|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
» Church law » » »
Politycy i ugrupowania o konkordacie [2]
List
posła Franciszka Jerzego Stefaniuka do tygodnika "Niedziela"
(Sierpień 1995 r.,
Warszawa)
Z
uwagą przeczytałem artykuł: Konkordatowi
-"tak" lub „nie", zamieszczony w 32. numerze „Niedzieli". Moje
zdziwienie wzbudzają jednak uproszczenia i kategoryczne opinie, jakie wyraża
jego anonimowy autor, komentując wyniki głosowania w Sejmie w dniu 21 czerwca
1995 r. Jak wiadomo, sprawa ratyfikacji Konkordatu między Stolicą Apostolską a Polską jest kwestią skomplikowaną i stała się przedmiotem rozgrywek
politycznych w parlamencie, których efektem jest przewlekanie terminu
ratyfikacji tego tak potrzebnego dokumentu.
Na podstawie wyników jednego głosowania autor wyciąga generalizujące
wnioski, stawia wobec części posłów, w tym i mojej osoby, zarzuty dwulicowości,
fałszywości postępowania, które, niestety, mijają się z prawdą. Pragnę
przypomnieć, że nie było to głosowanie nad uchwaleniem Konkordatu, jak to
sugeruje tytuł publikacji, lecz nad wprowadzeniem tego punktu do porządku
obrad Sejmu, co jest zasadniczą różnicą merytoryczną. O błędności tych ocen świadczy to, że właśnie Klub Parlamentarny PSL
zaangażował się aktywnie i konkretnie w usunięcie prawnych przyczyn i wątpliwości,
które wysuwają przeciwnicy ratyfikacji Konkordatu. To właśnie mój Klub, w tym ja osobiście, złożyliśmy jeszcze w roku ubiegłym kilka projektów
nowelizacji tak zwanych ustaw okołokonkordatowych oraz wniosek do Trybunału
Konstytucyjnego o rozstrzygnięcie wątpliwości prawnych dotyczących uchwały
Sejmu z 1 lipca 1994 r. o trybie prac nad ustawą o ratyfikacji Konkordatu.
Jednym z wielu przejawów tych starań był podpisany przeze mnie wniosek Klubu
Parlamentarnego PSL o uzupełnienie porządku obrad 52. posiedzenia Sejmu o punkt Komisji Nadzwyczajnej, powołanej do rozpatrzenia projektu ustawy o ratyfikacji Konkordatu oraz związanego z nim drugiego wniosku o zmianie ustawy o trybie prac nad Konkordatem. Ponieważ wniosek o rozpatrzenie sprawozdania
Komisji Nadzwyczajnej, za którym głosowałem, został po raz kolejny
odrzucony, utracił swój sens wniosek następny o zmianie uchwał z 1 lipca
1994 r., gdyż jego rozpatrzenie wymaga wcześniejszego przyjęcia sprawozdania
Komisji Nadzwyczajnej (tekst wniosku załączam).
Przypominając te fakty, które świadczą o skomplikowanym mechanizmie prac
legislacyjnych Sejmu, chciałem przestrzec przed uproszczonym interpretowaniem
wyników głosowań, które powodują wyciąganie fałszywych wniosków o politycznych i etycznych postawach niektórych posłów. Ofiarą tych
uproszczonych ocen stała się również moja osoba, co jest szczególnie
krzywdzące mnie — jako katolika i zwolennika jak najszybszej ratyfikacji
Konkordatu. Dawałem wielokrotnie tego dowody, przemawiając z trybuny sejmowej
oraz podejmując, jako wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego PSL, liczne
starania o pozyskanie wśród parlamentarzystów i działaczy politycznych ich
przychylności dla Konkordatu. Dlatego umieszczenie mojej osoby wśród
zaliczonych do grona przeciwników Konkordatu uważam za szczególnie krzywdzące i mam nadzieję, że Ksiądz Redaktor, zgodnie z dobrym obyczajem dziennikarskim i prawem prasowym, wydrukuje ten list.
Poseł Franciszek Jerzy Stefaniuk [ 1 ]
Artykuł
Andrzeja Micewskiego, "Konkordat, politycy i środki przekazu"
(22 września 1995 r.,
Warszawa)
Byłem
jednym z kilku posłów, którzy w czasie debaty sejmowej nad konkordatem 14
września 1995 r. wypowiedzieli się za jego ratyfikacją.
Lewica głosuje za podziałami
Stwierdziłem
mianowicie, że o stanowisku Sojuszu Lewicy Demokratycznej w sprawie konkordatu
decydują nie względy prawne, lecz polityczne przekonanie, iż w ten sposób
formacja ta zdobędzie w wyborach prezydenckich cały laicki elektorat dawnej
PZPR, w co osobiście pozwalam sobie wątpić. Niestety SLD, wysuwając na
prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i idąc na swoistą wojnę religijną w Polsce, przyczynia się do powstania w naszym społeczeństwie głębokiego
podziału według kryteriów wyznaniowych i światopoglądowych, który we współczesnej
Europie już tak silnie nie przejawia się.
Po drugie stwierdziłem brak logiki i różnice wśród działaczy lewicy, której
szef Aleksander Kwaśniewski poszedł w Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia
Narodowego na kompromisowe zapisy, mające pełną szansę stać się prawem, a przedstawiciele tejże lewicy w Komisji Nadzwyczajnej do opracowania konkordatu
nadal stali na stanowisku „rozdziału" Kościoła i państwa, oraz uważali
za stosowne przeciwstawienie Kościoła katolickiego innym wyznaniom i światopoglądom w duchu XVIII-wiecznego liberalizmu i rewolucji francuskiej. A pamiętajmy, że
tzw. księży patriotów nie wymyślono dopiero w PRL, lecz stworzyła ich
rewolucja francuska, topiąc zarazem w Sekwanie tych księży, którzy nie
chcieli zostać patriotami rewolucji. Obyczaje te rozkwitły w państwach
totalitarnych XX wieku, m.in. w niektórych okresach PRL. W tym kontekście powiedziałem w wystąpieniu sejmowym: „Broniłem niedawno
na łamach "Trybuny" — organu lewicy — młodych przywódców tej formacji
przed krzywdzącym sformułowaniem, że są „gangiem przestępczym". Rozumiem,
że SLD chce wygrać wybory prezydenckie, ale powinien reprezentować wobec
wyborców nową linię uzgodnień konstytucyjnych Komisji, na której czele stoi
Aleksander Kwaśniewski, a nie stare formuły państwa totalitarnego, zawarte we
wniosku mniejszości w sprawozdaniu Komisji Nadzwyczajnej do rozpatrzenia
ratyfikacji konkordatu. Łatwy zysk polityczny nie powinien dominować nad
zasadami tolerancji i pluralizmu wobec instytucji liczącej sobie 2 tys. lat,
znaczącej wiele w kulturze europejskiej, której obecna głowa przyczyniła się
do niezależności i suwerenności Polski i do powstania naszej demokracji".
Kwaśniewski zmienia zdanie
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest, że Aleksander Kwaśniewski, który w uzgodnionym
projekcie nowej konstytucji opowiedział się za formułami zadowalającymi
wierzących i niewierzących, po 14 września poparł swoich kolegów, którzy głosowali
za „rozdziałem" Kościoła i państwa i przeciw konkordatowi. A przecież
wcześniej zgodził się na następującą formułę w Komisji Konstytucyjnej:
„Stosunki między państwem a Kościołem i związkami wyznaniowymi są kształtowane
na zasadzie poszanowania, wzajemnej autonomii i niezależności każdego w swoim
zakresie, jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego.
Stosunki między państwem i Kościołem katolickim określa umowa międzynarodowa
zawarta ze Stolicą Apostolską i ustawy".
Mamy więc do czynienia z jakimś rozdwojeniem osobowości Aleksandra Kwaśniewskiego,
który w Komisji Konstytucyjnej akceptuje konkordat, a w ocenie sprawozdania
Komisji Nadzwyczajnej ds. Konkordatu zgadza się na jego odłożenie ad
Kalendas Graecas. Widzimy klasyczny przykład, jak polityk dużej miary, którym
jest w końcu Kwaśniewski, ulega taktyce partyjnej w sprawie zasadniczej
moralnie i nadzwyczaj ważnej dla harmonii w społeczeństwie polskim. Do
prezydentury wolno dążyć każdemu, lecz chyba nie za cenę takiej dwuznaczności
moralnej i ideowej.
