|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
The Bible » » The New Testament
Gwiazda Betlejemska Author of this text: Lucjan Ferus
"A oto gwiazda, którą wiedzieli na Wschodzie, szła
przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię".
/Mat.2,9/.
Zawsze z okazji świąt czytam takie same, lub bardzo podobne artykuły,
których zadaniem jest „naukowa" podbudowa bożonarodzeniowych legend. Jedną z nich jest owa Betlejemska Gwiazda, prowadząca trzech króli do miejsca
urodzin dzieciątka Jezus. Jak więc wygląda „uwiarygodnienie naukowe" tego
tajemniczego zjawiska? /zresztą wbrew samej Biblii, gdzie w przypisach wyraźnie
napisano: "Ewangelista ma na myśli nadzwyczajne jakieś zjawisko, dlatego daremne
są wszystkie próby naturalnego wytłumaczenia"/;
Pierwsze i najbardziej popularne to kometa, choć żadna ze znanych, których
czas pojawienia się w „pobliżu" Ziemi można już dokładnie obliczyć.
Zatem nie kometa. Drugie to koniunkcja; zbliżenie /oczywiście tylko wizualne/
dwóch albo i trzech planet, które też czasowo nie bardzo się zgadzają z hipotetyczną datą urodzin przyszłego Mesjasza. Więc też raczej nie. A zatem
jakie to astronomiczne zjawisko miał na myśli ewangelista Mateusz?
Ci wszyscy „uczeni w Piśmie" /czyli jak byśmy dziś powiedzieli;
bibliści i historycy starożytności/, którzy rozpisywali się na ten temat,
chyba musieli nie czytać prof. Krawczuka, który już wiele lat temu stwierdził,
iż nie było żadnej „specjalnej" gwiazdy na niebie,… a jedynie w wyobraźni
ludzkiej. Bowiem świadomość ludzi tamtych czasów /obecnych chyba też/,
domagała się cudownego znaku z nieba, potwierdzającego nadprzyrodzoność
jakieś wybranej postaci, w tym przypadku Jezusa. Jednym słowem niebo musiało uwiarygodnić
jakimś czytelnym znakiem, że ta postać jest tym za kogo się podaje /a raczej
za kogo się ją bierze/. I tyle po prostu!
Gdyż wystarczy uważnie przeczytać zapis z ewangelii dotyczący tego
tajemniczego zjawiska, aby stwierdzić, iż jest ono produktem bogatej wyobraźni
ludzkiej. No, bo powiedzcie sami, czy znacie taką gwiazdę /albo kometę lub
koniunkcję/, która poruszałaby się na niebie z szybkością karawany, by
potem zatrzymać się nad samym
miejscem urodzin dzieciątka? Jeszcze lepiej bajkowość tej opowieści widać w „Apokryfach Nowego Testamentu", gdzie w „Ewangelii gruzińskiej" tak to
przedstawiono /cytuję fragmenty/:
„A w tym samym dniu ukazała się w Indiach gwiazda, podobna do księżyca w pełni, zaś na księżycu tym siedziała czternastoletnia panna podobna do słońca i trzymała na rękach chłopczyka mającego jeden dzień życia. Gwiazda ta była
widoczna w ciągu dnia i nocy, lecz poza Indiami nigdy nikt jej widział".
Potem jest opis jak to każdy z trzech królów zebrał 4.000 księży i 4.000 ludu i wyruszył by oddać hołd dzieciątku Jezus, "gwiazda zaś
wskazywała im drogę /.../ wreszcie dotarli trzej ci królowie wraz z 12.000
ludzi /a gdzie się podziało 12.000 księży? Pytanie moje/ do Jerozolimy, spędziwszy w podróży 7 i pół miesiąca. Tam się zatrzymali; gwiazda zaś schowała
się przed nimi, gdyż Chrystus się jeszcze nie narodził".
Ta przymusowa przerwa w podróży trwała "dopóty, dopóki nie ukazała
im się gwiazda, która przedtem była niewidzialna.
Wtedy oni udali się w drogę, a gwiazda szła naprzód". Tak było do czasu,
aż "gwiazda, która prowadziła królów, zatrzymała
się nad skałą gdzie znajdowało się dziecię; wtedy poznali oni, że tam
właśnie narodził się Chrystus".
