|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Reading room »
Kalendarz starych mężów Author of this text: Giovanni Boccaccio
Dekameron
Opowieść
królowej, która powszechne pochwały wywołała, szczególnie podobała się
Dioneowi, ostatniemu z kompanii, co tego dnia opowiadać miał. Dioneo zaczął
na ten kształt:
— Dostojne damy, w noweli królowej zawierał się pewien szczegół, który
mnie k'temu pobudził, abym zaniechał historii, którą wam opowiedzieć chciałem.
Miast niej zapoznam was z inną opowieścią. Powodem jest mi głupota Bernaba
(która na szczęście wielkiego zła nań nie sprowadziła) jako i innych mężów,
co sobie takoż do głowy wbili, że ich żony, w domu pozostałe, siedzą jak
trusie, z założonymi rękami, podczas gdy oni włóczą się po świecie i cieszą się wdziękami to tej, to tamtej białogłowy, tak jakby, wzrośli i wychowani pośród tego niewieściego pogłowia, nie wiedzieli, do czego ono
jest zdolne. W opowieści swojej chcę wam pokazać nie tylko ich tępotę, ale
jeszcze większą głupotę tych, którzy mniemają, że są silniejsi od
przyrodzenia. Czynią oni różne próby, pustym gadaniem chcąc przekonać
samych siebie, że mogą dokazać więcej, niźli ich siły na to pozwalają, i za wszelką cenę chcą innych zrobić podobnymi sobie, choć sprzeczne to jest z ludzi owych przyrodzeniem. "Żył w Pizie pewien sędzia, zwany Riccardem di Chinzica. Był to człek
daleko więcej rozumem celujący niźli siłą fizyczną. Ów, mniemając może,
że tymi samymi staraniami, jakie do dzieł swych uczonych przykładał, żonę
ukontentuje, a będąc bogatym wielce, jął szukać pilnie małżonki, w której
by się młodość z pięknością łączyła. Gdyby był w stanie udzielić
samemu sobie takiej rady, jaką nieraz drugim służył, właśnie takiej żony
unikać by był winien jak ognia. Dzieło wkrótce uskutecznione zostało,
bowiem niejaki Lotto Gualandi dał mu za żonę swoją córkę imieniem
Bartolomea. Była to jedna z najurodziwszych i najwdzięczniejszych panienek w Pizie, gdzie niemało się ich znajduje, zwinnych i ruchliwych jak jaszczurki.
Sędzia pojął ją nader uroczyście za żonę i wspaniałe wesele wyprawił.
Jednakoż w noc poślubną postarbnął się, chcąc dopełnić małżeńskiej
powinności, i ledwie zdołał jeden raz dokonać tego, co z trudem zaczął.
Nazajutrz rano dla poratowania upadłych sił, jako człek mizerny i słabego
ducha, musiał się uciec do małmazji, kordiałów i innych środków, co by go
do życia przywrócić były zdolne.
Wówczas to pan sędzia jął się po raz pierwszy dobrze nad swoimi siłami
zastanawiać i obliczać je ściślej niż wprzódy. Uczyniwszy rachunek,
postanowił nauczyć żonę swoją kalendarza, dobrego dla dzieci, co się
gramatyki uczą (można mniemać, że kalendarze takie tylko w Rawennie układają).
Według jego wywodów, nie było takiego dnia, na który by nie tylko jedno, ale i kilka świąt nie przypadało. Dla ich należytego uczczenia żony i mężowie
winni się wstrzymywać od folgowania swym cielesnym chuciom. Do tych świąt
przydał jeszcze dni postu, suche dni, wigilie, dni apostołów i innych świętych,
piątki i soboty, niedzielę jako dzień Zbawiciela, a takoż niektóre odmiany
księżyca i siła innych wyjątków. Mniemał widocznie, że robotę w łożnicy
małżeńskiej można podawać w taką odwłokę jak różne sprawy w sądzie.
Tym sposobem, ku wielkiemu zmartwieniu żony, którą zaledwie raz (albo i wcale) na miesiąc dojeżdżał, rzemiosłem mężowskim się parał; trzymał
przy tym żonę pod ścisłym dozorem, aby ktoś inny nie zapoznał jej z dniami
roboczymi, tak jak on ze świątecznymi.
Pewnego dnia, w czasie upalnego lata, Imć Riccardo zapragnął udać się w towarzystwie żony do swej pięknej posiadłości, znajdującej się w pobliżu
Monte Nero, aby tam wczasu zażyć i świeżym powietrzem dni kilka odetchnąć.