Znając te wszystkie uwarunkowania i zagubienie lewicy kończyłem moje
przemilczane wystąpienie sejmowe apelem do obu stron: „Apeluję gorąco do władz
kościelnych z tej wysokiej trybuny, abyśmy szanowali także jako ludzi dawnych i obecnych przeciwników Kościoła. Apeluję zarazem do tej Izby, abyśmy nie
odsuwali ratyfikacji konkordatu… na okres po uchwaleniu nowej konstytucji, po
poddaniu jej referendum, po wyborach prezydenckich a może po wyborach
parlamentarnych… Panie i panowie posłowie! Prawo i rozum polityczny każą
nam zrobić to jeszcze w tym roku i w tej Izbie".
Gdy Sejm większością głosów, zwłaszcza SLD i Unii Pracy, odrzucił
sprawozdanie Komisji Nadzwyczajnej ds. Ratyfikacji Konkordatu, było dla mnie
oczywiste, że Kościół zabierze wyraźnie krytyczny głos w tej sprawie i że
będzie ona rzutowała na atmosferę kampanii wyborów prezydenckich. Nie wiem,
czy Aleksander Kwaśniewski jest dobrym strategiem swojej własnej partii, muszę
jednak stwierdzić, że po osiągnięciach w Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia
Narodowego teraz poniósł klęskę moralną i polityczną, przyczyniając się
do nowego nasilenia podziałów wyznaniowych i światopoglądowych w naszym
kraju. [...]
[ 2 ]
Rozmowa
Ewy Rosolak i Dariusza Szymczychy z Włodzimierzem Cimoszewiczem, wicemarszałkiem
Sejmu RP [fragment]
(Wrzesień 1995 r.,
Warszawa)
[...]
Lewicy postawiono zarzut, że zagłusza
inne poglądy; że popierana przez dwadzieścia parę procent społeczeństwa
blokuje rozwiązania korzystne dla całego narodu.
— To są
argumenty przewrotne. Czasami wygłaszane są przez tych, którzy reprezentują
trzy setne społeczeństwa.
Problem należałoby rozpatrywać w innych kategoriach. Wszelkie badania opinii
publicznej pokazują, że nie tylko zwolennicy SLD w wielu kwestiach spornych
mają podobny pogląd. Kiedy przed dwoma laty pojawiła się idea referendum w sprawie przerywania ciąży, w ciągu dwóch miesięcy zebrano blisko półtora
miliona podpisów zwolenników takiego referendum. To są fakty, o których nie
należy zapominać. Jeżeli ponad 70 proc. obywateli w państwie, w którym
ponad 90 proc. to katolicy, uważa, że Kościół nadmiernie angażuje się w bieżącą politykę, to pokazuje to, że poglądy na temat politycznej aktywności
Kościoła nie mają żadnego związku z posiadanym światopoglądem.
Nie popiera Pan twierdzenia prymasa
Glempa, że niechęć do konkordatu wywodzi się z Sojuszu Lewicy
Demokratycznej.
-
Niechęć wobec konkordatu jest obecna w Sojuszu, ale nie wyłącznie
tutaj. Natomiast stawianie tej kwestii w sposób żądający tłumaczenia się
ze swoich wątpliwości wobec konkordatu jest stawianiem sprawy na głowie; jest
przyjmowaniem postawy zawinienia. Ja nie dostrzegam w tym niczego dającego się
mierzyć w takich kategoriach.
We Włoszech, w społeczeństwie równie katolickim jak polskie, uzgodnienia
dotyczące konkordatu zajęły około 10 lat, inne społeczeństwa katolickie
uznały, że nie chcą zawarcia konkordatu, w Stanach Zjednoczonych, w społeczeństwie
niewątpliwie chrześcijańskim, choć niekatolickim, przez całe dziesięciolecia
polityk, który by zaproponował podpisanie konkordatu, byłby oskarżony o zamach na suwerenność i konstytucję amerykańską.
Jest dobrym prawem każdego obywatela — bez względu na to czy jest z prawicy,
czy z lewicy — wyrażenie poglądu, czy konkordat jest sprawą dobrą czy złą. W grudniu 1993 roku, w czasie pierwszego posiedzenia Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, powiedziałem przedstawicielom Episkopatu, że w moim przekonaniu ta
umowa jest zła, że gdybym miał wpływ na kształtowanie jej treści, to musiałaby
ona wyglądać inaczej.
Biskup Pieronek nazywa spory o konkordat
wojną religijną i wini rząd za zwłokę.
-
Nie zaskakują mnie wypowiedzi niektórych innych biskupów, ale jestem
zaskoczony i rozczarowany językiem, którym zaczyna się posługiwać biskup
Pieronek. Mowa o wojnie religijnej w Polsce jest w gruncie rzeczy ośmieszająca
tego, kto takie rzeczy opowiada.
Co ta koalicja zrobiła dla konkordatu?
— W lecie ubiegłego roku, w resorcie sprawiedliwości, którym wtedy
kierowałem, została przygotowana propozycja zmiany prawa rodzinnego,
dostosowująca — w przypadku ratyfikacji konkordatu -nasze prawo wewnętrzne do postanowień konkordatu. Wiem, że
trwały bardzo intensywne prace nad zmianą ustawy o gwarancjach wolności
sumienia i wyznania. Pojawiał się jednak następujący problem: tego typu
zmiany w prawie mają uzasadnienie i sens, o ile zostanie ratyfikowany
konkordat, bo byłoby wykonaniem postanowień konkordatu i wynikających z jego
ratyfikowania zobowiązań. Skierowanie odpowiednich projektów ustaw do Sejmu
na tradycyjnej drodze legislacyjnej jest niezwykle dyskusyjne, dlatego że rząd, o ile nie ma zgodności w kwestii konkordatu, nie powinien — przed ratyfikacją — inicjować zmian w prawie wewnętrznym, żeby nie uruchamiać procesu zmian
wyprzedzających konkordat. W świetle prawa międzynarodowego, po podpisaniu umowy międzynarodowej wymagającej
ratyfikacji, na rządzie państwa ciąży obowiązek wszczęcia procedury
ratyfikacyjnej, ale na żadnym rządzie nie ciąży obowiązek doprowadzenia do
ratyfikowania ani obowiązek zmiany prawa wewnętrznego przed ratyfikowaniem.
Biskup Pieronek twierdzi, że z „tą
opcją nie da się rozmawiać", premier Oleksy zapewnia, że rząd podejmie
rozmowy „w każdej postaci". Czy dialog wokół konkordatu — jeśli nawet
nie zakładający renegocjacji, tylko zmianę ustaw szczegółowych — jest możliwy?
-
Nie ukrywam, że rozwiązaniem, które zlikwidowałoby wszelkie kłopoty,
byłaby mądra gotowość obu stron, do porozmawiania o treści konkordatu, nie
wykluczająca możliwości zmiany niektórych sformułowań. Ale obawiam się,
że to jest niemożliwe. Kolejnym wyjściem byłoby wspólne bądź równoległe
ogłoszone oświadczenie interpretacyjne uspokajające lęki, obawy i wątpliwości.
Wreszcie — nie w pełni uzgodnione, ale nie pogłębiające sporów i obaw, oświadczenie
interpretacyjne stron konkordatu. Niestety, nic nie wskazuje, by strona kościelna
chciała pójść w tym kierunku.
Ten twardy upór jest sam w sobie pewnym problemem. I — być może -
odzwierciedla to, co zostało w ostatnich dniach powiedziane wprost, że Kościół
może żyć bez konkordatu. Mam wrażenie, że motywy wielu różnych zachowań
związanych z konkordatem mogą wynikać z czegoś zupełnie innego.
Z czego?
— Z niechęci do osiągnięcia porozumienia z rządzącymi siłami
politycznymi, w których lewica odgrywa tak istotną rolę. [...]
[ 3 ]
Wypowiedź
Jana Lityńskiego — posła Unii Wolności, członka Komisji Nadzwyczajnej do
Rozpatrzenia Projektu Ustawy o Ratyfikacji Konkordatu między Stolicą Apostolską a RP, dla tygodnika "Wprost"
(Wrzesień 1995 r.,
Warszawa)
Merytoryczna
warstwa sporu o konkordat kompletnie się zatarła. Zarówno stronie kościelnej,
jak i przeciwnikom ratyfikacji nie chodzi już o sam dokument, ale o to, po
czyjej stronie stanie opinia publiczna. O to, kto wygra spór moralnie, kto
odniesie sukces i co za tym idzie: kto przyciągnie wyborców.
