|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
»
Bitwy aksjologiczne [1] Author of this text: Mariusz Agnosiewicz
Polacy mają dziwne upodobanie do krzykliwych „bitew preambułowych". Czy są one toczone „o wartości", jak się je nazywa, czy o ideologię — jest to sprawa tutaj drugorzędna. Rzecz bowiem w tym, że ostateczny bilans tych zabiegów zdaje się być szkodliwy dla pewnych społecznych, ponadkonfesyjnych wartości, które się wikła w te przepychanki. Bitwa związana z polską konstytucją pogrzebała prawo naturalne. Nie w tym znaczeniu, że praktycznie nie ma do niego jasnego odwołania. Chodzi przede wszystkim o to, że zostało ono obciążone tak silnymi skojarzeniami ideologicznymi, że trudno jest sobie jeszcze wyobrazić jakieś prawnospołeczne zastosowanie tej idei, niebędące kolejnym jałowym sporem „o wartości". Prawa człowieka wywodzą się z nowożytnego, niereligijnego (czy ściślej: niekościelnego) prawa naturalnego. Istnieją również świeckie szkoły prawa naturalnego, jednak spory tak zniekształciły to pojęcie, że kiedy Polak myśli o prawie naturalnym to nieodmiennie jawi mu się Transcendencja rzymsko zapośredniczona.
W spór o preambułę konstytucji europejskiej uwikłano „Greków" i Oświecenie. Jeśli determinacja osób zaangażowanych w tę walkę będzie postępować, mamy szansę na podobne, albo i gorsze wypaczenia. Szczególny przypadek stanowi tutaj tekst „Preambuła bez wartości" Krystyny Grzybowskiej, zamieszczony w ostatnim numerze tygodnika Wprost (nr 27). Jeśli nie zrewolucjonizuje on naszego postrzegania epoki Oświecenia, to być może co najmniej tygodnika Wprost. Zamierzenie autorki było bardzo ambitne: zdeptać Oświecenie, upokorzyć Naukę, wywyższyć Wartości, Cnotę. Nad wszystkim zdawało się przyświecać motto wzięte od św. Hieronima: „Wolno jest kłamać ludziom, nawet w sprawach religii, oby tylko oszustwo przyniosło owoce". Autorka wyruszyła na krucjatę, lecz miast mocnej zbroi i miecza wzięła samą miotłę (aby nie być pochopnie oskarżonym o seksizm, nadmienię, iż idzie tutaj oczywiście o diaboliczny, a nie obskurancki aspekt tego akcesoria).
W pierwszym akapicie autorka sformułowała oryginalną myśl: Oświecenie zostało uznane przez Francuzów za „rodzaj europejskiej religii" i dlatego wpisane „zamiast" chrześcijaństwa do preambuły. Widać efektem pierwszej bitwy jest też ukształtowanie przeświadczenia, że preambuła bez jakiejkolwiek religii, to jak ustawa bez przepisów.
Zaraz po tym fałszywa „religia" zostaje zdemaskowana: „Można wiązać z nią wielkie nazwiska, takie jak Kartezjusz, Kant czy Darwin. Dopiero dziś widać, jakich spustoszeń dokonali wielcy oświecenia w ludzkich duszach, w zbiorowej świadomości Europejczyków." Z owej trójki nazwisk jednak ani Kartezjusza, ani tym bardziej Darwina nie można zaliczyć do epoki Oświecenia sensu stricto. Z Kartezjusza korzystali ludzie epoki Oświecenia, lecz on sam żył przed nią, Darwin zaś — po niej. Tak gruba nieprecyzyjność i brak w wyliczance najważniejszych nazwisk sugeruje, że do swego ataku autorka słabo się przygotowała.
Konkretnej egzemplifikacji „spustoszeń" niestety nie znajdujemy, jednak z dalszej części tekstu można wnioskować, że Oświecenie położyło kamień węgielny pod ogólnie pojętą „cywilizację śmierci", co automatycznie przekreśla wszelkie jego zasługi.
