|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
» Church law » » » »
Konkordat polski z 1993 r. - Altera Pars [1] Author of this text: Ryszard Mariusz Małajny
(28
Lipca 1994 r., Warszawa)
I. Uwagi wstępne
1. Dwie opcje. Konkordat zawarty 28 VII
1993 r. pomiędzy Polską a Watykanem okazał się być dokumentem mocno
kontrowersyjnym zarówno z prawnego, jak i politycznego punktu widzenia. Nic więc
dziwnego, że stał się przedmiotem licznych sporów nie tylko w nauce, lecz
także w parlamencie i środkach masowego przekazu. Charakterystyczne, iż nawet w polemikach naukowych nie brak ocen dyktowanych emocjami (Tak np. w obszernym i instruktywnym artykule J. Krukowski sugeruje, że przeciwnikami ratyfikacji
konkordatu mogą być zwolennicy zasady rozdziału kościoła od państwa w wersji komunistycznej. Jednocześnie zarzuca nestorom polskiego prawa
wyznaniowego — M. Pietrzakowi i J. Wisłockiemu — zaprezentowanie „arbitralnej
wykładni konkordatu" jako „odbiegającej daleko od właściwego sensu, jaki
chciały mu nadać zawierające go strony". Jak na ironię, Autor deklaruje
przy tym, iż przedmiotem jego opracowania pozostaje naukowe wyjaśnienie głównych
wątków problemowych dotyczących tej umowy międzynarodowej "sine ira et studio" — J. Krukowski, Konkordat między Stolicą Apostolską a Rzecząpospolitą Polską
podpisany 28 lipca 1993 roku [zagadnienia prawnoustrojowe], „Przegląd
Sejmowy" 1994, nr 2, s. 69, 70. Co się tyczy pierwszego zarzutu, to vide p.
V. 1. Natomiast w odniesieniu do zarzutu drugiego należy wskazać, że spośród
różnych rodzajów interpretacji aktów prawnych pierwszeństwo ma egzegeza
gramatyczna, tj. zajmująca się brzemieniem interpretowanego przepisu. Obaj
krytykowani autorzy takiej właśnie wykładni dokonali, a ponieważ uczynili to w sposób rzetelny i profesjonalny, więc siłą rzeczy znaleźli w tekście
konkordatu wiele słabych punktów. Natomiast preferowana przez ich krytyka
egzegeza historyczna ma charakter pomocniczy. W miarę upływu lat od wejścia w życie danego aktu normatywnego coraz mniejsze znaczenie mają dociekania, o co
jego autorom chodziło albo co też mieli oni na myśli, konstruując określony
przepis. Czy wysunięcie takiej obiekcji nie dowodzi czasami sporej stronniczości?).
Głównym tego powodem są różnice stanowisk w kwestii optymalnego modelu
stosunku państwa do kościoła, a co za tym idzie, w kwestii wizji państwa -
świeckiego bądź wyznaniowego. Zwolennicy tego pierwszego są zatem nastawieni
do konkordatu krytycznie, natomiast adherenci tego drugiego nieomal
entuzjastycznie. Z naukowego punktu widzenia można bronić obu opcji, jednakże
prymat należy przyznać tej, która lepiej służy wolności sumienia i wyznania jednostki. Już u schyłku XVIII w. dla światłych umysłów było
rzeczą jasną, że alternatywa ta ma charakter pozorny — w państwie
konfesyjnym nie ma autentycznej wolności religijnej, gdyż być jej tam po
prostu nie może. Na placu boju pozostaje więc jedynie państwo laickie.
Niemniej zważywszy, iż nazwa ta nie posiada jednakowego zakresu ani też treści,
trzeba ją doprecyzować wskazując, że fundamentem państwa świeckiego
pozostaje instytucja rozdziału kościoła od państwa. Separatio
ecclesiae et status wszakże też może być rozmaicie interpretowana i w
konsekwencji może przybierać różne formy: przyjazną, neutralną lub
nieprzyjazną. W moim przekonaniu tylko dwie pierwsze wersje zasady rozdziału
można ocenić pozytywnie. Jednakże dla pełnej jasności pragnę poniżej
przedstawić model idealny tej instytucji, jako że to głównie przez jego
pryzmat będę oceniać konkordatowe postanowienia.
2. Model idealny. Reguła rozdziału kościoła od państwa jest wysoce abstrakcyjna, a szanse na obniżenie stopnia tej abstrakcyjności są raczej nikłe. To właśnie w próbach nadmiernej konkretyzacji tej zasady skłonny jestem upatrywać najważniejszej
przyczyny różnic stanowisk dotyczących teoretycznego wzorca rozdziału. Mimo
to jestem przekonany, iż wykoncypowanie idealnego modelu tej instytucji, składającego
się z kilku uniwersalnych (transustrojowych) cech determinujących jej sedno,
jest w pełni realne pod warunkiem, że będą one mieć rzeczywiście
podstawowe znaczenie.
Konstruowanie takiego wzorca wypada rozpocząć od wyróżnienia jego
kardynalnej — jakkolwiek oczywistej — cechy. Mianowicie wszelkie rozważania w tej kwestii muszą być oparte na założeniu, iż pomiędzy aparatem kościelnym a państwowym powinna istnieć organizacyjna i funkcjonalna odrębność. Bez
akceptacji tego założenia dalsze wywody na ten temat byłyby bezcelowe.
Niemniej wymienienie tej cechy niczego jeszcze nie mówi o celu ustanowienia
owej odrębności. Z punktu widzenia interesu społecznego oraz ideałów
humanizmu cel taki może być tylko jeden — zagwarantowanie autentycznej równości
jednostki oraz jej wolności sumienia i wyznania. Zadaniem państwa jest bowiem
zapewnienie obywatelowi możliwie najszerszych możliwości samorealizacji. Na
dobrą sprawę obie te cechy wyczerpują istotę instytucji rozdziału. Jednak
poprzestanie wyłącznie na nich uczyniłoby nasz model nazbyt lakonicznym.
Rzecz również w tym, że wolność religijną można różnie interpretować, a zwłaszcza jej zakres przedmiotowy, ponieważ państwo może generalnie
popierać religię jako formę świadomości społecznej albo ateizm. Nasuwa się
więc logiczny postulat, aby z uwagi na tę pierwszą państwo przybrało
charakter laicki natomiast przez wzgląd na ten drugi stało się neutralne światopoglądowo.
Winno ono zatem prowadzić politykę neutralności wobec wierzących i niewierzących;
różnych związków wyznaniowych; wspomnianych związków i organizacji
ateistycznych; religii i ateizmu. Pozostaje jeszcze ustalenie optymalnego
wariantu uregulowania sytuacji prawnej związków konfesyjnych. Sądzę, iż
najwłaściwszym rozwiązaniem w tym względzie byłoby objęcie ich powszechnym
prawem o stowarzyszeniach i traktowanie mniej więcej tak, jak inne
stowarzyszenia. Nic wszakże nie stoi na przeszkodzie, by unormować ich status w drodze odrębnej reglamentacji prawnej (Takie stanowisko koresponduje z poglądem,
iż z konstytucyjnego punktu widzenia związki konfesyjne różnią się od
innych typów stowarzyszeń — vide D. Laycock, Toward a General Theory of the Religion Clauses: The Case of Church Labor Relations and
the Right to Church Autonomy, „Columbia Law Review" 1981, vol. 81, N°
7, s. 1398 i n.; P. G. Kauper, Church
Autonomy and the First Amendment: The Presbyterian Church , „The Supreme
Court Review" 1969, s. 371, 375. Innego zdania jest R. Sobański, który uważa,
że jeśli państwo przewidzi specjalne ramy prawne dla życia religijnego, to
weszłoby w sferę, w której jako neutralne światopoglądowo jest
niekompetentne, a więc przestałoby być neutralne — idem, Sens
polskiego konkordatu, „Państwo i Prawo" 1994, nr 7-8, s. 4. Otóż nie
byłbym tu taki kategoryczny. Wszystko zależy bowiem od głębokości
regulacji. Jeśli stosowna ustawa normuje takie materie, jak osobowość prawna
jednostek kościelnych, budownictwo sakralne, kwestie majątkowe kościelnych osób
prawnych, nauczanie religii w szkołach publicznych itp., to nie widzę tu groźby
utraty owej neutralności. Groźba taka byłaby realna, gdyby państwo
reglamentowało np. wewnętrzne formy kultu bądź też kwestie doktrynalne kościoła) — albowiem skoro uchwalane są ustawy o partiach politycznych i związkach
zawodowych, to dlaczego nie miałyby być o związkach wyznaniowych — jakkolwiek
poprzedni wariant uważam za bardziej odpowiedni. Rekapitulując, teoretyczny
wzorzec instytucji rozdziału kościoła od państwa powinien się składać z następujących sub-reguł czy kanonów:
A. Organizacyjna i funkcjonalna odrębność aparatu państwowego i kościelnego.
B. Realizacja zasady wolności sumienia i wyznania.
C. Laicki charakter państwa wynikający z prowadzenia przezeń polityki
neutralności w kwestii konfesyjnej.
