|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
»
Goodbye Jackowo! Author of this text: Jan M. Fijor
Emigranci polscy, obok Szkotów i Chińczyków stanowią jedną z trzech
najbogatszych grup narodowościowych Chicago. Udział milionerów w chicagowskiej Polonii jest pięciokrotnie wyższy niż wynosi „średnia
amerykańska". Prawie połowa budynków czynszowych Chicago jest własnością
Polaków. W rękach polonijnych znajduje się dziś ponad jedna trzecia
chicagowskich firm transportowych. Polskie fabryczki i zakłady metalowe wyparły z miejscowego rynku Niemców, tradycyjnych liderów tej gałęzi przemysłu.
Franciszek Bobak, góral zza Gubałówki, buduje w Chicago supermarkety, a zakłady
garmażeryjne Katarzyny Bober wygrały przetarg m.in. na dostawę pierogów dla
United Airlines. Główną nagrodą zorganizowanego w końcu września przez
jeden z dwóch działających w mieście polskich klubów golfowych był...mercedes.
Największym klubem żeglarskim Chicago jest jachtklub im. Józefa
Korzeniowskiego. W Chicago działa polski aeroklub, kilka klubów piłkarskich,
kluby narciarskie i polska orkiestra symfoniczna. W Wietrznym Mieście wychodzą
3 polskie dzienniki, kilkanaście periodyków, nadają 3 polskie całodobowe
stacje radiowe, dwie polskojęzyczne stacje telewizyjne, a od ponad 10 lat
organizowany jest prestiżowy — ustępujący rangą tylko międzynarodowemu -
Festiwal Polskich Filmów w Ameryce.
Stereotyp
Polacy pojawili się w okolicach Chicago w początkach XIX wieku, masowy napływ
emigrantów z ziem polskich miał jednak miejsce na przełomie stuleci, XIX i XX. Z braku reprezentacji politycznej i dyplomatycznej osadnicy z ziem należących
niegdyś do Polski gromadzili się wokół ponad 50 polskich parafii, tworząc
polskie getta. Największym z nich, a zarazem najstarszym centrum polskości stał
się tzw. Trójkąt Polonijny — dzielnica u zbiegu alej Milwaukee, Division i Ashland. W czasach swej świetności zamieszkiwało ją ponad 100 tys. Polaków.
Tam powstały pierwsze polskie organizacje i bratniaki (Polskie Zrzeszenie
Rzymsko Katolickie), polskie kluby, biznesy, restauracje, teatry, a nawet hotel, w którym zatrzymywali się m.in. Paderewski i Dmowski.
Położony strategicznie w pobliżu centrum miasta, „Trójkąt" stał się
obiektem zakusów radnych miejskich, którzy — co tu ukrywać — Polaków nie
darzyli sympatią. Polonusi trzymali się dzielnie aż do końca lat 1950. kiedy
antypolsko nastawiony burmistrz, Richard Daley, n.b. ojciec obecnego burmistrza
(niestety nie daleko spada jabłko od jabłoni), postanowił wbić klin w polską
dzielnicę przeprowadzając w jej poprzek autostradę nr 94. Ostatecznym ciosem
był wybudowany (w sercu Trójkąta) wieżowiec komunalny dla ubogich, który — jak mawiał nieżyjący już, a mieszkający w Chicago od zakończenia II
wojny światowej, Feliks Konarski (Ref-Ren) autor „Czerwonych maków na Monte
Cassino" — „wbił sztylet w polskość Chicago".
Wieżowiec w krótkim czasie opanowali kolorowi. W obliczu gwałtownie spadających
cen nieruchomości, okolice „Trójkąta" w krótkim czasie stały się
„ziemią spaloną". Polacy wynieśli się w popłochu dalej na północny
wschód osiedlając w rejonie parafii św. Jacka, znanej dziś jako Jackowo. O ile „Trójkąt" kojarzył się z tradycjami powstań i Niepodległą Polską, o tyle Jackowo było obrazem zniewolenia z czasów Władysława Gomułki;
polskim getto — synonimem siermiężnego peerelu. To właśnie tutaj utrwalił
się stereotyp chicagowskiego Polaka — ciężko pracującego ciułacza
wystrojonego w poliestry, tańczącego w rytm poleczki i zagryzającego kiełbasą. O jego sile świadczy chociażby niedawna produkcja TVN, serial zatytułowany
„Chicago".