W akapicie drugim czytamy: „Gloryfikując rozum, oświecenie odebrało jednak człowiekowi duszę i uplasowało go w łańcuchu ewolucyjnym zwierząt, z czym współczesna nauka nie może się uporać." Pomijając mętny styl (właściwie nie wiadomo z czym ta nauka „nie może się uporać" i dlaczego?), a także konsekwentne zaliczanie Darwina do Oświecenia, należy jednak zauważyć, że jawnie deklarowana niechęć do teorii ewolucji (cechująca fundamentalistów chrześcijańskich, głównie w USA) nie może usprawiedliwiać sądów uogólniających. Znakomita większość chrześcijan (włącznie z katolikami) pogodziła się z teorią ewolucji i doskonale godzi ją z wiarą, czasami tak entuzjastycznie, jak np. w Tygodniku Powszechnym, który swego czasu opublikował list kilku księży profesorów wykładowców filozofii przyrody, którzy określili teorię przeciwną ewolucji (kreacjonizm) — „paranaukową patologią" (nr 24 z 1990 r.). Tekst Grzybowskiej zawiera jednoznaczne deklaracje kreacjonistyczne. Nie wiadomo czy tygodnik Wprost postanowił również zrewolucjonizować naszą wiedzę o ewolucji, czy też nie było to częścią programu. Nota bene, teoria ewolucji rozwija się nie trzy wieki, jak pisze autorka, lecz w swej właściwej postaci — o połowę krócej. Rozumiem, że winą za to należy obarczać chęć przypisania ewolucji do Oświecenia.
Nie mniej zdumiewające jest stwierdzenie, że naukowcy jakoby doszli do przekonania, iż „nie da się na dłuższą metę ignorować tzw. zjawisk paranormalnych". Żaden poważny naukowiec nie podpisze się pod tym, a milion dolarów za udowodnienie prawdziwości choć jednego z tych „zjawisk" wciąż czeka u Randiego w Ameryce na śmiałków gotowych poddać się weryfikacji doświadczonego iluzjonisty. Podobnie zresztą „Ekonomiści doszli do wniosku, że społeczne cnoty, odgrywające centralną rolę w funkcjonowaniu nowoczesnego społeczeństwa, mogą być skutecznie zaszczepiane tylko przez religie i instytucje religijne".
Leitmotivem antyoświeceniowej surmy bojowej autorka uczyniła oskarżenie o stworzenie rasizmu. Oświecenie — pisane nie wiedzieć czemu stale z małej litery — występuje wyłącznie jako kozioł ofiarny wszystkiego co złe w bardzo szeroko zakrojonych ramach całej nowożytności. Jednak ten wściekły atak notorycznie abstrahuje od faktów historycznych i rzetelności.
Deklaracja Praw Człowieka (którą autorka umieszcza w czasach „po rewolucji francuskiej"...) zostaje oskarżona, bo nie zadekretowała expressis verbis, że antysemityzm jest złem, a Murzyni są takimi samymi ludźmi jak biali. To tak jakby oskarżyć Jerzego Owsiaka o zbrodnie przeciwko ludzkości za to że Wielka Orkiestra nie pomaga wszystkim dzieciom tego potrzebującym. Deklaracja Praw Człowieka była w ówczesnych warunkach — kiedy ledwo wygaszono ostatnie stosy — na tyle rewolucyjna w sferze praw podmiotowych człowieka, że już 10 marca 1791 r. Pius VI w brewe Quod aliquantum potępił jej podstawowe prawa jako „monstra" (potworności). Na wieść o proklamowaniu równości ludzi pisał papież: „Czyż można wymyślić coś bardziej absurdalnego niż zadekretowanie takiej wolności i równości dla wszystkich?". Kiedy papież pisał o „równości wyuzdanej", Jan Meslier, którym zachwycał się Wolter, twierdził: „Wszyscy ludzie są równi z natury". Dziś jednak słyszymy od chrześcijan, że Deklaracja była nie dość rewolucyjna w zakresie ekspresji egalitaryzmu.
Mnie osobiście bulwersuje, że miotłą oberwał Wolter: uczyniono zeń prymitywnego rasistę („Wolter napisał po prostu: biały człowiek tak się różni od Murzyna, jak Murzyn od małpy, a małpa od ostrygi."). Wprawdzie już żaden przytyk i kłamstwo na temat tego luminarza Oświecenia nie jest w stanie mnie zdziwić po tym jak Budzyński, chrześcijański rokowiec, określił Woltera „antysemitą w najordynarniejszym wydaniu", jednak zdziwiło mnie, że redakcja Wprost tę bzdurę — którą autorka wyjęła z kontekstu, nawet bez ujęcia jej w cytat — podchwyciła i wyodrębniła pod wizerunkiem Woltera. Gratuluję!