D. Traktowanie przez państwo związków wyznaniowych właściwie w taki sam
sposób jak stowarzyszeń.
Dalej idąca konkretyzacja instytucji rozdziału poprzez wyszczególnianie
innych jej cech mijałoby się z celem, jako że wchodziłyby one w zakres kanonów
już wymienionych. To oczywiście nie znaczy, że te zasadnicze kanony nie
wymagają rozwinięcia. Dotyczy to szczególnie reguły neutralności
konfesyjnej państwa jako charakteryzującej się wysokim stopniem abstrakcji.
Tworzą ją — moim zdaniem — w sumie poniższe sub-reguły. Po pierwsze, państwo
nie może udzielać pomocy materialnej organizacjom światopoglądowym (tzn. związkom
wyznaniowym i stowarzyszeniom ateistycznym), tym bardziej że wydatkuje pieniądze
podatnika. Nie powinno też opodatkowywać ich własności natury kultowej lub
bezpośrednio z nią związanej. Z ekonomicznej perspektywy oraz przez wzgląd
na interes społeczny opodatkowywanie organizacji nie obliczonych na zysk byłoby
niesłuszne. Zważywszy, że różnorodność organizacji społecznych stanowi
wykładnik poziomu życia kulturalnego społeczeństwa — co z kolei determinuje
jego dalszy postęp cywilizacyjny — popieranie tych organizacji leży w obiektywnym interesie państwa. Po wtóre, państwo powinno wystrzegać się używania
symboliki, retoryki i emblematów o charakterze religijnym, jak również
prowadzenia indoktrynacji tak teistycznej, jak ateistycznej. W związku z tym
nauczanie religii w szkołach publicznych może być przez państwo co najwyżej
dopuszczone, ale nie organizowane i finansowane. Po trzecie, państwo nie może
wydawać aktów normatywnych wypływających z inspiracji religijnej lub
ateistycznej itd. (M. Pietrzak, Stosunki
między państwem i Kościołem w świetle ustaw wyznaniowych z 17 maja 1989 r.,
„Państwo i Prawo" 1991, nr 1, s. 6-8). Niezależnie od tego trzeba podkreślić,
iż wyżej wymienione modelowe cechy instytucji rozdziału powinny zostać
zharmonizowane ze społeczno-politycznymi uwarunkowaniami każdego kraju.
Ponadto nie należy ich też interpretować w sposób rygorystyczny w stosunku
do interesu społecznego, tylko elastyczny. Każda taka sub-reguła nie może
bowiem istnieć bez wyjątków, a poza tym w przeciwnym razie zbudowanie
racjonalnej instytucji separationis
ecclesiae et status nie byłoby możliwe. Gwoli ilustracji, co się tyczy
organizacyjnej i funkcjonalnej odrębności aparatu państwowego i kościelnego
(kanon A), to utworzenie państwowej administracji konfesyjnej zajmującej się
nadzorowaniem działalności organizacji wyznaniowych, nie jest z tym kanonem
sprzeczne. To samo można powiedzieć o instytucji kapelanów, która jako wspólny
organ kościelno-państwowy na pozór pozostaje od niego odstępstwem. Tymczasem
kapelani są nieodzowni do zabezpieczenia wolności wyznania żołnierzy i więźniów.
Analogicznie, nawiązując do zasady wolności sumienia i wyznania (kanon B)
wypada nadmienić, że nie zawsze powinna być ona traktowana jako wartość
absolutna. Albowiem trzeba wówczas byłoby tolerować takie praktyki, jak
odmawianie przez żołnierzy udziału w konkretnej wojnie (nie zaś w wojnie w ogóle), narkotyzowanie się, poligamia, odmowa leczenia chorych, a nawet płacenia
podatków — uzasadniane pobudkami religijnymi. Stąd np. zjawisko religijnego
pacyfizmu należy respektować w rozsądnych granicach, lecz selektywny pacyfizm
religijny nie może być żadną miarą aprobowany. Natomiast w odniesieniu do
reguły neutralności konfesyjnej państwa (kanon C) — a konkretnie do wynikającego z niej zakazu subsydiowania przez państwo związków konfesyjnych — wypada
skonstatować, iż także i on nie może być bezwzględnie egzekwowany. Mogą
bowiem powstać sytuacje, kiedy odmówienie im wsparcia materialnego godziłoby w wolność wyznania obywateli, ich równość albo inne wartości społeczne.
Dlatego dotuje się np. konserwację zabytków sakralnych czy udziela różnych
świadczeń socjalnych uczniom szkół wyznaniowych. Najściślej powinien być
przestrzegany kanon dotyczący laickiego charakteru państwa, jakkolwiek i w tym
przypadku mogą się pojawić uzasadnione wyjątki. Tytułem przykładu, władze
państwowe mogą okazjonalnie wyrażać uznanie związkowi konfesyjnemu, który
położył wybitne zasługi dla racji stanu danego kraju. Z kolei jeśli idzie o uregulowanie sytuacji prawnej związków konfesyjnych (kanon D), to — jak już
wzmiankowano — niekoniecznie musi to być prawo o stowarzyszeniach.
Pozostaje nam jeszcze rozstrzygnięcie
dylematu, czy o instytucji rozdziału kościoła od państwa można mówić w kraju, który urzeczywistnia: a) wszystkie cechy idealnego modelu tej
instytucji; b) jedynie niektóre z nich; c) tylko pierwszą, a zarazem najważniejszą.
Jestem zdania, że realizacja fundamentalnej cechy o organizacyjnej i funkcjonalnej odrębności aparatu państwowego i kościelnego jest tu
wystarczająca, gdyż odgrywa ona decydującą rolę. Istnieje bowiem poważna różnica
jakościowa pomiędzy dwoma krajami, z których pierwszy urzeczywistnia wyłącznie
tę cechę, drugi zaś żadnej. W dodatku bez realizacji tego kanonu wszystkie
pozostałe zawarte w tym modelu nie tylko że tracą sens, lecz stają się
bezprzedmiotowe. Naturalnie, ideałem jest pełne zastosowanie wszystkich kanonów,
ale jak wiadomo o ideały łatwo w teorii, lecz trudno w praktyce. Stąd właśnie
biorą się tak ewidentne różnice pomiędzy krajami, które instytucję
rozdziału wprowadziły w życie. Dla zobrazowania USA, Francja, Polska czy ChRL
realizują odmiennie kanony B, C i D skonstruowanego przez nas wzorca, mimo to
trudno byłoby twierdzić, iż jedynie niektóre z tych krajów ustanowiły regułę
rozdziału kościoła od państwa również w praktyce, albo że tylko w niektórych
spośród nich istnieje „prawdziwy" rozdział tych podmiotów. Nota
bene, generalna różnica jeśli idzie o tę instytucję w państwach
demokratycznych i tzw. socjalistycznych sprowadzała się do tego, iż te
pierwsze kładły większy nacisk na organizacyjną i funkcjonalną odrębność
aparatu państwowego i kościelnego, te drugie zaś na laicki — ściślej,
ateistyczny — charakter państwa.
