The RationalistSkip to content


We have registered
204.365.678 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
 People, quotes » Voltaire » Fregments of writings »

Co się zdarzyło Kandydowi i Marcinowi we Francji [2]
Author of this text: Wolter

— Ktokolwiek — dodał — nie przestrzega tych prawideł, może zyskać w teatrze poklask jedną lub drugą tragedią, ale nigdy nie będzie się liczył do wielkich pisarzy. Mało mamy dobrych tragedii: jedne to dialogowane idylle, dobrze napisane i gładko rymowane; drugie, usypiające rozprawy polityczne lub też niecierpliwiące gadulstwo; inne, majaki obłąkańca, o barbarzyńskim stylu, z wątkiem rwącym się co chwila, długie apostrofy do bogów bo autor nie umie mówić do ludzi, fałszywe maksymy, napuszone komunały.

Kandyd wysłuchał tych uwag z nabożeństwem i powziął wielki szacunek dla mówcy; że zaś margrabina raczyła go posadzić koło siebie, nachylił się nieco i odważył się spytać, kto jest ów człowiek wygłaszający tak światłe zdania.

To uczony — rzekła dama — nie grywa w karty, ale labuś przyprowadza go niekiedy na wieczerzę. Zna się wyśmienicie na teatrze i na książkach; sam napisał tragedię, którą wygwizdano, i książkę, która rozeszła się w jednym egzemplarzu, ofiarowanym mi przez autora.

— Wielki człowiek! — rzekł Kandyd — to drugi Pangloss.

Za czym, obracając się ku niemu, rzekł:

— Jest pan zapewne zdania, że wszystko idzie jak najlepiej w świecie fizycznym i moralnym i że nic nie mogłoby się dziać inaczej?

— Ja? — odparł uczony — ani odrobinę; uważam, iż wszystko idzie u nas na opak; nikt nie zna swojej rangi ani stanowiska, nie wie co czyni ani co powinien czynić. Z wyjątkiem kolacji, które bywają dość wesołe i przy których panuje jakaś harmonia, resztę czasu trawi się na niedorzecznych kłótniach: janiseistów z molinistami, sądowników z klechami, literatów z literatami i dworaków z dworakami, finansistów z ludem, mężów z żonami, krewnych z krewnymi; jedna ustawiczna wojna.

Kandyd odpowiedział:

— Widziałem gorsze rzeczy; ale pewien mędrzec, którego, na nieszczęście, powieszono, pouczył mnie, że to wszystko jest właśnie doskonale: to są cienie na pięknym obrazie.

— Pański wisielec kpił sobie chyba z ludzi — rzekł Marcin — te jego cienie, to ohydne plamy.

— To ludzie robią te plamy — rzekł Kandyd — i nie mogą inaczej.

— Zatem, to nie ich wina — rzekł Marcin.

Gracze, nie rozumiejący przeważnie nic z tego języka, pili; Marcin zapuścił się w dysputę z uczonym, Kandyd zaś opowiedział pani domu to i owo ze swych przygód.

Po wieczerzy margrabina zaprowadziła Kandyda do buduaru i posadziła go na kanapie.

— I cóż! — rzekła — wciąż tedy kochasz bez opamiętania pannę Kunegundę von Thunder-ten-tronckh?

— Tak, pani — odparł Kandyd.

Margrabina rzekła z tkliwym uśmiechem:

— Odpowiadasz jak galant z Westfalii; Francuz powiedziałby: Prawda, kochałem pannę Kunegundę; ale, widząc ciebie, pani, lękam się że już jej nie kocham.

— Ach, pani — odparł Kandyd — odpowiem jak zechcesz.

— Twoja miłość dla niej — rzekła margrabina — obudziła się gdyś jej podnosił chusteczkę: otóż, pozwalam abyś mi podniósł podwiązkę.

— Z całego serca — rzekł Kandyd — i tak uczynił.

— A teraz, zapnij mi ją — rzekła dama — Kandyd znów był posłuszny.

— Widzisz, młodzieńcze — rzekła dama — jesteś tu obcy; paryskim wielbicielom każę niekiedy wzdychać dwa tygodnie, ale tobie gotowam ulec zaraz pierwszej nocy: trzebaż okazać gościnność młodzieńcowi przybyłemu z Westfalii.

Tu piękna dama, spostrzegłszy dwa olbrzymie diamenty na rękach młodego cudzoziemca, zaczęła wychwalać je tak szczerze, że niebawem z palców Kandyda przeszły na palce margrabiny.

Wracając do domu z labusiem, Kandyd odczuwał niejakie wyrzuty, iż sprzeniewierzył się pannie Kunegundzie. Labuś współczuł z jego troską: zbyt skąpo przypuszczono go do udziału w pięćdziesięciu tysiącach zostawionych przez Kandyda na zielonym stoliku i w wartości dwóch brylantów, wpół danych, wpół wymuszonych. Miał najszczerszy zamiar wyzyskać, ile się da, tę cenną znajomość. Raz po raz zagadywał Kandyda o pannę Kunegundę; Kandyd zwierzył mu się, że, skoro ją ujrzy w Wenecji, nie omieszka błagać jej o przebaczenie za swą niewierność.

Frant przesadzał się w grzeczności i nadskakiwaniach, okazując serdeczne zainteresowanie wszystkim co Kandyd mówi, czyni, zamierza.

