|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Articles and essays Kaczoryzacja demokracji - felieton antysatyryczny Author of this text: Leon Bod Bielski
Zinstytucjonalizowana religia oraz cenzura to dwa
najpotężniejsze narzędzia ukrywania prawdy. Nieświadomymi, a zwłaszcza
szczegółów wynaturzeń i smaczków z życia władzy ponad stan, łatwiej jest
rządzić. Aby skuteczność skonstruowanego na przemilczeniach, fałszu i zakazach systemu sprawowania władzy była optymalna, trzeba pozyskać dla jego
funkcjonowania odpowiednich ludzi a kluczowe, newralgiczne węzły systemu
obsadzić wiernymi mu na śmierć i życie pretorianami. Metoda kija i marchewki
zawsze robiła swoje i godzin zaledwie potrzeba było, by każdy z setek tysięcy
zainteresowanych mniej lub bardziej lukratywnym stołkiem, fotelem, kanapą czy
stanowiskiem sprzątaczki zadeklarował, po której „stronie mocy"
pragnie służyć...
Czy demokracja — kwintesencja marzeń i jeszcze
16 lat temu obiekt westchnień Polaków coś w tej mierze zmieniła? A może -
na co istnieje multum dowodów bezpośrednich -"zamienił stryjek
siekierkę cenzury na kijek autocenzury"? A skoro tak — co dwie odmiany
tego samego schorzenia tak naprawdę różni od siebie?
Cenzura miała istotną wadę, która była też jej
wielką zaletą — co prawda mocą instytucjonalnego, opresyjnego, zewnętrznie
zdefiniowanego organu władzy dławiła „narzędzia" — organy
wykonawcze rzesz kontestatorów, ale nie mogła zapanować nad istotą swego
„powołania do istnienia" — nad mózgiem ludzkim jako wylęgarnią
niczym nieskrępowanej, krytycznej i wolnej myśli. Im mocniej dławiła gardła,
usztywniała języki czy wiązała ręce — tym mocniej kwitła bujna, niezależna
myśl, dla pazurów drapieżnej cenzury dostępna dopiero po przelaniu na papier i inne nośniki. Można śmiało stwierdzić, że im silniejsze więzy krępowały
języki, ręce i gardła — organy podległe dyrektoriatowi mózgu — tym
swobodniej i w bardziej komfortowych warunkach twórczych pracowały stymulowane
cenzorskimi zapędami perfidnej władzy mózgi tych, którzy mimo wszystko nie
zapominali, do czego te organy służą! To właśnie z okresu szczególnie
mocno szalejącej cenzury pochodzą największe perły piśmiennictwa
politycznego,
dokumentalnego, kabaretowo- prześmiewczego, największe, kultowe dziś pieśni i piosenki, pastisze, komedie i cały „drugi obieg", który im
bardziej był pod względem merytorycznym wartościowy — na tym gorszej
gatunkowo bibule był wydawany.
Ale w końcu nastała demokracja i ku uciesze gawiedzi
cenzurę nareszcie szlag trafił. Czy aby na pewno i czy nie za szybko odtrąbiono
„fanfaronadę" zwycięstwa? Oficjalną cenzurę z jej urzędniczym,
oficjalnym aparatem -i owszem, szlag trafił. Ale nie ma tego dobrego, co
by na jeszcze lepsze nie wyszło, nie ma tego, co jawne, by skrytym być nie mogło… I choć cenzura instytucjonalna znikła niczym wycięty skalpelem demokracji
nowotwór, przyroda ożywiona, a szczególnie ta na swojski, Polakom tylko właściwy
sposób „ożywiona" przypomniała nam, że ani na moment „nie
znosi próżni". Nowotworowa narośl cenzury pozostawiła po sobie
specjalizowane komórki potomne, a te, „z należno trosko i boląco głowo"
zreanimowane, a następnie zaadoptowane przez kolejne ekipy obecnej, już
demokratycznie wyłanianej władzy rozsiały się po organizmie i opanowały każdy
jego fragment w formie doskonalszej, bardziej perfidnej i wyrafinowanej od narośli
pierwotnej.
