|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Culture »
Bronię Wielopolskiego [1] Author of this text: Wojciech Rudny
Margrabia
Wielopolski jest dla zdecydowanej większości
Polaków synonimem
zdrady narodowej. Kojarzy się nam się wyłącznie z branką
młodzieży polskiej
przed powstaniem
styczniowym. W powszechnej opinii mamy z jednej strony "sługusa caratu
kierującego się
swym wąskim interesem klasowym"; z drugiej — bezinteresownych
przywódców powstania. Znaleźli się
jednak i tacy, którzy
potrafili dostrzec
także zalety tej jednobarwnie negatywnej postaci,
jak ją przedstawia nasza historiografia. Sam
Józef Piłsudski
wyznał w swym Roku 1863 : "Chciałem go kochać za wielkość,
bo miał
on dumę i godność swego narodu.
Widzę wspaniałą
scenę-
pałacz i mowy w ogromnym
Petersburgu, liczny
zastęp dygnitarzy
czeka na
wejście cara,
czekają — stojąc, pokornie i cierpliwie — margrabia
siedzi. Gdy zwrócono mu uwagę, by powstał, gdyż majestat rosyjski ma
wejść w tej chwili,
odpowiedział: Przed
królem swoim dopiero powstanę. Nie był niewolnikiem, wielka siła, wielka
duma.
Padł, zduszony
obręczą bagnetów z jednej i z drugiej strony,
padł pod
siłą pogardy, gnieciony często
potwarzą nienawiści."
Rosjanie
mówili o nim: gordyj, kiczliwyj Lach (dumny, pyszny Polak).
Miał przeciwko sobie
petersbursburską biurokrację i rosyjską prasę, która pisała, że jest on najgroźniejszym przeciwnikiem
Rosji (większym nawet niż
powstańcy styczniowi,
niż Rząd Narodowy!).
„A
społeczeństwo polskie? — Bij, kto w Boga wierzy! — W imię
najwyższej służby! Torpedowano, unicestwiano wszelkie zamysły i poczynania
Wielopolskiego; na
życie jego i domowników dokonano 5 zamachów: sztyletowych, kolejowych,
trucicielskich.
Chociaż — większość rodaków była przekonana, że intencje jego są
zbawienne i celowe." [ 1 ]
Skąd
ta nienawiść? Możemy dziś zapytać. Pomimo tylu, bądź co bądź, pochwał
nawet ze strony, której byśmy się
najmniej spodziewali (Piłsudski ), margrabia Wielopolski
przeszedł do historii jako "zdrajca sprawy narodowej "; wpisał
się w "nurt zdrady ". Nie jest
popularną postacią historyczną w przeciwieństwie do przywódców
powstańczych, wszelkiej
maści rewolucjonistów, jak np. wspomniany już J.Piłsudski. W naszych
narodowych sanktuariach nie ma miejsca dla
ludzi pokroju
margrabiego,
my wolimy
wymyślać im
od polskich Quislingów,
szargać ich dobre imię… Nie zdobywamy
się na najmniejszy nawet
wysiłek umysłowy, by
wznieść się
do sposobu
rozumowania tych, o których
mówił Paweł Popiel, że czasami jakoby
stają po stronie ciemiężcy i dla dobra ojczyzny wydają się jej
odstępcami, co jest,
dodaje, tak wysokim
patriotycznym szczytem, że mało kto ma odwagę do niego się podnieść. Uwielbiamy
natomiast unosić
się na falach zbiorowych emocji, które
zwalniają nas od myślenia. Żyjemy w fałszu, wmawiamy sobie, że nasze narodowe
klęski tak
naprawdę były naszymi wielkimi zwycięstwami.
Pocieszamy się
naszą martyrologią,
bezktórej
przecież mogło się obejść. Zastanawiamy się, jak Tomasz T.Jeż, "w co by
się obróciła Polska, gdyby nie
ofiara periodycznie się
powtarzająca i naród z upadku dźwigająca" (sic!).
Nie uświadamiamy sobie w ogóle, ile tak naprawdę straciliśmy w naszych
nieprzemyślanych zrywach
powstańczych, które kończyły
się wielkimi triumfami naszych wrogów (nie chodzi tylko o jednego
zaborcę!). W rzeczywistości ginął przecież
najwartościowszy materiał ludzki (cwaniczki niezdolne do
jakiegokolwiek bezinteresownego czynu za Ojczyznę nie ginęli).
Bezpowrotnie odchodzili z polskiej
ziemi prawdziwi bohaterowie polskości: umierali od kul i bagnetów,
na szubienicach i w
więzieniach, w kazamatach i na katorgach … Czy ich możemy
winić za
to, że spełniali
swój żołnierski obowiązek — nie!