Jeśli teraz spojrzeć na zajmujący nas konkordat przez pryzmat przedstawionego
wyżej modelu idealnego instytucji rozdziału, to okaże się, że pod adresem
tego aktu można wysunąć szereg obiekcji prawnych oraz politycznych.
II. Obiekcje prawne natury
partykularnej
1. Nauka religii w szkołach publicznych.
„Uznając prawo rodziców do religijnego wychowania dzieci oraz zasadę
tolerancji Państwo gwarantuje, że szkoły publiczne podstawowe i ponadpodstawowe oraz przedszkola, organizują zgodnie z wolą zainteresowanych
naukę religii w ramach planu zajęć szkolnych i przedszkolnych" (art. 12. 1
konkordatu). Problem nauki religii w szkołach publicznych jest nader złożony. W większości współczesnych państw demokratycznych nauka ta jest tam
prowadzona. Natomiast spośród tych, w których nie jest, na czoło wysuwają
się Stany Zjednoczone. Sąd Najwyższy tego kraju w orzeczeniu Illinois ex
rel.
McCollum v. Board of Education (333 U.S. 203) z 1948 r. uznał bowiem tę
praktykę za sprzeczną z konstytucyjną zasadą rozdziału kościoła od państwa.
Wydając ów werdykt, kierował się następującymi przesłankami. Po pierwsze,
nauczanie religii na terenie szkoły oznacza wykorzystywanie własności
publicznej pochodzącej z podatków do krzewienia nauk i wzorców ideowych
poszczególnych wyznań (sectarian beliefs).
Po drugie, wymaga zbyt bliskiej współpracy pomiędzy oświatowymi władzami
publicznymi a kościelnymi. Po trzecie, jest równoznaczne z wywieraniem
nieformalnej presji na uczniów przebywających w obrębie szkoły, by brali w tej nauce udział. Po czwarte, prowadzi do dyskryminacji części uczniów i poczucia ich odseparowania od reszty społeczeństwa — jako że uczniowie nie
wszystkich wyznań mają naukę religii w szkołach — podczas gdy szkoła
powinna wychować uczniów w duchu wspólnoty. Tymczasem „to już nie jest
rozdział kościoła od państwa. Zasada ta wymaga niemieszania funkcji państwa z funkcjami związków wyznaniowych, a nie tylko równego ich traktowania" (Vide
R. M. Małajny, "Mur separacji" — państwo a kościół w Stanach Zjednoczonych Ameryki, Katowice 1992, s. 245, 246).
Na marginesie, Sąd Najwyższy USA uznał jeszcze za sprzeczne z Konstytucją
takie praktyki religijne w szkołach publicznych, jak odmawianie modlitwy (Engel
v. Vitale [370 U.S. 421 (1962)]), odczytywanie Biblii (School District of
Abington Township v. Schempp oraz Murray v. Curlett [374 U.S. 203 (1963)]),
wywieszanie w klasach plakatów z tekstem Dekalogu
oraz tzw. chwilę na medytacje religijne przez lekcjami (Wallace v. Jaffree [472
U.S. 38 (1985)]). Podtrzymał natomiast zwyczaj zwalniania uczniów na
pozaszkolną naukę religii (Zorach v. Clauson [343 U.S. 306 (1952)]) oraz
opowiedział się za umożliwianiem studentom wspólnych modłów i dyskusji na
tematy religijne na terenie kampusów uniwersyteckich (Widmar v. Vincent [454
U.S. 263 (1981)]).
Argumenty sędziów w pełni trafiają do przekonania, niemniej nie wyczerpują
jeszcze istoty zagadnienia. Otóż religia nie jest nauką. Jej tezy — w przeciwieństwie do twierdzeń głoszonych uczniom na lekcjach z innych
przedmiotów — nie podlegają naukowej weryfikacji. Państwo nie może więc brać
odpowiedzialności za opinie, które być może są prawdziwe, a być może nie.
Nauką jest co najwyżej religioznawstwo. Dlatego państwo, które organizuje naukę religii w szkołach publicznych, traci neutralne
oblicze światopoglądowe, ergo
przestaje być oddzielone od kościoła. Deklaruje się bowiem jednoznacznie po
stronie religii jako zjawiska społecznego, miast zachować postawę indyferentną. W jeszcze większym stopniu dotyczy to państwa, które tę naukę opłaca — z konieczności z pieniędzy podatników. W rezultacie w Polsce ateista, agnostyk,
świadek Jehowy czy mahometanin płacą za propagowanie dogmatów religii
katolickiej. Już w wiekopomnej Ustawie o wprowadzeniu wolności religijnej Virginii z 1786 r. autorstwa Thomasa
Jeffersona stwierdzono m.in.: „Rozumiemy doskonale, że zmuszanie człowieka
do składania opłat na rzecz rozpowszechniania przekonań religijnych, których
on nie podziela, to rzecz grzeszna i godna tyrana…" (Vide Thomas
Jefferson on Democracy, Ed. S. K. Padover, New York 1958, s. 276, 277).
Ex adverso, za nauczaniem religii w szkołach publicznych przemawiają argumenty może o mniejszym ciężarze
gatunkowym, ale z pewnością warte wzięcia pod uwagę. Po pierwsze, religia
jako forma świadomości społecznej cechuje się dużym stopniem użyteczności.
Wywiera bowiem ważki wpływ na kształtowanie postawy etycznej uczniów, co
racjonalnemu państwu nie może być obojętne. Po drugie — co się ściśle z poprzednim wiąże — wyeliminowanie wartości religijnych ze szkolnictwa
publicznego jest sprawą kontrowersyjną. Trzeba przecież wziąć pod uwagę,
że na lata szkolne przypada większa część życia każdego dziecka, wobec
czego edukacja jest w znacznej mierze odpowiedzialna za jego wychowanie. Usunięcie
elementów religii z programu szkolnego samo w sobie stanowi formę
indoktrynacji światopoglądowej. Jej przesłanie jest takie, iż religia nie
jest potrzebna do intelektualnego i moralnego kształtowania osobowości. W konsekwencji jest to wręcz przejaw wrogości wobec tego zjawiska społecznego,
pozostający w sprzeczności z zasadą wolności sumienia i wyznania (A. W. Hull,
A Moment of Silence: A Permissible
Accomodation Protecting the Capacity to Form Religious Belief, „Indiana
Law Journal 1986, vol. 61, N° 3, s. 431-433). Po trzecie, "szkoły publiczne
służą realizacji równych szans edukacyjnych. Jeśli wśród obywateli są
tacy, którzy widzą nauczanie religii wśród procesów edukacyjnych, jest
zadaniem instytucji edukacyjnych podjąć się tego zadania tak samo jak
wychowania artystycznego, fizycznego itd. Szkoły muszą uwzględnić stanowisko
zarówno tych, którzy w edukacji nie widzą miejsca dla religii, jak też tych,
którzy jej miejsce doceniają" (R. Sobański, Konkordat z r. 1993 a konstytucja RP (ekspertyza dla Komisji
Nadzwyczajnej do rozpatrzenia projektu ustawy o ratyfikacji Konkordatu między
Stolicą Apostolską a Rzecząpospolitą Polską), s. 4. Teza ta winna
jednak ulec doprecyzowaniu. W przeciwnym wypadku rodzice-buddyści mogliby
bowiem zażądać wprowadzenia do szkół „medytacji transcendentalnej", a ufolodzy przedmiotu „nauka o cywilizacjach pozaziemskich", państwo zaś
musiałoby im zadośćuczynić. Nawiasem mówiąc, w publicystyce katolickiej często
przedstawia się problem nauczania religii w sposób demagogiczny, a mianowicie
jak gdyby szkoła publiczna była jedynym miejscem, w którym dziecko może się
tej religii uczyć). Można do tego jeszcze dorzucić argument czwarty, a mianowicie względy bezpieczeństwa, ponieważ uczniowie udający się ze szkół
na naukę religii do punktów katechetycznych narażeni są na różne wypadki
losowe.