Nadzwyczajna komisja wnikliwie zbadała problem. Zatwierdzenie dokumentu
spowoduje rozszerzenie swobód obywatelskich poprzez równouprawnienie różnych
wyznań. Zarzuty, że wprowadza on państwo kościelne, są — zdaniem komisji -
nieuzasadnione. Stwierdziliśmy, że umowa nie spowoduje dyskryminacji niewierzących i nie wpłynie negatywnie na sytuację ludzi innych wyznań. Przy rozpatrywaniu
zagadnień merytorycznych większość członków zgodziła się, że można osiągnąć
kompromis. Niestety, spór przeniósł się na pole ideologiczne. Obawiam się o przyszłość. Jesteśmy w trakcie kampanii prezydenckiej. Aleksander Kwaśniewski z pewnością nie zdobędzie się na to, by zmusić własny klub do zajęcia
rozsądnego stanowiska w sprawie konkordatu. Charakterystyczne jest to, co
otwarcie powiedziała posłanka Sierakowska: „Czego możecie ode mnie oczekiwać,
jeśli nie stanowiska antykościelnego?". Poseł Bentkowski stwierdził
natomiast, że komisja zebrała się tylko po to, by wskazać różnice
ideologiczne. Z drugiej strony, trzeba przyznać, że wiele wypowiedzi
przedstawicieli hierarchii kościelnej nie sprzyja ratyfikacji konkordatu. Jeżeli
członkowie Komisji Konstytucyjnej — po długich sporach — przystają na pewien
kompromis w kwestii roli Kościoła w państwie, a jego przedstawiciele zrywają
rozmowy, świadczy to o tym, że nie chodzi o sam zapis, lecz o odniesienie
bezwzględnego zwycięstwa.
Niektóre merytoryczne zarzuty wobec konkordatu są absurdalne — np. kompletnie
wydumany jest problem zawierania małżeństw. Dlaczego zabronić ludziom, by
najpierw wzięli ślub kościelny, a potem automatycznie zarejestrowali zawarcie
związku w urzędzie? Konkordat nie umożliwia również odmowy pochówku osoby
niewierzącej. W obu sprawach jest to kwestia przyjęcia dobrej ustawy i przepisów
wykonawczych. Dla mnie jedynym ryzykownym punktem jest nauczanie religii w przedszkolach — w tym wypadku istnieje realne niebezpieczeństwo indoktrynacji. W niepodległej Polsce konkordat jest pierwszą umową, która próbuje nakreślić
pewną linię demarkacyjną między państwem a Kościołem. Sama umowa nic nie
znaczy. Nabierze mocy dopiero wtedy, gdy będą jej towarzyszyć ustawy dokładnie
wyznaczające tę granicę. Warto też podkreślić, że przeciw konkordatowi
zaczęto protestować, zanim ktokolwiek poznał jego treść. Gdy go ogłoszono,
poszukiwano zarzutów na siłę. Błąd polegał na wyborze momentu podpisania:
był to gorący okres przedwyborczy. Sprawę tę wykorzystano w kampanii i sądzę,
że moja partia straciła z tego powodu kilka procent głosów. Gdyby dokument
został podpisany po wyborach, spór toczyłby się w zupełnie innej atmosferze i mógłby mieć charakter merytoryczny.
Sejm omówił sprawozdanie komisji konkordatowej. Z dokumentu jednoznacznie
wynika, że nie ma przeszkód prawnych, uniemożliwiających ratyfikację, a przyjęcie sprawozdania powinno oznaczać automatyczne przystąpienie do niej.
Najprawdopodobniej nie wpłynie to jednak na tempo ratyfikowania dokumentu:
nadal obowiązuje uchwała Sejmu, zgodnie z którą przyjęcie konkordatu przełożono
na przyszły rok, by porównać jego zgodność z projektami konstytucji.
[ 4 ]
Rozmowa
Janiny Paradowskiej z Józefem Zychem, marszałkiem Sejmu [fragment]
(Wrzesień 1995 r.,
Warszawa)
Janina Paradowska: Po ostatniej decyzji Sejmu w sprawie konkordatu (15 września 1995 r. większością 43 głosów [177 za, 220 — przeciw,
7 — wstrzymujących się] Sejm odrzucił sprawozdanie Komisji Nadzwyczajnej
uznające m.in., że konkordat jest zgodny z obowiązującą konstytucją) bardzo zaostrzyły się stosunki między
rządzącą większością a Kościołem, a w Sejmie sprawa jeszcze bardziej się
zapętliła, bowiem już doprawdy nie wiadomo w jakim celu parlament powoływał
Komisję Nadzwyczajną i co ma zrobić w obliczu nieprzyjęcia jej sprawozdania.
Czy pan widzi jakieś pozytywne wyjście z tej sytuacji.
Józef Zych: Sprawa konkordatu była
wyłączona z porozumienia koalicyjnego i PSL ma tu zupełnie inne stanowisko niż
SLD. Zarzuty Episkopatu nie są więc kierowane pod naszym adresem. Zdecydowana
większość naszego klubu od początku opowiadała się za ratyfikacją
konkordatu i występowaliśmy z inicjatywami mającymi na celu przyspieszenie
tego procesu. Jako marszałek honoruję każdą decyzję Sejmu, osobiście
jednak uważam, że źle się dzieje, jeżeli przez dwa lata nie możemy podjąć
decyzji w tej sprawie. Nie wiem, jak wyglądały rozmowy między Episkopatem a SLD, o których głośno było kilka miesięcy temu, nie wiem, co Episkopatowi
obiecywano, że obecna reakcja biskupów jest tak ostra. Nieprzyjęcie cząstkowego
sprawozdania Komisji mocno komplikuje sytuację. W tej chwili sama Komisja
Nadzwyczajna ma problem, co robić dalej. Nieprzyjęcie sprawozdania powinno być
połączone z wytycznymi Sejmu dla komisji. Sejm tymczasem takich wytycznych nie
dał. Teraz Prezydium, na wniosek komisji, będzie musiało zająć stanowisko w tej sprawie.
Jaki więc może być dalszy scenariusz?
-
Prezydium Sejmu zwróciło się do ekspertów o opinię jak, zgodnie z regulaminem, należy dalej postępować. Sądzę, że rozwiązanie może
być jedno — Komisja powinna przeanalizować wypowiedzi w debacie, zwłaszcza
przeciwne, i popracować nad sprawozdaniem uwzględniającym zgłoszone uwagi.
Ta praca powinna zostać zakończona do 31 grudnia. Nowe sprawozdanie będzie
zapewne zawierać wnioski co dalej z konkordatem. Jeżeli komisja do końca roku
nie zakończy prac, Sejm i tak będzie musiał się zająć tym problemem,
wiadomo bowiem, że nowej konstytucji Zgromadzenie Narodowe do tego czasu nie
uchwali. Oznacza to z kolei konieczność zmiany uchwały Sejmu przewidującej
przedłożenie stanowiska po uchwaleniu konstytucji, nie później jednak niż
do końca bieżącego roku. Wówczas istnieje możliwość przejścia do
drugiego czytania ustawy ratyfikacyjnej i rozstrzygnięcia sprawy. W jedną lub w drugą stronę.
Próbuje pan ostry konflikt polityczny,
polityczną grę o elektorat przenieść na grunt czysto legislacyjny.
-
Jak się wydaje, rzeczywiście sprawa ma w tej chwili wymiar polityczny,
chociaż nie tylko, i do zakończenia kampanii prezydenckiej nie widzę możliwości
podjęcia rozstrzygających działań. Potem zapewne otworzą się nowe możliwości.
Jeżeli pana partii zależy na
ratyfikacji, czy nie próbował pan sprawdzić, dlaczego dwa kolejne rządy nie
przesłały do Sejmu projektów ustaw zwanych okołokonkordatowymi, które mogłyby
utorować drogę do ratyfikacji. Podobno są one gotowe od wielu miesięcy.
— W trakcie ostatniej debaty premier mówił, że rząd jeszcze pracuje nad
nimi. Przypomnę jednak, że PSL już bardzo dawno zgłosiło projekty tych
ustaw. Zostały one zwrócone klubowi przez Prezydium Sejmu ze względu na pewne
błędy formalne w uzasadnieniu. Obecnie PSL ponownie występuje z inicjatywą
legislacyjną w tej sprawie, aby spróbować przyspieszyć prace nad ratyfikacją.
