|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
Życie po religii Author of this text: Leon Bod Bielski
Wyjście z religijnego „ciągu" co do dolegliwości i symptomów musi chyba objawiać się identycznie do „syndromu odstawienia",
czyli alkoholowej bądź narkotykowej abstynencji — kac, rozbicie, wewnętrzny, głęboki
ból, zagubienie, obezwładniająca bezsilność, apatia i jednocześnie
refleksja, że oto na poszukiwania „swoich krasnoludków" zmarnowaliśmy
szmat życia, fortunę oraz furę środków materialnego zaangażowania. Przewróciliśmy
naturalną „ściółkę" — przestrzeń w głowach naszych dzieci naturalnie
przeznaczoną do wzrostu rozumu, zatrzasnęliśmy ich kiełkujący rozum i zaczątki
sumienia w sejfie miejscowego szamana — plebana, mułły, rabina czy jak tam kto
jeszcze tych hosztaplerów zwał… Pali nas kac, że dokonaliśmy spustoszeń w umysłowej biocenozie naszych religijnych uczniów, świeżo nawróconych sąsiadów
czy znajomych, którym teraz szczerze współczujemy ale wyciągnąć ich z bagna, w które ich wepchnęliśmy nie możemy, gdyż oni są akurat w neofickim
„ciągu głównym" i bez religijnych „opatów", jak my jeszcze wczoraj,
dostają delirium... Świadomość, że „tych lat, straconych lat nie odda żaden
cud", że „wiara przenosi góry tylko raz" z jednej strony napawa goryczą, z drugiej daje szpilarem w tyłek, by choć trochę nadrobić większym zaangażowaniem w porządkowanie naszych wywróconych, umysłowych regałów, pełnych
zakurzonych, wczorajszych jeszcze przekonań o wielkości wszechmocnych bóstw,
nieomylności dogmatyków, Ojców Świętych i tego całego tałatajstwa, siwego i brodatego, bo jakże szlachetnie postarzałego na ołtarzach najgorszego
wydania systemu despotycznej „władzy człowieka nad człowiekiem na jego
nieszczęście". Z całą siłą miotająca nami teraz alergia na ten
„kurz" nie pozwala przebaczyć im naszego wieloletniego zaszufladkowania,
urobienia nas na posłusznych kaznodziei czy innych „głosicieli dobrej nowiny
o.…", tragicznego w skutkach zniewolenia umysłowego, zaimpregnowania,
uczynienia nieprzemakalnym naszego umysłu, latami opływanego zewsząd przez
coraz potężniejszy nurt naukowego poznania samej istoty życia i materii zarówno w skali super mikro jak i w skali kosmologicznej. W naszym nowym „życiu po
religii" nie możemy „ślepym wodzom ślepych" wybaczyć umysłowej
kastracji, jakiej nas poddali owi świątobliwi kapłani miejscowej odmiany ogólnoświatowej
religijnej cepeliady. Wierni nasi
praszczurowie gorliwie sekundowali
im w zbożnym dziele okaleczania z pokolenia na pokolenie całych narodów, pomimo pionowej postawy niemających
odwagi wyprostować się i spojrzeć w prawdziwą twarz życia, jadących przez
jego twardą, wyboistą materię na substytutach-podróbach, wprost od wyświęconych szrociarzy spływających do religijnych
„warsztatów" celem wmontowania do sumień kolejnym adeptom religijnej
mniemanologii czy uczniom kolejnego nieomylnego czarownika… Pokryte świętą
patyną tzw. tradycji — a wiadomo — „świętości nie szargać" — tradycje, by
najgłupsze — dla miliardów stanowią mentalny mur nie do obalenia ani do
przeskoczenia...
Produkcja podróbek trwa w najlepsze stając się powodem wielu życiowych
katastrof na szerokich autostradach życia, jakimi od wieków ludzkość próbuje
dojechać do swoich enklaw szczęśliwości. Nikt nie dba o niezbędne
obliczenia wytrzymałościowe religijnych „części zamiennych rozumu",
logikę ich konstrukcyjnych rozwiązań, jakość materiałów — mimo iż coraz
więcej pojazdów w ogóle nie powinna być dopuszczona do „ruchu"
oczadziali decydenci mówią: nic to — miliardy „pojazdów" mkną coraz
szybciej do swojej Nirwany, karambole są coraz większe, liczba ofiar z dnia na
dzień rośnie, niekompatybilność „części" rodem z głębokich jaskiń
epoki paleolitu do dzisiejszych potrzeb widoczna jest gołym okiem. Nie
przeszkadza to jednak odpowiedzialnym za dopuszczanie do ruchu kolejnych
religijnych stowarzyszeń w rejestracji coraz to nowych „pojazdów", mających
dowieźć swoich pasażerów do upragnionego Raju, Nieba, Nirwany czy Krainy
Wiecznych Łowów...