Tak narodziła się autocenzura i jej kolejny klon -
katocenzura — niedościgłe, odwieczne marzenie zwolenników totalnej cenzury
doskonałej. Dopiero kato i autocenzura (a najlepiej dwa w jednym) spowodowały
to, czego nie mogła dokonać ani carska, ani komusza cenzura instytucjonalna -
zamiast walić po łapach, kreślić teksty czerwonym flamastrem, słać do więzień
czy na zsyłki… one cicho i bez rozgłosu opanowały mózgi — centra
dowodzenia i zawiadywania wszelkimi emocjami, ruchami i odruchami! Od tej chwili
możemy mówić o pośmiertnym zwycięstwie i totalnej kontroli niby upadłej
cenzury nad wszelką nieskrępowaną (nie ręką, gardłem czy językiem!) a właśnie
do tej pory niedostępną dla cenzury myślą, a co za tym idzie — nad jej
emanacją: artykulacją werbalną, wyrażaną autoparaliżowanymi teraz, podległymi
zainfekowanym mózgom organami mowy i ruchu. Obserwowane, pandemiczne wręcz
nosicielstwo wirusa tyle wieków przechytrzanej, zwalczanej na wszelkie sposoby,
znienawidzonej choroby okazało się być tak długo poszukiwanym przez
zamordystów „kamieniem filozoficznym" — panaceum na zdławienie w zarodku wewnętrznych, wolnościowych postaw ludzi prostych, na skuteczną
pacyfikację odwiecznego wroga władzy o nieczystych rękach i niecnych
zamiarach.
Zaindukowany zwykłym kunktatorstwem, kompleksami osobistymi, pychą,
próżnością czy też strachem o posady paraliż elit intelektualnych, ludzi
pióra, koryfeuszy wolnego słowa, narodowych wieszczów i proroków, niosących
przez lata buzujący niegdyś mocnym płomieniem kaganek niezależnej myśli
uczynił z nich dziś ich własną, nędzną parodię, rzucającą jedynie
cień na wielkość ich wczorajszej chwały. Z zatrzaśniętym na mózgach
kagańcem autocenzury, chwiejąc się na niepewnych nogach niosą w kagankach
przez media i estrady buzującą jasnym płomieniem, śmierdzącą kupę, jaką w przedśmiertnych konwulsjach nawaliła im do kaganka zdychająca cenzura...
Autocenzura, w momencie przyjścia na świat życzliwie złapana w podołek,
reanimowana i adoptowana przez wiecznie żyjącego apologetę cenzorstwa doskonałego
-
Powszechny i Apostolski Kościół, poza którym nie ma ani zbawienia, ani
doskonalszych od wyplatanych tam kagańców, wsparta bujnie rozkwitającą
„poprawnością polityczną", genetycznie zmutowana do postaci
niepisanej, a mimo to powszechnie praktykowanej katocenzury, wreszcie zrobiła
to, co było nieziszczalnym marzeniem cenzury…
Zestrachani, porażeni
wielkością nie tyle wywalczonej przestrzeni wolności, w której nie potrafili
się znaleźć, co potworem, zamiast posągu wolności wyrosłym w naszej
konkordatem i stosownymi zapisami prawa o przestrzeganiu „wartości"
opanowanej, swoiście polskiej przestrzeni wolności słowa stoją biedacy
pozbawieni wszelkiej odporności immunologicznej na jej szalejącego wirusa...
Niezdolni do zorganizowanego, odważnego działania wczorajsi wieszcze dali ciała
na całej linii… Wirus autokatocenzury zakaził wszystkich bez wyjątku
narodowych bardów upragnionej wolności. Jana Pietrzaka i pietrzakopodobne zastępy
polskich satyryków poraził kulawką i trwale uwalił na kolana, w której to
pozycji okazuje się niezmiernie ciężko jest trwać z dumnie podniesionym czołem i jednocześnie grać wziętą przed laty na barki rolę Stańczyka, a jeśli już
nawet ktoś tego próbuje — od razu widać, że nie ma nad nią żałośniejszej i bardziej komicznej pozycji…
Pawła Kukiza, śpiewającego nie tak dawno o bezkarnym proboszczu- kabotynie, zbierającym kolędę- haracz od ludzkiej głupoty, a potem po pijaku powodującym wypadek oglądamy dziś… śpiewającego psalmy, czastuszki i inne panegiryki, splatane jak
nie na cześć żyjącego, to na chwałę umarłego papieża! Zenon Laskowik -
prześmiewca tak swego czasu przeczulony na punkcie „błędów i wypaczeń"
też jest dla prawdziwej satyry bezpowrotnie stracony, doznał bowiem cudownego
nawrócenia i klerykalnej iluminacji, czego nie omieszkał zajawić w TV.