Sądzę, że rząd też winien wyjaśnić sobie własne stanowisko w sprawie
konkordatu. Dziwna jest sytuacja, gdy rząd popiera, a potem ministrowie tegoż
rządu głosują przeciwko, chociaż można to różnie tłumaczyć. Osobiście
uznaję prawo posłów-ministrów do własnego zdania.
Sprawa konkordatu dzieli koalicję
PSL-SLD. Wiele innych spraw też ją dzieli, a koalicja trwa już blisko dwa
lata. Jaka jest pana ocena funkcjonowania tego układu?
-
Różna w dwóch różnych okresach. Pierwsza umowa koalicyjna była wyraźnie
niedopracowana, co powodowało wiele niepotrzebnych napięć, często prestiżowych, o podłożu personalnym. Teraz jesteśmy w innej sytuacji — tamte mankamenty
zostały usunięte, pojawiły się natomiast różnice poglądów dotyczących
rozwiązań o charakterze instytucjonalnym, różnice bardziej merytoryczne,
wynikające z innych programów partyjnych i innego postrzegania polskiej
rzeczywistości. Widać to w głosowaniach sejmowych, kiedy to przedłożenia
koalicyjnego rządu nie zawsze spotykają się z jednomyślnością koalicji. A w ogóle to raczej mówiłbym o różnicy zdań, niż o podziałach. [...]
[ 5 ]
Oświadczenie
prezydenta RP Lecha Wałęsy w sprawie konkordatu
(Październik 1995 r.,
Warszawa)
Większość
sejmowa wciąż odracza decyzję dotyczącą Konkordatu. W Polsce żadna istotna
umowa międzynarodowa nie leżała w parlamencie ponad dwa lata. Żadna umowa
nie czekała na ustawodawstwo wykonawcze. Dotąd kolejność była inna.
Najpierw była decyzja o ratyfikacji. Jeśli wypadła pozytywnie, parlament
uchwalał potrzebne ustawy.
Poprzednio, gdy trwały prace nad konstytucją, polski parlament nigdy nie odkładał
ratyfikacji umów. Od dwóch lat większość sejmowa czyni wyłom od tej
zdrowej reguły.
Nigdy dotąd w dziejach parlamentaryzmu polskiego nie zajęto negatywnej postawy
wobec lojalnego i przyjaznego partnera. Rządząca koalicja i większość
sejmowa okazują swe lekceważenie Stolicy Apostolskiej.
Wobec Konkordatu mamy więc w Sejmie demonstrację złej woli. Nastąpiło
istotne skrzywienie w pełnieniu władzy przez Sejm. Większość sejmowa
powoduje, że Sejm uchyla się od wykonywania swej funkcji w istotnej sprawie państwowej.
Przeciwnicy Konkordatu nie myślą w kategoriach interesu państwowego.
Konkordat należy do serii wielkich aktów prawnych porządkujących pozycję państwa i stosunki w państwie, także na styku spraw krajowych i międzynarodowych.
Jest to kwestia priorytetów państwowych. Między Państwem a Kościołem są różne
problemy. Stolica Apostolska jest podmiotem prawa międzynarodowego. Dlatego
sprawy Kościoła rzymskokatolickiego regulujemy na drodze umowy międzynarodowej.
Trzymamy się tu wielowiekowej tradycji polskiej.
Brak ratyfikacji wytwarza lukę w systemie głównych regulacji prawnych w państwie.
Brak ten doprowadził do kolizji między Państwem a Kościołem i społeczeństwem,
którego zdecydowana większość należy do Kościoła rzymskokatolickiego. Ta
kolizja jest społecznie szkodliwa. Potrzebna jest nie walka, lecz współpraca.
Przeciwnicy Konkordatu powołują się na konstytucyjną zasadę oddzielenia Kościoła
od Państwa. Pominąć tu należy dobrze znaną pustkę i fałsz tej zasady w praktyce PZPR i PRL. Istotne jest to, że w Konkordacie nie ma nic sprzecznego z obecnie obowiązującą ustawą konstytucyjną z 1992 roku (Mała
Konstytucja). Według Konkordatu Państwo i Kościół są od siebie „każde w swej dziedzinie — niezależnie i autonomiczne" (art. 1 Konkordatu). Tej zasadzie podlega współdziałanie obu
instytucji „dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego" (art. 1). Dlaczego
przeciwnicy Konkordatu nie chcą takiego współdziałania?
Czas dzisiejszy, nadchodzący wiek XXI, niosą trudne wyzwania moralne,
cywilizacyjne i społeczne. Te wyzwania wymagają współpracy państwa z różnymi
organizacjami, wymagają także współpracy z Kościołem rzymskokatolickim i innymi wyznaniami. Taki jest interes narodu.
Lech Wałęsa [ 6 ]
Rozmowa
Ewy Rosolak i Dariusza Szymczychy z Aleksandrem Kwaśniewskim, kandydatem na urząd
prezydenta RP [fragment]
(Październik 1995 r., Warszawa)
[...]
Przedstawia się Pan jako kandydat
porozumienia i pokoju. Tymczasem Pana postawa i Sojuszu Lewicy Demokratycznej w sprawie konkordatu oceniana jest przez Kościół katolicki jako postawa
wojownicza i wroga wobec Kościoła.
— To nie
jest walka. Tym bardziej nie jest to wojna. To jest tylko dyskusja o projekcie
umowy międzynarodowej, umowy podpisanej w bardzo dwuznacznych okolicznościach,
bo przez rząd pani Hanny Suchockiej, który wtedy nie miał już mandatu do
sprawowania władzy. Dyskusja parlamentarna, poprzedzająca podpisanie
konkordatu — być może — doprowadziłaby do zaproponowania mniej wątpliwych
zapisów.
Moje stanowisko i stanowisko Sojuszu Lewicy Demokratycznej nie jest stanowiskiem
wojującego ateizmu. Wynika ono z europejskiej kultury prawnej, która uczy
rozdzielać: co boskie — Bogu, co cesarskie — cesarzowi. Jesteśmy zwolennikami
neutralności światopoglądowej i pełnego współdziałania wszystkich
instytucji społecznych, w tym także państwa i Kościoła, w rozwiązywaniu różnych
doczesnych problemów, jakie mamy na tym ziemskim padole.
Taką postawę, odwołującą się do demokratycznych, europejskich standardów
prezentujemy także w sprawie nowej ustawy zasadniczej.
Kościół jednak nie ufa Panu.
-
Żałuję. Ale chyba nie w zaufaniu tkwi problem, tylko w dość wygodnym
dla Kościoła ustawieniu tego sporu. Otóż jedni — a priori — mają rację i trzeba im wierzyć, natomiast drudzy — a
priori — jej nie mają, bo są pokalani grzechem lewicowości. W zachowaniu Kościoła hierarchicznego jest jakiś paradoks, jeszcze sześć
lat temu mógł dyskutować z ostatnim „komunistycznym rządem" Mieczysława
F. Rakowskiego o ustawie regulującej stosunek państwa do Kościoła i o
ustawie o gwarancjach wolności sumienia i wyznania, a dziś, w warunkach
demokracji, pluralizmu, wolności słowa, dyskusje i wyrażanie wątpliwości o nowej ustawie zasadniczej i o konkordacie okazują się niedopuszczalne. [...]
[ 7 ]
Rozmowa
Mileny Kindziuk z Andrzejem Marcinkowskim, byłym wiceministrem sprawiedliwości,
zastępcą szefa Kancelarii Lecha Wałęsy
(Styczeń 1996 r.,
Warszawa)
W latach 1991-1994 pracował Pan w Ministerstwie
Sprawiedliwości. Z polecenia prof. Chrzanowskiego pełnił Pan wówczas nadzór
nad projektami ustaw oraz pracami związanymi z ratyfikacją Konkordatu. Czy po
jego podpisaniu zajmował się Pan adaptacją prawa polskiego do uzgodnionych
uregulowań konkordatowych?