Istotnie, eliminacja treści religijnych z programu nauczania rzeczywiście
stanowi pewną formę indoktrynacji. Rzecz cała polega więc na tym, by
uczniowie szkół publicznych mieli możliwość przyjęcia nie tylko światopoglądu
areligijnego, lecz również religijnego. Można zatem przyjąć rozwiązania
kompromisowe, jakkolwiek pozaszkolną naukę religii uważam za wariant
optymalny. Rozwiązanie pierwsze polegałoby na wprowadzeniu nauczania o religii, czyli religioznawstwa. Czym innym bowiem jest
zaszczepianie uczniom dogmatów konkretnej wiary, a czym innym przekazywanie
obiektywnej wiedzy o religii jako formie świadomości społecznej. Wariant ten
odznaczałby się też tą zaletą, że sprzyjałby kształtowaniu wśród uczniów
postaw tolerancji, o które trudniej wśród młodzieży instruowanej w duchu
„jedynie prawdziwej" wiary. Wpływałby również korzystnie na rozszerzanie
horyzontów myślowych w tej dziedzinie — zwłaszcza uczniów szkół średnich — gdyż każdy z nich mógłby wybrać sobie tę religię, którą uznałby za
najbardziej odpowiadającą jego przekonaniom. Z kolei rozwiązanie drugie
sprowadzałoby się do umożliwienia przez szkołę publiczną nauki religii na
swym terenie, z tym że prowadzoną przez związki wyznaniowe na ich własną
odpowiedzialność i rachunek oraz przy zachowaniu zasady pełnej dobrowolności
uczestnictwa.
Faktem jest, iż konkordat — abstrahując od rozszerzenia nauki religii także
na przedszkola — jedynie potwierdza istniejącą już praktykę w tej materii (Vide
ustawa z 7. IX. 1991 r. o systemie oświaty (Dziennik
Ustaw z 1991 r., nr 95, poz. 425), rozporządzenie Ministra Edukacji
Narodowej z 14. IV. 1992 r. w sprawie warunków i sposobów nauczania religii w szkołach publicznych (Dziennik Ustaw z 1992 r., nr 36, poz. 155) oraz orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 20. IV.
1993 r. w kwestii konstytucyjności tego rozporządzenia). Jednakże mimo
nieobowiązkowego charakteru tej nauki praktyka ta jest ewidentnie sprzeczna z regułą rozdziału kościoła od państwa. Jak pisze M. Pietrzak „świadczy o tym żądanie od rodziców składania deklaracji w sprawie pobierania nauki
religii przez ich dzieci, prowadzenie dokumentacji nauczania religii przez szkołę,
umieszczanie stopni z religii na świadectwach szkolnych, opłacanie nauczycieli
religii przez państwo, ich udział w radach pedagogicznych, odmawianie modlitwy
na rozpoczęcie zajęć szkolnych i wieszanie krzyży w salach lekcyjnych,
naruszanie wolności sumienia i wyznania rodziców dzieci niewierzących przez
wprowadzanie przedmiotów zastępujących religię, dyskryminacja prawna dzieci
pobierających religię poza szkołą" (M. Pietrzak, Nowy Konkordat polski, „Państwo i Prawo" 1994, nr 1, s. 23),
jak również pozbawienie w istocie uczniów prawa do samodzielnego decydowania w tej kwestii. Zważywszy zaś, że konkordat jako umowa międzynarodowa ma moc
prawną co najmniej równą ustawie, siłą rzeczy petryfikuje wspomnianą
praktykę.
2. Subsydiowanie szkół wyznaniowych.
Konkordat przewiduje dotowanie przez państwo lub organy samorządowe KUL-u,
PAT-u i prowadzonych przez Kościół Kat. „placówek oświatowych i wychowawczych, w tym przedszkoli oraz szkół wszystkich rodzajów". Nadto
wspomina o możliwości dofinansowywania papieskich wydziałów teologicznych
(art. art. 14 i 15). Tymczasem jest to kwestia nie mniej kontrowersyjna niż
poprzednia. W Europie Zachodniej szkoły afiliowane przy związkach konfesyjnych
zwykle są przez państwo subsydiowane. Inna jest wszakże odnośna praktyka
amerykańska, którą kształtuje bogate orzecznictwo SN. Otóż jeśli idzie o przyjętą przez ów organ linię jurykacyjną, to dość wyraźnie zarysowują
się dwa ściśle ze sobą związane nurty realizowanej przez sędziów polityki
wyznaniowej. Pierwszy uznaje za niekonstytucyjne te formy pomocy materialnej państwa,
które bardziej służą szkole konfesyjnej niż jej uczniom. Drugi odwrotnie -
dopuszcza te formy, które bardziej służą uczniom niż szkole. Sąd Najwyższy
wychodzi bowiem z założenia, iż te pierwsze formy pomocy są równoznaczne z popieraniem konkretnego związku wyznaniowego. Te drugie zaś leżą w interesie
państwa ze względu na obywatelski obowiązek uzyskania określonego wykształcenia.
Jakkolwiek płynność tego rozróżnienia nie podlega dyskusji, mimo to takie
kompromisowe rozwiązanie wydaje się optymalne. I tak w ramach pierwszego nurtu można wymienić następujące ustawy stanowe
zakwestionowane przez sędziów: ustawę Pennsylvanii tworzącą specjalny
fundusz, z którego pokrywano część pensji nauczycieli szkół konfesyjnych
oraz kosztów zakupu pomocy naukowych; ustawę Rhode Island o partycypowaniu oświatowego
budżetu stanowego w opłacaniu nauczycieli tych szkół do wysokości 15% poborów
(Lemon v.
Kurtzman, 403 U.S. 602 [1971]); ustawę Nowego Jorku przewidującą
przyznawanie zajmującym nas szkołom dotacji z przeznaczeniem na utrzymanie i remonty pomieszczeń szkolnych, zwracanie rodzicom o niskich dochodach pieniędzy
tytułem opłat uiszczonych przez nich za naukę, a wobec rodziców o wyższych
dochodach stosowanie ulg podatkowych (Pearl v. Nyquist [1973]); ustawę Nowego
Jorku o pokrywaniu przez władze oświatowe wydatków szkół wyznaniowych
poniesionych na przeprowadzanie egzaminów i sprawdzianów wymaganych przez
istniejące ustawodawstwo oraz na organizowanie wycieczek dla uczniów (Pearl v.
Levitt [1973]); ustawę Pennsylvanii o zwrocie czesnego rodzicom uczniów szkół
niepublicznych (Sloane v. Lemon [1973]); ustawę New Jersey uprawniającą władze
stanowe do zwracania im kosztów zakupu podręczników i podobnych wydatków (Brusca
v. State Board of Education [1973]); ustawę przewidującą bezpłatne wypożyczanie
filmów i wyposażenia laboratoryjnego szkołom konfesyjnym oraz finansowanie
niektórych ich przedsięwzięć o charakterze pomocniczym przez oświatowe władze
publiczne (Meek v. Pittinger, 412 U.S. 349 [1975]); ustawę Ohio nakładającą
na wspomniane władze obowiązek pokrywania kosztów wycieczek krajoznawczych
dla uczniów interesujących nas szkół, jak również przekazywanie tym szkołom
pomocy dydaktycznych przeznaczonych do wspólnego użytkowania przez uczniów,
jak mapy, globusy, projektory itp. (Grand Rapids School District v.
Ball, 105
S.Ct. 3216 [1985]); ustawę Michigan wprowadzającą finansowanie prowadzenia w szkołach wyznaniowych lekcji z przedmiotów świeckich przez nauczycieli ze szkół
publicznych (Aguilar v.
