|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
»
Strzeżmy się Danaów przynoszących dary Author of this text: Wojciech Rudny
Nie ma czegoś takiego, jak „ogólnoludzka cywilizacja". Mieszkańców
Ziemi bynajmniej wcale nie łączą, ale dzielą cywilizacje. Dzieliły, dzielą i będą dzielić — czy się to komuś podoba, czy też nie.
Cywilizacje
nieustannie ze sobą walczą. Każda z nich chce być górą i wyprzeć inną.
Trochę brzmi to po darwinowsku, ale oddaje istotę rzeczy. Każda cywilizacja
bowiem — póki jest żywotna — dąży niczym żywy organizm do ekspansji. Żywotność
cywilizacji rozpoznajemy po jej zaczepności. Walka trwa dopóki jedna
cywilizacja nie ustąpi miejsca — drugiej.
Nie
ma syntez między cywilizacjami (bo jak, dajmy na to, znaleźć syntezę między
liberalizmem, a etatyzmem?); mogą
być mieszanki, które w rezultacie prowadzą do stanu acywilizacyjnego — i w
następstwie — do chaosu,
barbarzyństwa, upadku wszelkiej cywilizacji i samounicestwienia...
Każdy właściwie skrawek naszego kontynentu to pole walki rozmaitych
cywilizacji; choć wydawałoby się, że np. cała Zachodnia Europa należy bez
wyjątku do cywilizacji zachodniej (łacińskiej). Nic jednak bardziej mylącego...
Są
kraje, gdzie walka między cywilizacjami przybierała w historii niezwykle
drastyczne formy (np. wojna trzydziestoletnia w Niemczech). Jednym z takich państw
są bez wątpienia Niemcy, będące terenem ścierania się dwóch wielkich
cywilizacji — zachodniej (łacińskiej) i bizantyńskiej.
Niemcy
demokratyczne — jak każde inne mają to do siebie, że do starych treści
dobierają nowe formy, jak zauważył swego czasu znakomity znawca Niemiec — Edmund
Osmańczyk. Najgorsze dla nas i całej Europy jest to, iż są to treści więcej
mające wspólnego z prusactwem (a więc i bizantynizmem), aniżeli z tradycją
zachodnią. Do dzisiaj niemieckie
dzieci śpiewają w szkołach:
Das ist uns von Preußen
geblieben... (to nam
pozostało z Prus...).
Wymiar
nie tylko symbolu — dla nas złowróżebnego — miało przeniesienie stolicy
Niemiec z zachodu (Bonn) do Berlina na wschodzie. Kolejna sprawa to likwidacja
konsulatów w Opolu i Szczecinie — oznaczać to może tylko jedno: Niemcy
przestają już traktować te miasta jako zagraniczne. Oto symptomy odradzającego
się prusactwa — tej kwintesencji niemieckiego bizantynizmu.
„Duch
pruski" i bizantynizm w demokratycznych Niemczech ma swoich czcicieli także
nad tradycyjnie łacińskim Renem. Pomniki Fryderyka II i Bismarcka, kult dla
„niemieckiego prawa", oraz swoiście
pojmowana „wolność" i zadania państwa niemieckiego — żywcem wzięte z hitlerowskiego „Mein Kampf" (wyd. pol. s. 228): — "Potężna Rzesza
Narodowa broniąca i chroniąca interesów swoich obywateli za granicą, w najszerszym tego słowa znaczeniu, jest zdolna zaoferować wolność w kraju".
To wszystko musi nas niepokoić.
Kościół państwowy
Jedną z fundamentalnych zasad bizantyjskich jest zasada: cuius regio, eius religio.
Upaństwowienie Kościoła jest dla niemieckich (jak i wszystkich innych)
bizantyńców rzeczą najzupełniej
normalną. Nikogo w Niemczech nie razi podatek pobierany przez państwo na rzecz
związku wyznaniowego — Kościoła (podatek wyznaniowy) — wypłacany następnie
przez państwo (wg deklaracji podatników) jako jałmużna odpowiednim związkom
wyznaniowym i kościołom, w tym Kościołowi katolickiemu. „Wchodząc do
zjednoczonej Europy" musimy się zdecydować: czy wprowadzić i u nas ten
bizantyńsko-niemiecki podatek wyznaniowy, czy pozostać przy tradycyjnych
ofiarach na rzecz Kościoła? Najbardziej musi niepokoić nas to, że z kręgów
samego Kościoła katolickiego w Polsce wychodzą propozycje takiego podatku. II
Ogólnopolski Synod Plenarny biskupów polskich zachęca do wprowadzenia tego
rodzaju podatku kościelnego (zob. Wiadomości KAI z 27 V 99)! Czyżby Kościół
katolicki, który zawsze stał w Polsce na gruncie cywilizacji łacińskiej,
sam zaczął ulegać cywilizacyjnym mieszankom?