Więc kogo?
Przede wszystkim
tych rozpanoszonych w naszym
życiu narodowym
politykierów marzących o własnej
rewolucyjno-wojennej sławie, dyktaturach (w rzeczywistości teatralnych i groteskowych ). Kosztem
krwi polskiej
urzeczywistniających swe
urojenia i halucynacje. Naród
płacił krwią i dobrobytem za szaleństwo
tych, którym powierzył ster spraw polskich.
Ulegał demagogii politycznych
szarlatanów, którzy
dla wrogów
swych poczynań mieli jedno tylko
słowo, ale słowo paraliżujące
wszelkie ich ruchy: "TARGOWICA"
Margrabiego
Wielopolskiego nazywać targowiczaninem, rzecz nierycerska, pisał wspomniany już P. Popiel
(w polemice z J.Szujskim), jednocześnie
wyjaśniając, że
Targowicą jest
użycie pomocy
obcej do zniszczenia prawnego porządku w domu; inaczej Margrabia, potrafił użyć obcej panującej przewagi,
aby w domu stan prawny postępowy zaprowadzić,
kto tego nie widzi, to albo widzieć nie chce, albo
do spraw publicznych nie ma
poglądu.
Wielopolski w 30 lat po klęsce listopadowej
przedsięwziął odzyskać to, co powstanie nam zabrało:
pracował nad polszczeniem administracji Królestwa, samorządów i szkolnictwa.
Polityka romantyczna nie lubi
liczb, woli to czego nie
zmierzy ani szkiełko,
ani oko. Przypomnijmy jednak ich trochę, i kilka faktów, które mówią
same za siebie. W ciągu
swojej zaledwie dwuletniej działalności
na polu
oświatowym margrabia
Wielopolski dał
Narodowi Uniwersytet w Warszawie, który zwał się Szkołą
Główną (z wydziałami: filologiczno-historycznym, prawno-administracyjnym,
matemataczno-fizycznym i lekarskim). Dał
też Instytut Politechniczny w Puławach i kilka innych
szkół wyższych.
Założył 5
szkół pedagogicznych i prawie podwoił liczbę gimnazjów (z 7 do 13). Podniósł
znacznie liczbę
szkół powszechnych z 1114 do 3000. Zdecentralizował,
na ile to było możliwe, administrację,
tworząc równocześnie
szeroki system samorządu. Spolszczył, zrusyfikowane po powstaniu listopadowym,
urzędy. Przeprowadził dekret -
on obszarnik i skrajny
reakcjonista! — o zniesieniu
pańszczyzny i oczynszowaniu chłopów (korzystniejszy dla
nich nawet od projektu
postępowego Towarzystwa
Rolniczego). Wszystko dla
Narodu, dla Polski! My odwdzięczyliśmy
się mu:
pogardą, pomówieniami i inwektywami, wielokrotnymi próbami
skrytobójstwa, nienawiścią wreszcie większą
niż do Moskali samych
chyba. Wszystko dla rewolucji, dla
kauzyperdów sprawy polskiej o dyktatorskich skłonnościach!
Wszelkie dyskusje o wartości Wielopolskiego dla sprawy
polskiej powinny przeciąć
opinie na jego temat wypowiedziane przez
wrogów sprawy,
której bronił.
Znamy już
wrogość do
margrabiego i obawy związane z jego
osobą rosyjskiego aparatu biurokratycznego i prasy w państwie carów. Z kolei
"żelazny kanclerz," Otto
von Bismarck, przebywając w Petersburgu przeraził
się wpływami
Wielopolskiego na dworze
Aleksandra II. Bismarck zdawał sobie doskonale sprawę z niebezpieczeństwa, jakie
przedstawia sobą polski margrabia dla sojuszu prusko-rosyjskiego. Jest niemal
pewne,
że gdyby to Wielopolski przeforsował
swój program,
Bismarck nie
święciłby swych wielkich triumfów.
Stało się jednak inaczej… Wielka
była radość w Berlinie (po
wybuchu powstania
styczniowego — przyp.
mój) -
pisze Feliks Koneczny [ 2 ] — Bismarck zawarł
wtedy z Rosją ścisły
sojusz przeciwko sprawie polskiej (...)
Zyskiwał tedy
Bismarck na powstaniu
styczniowym, że
pomiędzy Polską a Rosją
wykopał przepaść,
że Polska i Rosja nie pogodzą się i nie zwrócą
się razem przeciw Prusom; zyskiwał dalej,
że Prusy,
bezpieczne od Polski i Rosji, będą mieć wolną rękę przeciw Austrii i Francji."