— Już w sierpniu 1993 roku zwróciłem się do Komisji Reformy Prawa Cywilnego, działającej
przy Ministerstwie Sprawiedliwości, o przygotowanie materiału legislacyjnego
związanego z koniecznością nowelizacji kodeksu rodzinnego i opiekuńczego
oraz ustawy o aktach stanu cywilnego. Uważałem, że przygotowany materiał
legislacyjny może być przydatny także w czasie dyskusji sejmowej nad
ratyfikacją Konkordatu, jak również w dyskusji społecznej, poprzedzającej
debatę sejmową. Komisja Reformy Prawa Cywilnego, pracująca pod przewodnictwem
prof. Witolda Czachórskiego, zrozumiała wagę problemu i przystąpiła do pośpiesznych
prac. Odbyło się kilka roboczych posiedzeń wspomnianej komisji i jej
prezydium. Wynikiem było przygotowanie projektu zmiany kodeksu rodzinnego i opiekuńczego oraz ustawy o aktach stanu cywilnego.
Jest niezaprzeczalną zasługą prof. Jerzego Ignatowicza przygotowanie w krótkim
czasie projektu roboczego, a następnie po jego przedyskutowaniu i wnikliwej
analizie przez komisję, przygotowanie projektu końcowego.
Prace nad dostosowaniem prawa polskiego do uregulowań zawartych w Konkordacie
trwały stosunkowo krótko, gdyż ostateczna wersja projektu zmian została
przyjęta na posiedzeniu prezydium komisji w styczniu 94 r., w obecności
wicepremiera i ministra sprawiedliwości W. Cimoszewicza. Projekt zmian zawierał
wyczerpujące uzasadnienie. W mojej ocenie był on doskonale dostosowany do
formy kodeksu rodzinnego i opiekuńczego. Nie było więc trudności w dostosowaniu prawa polskiego do uregulowań zawartych w Konkordacie.
Czy rzeczywiście materia uregulowana
Konkordatem tak głęboko ingeruje w obowiązujące prawo polskie?
— W moim przekonaniu jest dużo przesady w twierdzeniu, że postanowienia
konkordatowe głęboko i w licznych przypadkach ingerują w obowiązujące prawo i wymagają żmudnych i obszernych interwencji ustawodawcy. W omawianych tu na
przykład projektach ustaw: w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym, tylko w sześciu
przypadkach ulegają zmianie względnie uzupełnieniu obowiązujące przepisy, a w ustawie o aktach stanu cywilnego wprowadzone zmiany dotyczyć będą pięciu
przypadków. Nie jest więc uzasadniony pogląd, że Konkordat wymagać będzie
obszernej przebudowy polskiego prawa rodzinnego. W samym fakcie dostosowania prawa polskiego do postanowień w umowie międzynarodowej
nie ma nic niezwykłego. Prawo polskie dosyć często ulega procesowi
dostosowawczemu wskutek podpisania przez Polskę konwencji i umów międzynarodowych.
Czeka nas również ogromna praca dostosowania prawa polskiego do porządku
prawnego Unii Europejskiej. Odmienne głosy na ten temat są przejawem braku
orientacji albo manifestacją złej woli.
Na czym polega istota projektowanych
zmian?
-
Lapidarna odpowiedź brzmi: związek małżeński zawarty w Kościele
wywierać będzie podwójny skutek: w zakresie prawa kanonicznego i w zakresie
prawa polskiego (świeckiego). Kompetencje władzy sądowniczej kościelnej i świeckiej
są wyraźnie rozgraniczone.
Sądzę, że zarówno państwu, jak i Kościołowi zależeć będzie, by
sytuacja prawna przyjmujących sakrament małżeństwa była określona i jasna w obu porządkach prawnych: kanonicznym i świeckim. Rozwiązania proste i praktyczne są tutaj najbardziej wskazane, a projektowane zmiany odpowiadają
tym wymogom. Nowożeńcy powinni zgłosić się w pierwszej kolejności do
kierownika urzędu stanu cywilnego, który zawiadamia proboszcza, że stało się
zadość wymaganiom zawarcia małżeństwa świeckiego i że związek małżeński w Kościele może być zawarty.
Zaletą proponowanych rozwiązań ustawowych jest fakt, iż przepisy dotyczyć będą
nie tylko związku małżeńskiego zawartego w Kościele katolickim, ale także
innych wyznań, gdyż ich treść jest uniwersalna. Nie są więc uzasadnione głosy,
zarzucające uprzywilejowaną pozycję Kościoła katolickiego odnośnie formy
zawierania związku małżeńskiego, przewidzianego postanowieniami Konkordatu.
Czy znane są dalsze losy przygotowanych
projektów?
-
Na to pytanie nie potrafię udzielić precyzyjnej odpowiedzi, gdyż nie
wiem, czy przygotowane projekty zmiany kodeksu rodzinnego i opiekuńczego oraz
ustawy o aktach stanu cywilnego zostały skierowane do laski marszałkowskiej. O ile się orientuję, zostały one przedstawione Radzie Ministrów, która je
zaakceptowała. W czasie debaty sejmowej dotyczącej ratyfikacji Konkordatu
wielu posłów i to w wystąpieniach klubowych, jak i w indywidualnych,
krytykowało rząd, że nie przedłożył Sejmowi jednocześnie z projektem
ustawy dotyczącej ratyfikacji Konkordatu, projektu zmian w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym oraz w ustawie o aktach stanu cywilnego. Krytyka ta była
uzasadniona, zwłaszcza że projekty takie zostały przygotowane. Nie mam
dostatecznego rozeznania, czy rząd postąpił tak w sposób zamierzony chcąc
ograniczyć sprzyjające warunki do uchwalenia ustawy ratyfikującej Konkordat.
Nie wiem również, czy posłowie byli zorientowali, że takie projekty zostały
przez rząd przygotowane, w każdym razie nikt z przedstawicieli rządu nie wyjaśnił
izbie poselskiej przed podjęciem uchwały w sprawie dalszych prac nad
Konkordatem, iż projekty ustaw, o które pytali posłowie, są gotowe.
W połowie roku 1995 Lech Wałęsa powołał
Pana na stanowisko zastępcy szefa Kancelarii Prezydenta RP. Do Pana obowiązków
należał wówczas także nadzór nad inicjatywami ustawodawczymi urzędu
prezydenckiego. Co działo się wówczas z problematyką Konkordatu?
— W październiku 1995 r. prezydent Wałęsa skierował do laski marszałkowskiej
projekty ustaw: o zmianie kodeksu rodzinnego i opiekuńczego oraz o upoważnieniu
do ratyfikacji Konkordatu między Stolicą Apostolską a Rzecząpospolitą Polską.
Ponadto prezydent zwrócił się o uchylenie uchwały Sejmu z dnia 1 lipca 1994
r. o trybie prac nad ustawą o ratyfikacji Konkordatu.
Sejm uzależnił ją jednak od uchwalenia
nowej konstytucji, ale nie później, niż do końca grudnia 1995 roku...
-
Wniesione projekty ustaw uwzględniały aktualny stan prawny, w tym także w znacznej części krytyczne uwagi zgłoszone przez radę legislacyjną przy
prezesie Rady Ministrów. Odpowiadały więc wszelkim wymogom formalnym.
Wprowadzono też odpowiednie poprawki do ustaw dotyczących Kościołów innych
wyznań oraz do ustawy z 1959 roku o cmentarzach i chowaniu zmarłych.
Nie ma więc obecnie żadnych przeszkód, by Konkordat został wreszcie
ratyfikowany. Nadal brak więc woli politycznej. Sejm bowiem nie podjął w sprawie zgłoszonych projektów żadnych działań. Wierzącej części społeczeństwa
polskiego trudno zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Wprawdzie marszałek
Sejmu podjął ostatnio pewne inicjatywy w tej sprawie, ale do ratyfikacji
Konkordatu przez Sejm droga wydaje się nadal odległa.
Mimo, że Aleksander Kwaśniewski
stwierdził, iżsfinalizowanie
Konkordatu jest realne, w dodatku w najbliższym czasie?
-
Aleksander Kwaśniewskinadzwyczaj
szybko zmienił zdanie. Nie tak dawno w kampanii prezydenckiej twierdził zgoła
co innego. Ratyfikacja Konkordatu zależy od Sejmu, a nie od prezydenta, może
on więc wiele mówić, obiecywać...
Zwłaszcza, że jego podsekretarz stanu
Z. Siemiątkowski, jako szef komisji zajmującej się Konkordatem wystąpił o przedłużenie jej prac do czerwca br… Czyżby zatem tocząca się ostatnio
dyskusja stanowiła na przykład próbę zamydlenia oczu wobec sprawy Oleksego?