Chcąc żonie rozrywkę zgotować, urządził połów ryb. W jednej łódce
pomieścił się wraz z rybakami, do drugiej wsadził żonę pospołu z innymi
białogłowami. Wkrótce, sami nie wiedząc jak i kiedy, kilka mil od brzegu odpłynęli i na pełnym się znaleźli morzu. Gdy tak na połów ryb uważali, nagle nadpłynął
korab Paganina da Mare, słynnego podówczas korsarza. Ujrzawszy barki, korsarz
skierował się ku nim; łodzie jęły uciekać, ale Paganino dopadł tej z nich, na której znajdowały się białogłowy. Ujrzawszy piękną Bartolomeę,
pomyślał, że ta zdobycz wystarczająca dlań będzie. Pochwycił niewiastę w oczach Riccarda, który już się do brzegu przebrał, przeniósł ją na swoją
galerę i śpieszno odpłynął.
Nie trza opowiadać, jak się strapił na ten widok pan sędzia, który był
takim zazdrośnikiem, że nawet powietrza się obawiał. Jął się żalić w Pizie i powszędy na złodziejów, ale nawet nie wiedział, jak się zwał ów
korsarz, co jego żonę pochwycił i w nieznane miejsce zawiózł. Paganino
tymczasem, ciesząc się ze swej zdobyczy, wielce był ukontentowany. Żyjąc w stanie bezżennym, postanowił urodziwą białogłowę przy sobie zatrzymać.
Gdy Bartolomea gorzko płakała, pocieszał ją, jak mógł. Za nadejściem nocy
uciekał się do innego, skuteczniejszego środka i starał się ją pocieszać
czynami, ponieważ jak mu się zdało, słowa niewielki skutek odniosły.
Kalendarz mu się gdzieś zapodział, tak iż święta wypadły mu z pamięci.
Tym sposobem tyle jej dodał otuchy, że nim przybyli do Monaco, Bartolomea,
zapomniawszy całkiem o sędzi i jego przepisach, najweselszy z Paganinem żywot
rozpoczęła. Zawiózłszy ją do Monaco, korsarz nie tylko jej nie skąpił
uciech w dniu i w nocy, ale krom tego okazywał jej względy jako prawej małżonce.
Po pewnym czasie do sędziego Riccarda dotarły wieści, gdzie jego żona
przebywa. Nie mając nadziei na niczyją pomoc, a wielce jej odzyskania
spragniony, postanowił sam udać się po Bartolomeę i wykupić ją z tej
niewoli, choćby to i znaczną sumę pieniędzy kosztować miało. Wsiadł tedy
na okręt, do Monaco przybył i tam żonę swoją ujrzał. Bartolomea opowiedziała
korsarzowi o przybyciu męża i zwierzyła mu się z jego zamysłów. Następnego
rana Imć Riccardo spotkawszy Paganina zawiązał z nim znajomość i o względy
jego gorliwie zabiegać począł. Korsarz udawał, że nie wie, kim jest
Riccardo, i czekał, co tamten przedsięweźmie. Wybrawszy wreszcie chwilę
sposobną, Riccardo w pokornych i grzecznych słowach przedstawił korsarzowi
przyczynę, dla której tu przybył, i prosił go, aby wydał mu żonę za
okupem, jaki sam naznaczyć zechce.
Paganino odparł z uśmiechem:
— Pozwólcie najpierw, panie, abym was w tym kraju powitał. Odpowiem wam zaś
krótko. Prawdą jest, że mam młodą białogłowę u siebie, nie wiem jednak,
czy jest ona waszą żoną, czy też innego człeka, ponieważ was nie znam, ją
zasię znam dopiero od czasu, jak w moim domu przebywać zaczęła. Jeżeli
jednak w istocie jej mężem jesteście, to zaprowadzę was do niej i nie wątpię,
że was łatwie pozna. Skoro zaś ona potwierdzi to, co od was słyszałem, i wyrazi gotowość powrotu do was, ja przez wzgląd na poczciwość waszą
poprzestanę na okupie, jaki sami za słuszny uznacie. Gdyby się jednak
przeciwnie okazało, popełnilibyście rzecz plugawą, pragnąc mi ją odjąć.
Jestem młodzieńcem i mam prawo, jak każdy inny, cieszyć się białogłową,
zwłaszcza taką jak ta, co jest najmilszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem.
— Przysięgam wam, że jest to moja żona — odparł Riccardo. — Zawiedźcie mnie
do niej, a obaczycie, że gdy tylko mnie ujrzy, na szyję mi się rzuci. Toteż
proszę was tylko o to, abyście postąpili tak, jakeście przed chwilą
powiedzieli.
— Chodźmy zatem — rzekł Paganino.
