|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Society »
Błogosławieństwo boże. O świadomym macierzyństwie Author of this text: Tadeusz Żeleński (Boy)
Nie wiem,
czy potrzeba jeszcze raz zwracać uwagę, że w całej tej dyskusji o przerywaniu ciąży nikt nie pochwala tego zabiegu, ale, wręcz przeciwnie,
wszyscy uważają go za zło, czasem nieuniknione i przedstawiające się najczęściej w postaci faktu nie do odwrócenia. To, aby przerywanie ciąży nie było nigdy i w żadnym wypadku potrzebne, to jest oczywiście ideałem. Jakie warunki musiałyby
się ziścić w tym celu? Jest ich cały-szereg. Zdjęcie hańby z nieślubnego
dziecka, otoczenie szacunkiem matki, która, porzucona przez mężczyznę
uchylającego się od swych obowiązków, sama odważnie się ich podejmuje;
ochrona kobiety na czas ciąży i w połogu, żłobki, domy matki i dziecka,
poprawienie stosunków mieszkaniowych, może ustosunkowanie płac wedle ilości
dzieci lub wprowadzenie ubezpieczeń na wypadek narodzin dziecka, odpowiednie
reformy systemu podatkowego, uregulowanie i alimentacji etc., etc. — oto
olbrzymi zakres opieki społecznej. Samo rozpięcie tych reform wskazuje, że
nie będą one wykonane szybko i że wiele z nich wymagałoby zasadniczej zmiany w psychice społeczeństwa.
Cóż więc
czynić w wypadkach, gdy ciąża jest niepożądana? Słusznie z wielu stron
zwracają uwagę, że zamiast ją przerywać, lepiej do niej nie dopuścić. I oto spotykamy się z bardzo ważnym i interesującym ruchem, zwanym niezupełnie
trafnie neomaltuzjanizmem lub ściślej regulacją urodzeń, birthcontrol
lub, jak my to nazwaliśmy w Polsce, świadomym macierzyństwem, do którego różne
kraje odnoszą się rozmaicie, zależnie od swoistych warunków i uprzedzeń. Mówi
się bowiem bezmyślnie o „polityce populacyjnej", nie zastanawiając
się, że inaczej przedstawiać się muszą jej potrzeby w kraju, który np. jak
Francja okazuje skłonność do wyludnienia, a inaczej w kraju, który jak
Polska cierpi na przeludnienie; inaczej w kraju, który ma ekspansję kolonialną,
inaczej w kraju, który nadmiar ludności wypluwa przez emigrację i traci ją
na zawsze, jeżeli nie w pierwszym pokoleniu, to w dalszych. Toteż pod
eufemicznym mianem „polityka populacyjna" kryje się po prostu najczęściej
militaryzm i „mięso armatnie". Ale i kwestia „armatniego mięsa"
zmienia się zależnie od warunków wojny. Przyszła wojna — o ile jest do pomyślenia,
aby Europa do tego masowego samobójstwa dopuściła! — będzie wojną przemysłową,
naukową, chemiczną, bakteriologiczną; nie ilość mięsa armatniego będzie w niej zapewne rozstrzygać. Przy tym wzgląd nader ważny: gdyby nawet nadmiar
ludności konieczny był dla celów wojny, to znowuż nadmiar tej ludności,
potrzeba nowych terenów ekspansji,
zwiększona prężność
populacyjna stwarzają ciasnotę, pchającą do sięgania po nowe rynki,
wymagającą upustu krwi. Stąd można powiedzieć, że nadmiar materiału
ludzkiego potrzebny jest dla wojny,
którą...
sam stwarza. Czy może być bardziej barbarzyńskie głupstwo? Regulowanie zatem
przyrostu ludności, o którym wszędzie jest coraz głośniej, byłoby potężnym
czynnikiem pacyfistycznym. Obrońcy ruchu „regulacyjnego" w Niemczech z naciskiem akcentują tę jego rolę.
Na to
wystarczyłoby jedno: wzajemne porozumienie się dla dobra ludzkości. Tak jak
jest, jedni boją się komicznie płodności drugich: Francuzi Niemców, Niemcy
Polaków i w ogóle Słowian… Ale i tutaj panuje bezmyślność. Każdy kraj
liczy urodzenia i przechwala się ich statystyką; i my się chwalimy ową
„króliczą płodnością" Polaków, o której Niemcy mówią z nienawiścią, a Francuzi z rozczuleniem. "Parlez nous de votre natalite"
(Mów pan nam o waszej liczbie urodzeń) — mówił do mnie w czasie mego
literackiego objazdu po Francji każdy stary generał, ściskając mi dłonie z rozczuleniem i podziwem, tak jak bym ja był bożkiem płodności we własnej
osobie; ale nie pytano o notre mortalité, o śmiertelność tych młodych
królicząt! Otóż nie ulega wątpliwości, że nawet z punktu militarnego
gorszy to interes, jeżeli w rodzinie robotnika, tłoczącej się w dusznej
izbie, urodzi się ośmioro dzieci, z których pięcioro umrze, a troje wychowa
się w nędzy, niż gdyby się urodziło troje, aby się chować dobrze i zdrowo. Faktem zaś statystycznie stwierdzonym jest, że wzrostowi urodzeń
towarzyszy wzrost śmiertelności, ze spadkiem zaś urodzeń spada śmiertelność i podnosi się zdrowotność. Wzrost zatem urodzeń nie jest bynajmniej wykładnikiem
istotnego przyrostu ludności, nie mówiąc już o jej wartości fizycznej i moralnej.
