazwyczaj po swoich
rodzicach. Jest to najczęściej kilka prostych zdań, obrazów, strategii
rytualnego działania. Jeśli „ubogi duchem" fideista wykonuje też inne, bardziej
złożone czynności, będąc na przykład politykiem, albo naukowcem o podwójnych
standardach intelektualnych, nie jest oczywiście zainteresowany gmeraniem w owych prostych, odziedziczonych paradygmatach. Spontaniczna ślepota może minąć,
intuicja zatem podpowiada unikanie rozmów na jej temat. Albowiem wtedy kupon i bilecik mogą okazać się nieprawdziwe, zaś proste poczucie przynależności i wzorców postępowania okaże się tylko dziecinną bajką i trzeba będzie je budować
od nowa, a dorosłej osobie przecież nie wypada, zwłaszcza gdy jest naukowcem,
lub politykiem.
Zdarzają się jednak rzadsze sytuacje, kiedy „ubogi duchem", spontanicznie ślepy
fideista chce rozmawiać z niewiernymi. Jedyną jego strategią jest wtedy
powtarzanie zapamiętanych haseł i dogmatów. Coś w stylu „bóg jest miłością" etc.
Ciężko powiedzieć, dlaczego ślepi spontanicznie wdają się w dyskusje z nami. Być
może chcą się poczuć jeszcze lepsi, może też docierają do nich fragmenty
zapamiętanych religijnych haseł mówiące o misyjności. Przybywają zatem, aby
głosić. Nie chcą rozmawiać, ani myśleć. Po prostu głosić. Podzielić się hasłami,
które materializują kupon wiary na otwartej dłoni, a wraz z nim bilecik do
zaświatowego hoteliku. Chcą się też poczuć lepsi. Bo przecież są lepsi od
opętanych i niewierzących, jak mówią im hasła. Ich udział w dyskusjach ze
sceptykami ogranicza się oczywiście do katarynkowego powtarzania odziedziczonych
haseł. Nie czują się z tym źle, tego przecież wymaga wiara. Należy wierzyć, zaś
rozum jest wrogiem wiary… Niestety, wielu z nas, ateistów, po dłuższej, bądź
krótszej zabawie z taką katarynką dochodzi do niesłusznych wniosków.
Jesteśmy mądrzejsi — mówimy sobie wtedy z dumą. Nawet Biblię znamy lepiej niż
oni — dodajemy niemal zachłystując się naszą inteligencją i wspaniałością. Tak,
wszystko wskazuje, iż należymy do elit… Zaczynamy spoglądać na innych z pobłażaniem. Niekiedy odsuwamy się od działalności społecznej, bo przecież wokół
aż roi się od zaślepionych katarynek. Nie można ich przegadać, ale przecież my
myślimy, a one nie. Z pewnością, gdy przyjdzie co do czego, wyjdzie na nasze...
Żadna katarynka nie może się równać ze swobodą obserwacji i myślenia.
Czujemy, iż jesteśmy ponad tym. Dlatego nie odbieramy jako porażki ustępstw
wobec katarynek. Zdarza nam się, iż zachodzimy do punktów ich nakręcania,
zwanych kościołami, zborami, synagogami, meczetami, albo jeszcze inaczej. Gdy
chór pozytywek nalega, byśmy poddali śmiesznym rytuałom swoje dzieci, bywa, że
się godzimy. Nawet nasze gody jesteśmy w stanie dopasować do katarynkowych
obyczajów. Przecież jesteśmy ponad to — myślimy.
Niektórzy młodzi i gniewni wśród nas wygłaszają tezę — „zawsze większość ludzi
była katarynkami i byli ci nieliczni, grający swoje melodie. To się nie zmieni.
Jesteśmy elitą! Musimy zdawać sobie z tego sprawę. A teraz posłuchaj mojej
muzyki, tylko pamiętaj, iż uprawiam tylko kameralistykę…". Starzy, zaś i zrezygnowani wśród nas wchodzą na dach i grają na swoich skrzypkach z dala od
wszystkiego, starając się nie słyszeć dobiegającego z dołu huku dobrze
nakręconych sprężyn. I nie byłoby to smutne, gdyby zarówno jedni, jak i drudzy
nie burzyli się widząc osobników takich, jak choćby Richard Dawkins, który mimo
wszystko stara się krzyknąć znad chóru trybów i sprężyn. Stara się rozmawiać,
choć jak wiadomo, dialogi z katarynką nie są zbyt owocne, ale też, przede
wszystkim, mówi o pięknie rzeczywistości. To ostatnie wzbudza zawiść wśród
niektórych członków ateistycznych elit. Jedni są po prostu lepsi, zatem boli ich
kontakt kogoś z ich kasty z pariasami. Drudzy zmęczeni i drażni ich czyjaś
aktywność, stanowiąca niesmaczny, zawoalowany zarzut.
I gdy
już wyżalą się co do Dawkinsa i jemu podobnych (których jest bardzo mało), gdy
uzasadnią, iż to co robi, robi źle, albo, że nie ma sensu „kopać się z koniem",
ułożą się wreszcie do snu. I umknie ich uwadze pewien szczegół, dobrze widoczny w lustrze mijanym w drodze do sypialni, choć nie tak wielki. Będzie nim
mechanizm do nakręcania, wystający z elitarnego boku ateisty, tudzież szerzej
pojętego — wolnomyśliciela.
Statystyki mówią, iż w Polsce powinno być co najmniej 700 tysięcy ateistów i wolnomyślicieli. W końcu żyjemy w 40 milionowym kraju! Tymczasem działa aktywnie
może kilkuset ateistów. Dlaczego tak się dzieje?
« Outlook on life (Published: 09-09-2011 )
Jacek TabiszPrezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Historyk sztuki, poeta i muzyk, nieco samozwańczy indolog, muzykolog i orientalista. Publikuje w gazetach „Akant”, „Duniya” etc., współtworzy portal studiów indyjskich Hanuman, jest zaangażowany w organizowanie takich wydarzeń, jak Dni Indyjskie we Wrocławiu. Number of texts in service: 118 Show other texts of this author Newest author's article: Klerykalizacja, czy sekularyzacja? | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2207 |
|