Rzekłszy te słowa, poprowadził sędziego do swego domu i wwiódł go do
komnaty, dokąd zaraz Bartolomeę przywołać kazał. Bartolomea, okazale
przybrana, wyszła nie mieszkając i przywitała pana Riccarda tak, jakby był
on obcym człowiekiem, co przybył w dom z jej mężem. Sędzia, który myślał,
że żona przyjmie go z wielką radością, osłupiał na to powitanie i pomyślał,
że smutek i troska, trapiąca go od chwili, gdy ją był utracił, tak jego pozór
odmieniły, że żona teraz poznać go nie może.
Dlatego też rzekł:
— Drogo mnie kosztował, miła żono, ten połów ryb. Utraciwszy ciebie, takiej
boleści doznałem, że, wierę, nikt chyba podobnej na świecie nie odczuwał.
Widocznie nie poznałaś mnie, skoro mnie tak chłodno przyjmujesz. Zali nie
widzisz, że jestem twoim Riccardem, który tu przybył, aby zapłacić panu
tego domu taki okup, jakiego sam zażąda, a potem z sobą cię zabrać? Dzięki
poczciwości pana Paganina mam zapłacić tyle, ile sam będę chciał.
— Zali do mnie się z tą mową obracacie, panie? — spytała dama z uśmiechem. — Widać bierzecie mnie za kogoś innego, bowiem ja przypomnieć sobie nie mogę,
abym was kiedykolwiek widziała.
— Bacz na to, co mówisz — rzekł Riccardo. — Spójrz na mnie uważniej, a poznasz, że jestem twoim Riccardem di Chinzica.
— Wybaczcie mi, panie — odparła Bartolomea — aliście nie jest zbyt przystojną
dla mnie rzeczą przypatrywać się wam uporczywie. Zresztą, dość się wam już
przyjrzałam, aby jeszcze raz stwierdzić, że was nigdy nie widziałam.
Wówczas Riccardo pomyślał, że Bartolomea, bojąc się Paganina, nie chce się
przyznać do męża w jego przytomności. Dlatego też, obróciwszy się do
Paganina, prosił go, jako o łaskę osobną, o możność pomówienia z Bartolomeą w cztery oczy. Paganino przystał na tę prośbę, ale pod
warunkiem, że sędzia nie odważy się pocałować damy wbrew jej woli. Potem
polecił Bartolomei udać się z Riccardem do przyległej komnaty, wysłuchać,
co jej powie, i dać mu respons bez nijakiego przymusu. Gdy Imć Riccardo i pani
Bartolomea w pustej komnacie na karłach usiedli, Riccardo na ten kształt zaczął:
— Serce moje, duszo moja, moja nadziejo i radości, zaliż nie poznajesz twego
Riccarda, który miłuje cię bardziej niźli samego siebie? Czyż to być może?
Takżem się odmienił? Spojrzyj na mnie, moje oczko najcudniejsze, błagam cię
ze wszystkich sił moich!
Bartolomea głośno się zaśmiała i nie pozwalając mówić mu dalej, rzekła:
— Możecie być pewni, że nie mam tak słabej pamięci, abym was, mego męża,
pana Riccarda di Chinzica, poznać nie miała. Jednakoż i wy, w czasie gdy żyłam z wami, pokazaliście, że całkiem niedostatecznie mnie znacie. Gdybyście byli w samej rzeczy człekiem tak mądrym, za jakiego uchodzić pragniecie, to
spostrzeglibyście niechybnie, że młoda, dziarska i świeża białogłowa krom
odzieży i pożywienia potrzebuje jeszcze czegoś, o czym kobiety dla wstydliwości
swej przyrodzonej niechętnie mówią. Sami wiecie, jakeście te pragnienia
zaspokajali. Jeśli wam milsze było zgłębianie praw niźli żona, nie trzeba
się było żenić. Wierę, nie sędzią mi się być zdaliście, ale chodzącym
kalendarzem, wymieniającym na pamięć posty, święta, uroczystości i wigilie.
Powiem wam takoż, że gdybyście pachołkom, co na polach w waszych majętnościach
pracują, tyle świąt naznaczali, ile temu, co nad uprawą mojej maluchnej niwy
miał się trudzić, nie zebralibyście ani jednego ziarna. Ale Bóg zlitował
się nad moją młodością i zesłał mi człowieka, z którym w tym domu żywię.
Nie znamy żadnych świąt (mówię o tych świętach, któreście wy,
zdatniejsi do służby bożej niż do służby u kobiet, tak często
obchodzili), przez próg tego domu nie przeszedł nigdy piątek ani sobota,
wigilia ani post wielki, co trwa tak niezmiernie długo. W dzień i w nocy się
tu pracuje i grempluje wełnę. A owóż i dzisiejszej nocy, nim na jutrznię
zadzwoniono, już nie raz imaliśmy się dzieła! Dlatego też umyśliłam u Paganina pozostać i z nim razem się trudzić, póki moja młodość trwać będzie.