-
Nie wiadomo, jakie są rzeczywiste zamiary rządzącej koalicji i skąd
takie rozbieżności w zajmowaniu stanowisk. Podkreślam jednak jeszcze raz, że
na pewno brak woli politycznej do ratyfikacji Konkordatu. Bo o tym, że jest to
nie spotykany dotąd w historii precedens, nie trzeba chyba przypominać.
Dziękuję za rozmowę.
[ 8 ]
Relacja ze spotkania premiera Włodzimierza Cimoszewicza z dziennikarzami Gazety Wyborczej
[fragment]
(Czerwiec 1996 r., Warszawa)
[...]
Chciałbym umilić pobyt w naszej
redakcji, a więc nie zapytam już o Gorzkiewicza, lecz o sprawę znacznie lżejszą:
konkordat (śmiech). Dawniej wypowiadał się Pan przeciw ratyfikacji tego
dokumentu. Teraz zmienił Pan zdanie.
— W grudniu
1993 r. powiedziałem naszym partnerom ze strony kościelnej, że ta umowa nie
jest najszczęśliwsza. To zdanie podtrzymuję.
Jednak dwa lata temu byłem przekonany, że szybko możemy mieć nową
konstytucję. W związku z tym uważałem za logiczne, aby konstytucja
rozstrzygała o formule stosunków państwo-Kościół. Najpierw konstytucja, później
decyzja w sprawie ratyfikacji konkordatu.
Ale prace nad konstytucją trwają znacznie dłużej. I obawiam się, że na tle
konkordatu wytworzyła się niedobra sytuacja w stosunkach między państwem i Kościołem. A to jest jedna z przyczyn niepotrzebnych, ale głębokich różnic
między Polakami.
Dlatego trzeba poszukać rozsądnego rozwiązania, które wyjdzie naprzeciw
oczekiwaniom i tych, co chcą konkordatu, i tych, co się go boją.
Jesteśmy w momencie rozstrzygającym. Prawdopodobnie w czerwcu parlament zajmie
się ponownie sprawą konkordatu. [...]
[ 9 ]
Wywiad
Ministra Spraw Zagranicznych RP Dariusza Rosatiego dla Katolickiej Agencji
Informacyjnej
(Lipiec 1996 r.,
Warszawa)
Tomasz
Królak (KAI): Panie ministrze, nie jest
wykluczone — sugerował to niedawno rzecznik Watykanu Joaquin Navarro-Valls — że
wobec ostatniej decyzji parlamentu, odkładającej sejmową debatę nad
ratyfikacją konkordatu do czasu uchwalenia nowej konstytucji, Stolica
Apostolska wyda specjalne oświadczenie. Czy domyśla się Pan, co będzie
zawierał ten dokument?
Dariusz Rosati: Mogę się tylko obawiać tego, co może zawierać.
Mówiąc wprost, obawia się Pan, że
Stolica Apostolska w takiej sytuacji ogłosi brak zainteresowania potrzebą
dalszych rozmów w sprawie konkordatu?
— Powiem szczerze, nie stanowiłoby dla mnie
wielkiego zaskoczenia, gdyby Stolica Apostolska w tej chwili wycofała się z tej sprawy, ale mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Czy wycofanie się jednej ze stron z podpisanej już międzynarodowej umowy byłoby precedensem w skali światowej
dyplomacji?
— Prawny punkt widzenia ma w tej chwili
mniejsze znaczenie. Nie jestem prawnikiem, więc nie odpowiem panu, czy tego
rodzaju przypadki już bywały, czy nie. Natomiast wydźwięk polityczny tego
ruchu byłby fatalny: dla zewnętrznej reputacji Polski, dla tego rządu oraz
dla wewnętrznej sytuacji kraju. Ale powtarzam: mam nadzieję, że do tego nie
dojdzie.
Czy dysponuje Pan danymi, że jednak może
to nastąpić?
— Nic więcej nie mogę na ten temat powiedzieć.
Jak Pan myśli, co o tym wszystkim, co się
stało i wciąż dzieje z konkordatem, sądzi Papież?
— Mamy sygnały, że Papież jest bardzo
rozgoryczony całą tą polityczną grą wokół konkordatu. Najgorsze jest to,
że w Watykanie może powstać wrażenie — a sądzę, że i sam Papież jest skłonny
przyjąć takie wyobrażenie — że z naszej strony toczy się jakaś nieszczera
gra. Byłoby to dla mnie bardzo bolesne. Ostatnie wydarzenia świadczą tylko o tym, że w sprawie konkordatu poglądy są podzielone. Zetknąłem się z taką
interpretacją czy sugestią, że być może cała sprawa naszego podejścia do
konkordatu to jest ukartowana gra, że ja, jako minister spraw zagranicznych,
stwarzam pozory pewnych negocjacji, a potem rozkładam ręce, że oto nie mogę
nic zrobić. Chcę powiedzieć, że nigdy nie pozwoliłbym sobie na tego typu grę,
gdyż przede wszystkim naruszałaby ona moją osobistą godność i reputację.
Jestem w tę sprawę zaangażowany w sposób autentyczny. Wiem, że podobną
postawę zachowują prezydent i premier. Ostatnia zaś uchwała sejmowa jest
wynikiem bardzo silnego podziału poglądów — również w łonie formacji rządzącej — na temat ratyfikacji tej umowy. Pocieszające jest to, że tak jak wszędzie
nastąpiła ewolucja poglądów. Dlatego zależy mi, aby dialog ze Stolicą
Apostolską nie został zerwany również z tamtej strony.
Jaki scenariusz postępowania z konkordatem można sobie teraz wyobrazić? Wspomniał Pan, że niezależnie od
podjętej przez Sejm uchwały zamierza Pan prowadzić dalsze działania. Jakie?
— W tej chwili bardzo wiele zależy od dobrej
woli Stolicy Apostolskiej, bo muszę przyznać, że fakty, jakie niestety miały
miejsce po naszej stronie — publikacja w „Nie", a przede wszystkim decyzja
Sejmu, mogły w Stolicy Apostolskiej spowodować wrażenie, że ten rząd nie
jest do końca poważnym partnerem do rozmów. W związku z tym, może się
okazać, że po prostu nie będzie możliwości prowadzenia dalszych rozmów.
Mam nadzieję, że tak nie będzie; że dialog, który podjęliśmy, będzie
utrzymany. Dlatego byłbym ostrożnym optymistą. Myślę, że przy dobrej woli z obu stron można byłoby myśleć o powrocie do sprawy w Sejmie na jesieni.
Czy podczas wzajemnych kontaktów dotyczących
konkordatu Stolica Apostolska kiedykolwiek wykazała brak dobrej woli?
— Od czasu, gdy ja pełnię funkcję ministra
spraw zagranicznych, nie było takiego momentu; było bardzo dużo gotowości do
rozmowy i zrozumienia dla trudnej sytuacji politycznej, w jakiej się znajdujemy — to znaczy ja osobiście oraz rząd, wobec rozbieżności opinii na ten temat w łonie koalicji.
Pański poprzednik na stanowisku szefa
MSZ — minister Władysław Bartoszewski — powiedział, że jako Polak i minister
spraw zagranicznych jest przekonany, że przeciąganie sprawy ratyfikacji
konkordatu jest dla Polski szkodliwe. Czy Pan podziela ten pogląd?
— Tak. Uważam, że ratyfikacja konkordatu jest
Polsce potrzebna i konieczna z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że umowa ta
została przez rząd podpisana, a wiarygodność kraju na arenie międzynarodowej
mierzy się m.in. tym, na ile jest on w stanie respektować zobowiązania nie
tylko własnego rządu, ale także wszystkich poprzednich. Chodzi o ciągłość
państwowości, którą trzeba szanować. Ja także chciałbym, aby następny rząd — być może o całkiem innej orientacji politycznej — uszanował moje decyzje.
Po drugie, uważam, że konkordat daje wreszcie szansę ustawienia stosunków państwo — Kościół na zasadzie jakiegoś fundamentu prawnego, który nie będzie się
wahał i zmieniał w zależności od sytuacji politycznej; który będzie
pozwalał unikać tych wszystkich konfliktów i napięć, jakie okresowo się
pojawiają na tle rozmaitych spraw: wartości chrześcijańskich w radiu i telewizji, nauczania religii, kwestii aborcji itd. Chciałbym, aby była taka
rama prawna, która wyzwoli stosunki państwo — Kościół z bieżących
utarczek politycznych.