No, proszę; oprócz przewodnictwa nawet czasowe „zgranie się" im
zapewniała. Co za precyzja przestrzenno-czasowa! Powracając zaś do głównego
wątku: znacie taką gwiazdę, która idzie
przed karawaną, potem znika na jakiś
czas, by wreszcie zatrzymać się nad
konkretnym miejscem na Ziemi i to na tyle nisko, aby nie było żadnych wątpliwości,
iż to właśnie o to a nie inne miejsce chodzi? Zastanawialiście się może,
na jakiej by ona musiała być wysokości, by wskazywała konkretny
budynek czy skałę? /bo są dwie wersje dotyczące miejsca narodzin Jezusa/.
Nawiasem mówiąc, ze zjawisk astronomicznych tylko meteoryt może „wskazać" konkretne miejsce na ziemi, spadając z impetem na nie. Jednak meteoryt widać na niebie /właściwie ślad po nim/
nawet nie 9 sekund, a nie 9 miesięcy. Ale to tylko taka luźna dygresja.
Więc na jakiej wysokości powinna zatrzymać się ta gwiazda, by wskazać
precyzyjnie miejsce o powierzchni kilkunastu metrów kw.? Pomyślicie zapewne,
że kilkadziesiąt — góra kilkaset — metrów, prawda? A potraficie wyobrazić
sobie właściwą skalę takiego zjawiska i jego rzeczywiste i nieuniknione skutki?
Oj, chyba nie, bo natychmiast przestalibyście wierzyć w te ewidentne bajki dla
dorosłych /choć o dziecięcych umysłach/. Jeśli nie potraficie, pomogę wam w tym; załóżmy, że to nie jest kometa ani koniunkcja, lecz jak to napisano w Słowie Bożym: gwiazda. A byłoby to
tak:
Wyobraźcie sobie wpierw Układ Słoneczny w skali l:1.000.000.000 Jego
centralne miejsce zajmuje kula Słońca średn. ok. l,4 m. W odległości 60 m
od niego krąży Merkury wielkości ziarnka grochu. Nieco ponad 100 m od Słońca
znajduje się Wenus, wielkości małej wisienki, a 50 m dalej krąży błękitno-zielona
kuleczka Ziemi, wielkości nieco większej wiśni /z oblatującym ją w odl. 3,8
m groszkiem Księżyca/. 240 m od centrum układu jest Mars — duże ziarno
grochu — potem pas asteroid, a w odległości ¾ km majestatycznie płynie
Jowisz wielkości pomarańczy z całą plejadą własnych księżyców, wyglądającą
jak miniaturowy układ planetarny. Dalej nie będę wyliczał, bo to i tak nie
ma znaczenia dla naszej opowieści.
I teraz do tego słonecznego układu w miarę stabilnego od miliardoleci,
zbliża się z głębi kosmosu gwiazda kierowana niezawodną ręką Boga /bo któż
inny mógłby mieć takie ekstrawaganckie pomysły?/, wielkości naszego Słońca,
który w skali kosmicznej jest całkiem przeciętną gwiazdą. Wolicie aby zbliżyła
się do nas w płaszczyźnie ekliptyki, siejąc zamieszanie pośród planet
olbrzymów, czy raczej prostopadle do niej, od razu w okolice Ziemi? Choć efekt
zapewne byłby taki sam /przydała by się symulacja komputerowa/, przyjmijmy
dla prostoty tę drugą wersję; zatem do Ziemi wielkości wiśni, zbliża się
gorejąca kula ognia /ok. 1.000.000 stopni C w koronie i ok. 6.000 stopni C na
powierzchni/ średnicy ok. l,5 m. Zwróciliście uwagę na tę różnicę w ich wielkościach?