Felton, 105 S.Ct. 3232 [1985]), a także analogiczną
ustawę Nowego Jorku (Everson v. Board of
Education, 330 U.S. 1 [1947]) i in. Z drugiej strony Sąd Najwyższy podtrzymał szereg ustaw, które w jego
mniemaniu ustanawiały formy pomocy władz publicznych dla szkolnictwa
afiliowanego przy związkach konfesyjnych służące bardziej uczniom niż samym
szkołom. I tak można tu wyliczyć następujące ustawy: ustawę New Jersey
sankcjonującą przewożenie uczniów autobusami na koszt stanu na trasie od
miejsca zamieszkania do szkoły wyznaniowej i z powrotem (busing) (Board of Education v.
Allen, 392 U.S. 236 [1968]); ustawę Nowego Jorku nakazującą
placówkom podległym wydziałom oświaty wypożyczanie podręczników szkolnych
wszystkim uczniom, nie wyłączając szkół afiliowanych przy związkach
konfesyjnych (Mueller v.
Allen, 463 U.S. 388 [1983]); ustawę Minnesoty zezwalającą
rodzicom uczniów wszystkich szkół (a więc także wyznaniowych) na
odejmowanie od kwoty dochodów podlegających opodatkowaniu kosztów
poniesionych tytułem czesnego, dojazdów i zakupu podręczników.
Charakterystyczne jednak, iż sędziowie inaczej potraktowali konfesyjne wyższe
uczelnie. Mianowicie w 1971 r. w sprawie Tilton v. Richardson (403 U.S. 671;
vide The Supreme Court, 1970 Term,
„Harvard Law Review" 1971, vol. 85, N° 1, s. 170, 171) uznali za
konstytucyjną federalną ustawę o udogodnieniach dla szkolnictwa wyższego (The
Higher Education Facilities Act) z 1963 r., która m.in. uprawniała
wyznaniowe uniwersytety i colleges do korzystania z bezpośredniej pomocy materialnej państwa
pod warunkiem, że przyznane środki finansowe nie zostaną przeznaczone na cele
związane z nauczaniem religii. Opinia większości pióra prezesa Burgera została
oparta na założeniu, iż przewidziane przez tę ustawę subsydia nie rozciągają
się na działalność religijną, a jej zasadniczym celem było i jest umożliwienie
szkolnictwu prywatnemu — w tym afiliowanemu przy związkach konfesyjnych — zwiększenia
liczby studentów.
Identyczne stanowisko Sąd Najwyższy zajął w sprawie Roemer v. Board of
Public Works (426 U.S. 736) z 1976 r., podtrzymując ustawę stanu Maryland
przewidującą analogiczne dotacje. W uzasadnieniu wyroku sędzia Blackman
skoncentrował się bardziej na naturze szkoły wyższej działającej pod
patronatem związku wyznaniowego niż na charakterze samych dotacji. Na
podstawie pewnych jej cech typu socjologicznego doszedł do przekonania, że nie
jest ona „w przeważającej mierze związana z konkretnym wyznaniem", a przynajmniej do tego stopnia wolna jest od partykularnej ideologii religijnej, iż
udzielanie jej przez państwo pomocy finansowej nie pozostaje w sprzeczności z instytucją rozdziału. Na poparcie tej tezy przytoczył poniższe argumenty: a)
studenci uczelni konfesyjnych są zróżnicowani pod względem wyznawanej
religii i pochodzenia społecznego; b) na uczelniach tych panuje znaczny stopień
wolności akademickiej; c) subsydiowanie dotyczy wyłącznie przedsięwzięć
nie związanych z działalnością religijną, a poza tym ma ono miejsce
sporadycznie, nie zaś stale; d) ani zakwestionowana ustawa Maryland, ani też
analogiczne ustawy innych stanów nie przyznają pomocy finansowej wyłącznie
wyższym szkołom wyznaniowym, lecz wszystkim niepublicznym wyższym uczelniom,
przy czym świeckie uczelnie prywatne zdecydowanie przeważają ilościowo; e)
konfesyjne szkoły wyższe cieszą się dużą autonomią itp. Dalsza
argumentacja została oparta na uzasadnieniu orzeczenia ze strony Tilton v.
Richardson (Vide The Supreme Court, 1975 Term, „Harvard Law Review" 1976, vol.
90,N° 1, s. 134-138). Znamienne
wszak, że oba te werdykty zapadły stosunkiem głosów 5:4. W literaturze amerykańskiej wysuwa się różne argumenty tak pro, jak i contra
dofinansowywaniu przez władze publiczne szkolnictwa afiliowanego przy związkach
wyznaniowych. Nawiązując do tych pierwszych podnosi się m.in., iż
szkolnictwo to w znaczącym stopniu odciąża system oświaty publicznej, w związku z czym subsydiowanie go leży w interesie państwa. Że rodzice uczniów tych
szkół opłacają ich naukę, mimo że jak wszyscy obywatele płacą podatki, z których pokrywane są także koszty utrzymywania szkół publicznych — w efekcie są opodatkowani niejako podwójnie. Że rodzice muszą posyłać swe
dzieci do szkół prowadzonych przez związki konfesyjne, skoro w szkołach
publicznych nauka religii jest zabroniona itp. Odpowiada im się m.in., że
wyznaniowy system oświatowy oddziaływuje destrukcyjnie na jedność narodową
Amerykanów. Szkoły konfesyjne znajdują się głównie w rękach Kościoła
Kat., lecz gdyby pozostałe kościoły chciały się na nim wzorować, to
doprowadziłoby to do rozsadzenia systemu edukacji publicznej. Że tzw. podwójne
opodatkowanie jest w istocie zwykłą fikcją, jako że na utrzymanie
szkolnictwa publicznego ma obowiązek łożyć każdy obywatel — nawet osoby
bezdzietne i korporacje — nie ma natomiast obowiązku kształcenia dzieci w szkołach
wyznaniowych. Że w wypadku przyznania tym ostatnim większych funduszy, mogłoby
dojść do powstania sporów pomiędzy związkami konfesyjnymi na tle ich podziału.
Mogłaby też pojawić się eskalacja żądań w rodzaju: „Jeśli bezpłatne
posiłki (dla uczniów interesujących nas szkół — R.M.M.), to dlaczego nie
bezpłatne przejazdy? Jeśli bezpłatne przejazdy, to dlaczego nie bezpłatne
podręczniki z przedmiotów laickich? Jeśli bezpłatne podręczniki z przedmiotów
laickich, to dlaczego nie bezpłatne wyposażenie dla tych szkół (meble,
pomoce naukowe itp.) i pokrywanie przez państwo kosztów nauczania przedmiotów
świeckich?" (Vide L. Pfeffer, Church, State and Freedom, Boston 1953, s. 435-437; W. Sokolewicz, Wolność
wyznania, (w:) Prawa człowieka w Stanach Zjednoczonych, red. L. Pastusiak, Warszawa 1985, s. 244; A. W.
Johnson, F. H. Yost, Separation of Church
and State in the United States, Minneapolis 1948, s. 114).
Zgodnie więc z tym, co sygnalizowałem na wstępie, problem subsydiowania przez
państwo szkół konfesyjnych jest rzeczywiście złożony. Z jednej bowiem
strony argumenty adherentów tej praktyki z trudem trafiają do przekonania. Żadne
przecież podwójne opodatkowanie nie istnieje ani formalnie, ani faktycznie,
skoro konstytutywną cechą każdego podatku jest jego obligatoryjność. Faktem
pozostaje, że szkolnictwo funkcjonujące pod szyldem wyznaniowym odciąża
publiczny system edukacji — a więc budżety stanowe i federalny — niemniej związki
konfesyjne nie są obowiązane utrzymywać własny system oświatowy. Dlatego też
jeśli mają one jakieś racje domagając się od państwa pomocy materialnej,
to racje te mają co najwyżej wymiar moralny, ale nie prawny. Faktem też jest,
że rodzicom przysługuje prawo decyzji co do kierunku wykształcenia dziecka
oraz wyboru właściwej szkoły. Mimo to nie sposób twierdzić, że wobec tego
państwo powinno utrzymywać system różnorodnych szkół z wyznaniowymi włącznie;
co innego, zezwalać na ich funkcjonowanie. Na zarzuty Sąd Najwyższy
odpowiedział słusznie, iż prawo obywatela do podejmowania działań
chronionych przez Konstytucję, nie obliguje jeszcze państwa do ich
finansowania (Developments — Religion and
the State, „Harvard Law Review" 1987, vol. 100,
N° 7, 1695, 1696). W dodatku bezpośrednie dotowanie szkół
konfesyjnych, jakkolwiek nie ogranicza wprost wolności sumienia i wyznania
obywateli, kryje w sobie niebezpieczeństwo rozszerzenia pomocy państwa dla kościoła.