Toteż od
dawna zaczęto zwracać uwagę na katastrofalne skutki nieograniczonego płodzenia w domu ubogich ludzi, zwłaszcza w mieście. Ta nadmiernie liczna rodzina
stwarza nędzę, brud, ciasnotę, ciemnotę, bezwstyd, bo wszystko gniecie się
razem, co wiedzie prostą drogą do jakże częstego w tych warunkach
kazirodztwa; zdziczenie moralne, nienawiść, rozpacz, niemożność myślenia o poprawie doli, bo połogi, chrzciny, choroby i śmierci zjadają wszystko. Dom
staje się piekłem, żona w trzydziestym roku życia schorowaną, starą kobietą,
odpychającą fizycznie; mąż ogłuszony piskiem bachorów, widzący żonę
albo w ciąży, albo karmiącą, albo i jedno, i drugie razem — ucieka z domu do
szynku, gdzie pijaństwem pogłębia jeszcze nędzę rodziny: O potrzebach
kulturalnych nie może być mowy; wytwarza się stan beznadziejności i zniechęcenia,
podatny dla wszelkich złych podszeptów. Tak przedstawia się w rzeczywistości
to nieograniczone błogosławieństwo boże, któremu przeciwdziałanie uważa
wielu jeszcze za „rozbijanie rodziny"! Tymczasem nie ma gorszego wroga
rodziny niż nadmierna płodność. A z tym bezlikiem dzieci co się dzieje?
Chowa się to w nędzy, w brudzie, trawione chorobami, bez opieki, bez czułości,
aby pierwszą szkołę życia zaczynać w rynsztoku. Nie ma mowy o staranniejszym wychowaniu, o radości życia; te dzieci ulicy aż nazbyt wcześnie
pomnażają nieraz kadry prostytucji lub zbrodni. Zresztą ogromna część ich
umiera; tak że ta nadprodukcja dzieci, sprawiwszy wszystkie klęski
przeludnienia, w rezultacie nie daje nawet upragnionego przyrostu ludności w mierze, która by wyrównała te klęski.
(Jak bardzo
to niepożądane rozmnażanie zaczyna światu dolegać, wskazuje proces pewnego
lekarza, niedawno wytoczony w Austrii. Okazało się, że pięciuset mężczyzn
poddało się, w drodze operacyjnej, sterylizacji, która nie pozbawiając ich męskości,
czyni ich bezpłodnymi. Wyobrażam sobie, jak muszą być poszukiwani u kobiet!
To nadmężczyźni, samcy wyższego typu, to może przyszła arystokracja ludzkości!)
Cóż
dopiero mówić o dzieciach nieślubnych! Tu trzeba dodać jeszcze opuszczenie i zabobon okrywający je hańbą. Toteż co się dzieje z dziećmi w wypadkach, w których matka wytrzyma ciążę do końca? Część ginie z ręki matki — a statystyka dzieciobójstw z pewnością nie wykazuje istotnej ich cyfry! — część
ginie zamorzona w rękach „fabrykantek aniołków", a ten procent, który
się odchowa, zapełnia później w znacznej mierze więzienia.
Zdawałoby
się, że wobec tego bilansu, o ile nawet mogłoby być dla kogoś spornym
uprawnienie do przerywania ciąży, o tyle zapobieganie ciąży, regulacja
urodzeń powinny być bezspornie uznane za jedną z palących potrzeb społecznych.
Tak by się zdawało; i dlatego jedną z najciekawszych rzeczy jest śledzić to
zagadnienie, od tak dawna rozważane przez ekonomistów, na tle trudności, z jakimi musi się zmagać, aby sobie wywalczyć zwycięstwo. Wszystkie ciemne
moce podały sobie ręce, aby przeszkadzać świadomej myśli ludzkiej w tej
walce z siłami przyrody, ze ślepym żywiołem płodności.
Ta właśnie
idea od kilkudziesięciu lat zaczyna sobie w świecie zdobywać coraz
liczniejszych wyznawców. Neomaltuzjanizmem nazwano ją od tak głośnej w swoim
czasie teorii Malthusa. Ten Malthus, profesor ekonomii i pastor, miał szczęście!
Teorię jego skrytykowano, przepisy jego wyśmiano, mimo to jego imię przylgnęło
do sprawy, sławny jest jak jaki Kopernik! Co więcej, on, który zawsze był
wrogiem środków zapobiegawczych (zaledwie zresztą za jego czasu znanych), stał
się w sto lat później ich patronem; poczciwina w grobie by się przewrócił,
gdyby wiedział, że jego nazwisko firmuje różne ,,Malthus-ovula" etc.