Polacy wychodzą z getto
O tym, że Stephanie Powers, Charles Bronson czy Raymund Kroć (założyciel
sieci „Mc Donald's") byli z pochodzenia Polakami dowiedzieliśmy się
dopiero w latach 1980. "Wcześniej — mówi Dan Wilson, z domu Wilczyński,
emerytowany architekt miejski z Chicago — polskie pochodzenie było skrzętnie
ukrywane. Ludzie ambitni i wartościowi od polskości odchodzili. Wstydzili się
jej.
Stereotyp uległ zmianie dopiero po wyborze papieża Polaka, i potem po Sierpniu
1980., gdy Polska znalazła się na czołówkach gazet. Polonia zaczęła
wychodzić z getto. Walter Kędziora zaczął lokować pieniądze w okolice
Wicker Park, Jan Kryński przy dawnym „Trójkącie", a Bogdan Sokołowski we
włoską wówczas dzielnicę Harwood Heights.
Po latach ciułactwa i noszenia pieniędzy do banku, w latach 1980. katapultą
sukcesu materialnego stał się dla Polaków handel nieruchomościami. Stella Bańdura
przyjechała do Chicago w latach 1970. ze wsi Maniowy w Pieninach po tym, jak władze
podjęły decyzję o zalaniu wioski. Po opłaceniu kosztów podróży jej, męża i czworga dzieci zostało im w kieszeni kilkaset dolarów. Jak większość
nowoprzybyłych zaczęli typowo — ona sprzątała, on był stróżem. Pierwszy
dom kupili dzięki pomocy rodziny już po dwóch latach. Mieszkali w piwnicy
wynajmując piętro lokatorom. Czynsz pokrywał koszty pożyczki. Potem był
drugi dom, trzeci, zaniedbana kamienica dwudziestomieszkaniowa; poprzedni dom spłacał
następny. Dziś, po 30 latach emigracji Bańdurowie mają prawie 20 domów
czynszowych, łącznie ponad 130 mieszkań przynoszących prawie pół miliona
dochodu rocznie. Milionowych majątków na nieruchomościach dorobił się
Walter Kędziora, Wiktor Lemanek, Maria Kruk i setki zwykłych polskich emigrantów,
którzy przed 20 czy 30 laty wylądowali na chicagowskim O'Hare bez grosza w kieszeni.
W północno zachodniej, najdroższej części Chicago, prawie 2/3 budynków
apartamentowych należy do Polonusów. Ich właściciele zamieszkują
najbardziej prestiżowe dzielnice metropolii. Hanna B., która jeszcze 10 lat
temu sprzątała domy w Highland Park, dziś jest właścicielką jednego z nich. Marek D. kupił właśnie okazały dom w Barrington Hills, ten sam, wokół
którego osiem lat temu budował komuś ogrodzenie. Na 105 hoteli i moteli w najsłynniejszym podchicagowskim kurorcie, Wisconsin Dells, właścicielami
ponad 90 z nich są Polacy. Ponad 40 proc. z prawie 600 moteli w górskim
Kolorado znajduje się w rękach chicagowskich górali. Praca, wytrwałość i pragnienie sukcesu uczyniły wielu polskich Chicagowian ludźmi zamożnymi i niezależnymi.
Naród przedsiębiorców
Współwłaściciel najbardziej chyba charakterystycznej budowli Chicago, Marina
City, nieżyjący już polski Żyd, Maurycy Swibel, był zaskoczony, gdy 10 lat
temu, do przetargu na wykonanie remontu instalacji elektrycznej w jego wieżowcach,
na osiem firm stających do konkursu, aż siedem miało polskich właścicieli. Z dzieciństwa spędzonego w Wolbromiu pamiętał, że Polacy nie byli raczej
przedsiębiorcami; n.b. żona zwycięzcy kontraktu, za zarobione przez męża
pieniądze odkupiła od Swibela… sklep jubilerski.
Praca najemna przy sprzątaniu biurowców, drobne prace budowlane, opieka nad
dziećmi ewentualnie praca przy obrabiarce w jednej z tysięcy niewielkich
fabryczek metalowych zlokalizowanych na terenie metropolii — takie były początki
większości polskich emigrantów.