Swoisty katolicyzm i interpretacja historii
Jak zauważył prof. Maciej
Giertych: "niemiecki katolicyzm nie pasuje do reszty Europy. Do dziś
[Niemcy] bronią Krzyżaków, czyli Zakonu Najświętszej Panny Marii, jako siły
kulturotwórczej na wschodzie. Dowodem ma być trwałość murów Malborka. Nie
uważają ani wymordowania Prusów czy Gdańszczan, ani wojen z Polską, ani
sekularyzacji za plamę na ich historii. Zakon, istniejący zresztą w formie
szczątkowej do dziś, ale kwitnący przez dwa stulecia, nie może się
poszczycić ani jednym świętym lub błogosławionym" (Opoka 31/99).
Swego
czasu na łamach „Nowego Państwa" (nr 29[190] z ub.r.) ukazał się wywiad z Wielkim Mistrzem Krzyżackim o.
dr. Arnoldem Wielandem, który jednoznacznie dał wyraz temu, jak współcześni
Krzyżacy są bezkrytyczni wobec przeszłości swojego Zakonu. O. Wieland
stwierdził m.in., iż: "w XII i XIII wieku Zakon Niemiecki otrzymał od
papieża i cesarza polecenie schrystianizowania i ucywilizowania [sic!] Europy Północno-Wschodniej.
Liczne świadectwa tamtego czasu dowodzą, że wtedy, gdy działał tam
Zakon, wydarzyło się wiele pozytywnych rzeczy [podkr. moje — W.R.]".
Zdaniem o. Wielanda "porównywanie polityki Zakonu do podbojów niemieckich
XX wieku jest zupełnie bezsensowne"; jest
on przekonany, że literatura (polska) i politycy (polscy) zafałszowali
historię jego Zakonu, ukazując zupełnie nieprawdziwy obraz szlachetnych Niemców — zakonników i rycerzy spod znaku Maryi Dziewicy. "Nasz Zakon (...) — stwierdził Wielki Mistrz — pozostawia komentowanie historycznego faktu,
jakim była bitwa pod Grunwaldem, historykom, a nie literatom czy politykom".
Dodaje, iż „nikt już nie wątpi w kulturowe i cywilizacyjne osiągnięcia Zakonu podczas sprawowania przez niego
władzy (przez ponad trzysta lat) w państwie krzyżackim".
Nikt
nie może zaprzeczyć temu, że państwo krzyżackie było szczytowym wyrazem
teutońskiego ekspansjonizmu w średniowieczu — awangardą germanizmu
„ogniskującego przybyszów z całych Niemiec i zacierającego wszelkie różnice
ludowe we wspólnym przeciwstawieniu się Słowianom i Bałtom" (Florian
Znaniecki). Pomimo to usprawiedliwia się Krzyżaków (także u nas) tym, że
„potrafili zagospodarować b. Prusy Wschodnie, podnieść kulturę agrarną na
tych ziemiach, zbudować liczne miasta, a także założyć tam pierwsze
szpitale, pierwsze schroniska dla obłąkanych i trędowatych" (Andrzej
Tokarczyk). Można oczywiście pochwalać krzyżacką politykę, jeśli
przyjmiemy jako własny bizantyjski model doskonałej, tj. amoralnej polityki,
gdzie „cel uświęca środki" i „siła ponad prawem". Trzeba jednak pamiętać,
iż nie są to pojęcia naszej cywilizacji.
Czy
zwycięży więc pogląd (łaciński), że i polityka powinna być etyczną, czy
popadniemy wszyscy w to bizantyjskie — bezetyczne bagno?
Bismarck największym bizantyńcem w historii Europy
Polski historyk, Feliks Koneczny, nazwał „największym bizantyńcem
całej Historii powszechnej" prusko-niemieckiego polityka Ottona von
Bismarcka. Nam znany jest ze swej konsekwentnej i antypolskiej polityki; choć
trzeba przy tym zauważyć, iż był on polakożercą nie tyle z przyczyn
rasistowskich — jak później nacjonalistyczny socjalista Hitler — ale ze
swojego umiłowania Prus (konkretnie państwa pruskiego — statolatrii
bizantyjskiej), których potęga, jak sądził, była możliwa tylko wraz z pognębieniem
żywiołu polskiego bądź pełnym jego sprusaczeniem (zgeramnizowaniem). Święcił
triumfy dopóki bizantyjska Rosja (tam niemiecki bizantynizm zadomowił się od
czasów Piotra Wielkiego) dawała mu wolną rękę przeciwko Zachodowi. Dzięki
temu odniósł zwycięstwo nad Danią, Austrią i Francją Napoleona III, na której
gruzach zbudował gmach cesarskich (bizantyjskich) Niemiec. Za jego przyczyną
prusactwo (bizantynizm) wrogie cywilizacji zachodniej rozprzestrzeniło się po
całych Niemczech — także zachodnich. Był więc nie tylko polakożercą, ale i wrogiem Zachodu — cywilizacji zachodniej. Smutne — że takim właśnie
politykom buduje się na Zachodzie (w Niemczech) pomniki. Świadczy to o jakiejś
chorobie, kołobłędzie, zagubieniu — zwłaszcza Niemców, którym trudno się
określić, do jakiej cywilizacji należą — jakiej cywilizacji chcą bronić. Z pewnością nie będzie nam po drodze, kiedy stwierdzą, że współczesne
Niemcy są kontynuacją tych, o jakie walczył bizantyniec Bismarck — „żelazny
kanclerz zjednoczonych Niemiec".