Byłoby też równoznaczne z rzeczywistym uprzywilejowaniem tych związków
wyznaniowych, które utrzymują własną sieć szkół, w odróżnieniu od nie
prowadzących takiej działalności. Z drugiej strony, trudno nie dostrzec nader
istotnej różnicy, istniejącej pomiędzy udzielaniem pomocy materialnej szkole
konfesyjnej a jej uczniom. Odmawianie tych ostatnich świadczeń socjalnych dostępnych
dla uczniów szkół publicznych faktycznie wskazywałoby na swoistą
dyskryminację.
Istotę rozpatrywanego tu problemu stanowi konflikt pomiędzy dwiema zasadami -
rozdziału kościoła od państwa oraz wolności religijnej. Pomoc materialna
dla szkolnictwa jest sprzeczna z pierwszą z tych reguł, ponieważ — jak już
sygnalizowano przy omawianiu zagadnienia opłacania przez państwo nauki religii — środki na ten cel pochodzą z powszechnych podatków. Jest zatem wysoce wątpliwe,
by ewangelik, prawosławny czy agnostyk byli skłonni taką praktykę akceptować.
Wątpliwe też by akceptowała ją większość katolików, która dla swych
dzieci wybierze wszakże szkołę publiczną. Z drugiej strony, odmowa pomocy państwa
dla szkolnictwa konfesyjnego pogarsza sytuację materialną jego uczniów, godząc w efekcie w ich wolność wyznania. Trzeba więc szukać rozwiązania
kompromisowego. Takim rozwiązaniem pozostaje zakaz subsydiowania przez państwo
szkół podstawowych i średnich afiliowanych przy związkach wyznaniowych, przy
jednoczesnym udzielaniu uczniom tych szkół identycznych świadczeń socjalnych
jak uczniom szkół publicznych (Trafnie orzekł bowiem Sąd Najwyższy stanu
Mississippi przed ponad półwieczem: "Religia, jaką wyznają dzieci w wieku
szkolnym, nie podlega kontroli ze strony państwa, ale dzieci są poddane jego
kontroli. Jeśli uczeń wypełnia swój obowiązek wobec państwa uczęszczając
do szkoły (nie wyłączając parafialnej), to nie sposób twierdzić, iż państwo
nie może wypełnić swego obowiązku wobec ucznia pomagania mu wszelkimi dostępnymi
środkami. Państwo ma obowiązek ignorować wyznanie dziecka, lecz nie jego
potrzeby (...). Zezwalając uczniowi na przyjęcie dowolnego religijnego credo,
państwo nie powinno z powodu skorzystania przezeń z tego prawa odmawiać mu
korzyści dostępnych dla wszystkich" — Chance v. Mississippi State Textbook
Rating and Purchasing Board, 200 So. 706 [1941]). Wprawdzie świadczenia te wpływają
pośrednio na uatrakcyjnienie szkół konfesyjnych, niemniej konsekwencją
uporczywego odmawiania im nawet takich form pomocy musiałoby być pozbawienie
ich także ochrony policji czy straży pożarnej.
Nieco inaczej wygląda sytuacja wyższych uczelni działających pod szyldem
wyznaniowym. Jeżeli bowiem w szkołach podstawowych i średnich indoktrynacja
religijna jest równouprawniona z edukacją — a być może znajduje się nawet
na pierwszym planie — o tyle w konfesyjnych wyższych uczelniach nauka
traktowana jest priorytetowo. Nie widzę zatem niczego niestosownego w subsydiowaniu przez państwo badań naukowych prowadzonych na tych uczelniach.
Natomiast subsydiowanie działalności wychowawczej lub organizacyjnej uważam
za sprzeczne z zasadą rozdziału kościoła od państwa. W świetle powyższego art. 15.1 konkordatu winien ulec doprecyzowaniu, gdyż
powiada w nim się jedynie ogólnie o dotowaniu katolickich wyższych uczelni.
To samo dotyczy art. 14.4, który jakkolwiek zapowiada, że kościelne placówki
oświatowe i wychowawcze będą dotowane przez państwo „w przypadkach i na
zasadach określonych przez odpowiednie ustawy", to jednak mówi on o wspomnianych placówkach, nie zaś o ich podopiecznych. To prawda, iż -
analogicznie jak w przypadku nauki religii w szkołach publicznych — konkordat
częściowo potwierdza istniejącą już praktykę. Praktykę tę z wyżej
przedstawionych przyczyn uważam wszakże za niewłaściwą, w związku z czym
utrwalanie jej poprzez umowę międzynarodową jest niewskazane.
3. Cmentarze. Konkordat przyznaje Kościołowi
Kat. prawo zakładania własnych cmentarzy (art. 24). Na straży tego prawa stoi
dodatkowa gwarancja zawarta w art. 8.3, w którym czytamy m.in., że „miejscom
przeznaczonym przez właściwą władzę kościelną do sprawowania kultu i grzebania zmarłych Państwo gwarantuje w tym celu nienaruszalność". Zważywszy,
że katolicyzm jest religią dominującą w naszym kraju nietrudno przewidzieć,
iż w większości miejscowości cmentarz katolicki będzie cmentarzem jedynym.
Uwzględniając te realia, zarówno w ustawie o cmentarzach, jak i w ustawie o stosunku Państwa do Kościoła Kat. z 1989 r. (art. 45.3) przewidziano, że w takich przypadkach zarządy wspomnianych cmentarzy winny umożliwić chowanie
„na równych prawach także innych zmarłych", a więc członków innych
wyznań oraz osób bezwyznaniowych. Słusznie zatem w literaturze podnosi się
obawy, iż przepis ten może stać się martwą literą, jako że zarządca
cmentarza parafialnego może odmówić pogrzebu niekatolika, powołując się na
nienaruszalność cmentarza (J. Wisłocki, Konkordat
polski 1993. Tak czy nie?, Poznań 1993, s. 129, 130; M. Pietrzak, Nowy..., s. 26).
Obaw tych nie podzielają natomiast kanoniści twierdząc, iż konkordat nie
daje po temu żadnych podstaw, ponieważ cytowanego wyżej przepisu ustawy o stosunku Państwa do Kościoła Kat. nie uchyla (J. Krukowski, op. cit., s. 89; R. Sobański, Sens...,
s. 12). Otóż rzecz w tym, że konkordat wcale nie musi tego przepisu uchylać,
by taka odmowa była legalna. Albowiem problem w tym, iż status ratyfikowanych
przez RP traktatów jest na gruncie prawa polskiego niejasny. Z orzecznictwa
Trybunału Konstytucyjnego zdaje się wynikać, że należycie ratyfikowany
traktat ma rangę ustawy. Tymczasem w wielu krajach przyjmuje się, iż traktat
ma rangę ustawy. Tymczasem w wielu krajach przyjmuje się, iż traktat ma
wprawdzie moc prawną niższą od konstytucji, lecz wyższą od ustawy. Po wejściu
Polski do Unii Europejskiej kanon ten będzie musiał być bezwzględnie
respektowany. W efekcie w razie sprzeczności postanowienia ustawowego z konkordatowym Kościół Kat. w zależności od dalszego rozwoju sytuacji będzie
mógł się powołać albo na regułę lex
posterior derogat legi priori, albo na zasadę nadrzędności traktatów nad
ustawami.