Drozda, Stanisławski, Krystyna Sienkiewicz, P.P. Smoleń, Piasecki i kilkanaście
innych jeszcze „gwiazd" kabaretu w ogóle wyrzekli się
poruszania naszego polskiego tabu — tematu synkretyzmu religijnego zakłamania z polityczną hipokryzją i tego wszystkiego, co nasi kochani rządzący pospołu z klerem od 15 już lat ze społeczeństwem oraz dorobkiem pokoleń Polaków
wyczyniają! Co prawda rządzą z naszego, w akcie wyborczym wyrażonego
nadania, ale srodze myliłby się ten, kto by sądził, że takoż gorliwie jak
kościelnych zachcianek pilnują też naszego, społecznego interesu. Słynna,
znana jako przysięga Hipokratesa zasada: „po pierwsze — nie szkodzić" w uszach przeciętnego, wystawionego na smaganie podatkami i wszelkimi innymi
obciążeniami obywatela brzmi jak zasada Hipokryzjusza, kiedy widzi, że
faktycznie, „oni" sobie nawzajem, a szczególnie rozpasanemu klerowi
„nie szkodzą", a wręcz przeciwnie — nalewają po
korek i jeszcze w kanistry!
Trudno uwierzyć, żeby satyrycy tej miary i niewątpliwej
inteligencji w życiu naszym codziennym naprawdę nie zauważyli do tej pory
niczego nagannego i godnego wyśmiania na estradzie! Kolejny w dziejach Polski
„okres błędów i wypaczeń" święci tryumfy — a oni nie rymują! Jawnie bałwochwalczy
kult wadowickiego człowieka kwitnie — a oni na konia satyry nie wsiadają, nie
pamfletują i jak za batiuszki Stalina, za Bieruta, Gomułki, Gierka w podziemnym obiegu bywało — prześmiewczych tekstów czy fraszek nie piszą! Wytłumaczenie
tych skundlonych postaw jest tyleż proste co banalne — koryfeusze satyry,
nadzorcy pnia narodowego zdrowia psychicznego pismo nosem w koniecznym milczeniu
wyczuli i zlokalizowali swój własny, partykularny interes. Wyniuchali
sami albo dano im brutalnie pro memoria, że taka aktywność z dnia na dzień uczyni z nich artystycznych pariasów a im i ich następcom bramy mediów zostaną na głucho zatrzaśnięte do trzeciego
albo i piątego pokolenia tych, którzy krytykują kler!
Nawet jeśli z rzadka zabrzmi gdzieś "Żeby
Polska była Polską" — zawsze jest to pieśń nadawana w kontekście byłego,
moskiewskiego, bierutowsko- stalinowsko- gomułkowsko- gierkowskiego a nie będącego
faktem, aktualnie dokonującego się czynem ciągłym… watykańskiego
zniewolenia Polaków.
Jedynym weteranem piosenki aluzyjnej, który może dziś w pełni triumfować, jest Wojciech Młynarski, który — wyraźnie onegdaj pijąc w stronę cenzury — napisał i zaśpiewał piosenkę o rozpisanym przez
pewnego księcia konkursie na najbardziej „artystyczny knebel", cyt:
„… był tam też knebel co w sam raz utrafić umiał w księcia gust. A był
to knebel, co miał kształt… swobodnie uśmiechniętych ust".
Zatem nie dajmy się zwieść przewalającymi się po
ekranie telewizora tłumami niby swobodnie roześmianych, niby radosnych, pełnych
niby- humoru, luzackich spikerów Polskiego Radia czy Telewizji. Nie dajmy się
zwieść bogatemu repertuarowi kabaretowych artystów polskiej estrady, bo to
bogactwo złudne, dalekie od optymalnego i od potrzeb każdej tragicznej chwili
dla państwa i narodu! W miejsce prawdziwej, politycznej satyry serwilistycznie,
na całe gardło pieją panegiryki w stronę nowej siły przewodniej a ich
teksty, niby zatroskane o równowagę psychiczną narodu to nic innego jak twórczość w „służbie ciszy" nad najistotniejszymi, nieodwracalnymi zmianami
prawa i właścicielstwa kolejnych kwartałów III RP, pod suknem komisji
Majątkowej Rządu i Episkopatu przechodzących z więdnącej ręki Państwa do
gorącej, ruchliwej rączki tego ostatniego!