Bogdan Łodyga absolwent wydziału inżynierii sanitarnej Politechniki
Warszawskiej po pięciu latach pracy w EVO dużej firmie produkującej filtry
powietrzne targnął się na coś niewyobrażalnego. Po awanturze z przełożonym, w 1985 roku założył własną fabrykę. Dzisiaj jego firma BOST Corporation
jest liczącym się producentem urządzeń filtrujących i odpylających dla
przemysłu, zatrudnia ponad 50 osób i wciąż rośnie. Łodyga jest jednym z setek polskich fabrykantów, którzy w ciągu ostatnich kilkunastu lat wyparli z rynku „metalowego", dominujących tę branżę niegdyś, Niemców.
Jan i Krzysztof Czupta, bracia z Chabówki, przyjechali do Chicago 21 lat temu.
Najęli się jako mechanicy w gigancie pocztowym, UPS, przy remontach potężnych
„tirów" i ciągników. „Praca była znośna, nieźle płatna, ale
brygadzista nami pomiatał" — wspomina Jan Czupta. Któregoś dnia nie
wytrzymali i z bratem odeszli. Tak powstał „Quality Truck and Trailer, jeden z największych w stanie Illinois zakładów remontujących ciężki sprzęt
transportowy. W kilka lat później bracia Czuptowie założyli "Quality
Logistic", a ostatnio firmę parkingową „Quality Properties" mającą swe
filie w pięciu stanach Ameryki. Ludzie tacy jak Krzysztof i Jan Czupta, jak Jan
Kucharski (15 na liście „Wprost" najbogatszych emigrantów z Polski), czy
Tad Styrczula, góral z Witowa, obecnie właściciel Fleet Equipment, jednej z największych firm kontenerowych w Illinois i dziesiątki innych polskich
emigrantów wtargnęli z impetem w sektor opanowany tradycyjnie przez wielkie
amerykańskie korporacje. Dzisiaj Polacy są w transporcie drogowym USA potęgą. W stanie Illinois i sąsiednich przypada na nich ponad jedna trzecia przewozów.
Polskie biznesy istniały w Chicago od dawna, zmieniła się jednak ich skala. O ile przed laty gros klienteli stanowili Polacy, o tyle dzisiaj są to biznesy
czysto amerykańskie. Przykład dali wędliniarze. Franciszek Bobak miał niegdyś
sklep na Jackowie. Za namową synów, wykształconych już w Ameryce wyszedł
poza getto dostarczając swe wyroby do sklepów amerykańskich. Dziś firma
„Bobak's sausage" posiada w okolicach Chicago kilka supermarketów spożywczych, w planach budowa kolejnych czterech. W ślady Bobaka poszli inni. „Polskie"
supermarkety postawili: Wally Mulica, Joe Ligas, Frank Ratułowski i paru innych
przedsiębiorców.
Pod prąd
Zachęceni sukcesami na amerykańskiej ziemi, część z nich rozgląda się za
sposobnością robienia interesów z Polską. Arie Zweig, który zanim trafił
do Stanów Zjednoczonych, wyemigrował najpierw do Izraela, planuje otwarcie
filii swojej fabryczki w Polsce. Także Jan Kryński, właściciel sklepu żelaznego
sieci „True value" postanowił pójść „pod prąd" i odwrócić
naturalny dotąd kierunek wymiany handlowej. Zamiast wysyłać produkty do
Polski postawił na import. Zaczął od sprzedaży polskich prodiżów, potem było
szkło, porcelana, łopaty i sprzęt ogrodniczy, polskie narzędzia, krzewy,
meble. W październiku Kryński otwiera swój trzeci sklep „Dom itp." w Chicago, w którym — podobnie jak w dwóch pierwszych — 95 proc. towarów nosić
będzie znak „Made in Poland".