Trudno jest mi uwierzyć, że tygodnik który chce aby o nim Królowało przekonanie, iż bliskie są mu takie wartości jak tolerancja, szeroko pojęty humanizm i oświecenie, dopuścił do takiej deformacji herolda tych wartości. Otóż w czasach kiedy papież nie chciał słyszeć o proklamowaniu równości między ludźmi, kiedy wciąż jeszcze kraje chrześcijańskie akceptowały niewolnictwo, częstokroć usprawiedliwiane jednoznacznymi zapisami z Biblii, Wolter propagował „moralność powszechną, niezależną od religii i ras" — jak pisze jego najwybitniejszy biograf Jean Orieux. „Uczyń, Panie, aby te nad wyraz liche różnice w szatach, okrywających nasze ciało, w narzeczach, nałogach, obyczajach, niedoskonałości praw naszych, przesądach, niedomysłach, w każdej rzeczy i słowie, w widomych znakach przewagi, przywileju, pychy, nie były powodem nienawiści, gniewu i kary…" — czytamy w jego modlitwie. „Są czyny, które cały świat uznaje za piękne: przyjaciel oddaje życie za przyjaciela — Algonkin [Indianin], Francuz, Chińczyk, wszyscy powiedzą, że to bardzo piękne." W powiastce Uszy hrabiego Chesterfield i kapelan Gudman pisał: „Zauważyłem … że mimo nieskończonej rozmaitości tego globu, wszyscy ludzie, których widziałem, czy to czarni i kosmaci, czy czarnowłosi, brązowi, czerwoni lub śniadzi, którzy nazywają się białymi, mają po równi dwie nogi, dwoje oczu i jedną głowę, co bądźby powiadał św. Augustyn…". Jednak nie trzeba przeszukiwać całej twórczości Woltera, by stwierdzić, że jego deformacja zaserwowana nam przez tygodnik Wprost mija się z prawdą. Wystarczy bowiem znajomość najbardziej popularnej jego powiastki — Kandyd, czytywanej jako lektura szkolna. Tytułowy bohater zobaczywszy Murzyna w okropnym stanie, zwraca się doń: „Och, Boże! cóż ty tu robisz, przyjacielu, w tym straszliwym stanie?" W odpowiedzi Wolter w usta Murzyna wkłada przerażający opis niedoli zniewolonych, nawet miejscami go przerysowuje aby tym bardziej zohydzić postępowanie białego człowieka („Kiedy pracujemy w cukrowniach i tryby chwycą nam palec, ucinają nam rękę: kiedy próbujemy uciekać, ucinają nogę: mnie zdarzyło się jedno i drugie. Oto cena, za którą jadacie cukier w Europie."), który kończy się słowami: „Psy, małpy, papugi są z pewnością tysiąc razy mniej nieszczęśliwe od nas. Fetysze holenderscy, którzy mnie nawrócili, prawili mi co niedzielę, że wszyscy jesteśmy dziećmi Adama, biali i czarni. Nie jestem genealogistą; ale, jeżeli mówią prawdę, jesteśmy wszyscy po trosze ciotecznymi czy stryjecznymi braćmi. Owóż, przyznacie, nie można się ohydniej obchodzić ze swoim krewieństwem." I jak reaguje bohater naszego „rasisty"? „O, Panglossie! nie przeczuwałeś tej ohydy; przepadło; trzeba mi w końcu wyrzec się twego optymizmu. (...) Tak mówił Kandyd i wylewał obficie łzy, spoglądając na Murzyna; popłakując, zeszedł do miasta Surinam." Obecnie jednak lektur się nie czyta, lecz „bryki". Stąd pewnie to przeoczenie.
„To jeszcze nic." — wyznaje zaraz po tym autorka tekstu i jako koronny argument na prawomocność swego rozumowania powołuje się na prace mało znanego medyka francuskiego (informacji o nim nie można dziś znaleźć praktycznie w żadnej encyklopedii francuskiej, nie wspominając o polskich) — Julien'a Joseph'a Viréy’a. Pomijając fakt, że Viréy żył i tworzył już po epoce Oświecenia, w pierwszej połowie XIX w., jednak zupełnie nie wiadomo dlaczego jego błędne wnioski z prawdziwych obserwacji, miałyby stanowić dowód na to, że Oświecenie należy winić za rasizm? Meandry tego rozumowania pozostają dla nas zakryte. Nota bene, autorka czaruje nas twierdząc, że czytała książkę Viréy’a: jego Historia naturalna rodu ludzkiego nie jest „poświęcona głównie kobiecie", lecz pobocznie. Kobiecie Viréy poświecił książkę wydaną 23 lata później: De la femme.
1 2 Dalej..
« (Published: 10-07-2003 Last change: 18-07-2008)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2536 |
|