|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Society Bezsilność [1] Author of this text: Andrzej S. Przepieździecki
Bajeczka na początek.
Opowiem wam bajeczkę: Daleko, daleko za siedmioma górami
za siedmioma rzekami i za siedmioma morzami mieszkała piękna jak róża i niewinna jak lilija królewna która często mówiła: O kurwa mać jakżesz ode
mnie jest wszędzie daleko. Królewna tak była przygnębiona tymi odległościami,
że nie chodziła ani do fryzjera ani do kosmetyczki ani nawet, co zakrawa na
zupełną niemożliwość, nie chodziła do krawcowej. Ta nieszczęśliwa królewna
pewnego razu spacerując po pałacowych ogrodach spotkała
siedzącego pod drzewem starego, ubogiego mędrca, który jak to w bajkach i tylko w bajkach bywa, był niezwykle szczęśliwy i ciągle się uśmiechał. — Z czego tak się cieszysz stary wyleniały koźle? — zapytała nieszczęśliwa królewna.
-
Jestem bardzo szczęśliwy, ponieważ mieszkam tak daleko od swoich bliźnich, że
nie mogą oni mnie ani po cichutku okradać, ani oszukiwać ani, za pomocą aparatu państwowego, nie mogą mnie
rabować w sposób jawny a bezczelny. Nie mogą mi także do znudzenia ględzić,
że jestem dzięki nim szczęśliwy pozostawiając sprawę mego szczęścia wyłącznie
mnie.
— Wielce szanowny staruszku — przemówiła zawstydzona
królewna — bardzo cię przepraszam.
Co prawda wyglądasz rzeczywiście na starego capa, ale mądrości w tobie
jest tyle ile urody we mnie. Ponieważ dobrze by było żebym oprócz urody miała
trochę rozumu w głowie, więc powiedz mi jak to jest, że to co jest dla mnie
przyczyną udręki, stanowi dla ciebie powód do zadowolenia.
— Po prostu powinnaś obiektywnie patrzeć na rzeczywistość.
Na pewno jest niewygodnie daleko jeździć do fryzjera i kosmetyczki, ale dzięki
temu, że mieszkasz tak daleko od centrów
cywilizacji możesz zbudować
społeczeństwo w którym nie będzie tego wszystkiego co zatruwa ludziom życie w tamtym dalekim społeczeństwie.
Koniec
bajki — morał oczywisty: w bajkach można zbudować ludziom szczęście.
*
To była bajka. Rzeczywistość jest inna. Zarówno dawno, dawno temu jak i dzisiaj jesteśmy skazani na życie w społeczeństwie. Dodatkowo ludzie tacy
jak ja są zdani życie w konkretnym społeczeństwie. Ja jestem
Polakiem i chcę żyć tutaj w Polsce a nie na przykład w USA, gdzie nie trzeba
być wcale wysokiej klasy cwaniakiem, żeby żyć kosztem szerokich rzesz frajerów,
których los na całym świecie jest jednaki, to znaczy sprowadza się do
utrzymywania własnym kosztem prosperity tychże cwaniaków.
Czytuję artykuły w Racjonaliście. Większość tych publikacji bardzo
mi się podoba co do ich treści. Jednak oprócz treści czytam także
między wierszami: Otóż w wielu artykułach spotykam się z mocnymi, czasami inwektywnymi określeniami pod adresem tych, którzy nam obecną rzeczywistość
budują. Moim ulubionym autorem jest Leon Bod Bielski. Gdybym należał do
kapituły Nagrody Litercko-Filozoficznej Za Walkę Z Głupotą Przeogromną, to za artykuł
„Poszukiwacze Krasnoludków" (str. 2761) dałbym mu pierwszą nagrodę.
Otóż nawet u tego autora, że nie wymienię siebie przez skromność, w wielu
artykułach jest mnóstwo nie hamowanej złości pod adresem tych, którzy tak
umiejętnie, z takim wyczuciem klimatu społecznej głupoty budują świetlaną
przyszłość sobie i przyszłym pokoleniom swoich potomków, kosztem nędzy
szerokich rzesz naszego społeczeństwa już teraz, a także co o wiele gorsze,
kosztem staczania się naszej gospodarki w przepaść, a budżetu ku załamaniu w najbliższych latach.
Co leży u podstaw tych mocnych słów, tych inwektyw, tych określeń pełnych
słusznej nienawiści? Jedyną przyczyną jest bezsilność. Aby wyjaśnić jak
ścisła jest współzależność między bezsilnością a mocą i dosadnością
wypowiedzi słownej ucieknę się celowo do prymitywnego przykładu:
Na co dzień obserwuję matki,
posiadające dzieci rozpuszczone do granic niemożliwości, które strofują
te swoje pociechy, wyzywają je od niedobrych dzieci, kary boskiej, od
istot niewdzięcznych, diabelskiego nasienia itp. Z reguły to strofowanie obywa
się podniesionym głosem a najczęściej matka
wrzeszczy na swego potomka dodatkowo grożąc mu surowymi karami.
