|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
»
Zakaz niedzielnego handlu Author of this text: Jan M. Fijor
Gdyby
niedzielny handel był czymś szkodliwym, nieprzyzwoitym lub złym, to by nie
istniał. To, że ludzie robią zakupy w niedzielę i święta oznacza, że
handlowcom opłaca się trzymać w niedzielę sklep otwarty, mimo iż muszą za
pracę personelu zapłacić więcej, a ludziom robienie zakupów w te dni
przynosi korzyść, ponieważ mogą spokojnie, bez pośpiechu kupić to, co im
odpowiada najlepiej. Jakakolwiek zmiana takiego dobrowolnego układu będzie
niekorzystna. Bojownicy
domagający się zakazu pracy w niedzielę dzielą się na dwie grupy -
ortodoksów, którzy chcą wprowadzić totalny zakaz pracy handlu w niedzielę
ze względów religijnych, w trosce o trwałość rodzin i wypoczynek pracowników.
Oraz na przeciwników umiarkowanych, którzy chcą wprowadzić zakaz tylko w supermarketach, aby w ten sposób pomóc małemu handlowi. Ortodoksi chcą
zakazu, bo uważają, że bez niego ludzie przestaną dzień święty święcić,
przestaną też przebywać z rodzinami i odpoczywać.
Praca w niedzielę niekoniecznie jest grzechem. Niewiele jest też zajęć, które całkowicie
uniemożliwiają praktyki religijne. A jeśli już, Kościół katolicki
wprowadził sobotnie msze św., które pełnią rolę „obowiązkowych"
liturgii niedzielnych. Nie możesz w niedzielę, idź do kościoła w sobotę.
Aspekt
religijny zakazu rodzi jednak kilka innych problemów. Skoro dba się o święta katolików, dlaczego nie ułatwić tego samego żydom czy muzułmanom.
Pierwszym należałby się w tej sytuacji zakaz pracy w soboty, drugim we
czwartki. Społeczeństwo różnicuje się, rośnie liczba innowierców. Ateistów
też.
Wprawdzie
przymus pracy w niedzielę podyktowany jest specyficzną organizacją pracy, to
jednak nikt nikogo do takiej pracy nie zmusza. Istnieje cała masa zajęć, których
wykonawcy w niedzielę odpoczywają. Nie rozumiem też, dlaczego zakaz miałby
dotyczyć wyłącznie handlu. Co prawda w niedzielę pracują ci wszyscy, od których
pracy zależy należyte funkcjonowanie społeczeństwa, ale przecież można
sobie całkiem dobrze wyobrazić miasto w niedzielę bez autobusów (żeby pomóc
taksówkarzom) czy bez policji (żeby pomóc małym firmom ochroniarskim).
Analogicznie,
gdy chodzi o aspekt zdrowotno-wypoczynkowy. Praca w niedzielę nie jest wcale cięższa.
Nie odbywa się też kosztem większej ilości godzin. Ustawodawcy zadbali o to,
aby żaden polski pracownik nie
pracował dłużej niż 40 godzin tygodniowo. Jeśli ktoś pracuje w niedzielę,
to nie pracuje w poniedziałek albo czwartek. Nie słyszałem jak dotąd, aby
ktokolwiek domagał się zakazu pracy we czwartki.
Nie
trzeba być psychologiem, by podejrzewać, że wprowadzenie kolejnego zakazu
wywoła w społeczeństwie agresję, a kto wie może nawet zachowania przestępcze.
(Wszak pamiętamy, jak w prl skutkowały zakazy sprzedaży alkoholu po 22.00 czy
przed 13.00.) Tym bardziej, że żaden z trzech, wymienionych na wstępie
argumentów, nie uzasadnia wprowadzenia ustawowego zakazu pracy w niedzielę. Jeśli
ktoś naprawdę chce iść w niedzielę do kościoła, spędzić czas na łonie
rodziny, czy odpocząć, nikt mu nie może tego zabronić. Ludzie sami wiedzą
lepiej, co im do życia potrzeba — jeśli nawet chcą zgrzeszyć i nie pójść
do kościoła, to im wolno. Żaden poseł czy radny nie ma prawa im tego
zabraniać.
Całkiem
inaczej mają się sprawy w przypadku — wprowadzonego już w kilku polskich
miastach — zakazu „umiarkowanego", którego jedynym celem jest pogorszenie
warunków pracy supermarketów i poprawa w placówkach tzw. małego handlu.