Nienaruszalność cmentarza można więc interpretować jako jego konfesyjną
ekskluzywność. Tym bardziej, że przypadki odmów przez proboszczów przyjęcia
zwłok osób bezwyznaniowych oraz innowierców się zdarzają i bywają nawet
sankcjonowane sądownie. Gwoli ilustracji, w 1990 r. Sąd Antymonopolowy orzekając w sprawie pomiędzy przedsiębiorcą pogrzebowym a zarządcą cmentarza
parafialnego stwierdził, iż zarządca miał prawo odmówić temu przedsiębiorcy
przeprowadzenia pochówku. A to na podstawie art. art. 2 i 3 ustawy o stosunku
państwa do Kościoła Kat., które gwarantują mu swobodne wykonywanie swojej
jurysdykcji (Vide J. Wisłocki, op. cit.,
s. 130). W grę wchodzi tu jeszcze ogólna reguła kodeksu cywilnego mówiąca,
że właściciel nieruchomości może w istocie dowolnie nią rozporządzać.
Konkordat powinien zatem zostać uzupełniony o normę stanowiącą, iż jeśli
cmentarz katolicki jest w danej miejscowości cmentarzem jedynym, to jego zarządca
nie może odmówić przyjęcia zwłok niekatolika.
Nawiasem mówiąc, zakładanie cmentarzy wyznaniowych u schyłku XX w. uważam
za anachronizm. Petryfikują one bowiem istniejące w społeczeństwie podziały,
co może sprzyjać zjawisku wzajemnej nietolerancji. Zmarłemu jest obojętne koło
przedstawiciela jakiego wyznania został pochowany. Cmentarze — poza
historycznymi — powinny więc być wyłącznie komunalne. W pełni natomiast
winno być respektowane prawo obywatela do określenia charakteru swego
pogrzebu.
4. Małżeństwa. Konkordat przewiduje
uznawanie małżeństw kanonicznych za skuteczne w świeckim prawie małżeńskim
(art. 10). Tymczasem zgodnie z zasadą rozdziału kościoła od państwa akty
prawa kanonicznego nie mogą pociągać za sobą skutków aktów prawa państwowego, a duchowni wykonywać zadań funkcjonariuszy państwowych — w tym wypadku
funkcji urzędników stanu cywilnego. Powyższe rozwiązanie konkordatowe jest
więc równoznaczne z naruszeniem reguły niezależności państwowego porządku
prawnego oraz funkcjonalnej odrębności aparatu państwowego i kościelnego.
Trudno je również pogodzić z art.1 konkordatu stwierdzającym, że państwo i Kościół Kat. są — „każde w swej dziedzinie — niezależne i autonomiczne
oraz zobowiązują się do pełnego poszanowania tej zasady we wzajemnych
stosunkach…" Skoro państwo nie powinno interesować się obrzędami
religijnymi, to winno też nie uznawać zaciąganych w ich wyniku zobowiązań
pomiędzy wiernymi. Innymi słowy, śluby cywilne i kościelne winny być
zawierane niezależnie od siebie, przy czym te ostatnie nie powinny pociągać
za sobą skutków publicznoprawnych. Małżonkowie mają bowiem obowiązki nie
tylko wobec kościoła, lecz także wobec państwa. Małżeństwo nie jest więc
jedynie sakramentem, ani też tylko „kontraktem cywilnym". Dualizm ślubów
jest zatem rozwiązaniem optymalnym i dla kościoła, i dla państwa.
Na domiar złego dotychczasowa postać zajmującego nas artykułu konkordatu
cechuje się niejasnością i nieprecyzyjnością sformułowań, lukami i niedopowiedzeniami, które mogą powodować rozbieżności interpretacyjne oraz
konflikty pomiędzy duchownymi, małżonkami i urzędnikiem stanu cywilnego. Nie
ma w nim bowiem mowy o tym, kto stwierdza istnienie przeszkód do zawarcia małżeństwa
cywilnego i czy informacja o ich istnieniu musi być znana duchownemu przyjmującemu
od nupturientów oświadczenie woli. Nie ma w nim również przepisów mówiących o tym, kto składa wniosek o wpisanie małżeństwa do akt stanu cywilnego, oraz
co taki wniosek musi zawierać, by ów wpis mógł zostać dokonany. Nie ma w nim także żadnej wskazówki co do tego, kto ma sporządzić akt zawarcia małżeństwa
cywilnego i czy taki akt ma być sporządzany, czy może wystarczy jedynie sam
wpis w aktach stanu cywilnego (Szerzej na ten temat M. Pietrzak, Nowy...,
s. 24, 25; J. Wisłocki, op. cit., s.
131-141). Nie sposób zatem nie zgodzić się z M. Pietrzakiem, iż „ze sformułowań
art. 10 konkordatu przebija niezrozumiała niechęć, a nawet lekceważenie
przepisów prawa polskiego dotyczących małżeństwa" (M. Pietrzak, Nowy...,
s. 25), jak również z J. Wisłockim, że „jest to rażące umniejszenie
powagi państwowych urzędów stanu cywilnego" (J. Wisłocki, Znaczenie konkordatu dla ustroju politycznego RP (ekspertyza dla Komisji
Nadzwyczajnej do rozpatrzenia projektu ustawy o ratyfikacji Konkordatu między
Stolicą Apostolską a Rzecząpospolitą Polską), s. 3).
Na marginesie, wątpliwości budzi też art. 11 konkordatu, w którym czytamy:
„Układające się strony deklarują wolę współdziałania na rzecz obrony i poszanowania instytucji małżeństwa i rodziny, będących fundamentem społeczeństwa.
Podkreślają one wartość rodziny, przy czym Stolica Apostolska, ze swej
strony, potwierdza naukę katolicką o godności i nierozerwalności małżeństwa".
Można się zgodzić z J. Krukowskim, iż w świetle tego przepisu strona państwowa
nie zmienia swego stanowiska w sprawie trwałości małżeństwa ani też nie
akceptuje jego katolickiej koncepcji (J. Krukowski, op.
cit., s. 91).
Niemniej norma ta winna zostać uzupełniona o postanowienie deklarujące
potwierdzenie przez stronę państwową instytucji rozwodów w świeckim prawie
rodzinnym. Artykuł ten wraz z art. 10 można bowiem interpretować w ten sposób,
że prawo do rozwodu przysługuje wyłącznie tym osobom, które zawarły
jedynie ślub cywilny. Może też stanowić podstawę do żądań ze strony kościelnej
zniesienia rozwodów w ogóle. Zważywszy, że wskutek nacisków Kościoła Kat.
sprawy rozwodowe zostały wyłączone spod rejonowych sądów rodzinnych i przekazane do gestii sądów wojewódzkich — Kościół forsował przy tym
przywrócenie anachronicznej instytucji separacji małżeńskiej — nie są to
bynajmniej obawy li-tylko teoretyczne.
5. Varia. Konkordat nasuwa także szereg innych wątpliwości
natury partykularnej, które pragnąłbym tu tylko zasygnalizować.
Umowa ta zobowiązuje do zatrudniania kapelanów w wojsku (art. 16) oraz w „zakładach penitencjarnych, wychowawczych, resocjalizacyjnych oraz opieki
zdrowotnej i społecznej, a także w innych zakładach i placówkach tego
rodzaju" (art. 17). Utrzymywanie kapelanów w siłach zbrojnych i więzieniach
nie budzi zastrzeżeń. Albowiem skoro państwo ogranicza swobodę poruszania się
żołnierzy oraz wolność więźniów, to powinno im zapewnić możliwość
realizacji wolności wyznania. To samo właściwie dotyczy państwowego
lecznictwa zamkniętego. Państwo nie ogranicza jednak wolności chorych w uspołecznionych
zakładach lecznictwa otwartego ani tym bardziej w lecznicach prywatnych. Czy
narzucanie im powinności angażowania kapelanów nie jest czasem wyrazem
nadmiernej troski o dusze chorych?