"Z pobojowisk powstania styczniowego wiedzie
prosty szlak pod Sadową i Sedan," słusznie zauważył Aleksander
Bocheński. Niepoczytalny romantyzm
wziął u nas górę
nad racjonalną, rozumną i realną
polityką. Nam
przyniósł klęskę, wrogom
powód do chwały.
Największy bodaj
udział w upadku Wielopolskiego mieli sami jego rodacy. To prawda, że nie miał on
zwyczaju głaskać tych, którzy sprzeciwiali się jego koncepcji. Jest to
jednak w pełni zrozumiałe, bowiem w sytuacjach niebezpiecznych, grożących
wybuchem, nie stosuje się oględnych środków
zapobiegawczych. Może i z tego powodu, jak
twierdzi Piłsudski: Wyklęty był z narodu, nienawidzony może więcej
od najeźdźców, Moskali, utożsamiany z nimi we wszystkich ówczesnych
publikacjach. Pomimo to bronię Wielopolskiego, jak broni się surowego ojca, kiedy jego dzieci
schodzą na manowce, gdzie grozi im
śmiertelne niebezpieczeństwo; stara się
on wtedy, przy
użyciu wszelkich
środków, jakimi
dysponuje, wyciągnąć
je z matni. Jego
surowość jest
wówczas w pełni uzasadniona. Nie daje
się dzieciom
cukierków, kiedy te wolą odurzające narkotyki. Zdarza się
też, że
nawet przy użyciu
drastycznych środków nie udaje się ich wyciągnąć z nałogu i uratować przed samobójstwem. Nie zmienia to faktu, że
ich ojciec robił wszystko, by je od tego uchronić.
Nie zgadzam się z profesorem Benderem
W wieczornej audycji Radia Maryja
24 stycznia br. wziął udział profesor Ryszard
Bender z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Profesor Bender jest
znanym i wybitnym znawcą powstania styczniowego. W audycji, o której
mowa, profesor podzielił się z radiosłuchaczami swą rozległą wiedzą
na temat ostatniego zrywu niepodległościowego przeciwko Rosji w XIX
wieku. Jeśli chodzi o mnie bardzo
się rozczarowałem, kiedy wielce szacowny pan profesor odpowiadając na
pytania słuchaczy Radia Maryja zaczął wygłaszać apologię naszych
zrywów powstańczych, bez względu na to czy były
to powstania udane czy też nie. Przypomniały mi się bowiem
słowa Aleksandra Bocheńskiego,
który twierdził, że : Błąd
historyków i pisarzy głoszących
niezbędność powstań dla istnienia narodu, a więc i ich gloryfikację,
polega na tym, że najzupełniej pomijają oni spiżowe prawo (...) polskiego
wychowania narodowego. Brzmi ono
tak: inne
są obowiązki obywatela i żołnierza walczącego o swój kraj, inne wodza kierującego
armią, a jeszcze inne polityka, gdy ma decydować o wojnie lub pokoju. Owo
spiżowe prawo było znane i Dmowskiemu, który
nie nazywając go po imieniu wskazał w swym wiekopomnym
dziele Polityka polska i odbudowanie państwa. Prawo to było i jest, jak
widać na
przykładzie profesora Bendera, zupełnie
lekceważone przez
historyków — apologetów
naszych nieudanych powstań. Podkreślam nieudanych, ponieważ krytycy
naszych powstań na ogół nie są przeciwnikami wszelkich akcji zbrojnych. Sprzeciwiają
się jednak
zdecydowanie tym
powstaniom, które zupełnie
zlekceważyły sobie siły
wroga i nie dopuściły
nawet myśli o chłodnej
kalkulacji (np. powstanie styczniowe).
Historycy — apologeci zrywów
pomijają milczeniem -
co jest karygodne ze strony tych,
którzy winni
są narodowi poznanie pełnej prawdy historycznej — wiek przywódców
polskich powstań, a zwłaszcza
styczniowego. Nasze
irredenty przeciwko Rosji były
wywołane przez
młodzież (bez względu
na czas i miejsce
zawsze chętną do bitki i wypitki)
tego nie wolno nam zapominać!
Młodzież ta
swój nadmiar energii
musiała w jakiś sposób wyładować: w okresie zaborów biorąc udział w konspiracji i stając na czele zbrojnych
zrywów
(nb.