Po trzecie, uważam, że właśnie ta formacja, która obecnie rządzi, powinna w imię pojednania ten konkordat ratyfikować. Jeżeli to ma być lewica
europejska, demokratyczna, to obecna polska lewica — która w końcu jeszcze nie
tak dawno była lewicą trochę inną — powinna dokonać tego gestu pojednania.
Myślę, że jest taka potrzeba i możliwość pojednania między lewicą a Kościołem.
Takie porozumienie krajowi i narodowi wyszłoby tylko na dobre. Z tych powodów
jestem za ratyfikacją konkordatu, choć można mieć rozmaite poglądy na to,
czy mógł on być lepiej negocjowany, lepiej napisany itd. Nie chcę w tej
chwili tego oceniać, bo jest to dywagowanie o przeszłości. Jest taka, a nie
inna sytuacja i w tej sytuacji uważam, że ratyfikacja jest potrzebna.
Tymczasem jednak sprawa ratyfikacji
konkordatu po raz kolejny została odroczona. Na ile utożsamia się Pan z decyzją parlamentu i koalicji, którą Pan reprezentuje jako minister spraw
zagranicznych?
— Sejm jest w swych poczynaniach suwerenny. Nie
jest to tak, że ta decyzja praktycznie przekreśla możliwość ratyfikacji
konkordatu w ciągu najbliższego roku. Mam podstawy sądzić, że gdy pojawią
się jakieś nowe okoliczności, to będzie można wrócić do sprawy i w tym
kierunku zamierzam działać. Gdybym przyjął taką wykładnię jak pan, to
powinienem opuścić ręce i na tym właściwie sprawa by się skończyła.
Czy to znaczy, że rozważa Pan możliwość
podania się do dymisji, gdyby uznał Pan, że nie ma szans na ratyfikację
konkordatu?
— Nie. Nie uważam natomiast, że uchwała
sejmowa wiąże rząd czy też zakazuje mu prowadzić dalszych działań. Będę
je w dalszym ciągu prowadził, a potem, w momencie gdy dojdziemy do jakichś
uzgodnień i jeśli uzyskamy upoważnienie premiera i Rady Ministrów, to wtedy
będę o tym informował Sejm z uprzejmą prośbą o zajęcie się sprawą
jeszcze raz, w świetle nowych okoliczności. Jestem przekonany, że istnieje możliwość
dokonania takiej obustronnej interpretacji zapisów konkordatowych, budzących
największe wątpliwości, która w dużym stopniu może je rozwiać bez
zmieniania treści konkordatu i bez jego renegocjacji.
Powiedział Pan, że decyzja Sejmu nie
zablokowała rządowi możliwości podejmowania inicjatyw ratyfikacyjnych. Ale
czy jest Pan rzeczywiście przekonany, że premier i reszta Rady Ministrów są w ogóle zainteresowani ratyfikacją?
— Tak. Działam z upoważnienia prezydenta i premiera; z upoważnienia tych dwóch osób, które w sposób wyraźny dały do
zrozumienia, że konkordat należy ratyfikować.
Rozumiem, bo gdyby w sprawie konkordatu
nie było jedności stanowisk, to chyba nie mógłby Pan pełnić funkcji szefa
MSZ. Niemniej jednak 24 czerwca był Pan w Watykanie, a kilka dni później Sejm — nie zainteresowany najwyraźniej stanem rozmów ze Stolicą Apostolską — nie
wahał się przed odłożeniem sprawy o cały rok. Z drugiej strony nie było
chyba woli ujawnienia dotychczasowych efektów negocjacji ze Stolicą Apostolską...
— Tak, ponieważ jesteśmy w toku rozmów. Ja
także nie byłem przygotowany, żeby cokolwiek ujawniać. Chcemy być poważny
wobec naszego partnera. Dlatego tak ogromną szkodę uczyniło opublikowanie
listu Stolicy Apostolskiej w tygodniku „Nie". Wcale nie dlatego, że
cokolwiek chcemy przed kimkolwiek ukrywać, ale dlatego, że w toku prowadzonych
negocjacji po prostu nie ujawnia się wyrywkowo dokumentów. Moim zdaniem świadczy
to o zupełnym braku odpowiedzialności politycznej, choć różni ludzie różnie
na to patrzą. Jeśli ktoś jest totalnie przeciwny konkordatowi, to posługuje
się tego typu metodami.
Jak czuł się Pan po tym, gdy pismo
„Nie" ujawniło w trakcie międzynarodowych negocjacji list od partnera
cieszącego się w świecie tak ogromnym autorytetem?
— Przyjąłem to z ubolewaniem, cóż mogłem
zrobić. Byłem zaskoczony, że mogło dojść do tego rodzaju przecieku. Chcę
tylko powiedzieć, że to nie MSZ wypuścił ten dokument. Jestem tego pewien,
bo przeprowadziliśmy szczegółowe dochodzenie w tej sprawie.
W takim razie, jakie jest źródło
przecieku? Przecież tu chodzi nie tylko o tę jedną kwestię, ale o całą
polską rację stanu. Skoro był możliwy ten przeciek, to może w posiadaniu
ludzi bez żadnych skrupułów znajdują się i inne materiały, np. ważne dla
naszej obronności?
— Mogę się tylko domyślać, kto to zrobił,
ale domysłami nie będę się dzielił. Niestety, w naszej rzeczywistości
politycznej rozmaite tajne dokumenty przedostają się do prasy i to zjawisko
musi oczywiście niepokoić.
Ale nie wszystkich. Szef Urzędu Rady
Ministrów Leszek Miller powiedział w jednym z wywiadów [chodzi o wywiad
udzielony naszej „Gazecie", nr 156 0 red.], że w fakcie ujawnienia listu
Stolicy Apostolskiej nie widzi nic zdrożnego, bowiem dokument nie miał
klauzuli tajności. Najwyraźniej też nie przeszkadzało mu, że list ujawniło
pismo Jerzego Urbana. Jak ocenia Pan reakcję Leszka Millera?
— List nie miał klauzuli tajności, ale
korespondencja dyplomatyczna, nawet jeżeli nie podlega takiej klauzuli, to
podlega klauzuli pewnej poufności, choćby dlatego, że jest to korespondencja
między dwiema stronami i jest to ich własność. List zawierał propozycję ze
strony watykańskiej, którą skrytykowano, tak jakby była to próba wywarcia
na nas nacisku czy dyktatu, a po drugie, jakbyśmy to już zaakceptowali. To
jest nie do przyjęcia.
Ale dla szefa URM-u i owszem.
— Proszę zapytać pana Millera. Ja uważam, że
jest to nie do przyjęcia. To znaczy jest nie do przyjęcia w świetle dobrych
obyczajów, bo oczywiście z punktu widzenia formalnoprawnego, jak widać, nie
możemy tu nikogo zaskarżyć. Elementarne dobre obyczaje nakazywałyby jednak
dyskrecję w tej sprawie.
Jak ocenia Pan postępowanie obecnego
Sejmu wobec Watykanu na tle przyjętych na świecie standardów dotyczących
ratyfikowania zawartych umów?
— Pan znowu chce, żebym oceniał ten
parlament. Mogę powiedzieć tyle: szkoda, że Sejm nie dał rządowi czasu, by
przynajmniej dokończyć tę rundę rozmów, poinformować parlament o ich
wynikach i dopiero wtedy podjąć decyzję, kiedy ratyfikować konkordat — przed
uchwaleniem nowej konstytucji, po uchwaleniu czy też zaraz. Taka byłaby
logiczna sekwencja poczynań i szkoda, że się tak nie stało.
Czy nie uważa Pan, że znacząca większość
Polaków może czuć się upokorzona sposobem traktowania partnera o takim międzynarodowym
autorytecie?
— Zależy, co ma pan na myśli mówiąc o „traktowaniu". Jeśli chodzi o opublikowanie listu w „Nie", to każdy ma
prawo do indywidualnych odczuć; ja także czułem się bardzo nieswojo.
Natomiast jeśli ma pan na myśli moje rozmowy prowadzone ze Stolicą Apostolską,
to oczywiście nie ma w tym nic zdrożnego, bo przecież prowadzę rozmowy tylko
wtedy, kiedy partner godzi się rozmawiać.
Mówiąc o takim, a nie innym traktowaniu
Stolicy Apostolskiej myślę o doskonale wszystkim znanym zwlekaniu przez układ
rządowo-parlamentarny z podjęciem ostatecznej debaty ratyfikacyjnej. To już
nawet „Polityka" napisała po ostatniej decyzji Sejmu: „Zobaczyliśmy po
raz kolejny znajomy spektakl: jak zająć się dokumentem tak, aby się nim
dalej nie zajmować".