Stojący z boku, w nowym „życiu po religii" wyzbyci
wczorajszych złudzeń, już nie pląsający ku chwale „Pana Kapitana", bo
wytrzeźwiali po długich latach zażywania „opium dla ludu", zastanawiamy się
nie czy ale kiedy nastąpi światowa katastrofa, pociągająca wszystkich na dno
wraz z Titanikiem, którego każdy z wielu pokładów ma swojego sternika,
kapitana, swoją maszynownię, ster, śruby są prawo i lewoskrętne i na
dodatek ciągną jedne w przód drugie w tył, oficerowie wydają sprzeczne
rozkazy dla swoich maszynowni, a załoga chce realizować tylko swój, dawno,
przed wiekami wykreślony kurs… Między pokładami brak łączności i porozumienia, choć wszyscy w swej nienawiści doskonale się rozumieją jednak
nadają na różnych częstotliwościach, międzypokładowa nienawiść sięgnęła
zenitu i dawno przekroczyła granice instynktu samozachowawczego oraz strachu
przed samobójczą śmiercią… Każdy pokład ma inny zegar, kalendarz, inne
mapy a na nich inne dane dotyczące głębokości akwenów, mielizn, raf, linii
brzegowej lądów… Na domiar złego na każdym pokładzie zaczynają rządzić
nieznający się na mapach i nawigacji dyletanci, natchnieni duchem ortodoksi i fundamentaliści, na wyścigi minujący wszystko pod sobą i nad sobą, by tych
powyżej i poniżej jak najszybciej szlag trafił. Nikt nie myśli, że wybuch
od stuleci minowanej dzień i noc jednostki przecież nikogo nie oszczędzi, a przyciski zapalników ma coraz większa liczba tyleż ambitnych co w swoim
fundamentalizmie zdesperowanych załogantów… Gdyby ich spytać o kwestię
totalnej, wspólnej zagłady na pewno odpowiedzieliby: „im-tamtym- zagłada już
dawno się należy — a nam za to Siódme Niebo. Same profity!"
Tak wygląda przebudzenie się z religijnego transu każdego,
komu jawa była do dziś snem a sen — jawą. Kto dobrowolnie faszerował się
halucynogenami, obficie podawanymi z ołtarzy, mających zastąpić katedry
nauki i laboratoria doświadczalne, ciężko znosi „odstawienie" od poświęconych
produktów. Z ołtarzy, gdzie co prawda nie dokonuje się empirycznych badań
nad materią, bo to proces wymagający pokonania lenistwa umysłowego, wyjścia
ze świętych jaskiń swoich przodków, pędu do wiedzy, poznania, wyzbycia się
obskurantyzmu i zabobonu na rzecz umysłowego oświecenia oraz otwartości na
pchające się drzwiami i oknami fakty. Wymaga wreszcie obudzenia się z letargu, by nie potłuc w somnambulicznym śnie drogiej, liczonej w miliardy
dolarów aparatury skoro „aparatura umysłowa" całych pokoleń została
bezpowrotnie stracona… Leniwi umysłowo ale wierzący prezentują postawę — po
co wkładać wysiłek pokonywania zazdrośnie strzegącej swoich tajemnic
materii skoro metodami „na wiarę", z pomocą prymitywnego wpływu na
niemniej prymitywne, najniższe instynkty, za pomocą sugestii prestidigitatorów
-
okupantów „świętych ołtarzy" i wytrenowanej tamże autosugestii,
poddaniu motłochu praniu mózgów skutecznie się z owych ołtarzy tą materią
-
ciemną masą steruje...! Zadawana z ołtarzy hipnoza wywodząca się z religijnego, perfidnego systemu przymusu podporządkowania sugestiom płynącym
wprost od pozłacanego Absolutu ubezwłasnowolnia absolutnie… Metoda kija
wiekuistego potępienia w ogniu piekielnym i marchewki Siódmego Nieba, Raju czy
życia wiecznego jest metodą tyleż prostacką co niezawodną.
O to wszystko,
co powyżej, chodziło, chodzi i jeszcze długo będzie chodzić naszym
„zegarmistrzom świat(ł)a purpurowym" — chyba, że jutro na pokładzie ktoś
złakniony „siódmego nieba" wreszcie naciśnie jeden z wielu, ale decydujący o losach Titanica guzik...
« (Published: 20-11-2003 Last change: 26-08-2004)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3063 |
|