|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Science » Physics
Leptony, Hadrony, Kwarki [1] Author of this text: Jerzy Sikorski
Czym są najbardziej fundamentalne składniki materii — ten
problem zaprzątał uwagę ludzi już od czasów starożytnych. Ponieważ fizyka — w dzisiejszym jej rozumieniu — liczy sobie zaledwie ok. 500 lat, więc wcześniej
rozważania takie były głównie domeną filozofów. Nasz europejski krąg
cywilizacyjny ma swe kulturowe korzenie w starożytnej Grecji. Tam więc, w greckiej myśli filozoficznej poszukiwać można pierwszych systematycznych
rozważań na temat podstawowych własności materii. Największy i najbardziej
trwały wpływ na poglądy ludzi dotyczące budowy materii wywarła myśl Demokryta
(460 — 370 p.n.e.) i jego koncepcja atomistyczna — czyli koncepcja dyskretnej
struktury materii. Atomizm, jako pewien program i sposób myślenia o materii,
przetrwał do czasów współczesnych i jest dość silnie zakorzeniony w potocznym
myśleniu. W dziejach myśli europejskiej różnie odnoszono
się do realności istnienia atomów. W XVIII i XIX wieku istniały już silne
wskazówki, dostarczane np. przez chemię, na rzecz atomów jako najmniejszych
cegiełek materii (np. prace Daltona z przełomu XVIII i XIX w.). Nie przesądzało
to jednak sprawy ich realnego istnienia. Np. jeszcze Max Planck przed 1900
rokiem nie wykluczał myśli, że atomizm to pewna wygodna i użyteczna konstrukcja
modelowa, która wcale nie musi oznaczać, że atomy dadzą się wyodrębnić jako
realne, indywidualne byty.
W pierwszych dekadach XX w.
istnienie atomów przestało być spekulatywną koncepcją. Badania nad
promieniotwórczością wykazały złożoność atomu zaś dalsze prace ukazały także
złożoność jądra atomowego i wprowadziły pojęcie cząstek elementarnych. Nazwa
„atom" utraciła więc swe pierwotne etymologiczne znaczenie (od 'atomos' -
niepodzielny) jednak atomizm jako szerzej rozumiany sposób patrzenia na
dyskretną strukturę materii pozostał bardzo silnie zakorzeniony w umysłowości
ludzi. Własności atomów wyjaśniało się poprzez własności jego składników i oddziaływań między nimi. Jedynie poziom elementarności przesunął się ze
szczebla atomowego na głębsze, bardziej fundamentalne piętro. Pozostał jednak ów
redukcjonistyczny sposób podejścia polegający na wyprowadzaniu własności obiektu
złożonego z własności jego elementarnych składników i związków między nimi.
Wiemy jednak, że opis struktury atomu w języku i w ramach
formalizmu fizyki klasycznej okazał się całkowicie niemożliwy. Półklasyczny
„planetarny" model atomu stworzony przez Bohra miał bardzo ograniczone
zastosowanie. Do opisu świata na tym poziomie niezbędne okazało się całkiem nowe
podejście sformułowane m.in. przez Schródingera, Heisenberga, Pauliego, Diraca i innych wielkich tej epoki, podejście zwane mechaniką kwantową. Jej
konsekwencje (w tym m.in. zasada nieoznaczoności) okazały się dramatycznie różne
od tego wszystkiego do czego przyzwyczaiła nas fizyka klasyczna.. Nasz codzienny
potoczny język, którym całkiem dobrze mogliśmy wypowiadać treść i interpretacje
zawarte w równaniach fizyki klasycznej, teraz całkowicie załamywał się przy
próbach wyartykułowania wniosków wynikających z formalizmu matematycznego
mechaniki kwantowej. Wszystko to rzutować musiało także na sytuację filozofii
nauki, której aparat pojęciowy tkwił wówczas jeszcze głęboko w XIX wiecznym
języku klasycznym. Próby wyrażenia w tym języku wszelkich filozoficznych
uogólnień prowadziły bardzo często do licznych nieporozumień. Cóż się jednak
dziwić, skoro sami fizycy zajmujący się podstawami mechaniki kwantowej spierali
się (i do dziś spierają) o różne interpretacyjne problemy tej teorii. Znamienne
może tu być powiedzenie Penrose’a: "jeśli ktoś wierzy w mechanikę kwantową to
nie może jej traktować poważnie".