To czego nie udało się dokonać licznym centralom handlu zagranicznego z Warszawy, potrafili przedsiębiorcy polonijni z Chicago, którzy wobec braku
wsparcia ze strony ministerstw w kraju założyli Polsko-Amerykańską Izbę
Gospodarczą i wzięli się za promocję polskich wyrobów sami. W mieście i okolicy działa ponad 30 firm importujących polską żywność, alkohole, a ostatnio także maszyny i narzędzia. Tad Wasikowski jest jednym z największych
importerów polskiego parkietu i wyrobów z drewna. Popularny w Polsce
piosenkarz z Chicago, Andrzej Cierniewski, jest znaczącym importerem polskiego
szkła i porcelany, Chester Sawko, jeden z najbogatszych przedsiębiorców
polskiego pochodzenia jest od kilku lat właścicielem słynnej polskiej huty
kryształów „Julia" ze Szklarskiej Poręby. Niemal cała produkcja
„Julii" ląduje w Stanach Zjednoczonych. Z danych Polsko-Amerykańskiej Izby
Gospodarczej z Chicago wynika, że import produktów z Polski na rynek
chicagowski rośnie od pięciu lat w tempie 50 proc. rocznie.
Inwestycjami w Polsce interesuje się przynajmniej co dziesiąty Amerykanin
polskiego pochodzenia. „Jeśli klimat gospodarczy nad Wisłą ulegnie poprawie — mówi Wojciech Madeyski, znany architekt i działacz gospodarczy — do
Polski może już wkrótce napłynąć od Polonii do 10 mld dol. rocznie."
Polskie piekiełko
Sukcesom materialnym Polonii nie towarzyszy niestety odpowiedni jej prestiż.
Wynika to ze słabości politycznej środowiska polskiego. Polacy do polityki i polityków szczęścia nie mieli, stąd praktycznie nie mają we władzach
miasta czy stanu swojej reprezentacji. Dorobili się wprawdzie kilku
reprezentantów na skalę miasta, stanu czy kraju, co z tego, skoro z chwilą
wybrania ich na urząd ludzie ci zapominali o swoim pochodzeniu. Alderman
(odpowiednik wójta w dzielnicy) Michael Wójcik z Jackowa zasłynął z wrogości
wobec wszystkiego co polskie; Dan Rostenkowski, kongresmen, narobił nam wstydu
aferami korupcyjnymi, a zmarły niedawno Roman Puciński (swego czasu kandydował
nawet na burmistrza Chicago) był politykiem uległym, który jakby się swojej
polskości bał. Nie trudno więc zrozumieć — mówi Bogdan Sokołowski, właściciel
dużej agencji pośrednictwa sprzedaży nieruchomości „American Realty" (60
agentów) — dlaczego podatki od nieruchomości są w „polskich"
dzielnicach najwyższe, co potwierdza nawet Skarbnik Powiatowy, Maria Pappas.
Co gorsze, powołany do ochrony polskich interesów Kongres Polonii Amerykańskiej,
na czele z sędziwym Edwardem Moskalem, więcej ostatnio Polonii szkodzi niż
pomaga. Szansa poprawy leży w zmianie pokoleń. Już dzisiaj do zastąpienia
starej gwardii prezesa Moskala stają w szranki dzieci emigrantów. Nadzieją
Polonii jest młody, energiczny prawnik z Chicago Christopher Kurczaba. Po raz
pierwszy w dziejach Polonii istnieją gwarancje ciągłości pokoleniowej. Młodzież
polska przełamała stereotyp i jest ze swej polskości dumna. Dzięki dobremu
wykształceniu pobieranemu coraz częściej w Polsce już wkrótce przejmie pałeczkę
od rodziców. "W Chicago nadchodzi era Polaków" — pisał przed laty
popularny Chicagowianin, kapitan Tadeusz Kutek. Wszystko wskazuje na to, że miał,
rację.
« (Published: 24-10-2004 )
Jan M. Fijor Ekonomista; publicysta "Wprost", "Najwyższego Czasu", "Życia Warszawy", "Finansisty" i prasy polonijnej; wydawca (Fijorr Publishing). Były doradca finansowy Metropolitan Life Insurance Co. Ekspert w dziedzinie amerykańskich stosunków społeczno-politycznych. Autor dwóch książek: "Imperium absurdu" i "Metody zdobywania klienta, czyli jak osiągnąć sukces w sprzedaży". Number of texts in service: 36 Show other texts of this author Newest author's article: Keynes i jego ludzie | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3700 |
|