Gdyby ludzie
woleli małe sklepiki, to by z nich korzystali. I część z nas to robi. Bo
jest tam bliżej, wygodniej, nie trzeba długo czekać, lepszy jest wybór
pieczywa czy innych asortymentów, a także miła, rodzinna atmosfera. Jeśli
nawet ceny są tam wyższe, to uwzględniając powyższe czynniki, korzystanie z nich nam się opłaca. I dlatego, z małego handlu — o czym wie niewielu -
korzysta w Polsce więcej konsumentów niż korzysta z supermarketów. W efekcie, mały handel ma się dobrze, a nawet kwitnie. Oczywiście, nie cały mały
handel. Część placówek nie daje sobie rady. Dlaczego? Ponieważ jest tam
drogo, brudno, byle jak i nieuprzejmie.
Jeśli płacę
za mercedesa więcej niż za poloneza, to musi istnieć ku temu powód. Jest
nim: jakość pojazdu, jego moc, niezawodność, uroda samochodu itp. Nikt nie zapłaci za poloneza tyle ile za mercedesa, bo byłby
niespełna rozumu. Można go do tego zmusić wysokimi cłami, ale nie poprawią
one jakości poloneza. Zyska na nich Żerań, lecz stracą tysiące kierowców.
Straty przewyższą zyski. To samo odnosi się do handlu. Jeśli w moim
osiedlowym sklepiku mięsnym, mocno nasączana solanką szynka jest raz, czasem
dwa razy w tygodniu, cielęcina od przypadku do przypadku, pieczywa zawsze
brakuje, śmierdzi tam papierosami i stęchlizną, ekspedientka ma wszystkim za
złe, a poza tym ceny są od 10 do 20 proc. wyższe niż w supermarkecie, gdzie
mam dobry serwis i wszystkiego w brud o każdej porze, to proszę mi wytłumaczyć,
jaki ja mam powód żeby tam robić zakupy?
Jednakże
dobroczyńcy małego handlu mogą mnie do korzystania ze sklepiku osiedlowego
zmusić — na razie w niedzielę, ale jeśli to nie pomoże, to mogą zakazać
pracy supermarketom także w poniedziałek, wtorek… W ogóle zakazać. Czy to
taka utopia? Absolutnie nie. Całkowity zakaz pracy supermarketów obowiązuje
przecież w centrach wielkich
miast, gdzie ludzie, których nie stać na jazdę do centrów handlowych poza
miastem, zmusza się do kupowania gorzej i drożej. Jakikolwiek zakaz działalności
handlowej, czy to w określonym rejonie, czy o określonej porze przynosi społeczeństwu
stratę.
Jeśli mały
handel, podobnie jak nauczyciel, lekarz, inżynier czy ogrodnik nie potrafią
swojej pracy należycie wykonywać, to albo muszą zmienić zawód, albo się więcej
starać. Na tym polega konkurencja. Lepszy zwycięża, bo taniej, szybciej,
wygodniej zaspokaja potrzeby swoich konsumentów. Zmuszanie nas do korzystania z gorszego lekarza czy do kupowania gorszego samochodu przynosi szkodę wszystkim.
W wyniku
zakazu, zmuszany płaci więcej niż by zapłacił, gdyby dokonał zakupu wedle
własnego wyboru. Mały handel, pozbawiony presji konkurencji, obniża swój
poziom. Nie wykluczone też, że wcale na tym nie zarobi, bo wprowadzenie zakazu
zmobilizuje ludzi do wypoczynku i przeniesienia zakupów na dzień powszedni.
Spada przy tym rentowność supermarketów, co oznacza wzrost cen.
Jedynymi, którzy na zakazie skorzystają są urzędnicy; ktoś przecież musi
te zakazy wydawać, kontrolować i regulować.
Jeśli
politykom naprawdę chodzi o uzdrowienie małego handlu, niech obniżą podatki,
uproszczą procedury, zliberalizują prawo tak, aby biznes opłacał się nawet
bardzo małemu handlowcowi. Zbędne będą zakazy, i zbędni urzędnicy.
« (Published: 02-09-2004 )
Jan M. Fijor Ekonomista; publicysta "Wprost", "Najwyższego Czasu", "Życia Warszawy", "Finansisty" i prasy polonijnej; wydawca (Fijorr Publishing). Były doradca finansowy Metropolitan Life Insurance Co. Ekspert w dziedzinie amerykańskich stosunków społeczno-politycznych. Autor dwóch książek: "Imperium absurdu" i "Metody zdobywania klienta, czyli jak osiągnąć sukces w sprzedaży". Number of texts in service: 36 Show other texts of this author Newest author's article: Keynes i jego ludzie | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3600 |
|