Nasze potoczne myślenie o budowie materii jest niejako genetycznie obciążone atomizmem. Wynika to
zarówno z zaszczepionego nam tzw. „zdrowego chłopskiego rozumu" jak i ze
szkolnego poziomu edukacji oraz popularyzacji. Wszyscy niemal mamy zakodowane w wyobraźni owe atomy-kuleczki a na jeszcze głębszym poziomie strukturalnym
mniejsze kuleczki lub kropeczki odpowiadające cząstkom subatomowym. Wszystkie te
twory widzimy jako pewne rzeczy, obiekty, które powinno się dać dobrze
zlokalizować w przestrzeni i czasie. Tymczasem mechanika kwantowa poucza nas,
wręcz krzyczy, że to wszystko jest nie tak. Te wszystkie punkciki, kropeczki,
kuleczki to tylko pewne protezy intelektualne, które tak się mają do
rzeczywistości jak proteza nogi do rzeczywistej zdrowej nogi albo i jeszcze
gorzej. Owszem, składniki mikroświata zachowują się w niektórych eksperymentach
tak jak klasyczne cząstki punkciki lecz w innych sytuacjach tak jak fale. Jednak
nazwy „cząstka" i „fala" trzeba tu traktować raczej jako pewne metafory
zaczerpnięte z potocznego języka i z języka fizyki klasycznej. W tych językach
brakuje bowiem odpowiedniego słowa na wyrażenie czym to właściwie jest.
Natrafiamy tu więc na wyraźną barierę językową. Język potoczny najwyraźniej nie
nadąża za rozwojem sytuacji. Chcąc nim mówić o własnościach mikroświata często
stwierdzamy, że — jak pisał nasz wieszcz — "język kłamie głosowi a głos myślom
kłamie". W najlepszym razie skazani jesteśmy na używanie starych, klasycznych,
słów i pojęć w formie metafor. Pamiętać jednak trzeba, aby tych metafor nie
traktować całkiem dosłownie. Ścisły w modelowaniu świata jest tylko język równań
matematycznych. Język potoczny nie ma już tej ścisłości i jednoznaczności. Jest
bardziej znaczeniowo rozmyty i nieostry [ nawiasem mówiąc, gdy określamy język
jako rozmyty i nieostry to też używamy określeń metaforycznych]. Widać więc, że
każdy problem wymaga dobrania odpowiedniego doń języka. Nie da się pisać wierszy w języku C++ a programów komputerowych trzynastozgłoskowcem.
Stwierdziliśmy już poprzednio, że zakodowany w nas głęboko
atomizm każe nam traktować składniki mikroświata jako obiekty, jako pewne
rzeczy, które dają się wyraźnie wydzielić z otoczenia a także dobrze
zlokalizować w przestrzeni i czasie. Całe nasze makroskopowe doświadczenie
życiowe przemawia za takim podejściem. Gdy jednak próbujemy myśleć i mówić np. o świetle, o fotonach, to natrafiamy na wyraźną barierę językowo pojęciową. Foton
swobodny nie ma bowiem w ogóle określonej lokalizacji przestrzennej. Gdy zaś
mowa o fali monochromatycznej to również — poprzez zasadę nieoznaczoności — jego
umiejscowienie w czasie jest właściwie żadne. Czy coś takiego zasługuje na
określenie „obiekt" ? Na poziomie klasycznym mówi się o świetle jako o fali
elektromagnetycznej. O fali jednak (każdej, nie tylko elektromagnetycznej)
skuteczniej jest mówić ( i myśleć) jako o pewnym procesie niż jako o obiekcie.
Fala nie tyle istnieje (tak jak rzecz) co dzieje się jako proces. Przykład ten
podsuwa myśl — coraz częściej wyrażaną przez niektórych fizyków — że zwłaszcza
składniki mikroświata zasługują na miano procesów raczej niż obiektów. W przypadku procesów (nie tylko falowych ale jak najogólniej rozumianych) nie jest
niczym szokującym niemożność ich lokalizacji przestrzennej czy czasowej z dowolną dokładnością.
Wiele zjawisk procesowych znamy z naszego makroskopowego doświadczenia codziennego. Odwołajmy się więc do nich
jako do pewnych porównań i metafor. Czymże jak nie procesem bardziej niż
obiektem jest np. trąba powietrzna lub wir na wodzie. One też nie tyle są co
dzieją się. One bez tej dynamiki po prostu nie istnieją. Oczywiście nie chcę tu
twierdzić, że elektrony czy inne składniki mikroświata to jakieś mini wiry.