Dziecko przyzwyczajone do tego tak normalnego i zupełnie bezsilnego
zachowania swojej mamy w ogóle na te wrzaski nie reaguje. Zawsze kiedy widzę
takie sceny przypomina mi się zdarzenie z 1942 roku. Jechałem z moją mamą
tramwajem w części dla Untermenschów. W przedniej części tramwaju za przegrodą
siedziało kilku nadludzi. Między innymi jakiś oficer S.A. z panią
ubraną po cywilnemu. Obok tej Niemki klęczało na ławce jej
cztero, może pięcioletnie dziecko i patrzyło przez okno. Było to zimą i szyba była oszroniona. Dziecko zlizywało szron z szyby. Matka, mimo, że zajęta
rozmową z oficerem, zauważyła to i powiedziała spokojnym głosem: Nie liż
brudnej szyby — i natychmiast wróciła do kontynuowania konwersacji ze swoim
rozmówcą. Po chwili dziecko znowu zaczęło lizać szybę. Mama nie przerywając
rozmowy uderzyła swego synka tak silnie w twarz, że dziecko się wywróciło i uderzyło głową o ławkę. Mama nie zainteresowała się skutkami tego upadku
tylko dalej rozmawiała z oficerem. Ja nie pochwalam takiego postępowania z dziećmi, zaś fakt ten przytaczam nie po to aby oceniać metody wychowawcze
lecz jedynie żeby stwierdzić istotę rzeczy:
Jeśli jesteśmy bezsilni to używamy mocnych słów, wyszydzania,
wrzasku i obraźliwych określeń.
Jeśli posiadamy możność i umiejętność skutecznego działania, to
działamy skutecznie, co po prostu wyklucza wyżej wymienione działania zupełnie
nieskuteczne. Wyklucza bezsilność.
Po tych nudnych, niewesołych rozważaniach
teoretycznych przejdźmy do rzeczywistości, dla odmiany nie wesołej, lecz
tragicznej.
Na bramie do piekła A. Dantego widniał napis: Porzućcie wszelką
nadzieję. Czy nasza obecna bezsilność jest zupełnie beznadziejna?
Moim zdaniem w pewnych cząstkowych działaniach jesteśmy w stanie drogą
perswazji zmienić w jakimś drobnym stopniu sytuację na lepszą. Takich
kierunków działań zapewne jest wiele, ja opiszę jeden. Jest nim uświadamianie
ludziom rozbieżności między hasłem a jego skutkiem i eliminowanie haseł społecznie
szkodliwych. Szczególnie tragicznym
hasłem jest nakaz: Miłuj bliźniego swego. Hasło jest piękne ale skutki jego
stosowania straszne. Przez kilka stuleci Kościół kat. w imię tego hasła
zwalczał wszelkie inne religie, których uprawianie prowadzi prosto do piekła.
Dlatego właśnie zmuszano torturami hiszpańskich Żydów do przechodzenia na
jedynie słuszną wiarę katolicką, a ponad osiem milionów czarownic spalono na
stosach. Dlatego Święte Oficjum torturami zmuszało ludzi do przyznawania się
do kontaktów z diabłem, a następnie w celu uratowania duszy tych pobratymców
szatana oddawano ich w ręce katów ze słowami: postępujcie z nimi łagodnie, i palono tych żywych ludzi na stosie. Wszystko to w imię miłości do bliźnich,
którym w ten sposób zapewniano zbawienie. Terror stalinowski miał za jedyny
cel szczęście ludu pracującego miast i wsi, czyli innymi słowami też o miłość
bliźniego tu chodziło. W ramach tych działań w najżyźniejszej krainie ZSRR,
czyli na Ukrainie, doprowadzono do śmierci z głodu kilka milionów ludzi, a ilu
zmarło w tajgach Sybiru dokładnie
nie wiemy.