Odkrycie
Malthusa (1766-1834) było bardzo proste, istne jajko Kolumba. Doszedł on, że
przyrost ludności odbywa się szybciej niż przyrost środków żywności, że
wskutek tego grozi światu w pewnym określonym przeciągu czasu przeludnienie, z którym natura radzi sobie na swój sposób: za pomocą głodu, zarazy i wojen. Przyrost ludności oznaczył postępem geometrycznym (l, 2, 4, 8, 16
etc.), gdy przyrost środków żywności odbywa się, jego zdaniem, w postępie
arytmetycznym (l, 2, 3, 4, 5 etc.). To mówił jako ekonomista; natomiast jego
środki zaradcze trącą pastorem: zalecał mianowicie, zwłaszcza biednym, aby
późno wstępowali w związki małżeńskie, dopiero wtedy, kiedy mogą zapewnić
byt rodzinie, do tej zaś pory, aby żyli w czystości. O ile co do teorii
Malthusa ekonomiści uznali, że — w zasadzie słuszna — ujmuje jednak rzecz
zbyt prostolinijnie, o tyle nad jego radami przeszła ludzkość, o ile się
zdaje, do porządku dziennego lub nocnego.
Ruch ten odżył w drugiej połowie, a zwłaszcza w ostatniej ćwierci XIX stulecia w innej
postaci. Uznając Malthusową groźbę przeludnienia, uznając zwłaszcza upośledzenie
społeczne, jakiego nadmiar urodzeń jest przyczyną w klasach uboższych,
neomaltuzjanizm zmodyfikował jedynie jego środki zaradcze. Nie żąda od
swoich wyznawców celibatu ani czystości; radzi jedynie, aby rozłączyć to,
co natura złączyła; mianowicie rozdzielić prawo do miłości od przymusu płodzenia i rozmnażania się. Jedno to szlachetny popęd, potrzeba wraz ciała, duszy i serca, która u człowieka w formie miłości wyrosła o wiele ponad naturalną
funkcję rozrodczą, drugie to funkcja, którą człowiek inteligencją swoją i wynalazczością może i powinien opanować. Czyli zapobieganie ciąży albo
tzw. regulacja urodzeń. Świadome macierzyństwo. Zdawałoby się, że idea tak
słuszna i tak prosta powinna trafić wszystkim do przekonania. Tymczasem przebyła
ona swój okres walki — bynajmniej zresztą nie skończonej — miała nawet
swoich męczenników! Ida Cradvoch, pierwsza pionierka regulacji urodzeń w Ameryce, zaszczuta przez obłudę społeczną, skończyła samobójstwem. I tutaj obserwujemy bardzo znamienne zjawisko obłudy: mianowicie neomaltuzjanizm
od dawna przyjął się po cichu w praktyce w klasach zamożniejszych; i oto te
właśnie klasy we wszystkich krajach patronują zwalczaniu go w imię tradycji, w imię patriotyzmu, religii — w klasie uboższej. Czyli im kto więcej mógłby
dzieci wychować, tym ma ich mniej; a im kto mniej może ich wychować, tym
bardziej mu się narzuca wszystkie te piękne obowiązki! Walka ta toczy się
wedle stopnia uświadomienia i siły; niesłychanie zacięta jest w Niemczech,
gdzie z jednej strony tak potężny jeszcze nacjonalizm, militaryzm,
imperializm, kapitalizm i zabobon chcą skłonić robotnika do nieograniczonego
płodzenia, z drugiej strony proletariat coraz bardziej uświadamia sobie tę obłudną
grę. Zresztą pod tym względem widzimy fantastyczne rozbieżności:
neomaltuzjanizm czyni ogromne postępy w Anglii, związki neomaltuzjańskie i ich poradnie dla kobiet uznane są oficjalnie za instytucje dobra publicznego w Holandii, gdy ten sam prąd ścigany jest grzywnami i więzieniem we Francji
[ 1 ]
etc. Do nas — mówię o szerokim ogóle — nie dochodziły echa tych starć i tych haseł prawie zupełnie; masy żyły u nas pod tym względem w rajskiej
naiwności: dlatego uważam za właściwe zająć się pokrótce owym ruchem i jego sprawami w tym cyklu artykułów. Bo mało jest w istocie kwestii, które
by w prosty i szybki sposób mogły sprowadzić donioślejsze społeczne
przemiany.
[Piekło kobiet, Warszawa 1930]
Footnotes: [ 1 ] Ustawa
francuska z 31 lipca r. 1920 orzeka, że będzie karany wiezieniem od miesiąca
do sześciu i grzywną od 100 do 5000 fr., kto uprawia propagandę przeciw zapłodnieniu,
kto ogłasza ił sprzedaje środki mające zapobiec ciąży, choćby nawet właściwości
ich w tej mierze były fikcją i kłamstwem. « (Published: 01-09-2002 Last change: 04-05-2005)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2351 |
|