Ci zabiegani o tantiemy i apanaże, ongiś do bólu
aresztowania i internowania odważni bardowie i tekściarze to dziś wszyscy bez
wyjątku, jak jeden mąż zaprzańcy swojego wczorajszego "ja". Na
naszych zdumionych oczach stali się z dnia na dzień dumnymi nosicielami
opisanego, tłamszącego kręgosłupy, nicującego i wyżymającego im mózgi
wirusa.
To kunktatorscy nosiciele bogatego nad wyraz we wszelkie mutacje i odmiany,
powszechnie i chętnie wdziewanego, wyśpiewanego im proroczo
„artystycznego knebla"!
W czasach dzikiego kapitalizmu Młynarskiemu,
proroczemu piewcy zwycięstwa idealnej formy autocenzorskiego knebla należą się
duże pieniądze, bo ilość będących w użyciu „knebli" poszła w miliony — użytkownikom i apologetom powszechnego, codziennego obnoszenia się z nałożonym sobie „kneblem" należy się powszechny ostracyzm
nieprzebranych rzesz ludzi na co dzień jeszcze myślących… Tylko skąd ich
wziąć, skoro na naszych oczach spełniły się kolejne dwa proroctwa?! Autorem pierwszego jest K.I. Gałczyński, który napisał
prorocze, jakże aktualne dziś słowa:
"Gdy wieje wiatr Historii
ludziom jak pięknym ptakom
rosną skrzydła, natomiast
trzęsą się portki pętakom"
Drugi poeta napisał nie mniej ważkie, spełniające
się na naszych oczach słowa, kiedy stwierdził:
"Ręce za lud walczące lud sam poobcina,
imion miłych ludowi — lud pozapomina.
Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie".
Co z ich strony wcale nie było, zaręczyć jednak nie
mogę, że z mojej strony cytaty te nie są osobistą, adresowaną wycieczką w stronę choćby znanych z kombatanctwa, nie tyle „cichych" co raczej
„podłych, ciemnych, małych ludzi", ot, choćby pierwszych z brzegu,
na obydwa sposoby „małych" braci Kaczyńskich… Zarówno w kontekście ograniczania wolności obywateli do demonstrowania na ulicach
stolicy swoich poglądów czy odmienności, jak i powszechnego milczenia świata
artystycznego oraz intelektualnego wobec tak bezczelnego łamania
konstytucyjnych wolności przez Lecha Kaczyńskiego, wczorajszego męczennika
walki o demokrację, w obydwu czterowierszach niewątpliwie „coś na
rzeczy" jest…
Nie może być uznany wielkim i szlachetnym w pobudkach
wojownik, który oswobadza swój lud z jarzma ciemięzców tylko po to, by
nazajutrz odmawiać oswobodzonym podstawowych, przezeń wywalczonych swobód!
Metodami demokratycznymi iść po władzę, by nazajutrz sprawować ten
społeczny mandat w sposób niemający nic wspólnego z powszechnie
akceptowanymi standardami demokracji oraz jej niezbywalnymi imponderabiliami,
czego niejednokrotnie doświadczyli na własnych tyłkach warszawiacy, zdumieni
kaczoryzacją demokratycznych standardów sprawowania władzy! Zakładać
kajdany, obmyślone i własnoręcznie wykute w „jedynie słusznej",
politycznej kuźni choćby takiego PiS-u, podobnie jak inne „kuźnie"
naszego politycznego zaścianka szykującego się do demokratycznego „skoku
po władzę"! Mając na względzie autorytarne ciągoty braci bliźniaków,
cukrujących
bezsilnemu wobec brewerii Rydzykowego Radyja Kościołowi a pragnących wziąć
wszystko i wszystkich za twarz, mniej więcej po roku rządów koalicji POPiS-u
tak można sobie wyobrazić nową, obowiązującą na antenie RM odzywkę:
„Niech będzie pochwalony Kaczor Donald i Kaczka, zawsze dziwaczka. Teraz i zawsze!". Co w sumie, a w odniesieniu do RM w szczególności, nie byłoby
takie złe a na pewno zabawne, zważywszy choćby na jakże często w naszych
dziejach brzmiący nam w uszach tzw. "ponury chichot historii"...
« Articles and essays (Published: 02-06-2005 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 4166 |
|