Porównanie oznacza tylko tyle, że one też mogą mieć raczej cechy procesów niż
obiektów. Słowo proces może być dla nich właściwsze niż słowo obiekt. Pragnę
jednak wyraźnie podkreślić, że nie chodzi tu o koncepcję procesów lansowaną np.
przez Whiteheada (1861 — 1947), który ujmował świat i zjawiska w nim jako
procesy, dziejące się jednak w świecie rzeczy. U niego rzeczy — czyli wyraźne i w miarę trwałe byty jednostkowe — są podstawowym tworzywem otaczającego nas
świata. Procesom zmian podlegać zaś mogą ciała złożone z fundamentalnych
składników. W lansowanej tutaj koncepcji procesami miałyby być najbardziej
fundamentalne składniki.
Odwołam się do jeszcze jednej
metafory — pamiętając cały czas o pewnej kulawości i ograniczonej stosowalności
każdej z metafor. Rozważmy więc przykładowo obraz na ekranie telewizora lub
monitora. Obraz nieruchomy, stop klatkę, gdzie właściwie nic się nie dzieje. Czy
taki obraz to jest obiekt? Wiemy przecież z grubsza jak taki obraz powstaje.
Wiemy, że po luminoforze biega tam bardzo szybko plamka świetlna generowana
przez odpowiednio sterowaną wiązkę elektronów i tylko dzięki pewnej bezwładności
naszego procesu widzenia odbieramy ten efekt jako zintegrowany obraz. Jest to w sumie pewne złudzenie wynikające z dość marnej rozdzielczości czasowej naszego
narządu wzroku. Gdybyśmy na ten sam obraz mogli patrzeć z rozdzielczością
milisekundową lub jeszcze lepszą to obraz ten rozpadłby się na świecące kropki i smugi latające po ekranie. Taki obraz też jest więc raczej procesem niż rzeczą.
On musi ciągle dziać się bo inaczej go nie będzie. Ponadto, gdy obraz ten
zaczynamy oglądać z bliska przez lupę to widzimy, że rozpada się on na
pojedyncze świecące piksele. Ginie więc w jakimś sensie jego zintegrowanie
przestrzenne.
Ciekawe jak by się nam przedstawiał świat -
zwłaszcza mikroświat — gdybyśmy byli w stanie badać go z rozdzielczością czasową
rzędu skali planckowskiej, 10-44 s. Czy wówczas to co rejestrujemy jako
elektrony, czy inne cząstki też by się rozpłynęło jak ten obraz telewizyjny
oglądany w skali mikrosekundowej? Na obecnym etapie najszybsze zjawiska jakie
rejestrujemy w świecie cząstek elementarnych mają skalę czasową rzędu 10-24
sekundy. To o 20 rzędów wielkości więcej niż skala planckowska. Otrzymujemy więc
obraz zintegrowany i jakby uśredniony po niesłychanie długim czasie. Czy kiedyś
uda nam się zbliżyć rozdzielczością do skali planckowskiej? Mechanika kwantowa
nakazuje tu spory pesymizm. Zasada nieoznaczoności — ten okrutny cenzor w mikroświecie — mówi nam, że im większa czasowa zdolność rozdzielcza tym większy
nakład energetyczny trzeba zaangażować. Rozdzielczość w skali planckowskiej
wymaga planckowskich gęstości energii odpowiadających temperaturze rzędu 1032 K. A to już są warunki zbliżone do kosmologicznego Wielkiego Wybuchu.
Mówienie o składnikach mikroświata jako o procesach jest również
nawiązaniem (choć w nowym kontekście) do starożytnej koncepcji Heraklita (550 -
480 pne.) mówiącej, że fundamentalną zasadą otaczającej nas rzeczywistości jest
ciągła zmienność i ruch. Jego sławetne Pantharei należałoby dziś tłumaczyć jako
„wszystko jest procesem". Jest to stanowisko przeciwstawne temu jakie głosił
współczesny Heraklitowi inny grecki filozof Parmenides. W jego koncepcji ruch i zmiany były czymś powierzchownym i drugorzędnym. Uważał on, że na najgłębszym
poziomie rzeczywistości nie ma zmian. Atomizm Demokryta traktujący niepodzielne
atomy jako wieczne i trwałe nawiązywał właśnie do idei Parmenidesa. Współczesna
fizyka podsuwa nam obraz świata — zwłaszcza na poziomie mikro — lepiej
zakorzeniony w idei Heraklita. Czy oznacza to, że koncepcja Parmenidesa
przegrała na całej linii? Czy nie ma nic trwałego w naszym Wszechświecie, który
też jako całość ewoluuje? Może jedynie czymś trwałym i niezmiennym są
fundamentalne prawa i zasady rządzące w świecie.
1 2 Dalej..
« Physics (Published: 03-06-2002 Last change: 07-09-2003)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 380 |
|