Ein Volk, ein Reich...
Unia
Europejska, mimo dążeń zmierzających do stworzenia jednolitego organizmu
politycznego — jest nadal związkiem państw narodowych
prowadzących odrębną politykę. Od czasów podpisania Traktatu
Rzymskiego (1957 rok) proces unifikacji EWG, a potem Unii Europejskiej
nabrał tempa, ale
dotąd nie istnieje jednolita polityka UE. Nawet w ramach Unii poszczególne państwa mają bardzo często sprzeczne
interesy, co prowadzi do rywalizacji między nimi.
Do roku 1989 głównym państwem UE była Francja. Jej przewaga wynikała z pozycji, jaką ten kraj odgrywał od samego początku budowy
zintegrowanej Europy. Po 1989 roku sytuacja wewnątrz Unii Europejskiej uległa
zasadniczej zmianie. Zjednoczenie Niemiec
sprawiło, że w ciągu kilku miesięcy Niemcy wyrosły na samodzielną
potęgę, już nie tylko gospodarczą,
alei
polityczną. Pozycja takich państw,
jak Francja i Wielka Brytania uległa marginalizacji. Koniec „zimnej wojny"
sprawił, że rola czynnika militarnego
gwałtownie spadła. Dzięki temu jeden głównych atutów Francji, który
decydował o jej przewadze nad Niemcami, czyli posiadanie broni jądrowej,
stracił na znaczeniu. Na pierwszy plan wysunęła
się siła ekonomiczna, a w tej sferze Niemcy
mają znaczną
przewagę nad Francją i Wielką Brytanią. Obecnie nikt już nie kwestionuje,
że Niemcy
przejęły rolę
lidera Unii Europejskiej. Wraz z uzyskaniem przez Niemcy
czołowej pozycji w Unii Europejskiej znaczenia nabrały także ich koncepcje
integracyjne, ograniczane w przeszłości
przez de Gaulle’a i Francję (dobrowolna
współpraca suwerennych
państw). Koncepcja
niemiecka — to
Europa nie samodzielnych, suwerennych
państw, niedopuszczająca ingerencji czynnika ponadnarodowego, ale Europa jako
jednolite państwo federalne, w którym głównym podmiotem
będą regiony, a nie państwa.
Najbardziej istotnym punktem tego programu jest idea wspólnej waluty, czyli
tzw. euro.
Utworzony stosunkowo niedawno Komitet Regionów jest właściwie tworem
niemieckim: Niemcy, przy pewnym poparciu ze strony Hiszpanii,
były głównymi inicjatorami stworzenia Komitetu. To
właśnie niemieckie landy pierwsze
wystąpiły z propozycją stworzenia
senatu regionów, w którego
składnie
wchodziłyby władze
lokalne i który miałby uprawnienia wykraczające poza rolę
konsultacyjną [ 1 ]. Przeciwnicy
stworzenia na obszarze Europy Środkowej autonomicznych regionów stwierdzają słusznie,
że pozwoli to polityce
niemieckiej na skuteczne podporządkowywanie sobie tego obszaru Europy, co byłoby
utrudnione w przypadku zachowania dotychczasowej roli państw narodowych.
W dzisiejszych Niemczech tradycje bizantyjskie splotły się nie tylko z niemieckim imperializmem gospodarczym, ale także z próbami wykorzystania Unii
Europejskiej w interesie Niemiec oraz urządzenia jej na sposób niemiecki, tj.
po bizantyjsku jako scentralizowanej i ujednoliconej struktury sterowanej przez
biurokratów ze Strasburga i Brukseli — zgodnie z apriorycznie wymyślonymi
przez nich prawami. Grozi nam nowy bizantyjski totalizm. Najgorsze, że wśród
nas samych mamy bizantyńców oraz nową V kolumnę. Za rządów AWS zatrudniono
46 tys. nowych urzędników państwowych, a władze SLD otwarcie mówią o „integracji politycznej z Europą" (co ciekawe — wbrew dołom tej partii!).
Rzecz jasna, że trzeba się strzec Danaów przynoszących dary, ale jak
to robić, kiedy tylu uczynnych mają tu sługusów. Czy aby to nie był tylko głos
wołającego na puszczy?
Footnotes: [ 1 ] Stella Dillon,
Wzrasta rola regionów,
„Dialog Europejski", nr 6, listopad-grudzień 1997. « (Published: 27-06-2004 Last change: 16-06-2005)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3476 |
|