Według mojej oceny jedyną radą na tragiczne skutki hasła o miłości
bliźniego jest żądanie natychmiastowej
weryfikacji czynem kierowane do głosicieli tego hasła. Jeśli na przykład
ktoś mieszkający w kilkupokojowym dobrze ogrzanym mieszkaniu mówi nam o miłości bliźniego, a akurat ma to miejsce w kraju w którym jest mnóstwo
bezdomnych, to należy natychmiast pytać czy ten spec od miłości bliźniego
zechce przyjąć do swego mieszkania przynajmniej jednego bezdomnego. Zwracam
uwagę, że tego rodzaju weryfikacja musi mieć charakter ilościowy. Niedawno
przywieziono z Iraku dwoje dzieci, którym uratowano zdrowie, czy nawet życie
dzięki działaniom terapeutycznym w Polsce. Należy od razu pytać ile tysięcy
dzieci w Iraku poszkodowanych przez wojnę, jak na przykład ten chłopczyk, któremu
wybuch amerykańskiej bomby urwał obie ręce, taką pomoc uzyska? A tak ogólnie
mówiąc jeśli ktoś w Polsce głosi miłość bliźniego, a sam nie jest
biedakiem, to na pewno jest hipokrytą, bo gdyby szczerze traktował
miłość bliźniego to musiałby postępować tak jak to zalecał Jezus:
co masz sprzedaj, a pieniądze rozdaj ubogim.
Są to jednak działania cząstkowe. A co z rozwiązaniami generalnymi?
Jeden mój bliski (poglądami) znajomy, często publikujący w Racjonaliście
twierdzi, że jakiekolwiek oddziaływanie na klerykalnie usposobione masy
naszego społeczeństwa jest bez sensu, że trzeba czekać aż wymrze stare
pokolenie, a następne pokolenia normalną koleją losu, oraz dzięki działalności
„Racjonalisty" będą coraz bardziej racjonalne. Myślę, że to samo, w mniemaniu tego mojego znajomego, dotyczy zmian w wyrobieniu politycznym
polskiego społeczeństwa. Moim zdaniem sprawy w Polsce mogą się potoczyć różnie w zależności od szybkości przebiegu skomplikowanych procesów
ekonomiczno-socjologicznych, procesów tak skomplikowanych, że nie ma możliwości
rokowania ich wzajemnej prędkości a więc i wyników. Zacznijmy od sprawców. Mój znajomy złodziej twierdzi, że
główną przyczyną dokonywanych przez niego kradzieży są tekturowe drzwi w nowym budownictwie, marne zamki w drzwiach i twardy sen domowników. Ci którzy
uważają, że mój znajomy doręczyciel (cudzej własności do własnej
kieszeni) ma rację nie powinni czytać dalszego tekstu.
Ludzie
rozsądni rozumieją, że aktualny stan rzeczy w Polsce jest w dużej mierze
skutkiem naszego działania, a głównie „niedziałania".
Po zawaleniu się PRLu z przyczyn wyłącznie
ekonomicznych, zaistniała konieczność zmiany nieefektywnego systemu
gospodarki państwowej na optymalny ekonomicznie czyli prywatny. Prywatyzacja, a więc wszelkie działania związane z umożliwieniem przejścia
własności państwowej, czyli naszej, w prywatne ręce, stworzyło
ogromną okazję do robienia ogromnych kantów na ogromną skalę. Polak
potrafi, więc potrafił. Tych, którzy by potencjalnie potrafili było bardzo
wielu ale dojście do koryta posiadało nie wielu. Ludzie ci, wspomagani przez
całe zespoły radców prawnych, rzeczoznawców buchalteryjnych, karnistów i ekonomistów, stworzyli pierwsze modele korupcyjnej działalności na wielką
skalę. Ich majątki z wysokości pensji wychowawcy więziennego, lub dyrektora
państwowego przedsiębiorstwa wzrosły w ciągu kilku miesięcy do milionów
nowych złotówek. Tych magnatów finansowych, wbrew domniemaniom szarego
obywatela, jest bardzo nie wielu. Ale oprócz nich są ci inni. Ci inni to ci którzy
się na ten smalec nie załapali, a wiedzą jak to było robione. Druga grupa
tych innych, to ludzie, którzy (nie bez powodu) są po prostu spolegliwi i w pełni
zaufani. Trzecia grupa to ci, którzy dali forsę tym którzy mieli dojścia.
Wszystkie grupy tych „innych" lokowano na ciepłych posadkach państwowych
dzięki czemu ilość biurokratów i biurł
(biurła to rodzaj żeński od biurokraty) wzrosła o 40%
słownie: czterdzieści w porównaniu
do liczebności tej klasy w PRLu. Tych co się nie zmieścili lokowano w radach
nadzorczych, a to znaczy, że facet za kilkugodzinny udział w posiedzeniu rady
nadzorczej raz na miesiąc dostawał (i dostaje), też tylko raz na miesiąc
tyle forsy ile bierze do kieszeni miesięcznie jedna prostytutka klasy zerowej,
czyli dwóch posłów albo trzech prokuratorów. Do rad nadzorczych nadawał się
każdy, który umiał zapamiętać kiedy ma głosować na tak a kiedy na nie.
1 2 3 Dalej..
« Society (Published: 09-11-2003 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2901 |
|