— Właściwie należałoby o to zapytać tę
parlamentarną większość, która przegłosowała stanowisko, o którym mówimy.
Obecny prezydent wykonał przynajmniej
werbalny zwrot w stosunku do konkordatu i ze zdeklarowanego przeciwnika
konkordatu przeistoczył się obecnie w zwolennika ratyfikowania umowy.
— Prezydent od początku urzędowania zachowuje
się w tej sprawie dość konsekwentnie.
Ale przed objęciem tego urzędu
wypowiadał się przeciwko ratyfikacji konkordatu.
— Nie mówił, że jest przeciwko. Stał na
stanowisku takim, jak całe SLD, to znaczy, że do ratyfikacji dojść może po
uchwaleniu konstytucji. Ale proszę zwrócić uwagę na dwa fakty. Po pierwsze,
Komisja Nadzwyczajna stwierdziła zgodność konkordatu z konstytucją; po
drugie, okazało się, że konstytucji się nie przyjmie w ciągu najbliższych
miesięcy, co właściwie w pewnym sensie uzasadnia zmianę stanowiska
prezydenta. Jest to pewna ewolucja stanowiska prezydenta wywołana wspomnianymi
okolicznościami zewnętrznymi, ale poza tym może także nieco odmienną
perspektywą, w momencie gdy objął najwyższy urząd w państwie.
Gwoli ścisłości: w maju 1995 r.
Aleksander Kwaśniewski uznał podpisanie konkordatu za największy błąd rządu
Hanny Suchockiej, zaś swoim potencjalnym wyborcom wprost mówił o tym, że SLD
celowo odwleka ratyfikację umowy… W styczniu 1995 r. Komisja Nadzwyczajna
Zgromadzenia Narodowego orzekła, że konkordat jest zgodny z obowiązującym
ustawodawstwem. Ten fakt oraz wiele debat i wyjaśnień w kwestii konkordatu nie
wpłynęło jednak na postawę SLD, który konsekwentnie blokuje ratyfikację.
Czy Pańskim zdaniem obecnie wynika to z przekonania postkomunistów, że w ten
sposób ugruntują swoją pozycję wobec elektoratu w najbliższych wyborach?
— W tej kwestii mogę wypowiedzieć się
jedynie prywatnie. Sądzę, że nie jest to gra przedwyborcza, lecz kontynuacja
pewnej linii politycznej przyjętej na początku lat 90., kiedy SLD miał może
więcej powodów do tego, żeby występować przeciwko rosnącym wpływom Kościoła.
Myślę, że sytuacja ta w ciągu ostatnich dwóch lat wyraźnie się zmieniła. O ile na początku lat 90. rzeczywiście można było dostrzegać pewne
niepotrzebne próby angażowania się Kościoła w działania o charakterze
politycznym, o tyle później Kościół przyjmował postawę coraz bardziej
zdystansowaną wobec bieżących wydarzeń politycznych. Sojuszowi Lewicy
Demokratycznej zabrakło zaś dostosowania się do tego przywrócenia równowagi i SLD ciągle jest niejako więźniem swoich haseł sprzed paru lat. Moim
zdaniem Sojusz nie do końca prawidłowo odczytuje też oczekiwania społeczne w tej sprawie. Część społeczeństwa jest za ratyfikacją konkordatu bez żadnych
warunków, zaś duża część rozumie potrzebę ratyfikacji tej umowy przy wyjaśnieniu
pewnych kwestii (co właśnie staram się robić).
Jak właściwie sytuuje się Pan w gronie
Rady Ministrów, jeśli chodzi o podejście do konkordatu? Jak według Pana układają
się proporcje głosów za i przeciw?
— Jak pan sobie przypomina, to rząd — był to
jeszcze gabinet Waldemara Pawlaka — wystąpił do Sejmu z wnioskiem o ratyfikację
konkordatu. Od tej pory oficjalne stanowisko rządu nie uległo zmianie. Jeśli
pyta pan, jak kształtuje się to obecnie, kiedy wznowiono rozmowy i starania o znalezienie kompromisu, to mogę powiedzieć, że Rada Ministrów jest zbliżonego
zdania do tego, które ja reprezentuję. Nie mieliśmy żadnej formalnej
dyskusji na ten temat, ale stanowisko rządu od chwili zgłoszenia tej sprawy do
Sejmu pozostaje niezmienne, to znaczy opowiadające się za ratyfikacją
konkordatu. Myślę, że Rada Ministrów akceptuje moje działania zmierzające w kierunku poszukiwania takiej interpretacji zapisów konkordatowych, które by
wyjaśniły wątpliwości tych ludzi, którzy zasadniczo są skłonni akceptować
konkordat, ale mają wątpliwości co do pewnych jego zapisów. Prawdopodobnie
jednak nie zgodzimy się z ludźmi, którzy nie chcą konkordatu w ogóle, ale
ci, mam nadzieję, będą stanowili mniejszość.
[ 10 ]
1 2
Footnotes: [ 1 ] "Niedziela",
3 września 1995, nr 36; tekst publikowany również w: „Konkordat Polski 1993. Wybór materiałów
źródłowych z lat 1993-1996". Wybór tekstów: Czesław Janik, Uniwersytet
Warszawski, Instytut Nauk Politycznych, Warszawa 1997. [ 2 ] "Rzeczpospolita",
22 września 1995, nr 220; tekst publikowany również w: „Konkordat Polski 1993. Wybór materiałów
źródłowych z lat 1993-1996". Wybór tekstów: Czesław Janik, Uniwersytet
Warszawski, Instytut Nauk Politycznych, Warszawa 1997. [ 3 ] "Trybuna",
23-24 września 1995, nr 222; tekst publikowany również w: „Konkordat Polski 1993. Wybór materiałów
źródłowych z lat 1993-1996". Wybór tekstów: Czesław Janik, Uniwersytet
Warszawski, Instytut Nauk Politycznych, Warszawa 1997. [ 4 ] "Wprost",
24 września 1995, nr 39; tekst publikowany również w: „Konkordat Polski 1993. Wybór materiałów
źródłowych z lat 1993-1996". Wybór tekstów: Czesław Janik, Uniwersytet
Warszawski, Instytut Nauk Politycznych, Warszawa 1997. [ 5 ] "Polityka",
30 września 1995, nr 39; tekst publikowany również w: „Konkordat Polski 1993. Wybór materiałów
źródłowych z lat 1993-1996". Wybór tekstów: Czesław Janik, Uniwersytet
Warszawski, Instytut Nauk Politycznych, Warszawa 1997. [ 6 ] "Słowo",
6-8 października 1995, nr 194; tekst publikowany również w: „Konkordat Polski
1993. Wybór materiałów źródłowych z lat 1993-1996". Wybór tekstów:
Czesław Janik, Uniwersytet Warszawski, Instytut Nauk Politycznych, Warszawa
1997. [ 7 ] "Trybuna",
28-29 października 1995, nr 252; tekst publikowany również w: „Konkordat Polski
1993. Wybór materiałów źródłowych z lat 1993-1996". Wybór tekstów:
Czesław Janik, Uniwersytet Warszawski, Instytut Nauk Politycznych, Warszawa
1997. [ 8 ] "Słowo",
30 stycznia 1996, nr 21; tekst publikowany również w: „Konkordat Polski 1993. Wybór materiałów
źródłowych z lat 1993-1996". Wybór tekstów: Czesław Janik, Uniwersytet
Warszawski, Instytut Nauk Politycznych, Warszawa 1997. [ 9 ] "Gazeta
Wyborcza", 17 maja 1996, nr 114; tekst publikowany również w: „Konkordat Polski
1993. Wybór materiałów źródłowych z lat 1993-1996". Wybór tekstów:
Czesław Janik, Uniwersytet Warszawski, Instytut Nauk Politycznych, Warszawa
1997. [ 10 ] "Biuletyn KAI", 23 lipca 1996, nr 30; tekst publikowany również w: „Konkordat Polski 1993. Wybór materiałów
źródłowych z lat 1993-1996". Wybór tekstów: Czesław Janik, Uniwersytet
Warszawski, Instytut Nauk Politycznych, Warszawa 1997. « (Published: 17-11-2003 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2999 |
|