bez należytego uzbrojenia i fachowego
dowództwa); w czasie poprzedzającym wprowadzenie
stanu wojennego
to właśnie młodzi ludzie brali najaktywniejszy udział w rozruchach, niestety,
często
dla zwykłej draki, a nie z patriotycznych pobudek, jakby chcieli
niektórzy, rzucali
kostkami brukowymi w funkcjonariuszy
ZOMO; a obecnie młodzież wyżywa się w burdach ulicznych
jako kibole-szalikowcy
(ci
apolityczni)
bądź w spektakularnych, ale zawsze
kontrowersyjnych, wyczynach Ligi Republikańskiej. Nie chcę obrażać aktywistów
Ligi zestawiając ich działania ze zwykłymi chuliganami, chcę
powiedzieć, że młodzi potrzebują przede wszystkim „czynu", a tak naprawdę ideologia ma
drugorzędne znaczenie. Dlatego tak
dużą popularnością
cieszyły się zawsze
wśród młodych te ruchy i organizacje polityczne, które
obiecywały możliwość
rychłego "czynu" -
walki zbrojnej. Dynamiczni, ale niedowarzeni Polacy narzucali reszcie
społeczeństwa powstania
ze wszystkimi ich konsekwencjami.
Samobójcze działania
młokosów znalazły w końcu swych
obrońców, a później gloryfikatorów
wśród poważnych
profesorów… Tak następuje upadek myśli
kosztem uczuć. Naród zamiast prawdą historyczną zaczyna posiłkować
się niebezpiecznymi
dla jego przyszłości
fantazjami. Akty samobójstwa
zostają podniesione do rangi tych, które
uratowały nas przed utratą tożsamości narodowej (sic!). Profesor Bender
powołał się
na przykład
Żydów, którzy,
działając zwykle
organicznie, szczycą się swym powstaniem w getcie
warszawskim. Gdy
nie ma
innej sytuacji — mówił profesor — trzeba się
bić. I to nawet najbardziej handlowy naród
potrafił zrozumieć. A nam się teraz postponuje nasze zrywy
powstańcze, które pozwoliły nam zachować
tożsamość, nasz
język… Zgadzam się w pełni z profesorem Benderem, że gdy nie ma innej sytuacji, trzeba się bić,
ale pod tym tylko
warunkiem! Żydzi z getta warszawskiego stali przed nieuniknionym
wyrokiem śmierci -
getto miało
być zlikwidowane. Zbrojna akcja
Żydów przy pomocy Polaków była aktem
samobójczym, ale
samobójcy, który
był przekonany, że i tak zostanie
na nim wkrótce wykonany wyrok śmierci. Podobny charakter miała polska partyzantka na Zamojszczyźnie, gdzie Polacy,
po zdobyciu zupełnie pewnych informacji o mającej
ich
spotkać hekatombie,
chwycili za broń. Te zbrojne wystąpienie poparł
również tak
konsekwentny przeciwnik naszych zrywów
powstańczych, jak
Aleksander Bocheński (Dzieje głupoty w Polsce). Sprawa
cała bowiem w tym, że
rzeczywiście były to sytuacje bez
innego racjonalnego
wyjścia, jak chwycenie za
broń. Zupełnie
inaczej przedstawiała
się sytuacja przed powstaniem listopadowym i styczniowym. Pierwsze wybuchło w imię internacjonalizmu,
gdzie górę nad interesem
narodowym polskim wziął interes
międzynarodowej rewolucji. Powstanie
listopadowe zrodziło się - jak pisze Stefan Kieniewicz [ 3 ] -
na fali dążeń rewolucyjnych, które objęły większą
część Europy. We Francji,
Belgii, Niemczech i Włoszech wiedziano, że Polacy stawiając czoło caratowi
udaremnili zbrojną interwenję rosyjską… (Nawiasem mówiąc
nasi przodkowie byli mało konsekwentni, trzeba to przyznać,
nie chcieli
iść z carem przeciwko
rewolucjonistom belgijskim i francuskim
walczącym o "swą
wolność", ale wcześniej
bez szemrania
tłumili ruchy
wolnościowe pod
rozkazami cesarza
Francuzów: we
Włoszech, Hiszpanii, a nawet na Haiti walcząc z Murzynami). Czy w 1830 r. było inne wyjście, czy mogło się
obejść bez powstania? Oczywiście, że tak, gdyby fala rewolucji nie
porwała nas do
niepotrzebnej wojny. Byli oczywście tacy, którzy próbowali się jej,
niestety bezskutecznie, przeciwstawić. Swój opór przypłacili życiem
polscy generałowie: M.Hauke, T.Siemiątkowski, J.Nowicki, S. Potocki, I.Blumer,
S.Trębicki i pułkownik F.Meciszewski [ 4 ].
1 2 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] St. Wasylewski, Życie polskie w XIX wieku,
Kraków 1962, ss. 456-457. [ 2 ] "Święci w dziejach narodu polskigo," Warszawa 1997, ss.601 -602. [ 3 ] Historia Polski 1795 — 1918, Warszawa 1997, s. 109. [ 4 ] Pisał o tym w Myśli Polskiej z 4 — 11 stycznia br.
p. K.Rękas. « (Published: 27-06-2004 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3465 |
|