I jak wam się wydaje — uwzględniając właściwą proporcję tych dwóch
ciał niebieskich — na jaką odległość powinna się ona zbliżyć do Ziemi,
aby „wskazać" konkretne miejsce na powierzchni tejże wisienki? Wypadałoby w tej skali, że na 1/1000 mm, widzicie już to?;
Nad
kuleczką wielkości wisienki, stykając się z nią nieomal, wisi ogromna gorejąca
kula gwiazdy, strzelając gejzerami płomieni, długości ok. 10 cm /w tej skali
oczywiście/. Podejrzewam, iż w rzeczywistości już dużo wcześniej Ziemia
pomknęła by chyżo na jej spotkanie po spiralnym torze, aby wyparować w jej
koronie, a opalone resztki utopić w bezdennym oceanie ognia /ok. miliona Ziemi
mogłoby się zmieścić w kuli Słońca/. Ale to tylko taka luźna dygresja,
nie odbiegajmy od tematu.
Powtórzę zatem bardzo istotne pytanie: na jaką odległość powinna się
zbliżyć gwiazda do Ziemi, aby „wskazać" na niej konkretne i bardzo
niewielkie miejsce? A jednocześnie nie spalić żywcem całego
życia na Ziemi i nie zniszczyć całego
Układu Słonecznego? /te dwa słońca stałyby się zapewne gwiazdą podwójną,
krążącą wokół wspólnego środka grawitacji, a planety powciągałyby w siebie, przynajmniej te wewnętrzne, do Marsa włącznie/.
Wizualny efekt tego zbliżenia byłby taki, że prawie wszyscy
mieszkańcy Ziemi /zakładając, że jakimś cudem przeżyliby to pandemonium/,
widzieli by nad sobą /w bliższej lub dalszej odległości/ gorejącą
powierzchnię gwiazdy, wyrzucającą gejzery atomowego ognia z jej wnętrza,
spalające wszystko na swojej drodze, topiąc i wyparowując w mgnieniu oka
nawet skały. Do czego to można by porównać?; do ciągłego wybuchu bomb
termojądrowych rozmieszczonych niedaleko siebie na całej powierzchni ziemi? Jeśli
nie czegoś znacznie bardziej apokaliptycznego.
Powiecie więc, że musiała to być kometa najwidoczniej, ona by nie
narobiła takich szkód na ziemi. Niechby to była i kometka nawet /są to
miliardy ton lodu i odłamków skał/, to przy takim zbliżeniu do ziemi musiałaby w nią uderzyć, bez dwóch zdań!
A zatem nie dane byłoby pasterzom /a przy okazji i 90 % gatunkom zwierząt/,
komu głosić Dobrej Nowiny o narodzinach Pana, bo wyparowaliby w ułamku sekundy razem ze swoimi stadami,
dzieciątkiem Jezus i jego świętą rodziną, jak i przybyłymi doń trzema królami.
To jest pewne, jakby na to nie patrzeć! Nie mówiąc już o tym, że komety też
zazwyczaj nie stają na nieboskłonie w miejscu na zawołanie, nawet w tak ważnych
dla ludzi okolicznościach.
Ach ten „nasz" Bóg! Zamiast robić tyle zamieszania tym
niewiarygodnym cudem /bo musiał to być cud na miarę zatrzymania Słońca na
swej orbicie, aby przedłużyć dzień na Ziemi/, mógł po prostu zaopatrzyć
trzech króli w dokładne mapy tamtego regionu, które byłyby dzisiaj jedną z najcenniejszych relikwii chrześcijaństwa,… i byłoby po kłopocie.
A tak śmiech tylko bierze, gdy człowiek to czyta i uświadamia sobie
jak wielka jest naiwność pośród ludzi, że biorą takie bajki za prawdę i nawet próbują je podbudowywać „naukowo",… i to w dwadzieścia wieków później!
Gdyż prawda jest banalnie prosta; ci ludzie,
którzy tworzyli te apologetyczne powiastki, nie mieli najmniejszego pojęcia,
że gwiazdy są tak niewyobrażalnie wielkie i znajdują się tak daleko od nas.
Bo jakby na to zdarzenie nie patrzeć, niestety nie da się wskazać piłką
mikroskopijnego miejsca na ziarnku maku, obojętnie w jaki sposób by ja do
niego zbliżać i przykładać. A taka jest właśnie proporcja wielkości Ziemi
do niewielkiej nawet gwiazdy.
« The New Testament (Published: 01-01-2005 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3852 |
|