Według art. 15.2 konkordatu status prawny wydziałów teologii katolickiej
regulują umowy między Radą Ministrów RP a Konferencją Episkopatu Polski
upoważnioną przez Stolicę Apostolską. Akt ów nie mówi natomiast nic o sposobie tworzenia tych wydziałów. Tymczasem zgodnie z ustawą o szkolnictwie
wyższym uniwersytety tworzą wydziały samodzielnie. Jeśli autonomia wyższych
uczelni ma być respektowana, to w konkordacie winna się znaleźć norma mówiąca,
iż wydziały teologii winny być tworzone na uniwersytetach państwowych za
zgodą ich senatów.
Nader niejasno została unormowana w konkordacie kwestia osobowości prawnej Kościoła
Kat. i jego jednostek terytorialnych. Po pierwsze, nie bardzo wiadomo w świetle
tego dokumentu czy RP uznaje osobowość prawną Kościoła w ogóle, czy wyłącznie
na własnym terytorium. Po drugie, nie dokonano wyraźnego rozgraniczenia pomiędzy
kościelnymi osobami prawnymi już istniejącymi i uznanymi przez państwo a tymi, które mają powstać w przyszłości. Po trzecie, brak stwierdzenia, że
samodzielność Kościoła w zakresie nadawania osobowości prawnej jednostkom
kościelnym dotyczy jedynie instytucji służących bezpośrednio celom
religijnym i kultowym. Swoją drogą, przyznanie Kościołowi Kat. takiego prawa
oznacza wprowadzenie do prawa cywilnego pojęć z zakresu prawa kanonicznego (kościelne
osoby prawne terytorialne i personalne) (M. Pietrzak, Nowy...,
s. 26, 27; J. Wisłocki, Konkordat...,
s. 116, 117).
Konkordat przewiduje dotowanie przez państwo katolickich szkół i wyższych
uczelni oraz „zabytkowych obiektów sakralnych i budynków towarzyszących (W
ustawie o stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego z 1989 r. w art. 60.2
powiada się, że "przez budynki towarzyszące obiektom sakralnym rozumie się
położone w sąsiedztwie obiektów sakralnych: budynki stanowiące mieszkanie
proboszcza lub rektora i kancelarię parafialną lub kancelarię rektora
(plebanię), budynki stanowiące mieszkanie wikariuszy (wikariatkę), budynki
stanowiące mieszkanie pracowników świeckich parafii lub rektoratu (organistówkę),
budynki punktu katechetycznego i budynki domu zakonnego związanego z duszpasterstwem w obiekcie sakralnym lub świadczeniem w nim pomocy". Słusznie
więc zauważa J. Wisłocki, iż odnośny przepis konkordatu winien zostać tak
sformułowany, by wynikało zeń, że idzie o wspieranie materialne jedynie tych
obiektów sakralnych i budynków towarzyszących, które zostały wpisane do państwowego
rejestru zabytków — idem, Konkordat...,
s. 153), a także dzieł sztuki stanowiących dziedzictwo kultury". Nic wszak
nie mówi o obowiązku rozliczenia się odpowiednich organów kościelnych z wydatkowania przyznanych kwot. W konkordacie nie znajdujemy żadnych postanowień określających zasady
opodatkowania duchownych oraz kościelnych osób prawnych. Tymczasem powinna się
tam znaleźć norma mówiąca, iż duchowni podlegają opodatkowaniu na równi z innymi osobami fizycznymi, a działalność kościelnych osób prawnych
obliczona na zysk winna być opodatkowana na równi z działalnością innych
podmiotów gospodarczych. Konkordat zaś stwierdza: „Przyjmując za punkt wyjścia w sprawach finansowych instytucji i dóbr kościelnych oraz duchowieństwa
ustawodawstwo polskie i przepisy kościelne, układające się strony stworzą
specjalną komisję, która zajmie się koniecznymi zmianami. Nowa regulacja
uwzględni potrzeby Kościoła biorąc pod uwagę jego misję oraz dotychczasową
praktykę życia kościelnego w Polsce" (art. 22.2). Jest to przepis mocno
osobliwy jeśli zważyć, iż w państwach prawnych tradycyjnie wyłącznym
organem powołanym do ustalania podatków jest parlament. W świetle postanowień
konkordatu legislatywa nie tylko zostaje tej kompetencji pozbawiona, ale na
dodatek Kościół Kat. uzyskuje w tej materii swoiste prawo veta. Nie można
tego nazwać inaczej, skoro jego przedstawiciele w owej „specjalnej komisji"
będą mogli aprobować lub negować każdy odnośny projekt podatkowy rządu.
Jest to sytuacja wymarzona dla każdego podatnika. Czy podatnicy mogą być
jednak równi i „równiejsi"? Dlatego ma słuszność M. Pietrzak wskazując,
że interesujący nas przepis uzależnia wszelkie zmiany obowiązującego
ustawodawstwa podatkowego od zgody władz kościelnych (M. Pietrzak, Zmiany w ustawodawstwie jako konsekwencja ratyfikacji konkordatu, „Państwo i Prawo" 1994, nr 7-8, s. 21). I ostatnia z ważniejszych kwestii natury partykularnej. Art. 27 konkordatu
przewiduje, iż „sprawy wymagające nowych lub dodatkowych rozwiązań" będą
regulowane na drodze nowych umów między Stolicą Apostolską a Rzecząpospolitą
Polską albo uzgodnień pomiędzy Radą Ministrów a Konferencją Episkopatu
Polski. Natomiast w art. 28 stanowi się, że układające się strony będą
usuwać wynikłe pomiędzy nimi różnice co do interpretacji lub stosowania
konkordatu na drodze dyplomatycznej. Dla strony rządowej są to rozwiązania
niekorzystne, gdyż Stolica Apostolska zawsze może zdezawuować Konferencję
Episkopatu w razie zawarcia przez nią jakiegoś kontrowersyjnego uzgodnienia z rządem. Jednocześnie zapowiedź reglamentowania dodatkowych rozwiązań lub
uzgodnień w drodze dalszych umów między Stolicą Apostolską a RP oznacza
ograniczenie kompetencji parlamentu w zakresie normowania kwestii wyznaniowej.
Ponadto rozstrzyganie ewentualnych sporów na tle konkordatu na drodze
dyplomatycznej jest chyba najmniej efektywną metodą w tej materii. Droga sądowa
zostaje tu wykluczona.
1 2 Dalej..
« (Published: 18-11-2003 Last change: 18-08-2009)
Ryszard Mariusz Małajny Ur. 1953. Polski prawnik, jeden z najlepszych specjalistów w zakresie prawa konstytucyjnego, doktryn polityczno-prawnych oraz prawa wyznaniowego. Kierownik Katedry Prawa Konstytucyjnego Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego (1975), w 1978 r. uzyskał stopnień doktora nauk prawnych, w 1986 r. doktora habilitowanego nauk prawnych, w 1987 r. stanowisko docenta, w 1992 r. profesora uczelnianego, w 1994 r. tytuł profesora nauk prawnych, zaś w 2000 r. stanowisko profesora zwyczajnego Uniwersytetu Śląskiego. Członek Międzynarodowego Stowarzyszenia Prawa Konstytucyjnego i Polskiego Towarzystwa Prawa Wyznaniowego. Ważniejsze publikacje: Doktryna podziału władzy „Ojców Konstytucji” USA (1985), Pozycja ustrojowa Kongresu USA, 3 tomy (1991, 1992, 1995), „Mur separacji” - państwo a kościół w Stanach Zjednoczonych Ameryki (1992), Trzy teorie podzielonej władzy (2001, 2003). Number of texts in service: 6 Show other texts of this author Newest author's article: Neutralność a bezstronność światopoglądowa państwa | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3012 |
|