Święta, posty i odpusty odłożę sobie na starość. Wy zaś czym prędzej
jedźcie z Bogiem do domu i święćcie beze mnie do woli tyle świąt, ile się
wam podoba.
Imć Riccardo, słowa te usłyszawszy, niezmierną boleść poczuł. Gdy
Bartolomea umilkła, rzekł:
— Ach, duszo moja, jakież słowa straszne z ust twoich słyszę? Nie maszże
najmniejszego względu na cześć swoją i cześć swoich rodziców? Przekładasz
żyć w grzechu śmiertelnym z tym człekiem, jako jego miłośnica, niźli jako
moja żona w domu naszym w Pizie przebywać? Przecie on, gdy się tobą
przesyci, za drzwi cię wygoni, ku twej sromocie a hańbie, tam zasię będziesz
mi zawsze miła, sprawując władzę w domu moim, choćby i wbrew mojej woli.
Zali dla tak plugawej i niepomiarkowanej żądzy chcesz mieć w pogardzie cześć
swoją i odepchnąć mnie, co cię nad życie kocham? Nie mów tego, nadziejo
moja, i wracaj do mnie! Ślubuję ci, że teraz, gdy już pragnień twoich świadomy
jestem, będę się starał w miarę sił je zaspokoić. Przeto zmień twe
postanowienie i pójdź ze mną, co nigdy dobrej chwili nie zaznałem, odkąd mi
ciebie brakło.
— O cześć moją — odparła Bartolomea — sama będę miała staranie; niech
nikt się o nią nie troska, zwłaszcza że już i tak zbyt późno na to.
Rodzice moi winni byli pomyśleć o niej, gdy mnie wam za żonę dawali, skoro
jednak o nią wówczas nie dbali, tedy i ja dzisiaj o nich dbać nie chcę.
Grzech śmiertelny, w którym żyję, już się na powszedni przemienił; zresztą
nie wasza to rzecz. Zdawa mi się, że w Pizie byłam waszą nałożnicą, teraz
zasię jestem małżonką Paganina. Wówczas nasze planety pośród odmian księżyca i geometrycznych obliczeń rzadko schodziły się z sobą, dzisiaj natomiast
Paganino nie wypuszcza mnie z objęć przez noc całą. Ściska mnie, obłapia
ciasno, gryzie i kąsa, i tak dojeżdża, jak to tylko jest Bogu wiadome. Ślubujecie,
że na przyszłość starać i wysilać się będziecie. Jakimże to sposobem i po co? Aby jednego czynu dopełnić z trzema przerwami, w czasie których dębczak
mógłby znowu się podnieść? Widać dziarskim jeźdźcem się staliście w czasie nieobecności mojej.
Idźcie z Bogiem i starajcie się żyć jak najdłużej; zdaje mi się, że już
ledwie jako gość na tym świecie przebywacie, tak bowiem nędzniuchny i mizerniutki macie pozór. Powiem wam takoż, że jeśli nawet Paganino mnie
rzuci (do czego, jak mi się zdaje, wcale chęci nie ma), to i tak do was nie
powrócę, wiem bowiem, że choćbym was nie wiem i jak cisnęła, ani krztyny
soku z siebie nie puścicie. Raz już, na moje nieszczęście, dobra tego spróbowałam i tak mam go dosyć, że w razie potrzeby gdzie indziej sobie schronienia
poszukam. Jeszcze raz wam powtarzam, że pozostanę w tym domu, gdzie nie ma
wigilij ni świąt. Wy zaś ruszajcie stąd co prędzej, bo zacznę krzyczeć,
że mi gwałt zadać chcecie.
Imć Riccardo pojął, że nic nie wskóra, zrozumiał takoż w tej chwili,
jakie głupstwo uczynił poślubiając młodą białogłowę. Ciężko strapiony
wyszedł z komnaty i obrócił się jeszcze z długą mową do Paganina, z której
jednakoż także nic nie wyszło. Później, niczego nie dokonawszy i ostawiwszy
żonę, do Pizy powrócił. Tutaj z nadmiernej boleści szwank wielki na umyśle
poniósł. Włóczył się całe dni po mieście, a gdy go ktoś pozdrowił albo o coś zapytał, odpowiadał jeno: „Zła to dziura, co świąt nie chce."
Wkrótce potem zszedł z tego świata. Na wieść o tym Paganino, śwadomy
dobrze afektu, jaki dlań Bartolomea żywiła, pojął ją za żonę. Nie
zachowując świąt, wigilij i postów, pracowali usilnie, póki im sił stało.
« (Published: 01-09-2002 Last change: 24-08-2004)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 362 |
|