— Zatem, drogi panie — rzekł — masz spotkać się w Wenecji ze swą ukochaną?

— Tak — odparł Kandyd — dołożę wszelkich starań aby odszukać pannę Kunegundę.

Za czym, porwany przyjemnością mówienia o przedmiocie kochania, opowiedział, wedle zwyczaju, część swoich przygód z dostojną Westfalką.

— Sądze — rzekł labuś — że panna Kunegunda musi błyszczeć nieporównanym dowcipem i że pisze czarujące listy.

— Niestety! nie wiem — odparł Kandyd — wyobraź pan sobie, że, gdy mnie wypędzono z zamku za naszą miłość, nie miałem sposobu nawiązania z nią korespondencji. Później dowiedziałem się że zginęła; odnalazłem ją i straciłem znowu. Obecnie, wysłałem do niej o dwa tysiące pięćset mil umyślnego posłańca i oczekuję jego powrotu.

Księżyk słuchał uważnie i zadumał się nieco. Niebawem, pożegnał się z cudzoziemcami, wyściskawszy ich czule. Nazajutrz, wczesnym rankiem, Kandyd otrzymał list, skreślony w tych słowach:

„Drogi mój panie i kochanku, od tygodnia leżę chora w tym mieście, dowiaduję się że i ty tu bawisz. Pomknęłabym w twoje ramiona, gdybym się mogła ruszać. Dowiedziałam się w Bordeaux o twoim przejeździe, zostawiłam tam wiernego Kakambę i starą, którzy niebawem podążą tu za mną. Gubernator Buenos-Aires zabrał mi wszystko; ale zostaje mi twoje serce. Przybywaj; obecność twoja wróci mi życie, lub zabije mnie rozkoszą".

Ten uroczy list, spadający tak niespodzianie, napełnił Kandyda nieopisaną radością; równocześnie, choroba drogiej Kunegundy zasmuciła go głęboko. Szarpany sprzecznymi uczuciami, bierze wszystko złoto i diamenty i każe się prowadzić, wraz z Marcinem, do wskazanej gospody. Wchodzi, drżąc ze wzruszenia; serce mu bije, głos trzęsie się od łkania; chce rozsunąć zasłony; chce wołać o światło.

— Nie waż się pan — mówi garderobiana — światło ją zabija.

To mówiąc, żywo zaciąga firanki.

— Droga Kunegundo — rzekł Kandyd płacząc — jak się miewasz? jeśli mnie nie możesz widzieć, przemów bodaj.

— Nie może mówić — odparła pokojówka.

Wówczas, dama wysuwa z łóżka toczoną rączkę, którą Kandyd długo skrapia łzami i którą napełnia garścią diamentów, zostawiając równocześnie woreczek złota na fotelu.

Wpośród tych uniesień, zjawia się sierżant policji, w towarzystwie znanego nam labusia oraz oddziału straży.

— To są — rzecze — owi podejrzani cudzoziemcy.

Każe natychmiast ująć obu i rozkazuje swym zuchom aby ich powlekli do więzienia.

— Nie tak obchodzą się z podróżnymi w Eldorado — rzekł Kandyd.

— Jestem bardziej manichejczykiem niż kiedykolwiek — rzekł Marcin.

— Ależ panie, dokąd pan nas prowadzi? — spytał Kandyd.

— Do dziury — odparł sierżant.

Marcin, odzyskawszy zimną krew, osądził, iż dama odgrywająca rolę Kunegundy była hultajką; labuś hultajem, który, w najkrótszej drodze, skorzystał z naiwności Kandyda; sierżant zaś trzecim hultajem, którego z łatwością można się będzie pozbyć.

Woląc nie udawać się pod opiekę trybunałów, Kandyd, oświecony radą przyjaciela, wciąż zresztą dyszący żądzą oglądania prawdziwej Kunegundy, ofiarowuje sierżantowi trzy małe diamenty, każdy wartości około trzech tysięcy pistolów.

— Och, panie — rzekł stróż bezpieczeństwa — gdybyś nawet popełnił wszystkie możliwe zbrodnie, jesteś dla mnie najuczciwszym człowiekiem na świecie; trzy diamenty po trzy tysiące pistolów! Panie! dałbym się zabić za pana, zamiast pana prowadzić do więzienia. Aresztują wszystkich cudzoziemców, ale zdaj się pan na mnie, mam brata w Dieppe, w Normandii; dowiozę tam panów, a jeśli macie jeszcze jaki diamencik na zbyciu, brat będzie miał o was pieczę jak o mnie samego.

— Czemuż to aresztują wszystkich cudzoziemców? — spytał Kandyd.

Labuś odpowiedział:

— Dlatego, ze jakiemuś włóczykijowi rodem z Atrebacji [ 6 ] nagadano bredni: to pchnęło go do ojcobójstwa [ 7 ], nie takiego jak w 1610 w maju, ale jak w 1594 w grudniu; takiego jakie, w różnych latach i miesiącach, popełniali inni urwipołcie, również nasłuchawszy się bredni.

Za czym, sierżant wytłumaczył o co chodzi.

— Och! potwory! — zawołał Kandyd — jak to! takie okropności w narodzie, który bez przerwy tańczy i śpiewa? Co rychlej trzeba nam opuścić kraj, w którym małpy drażnią tygrysów! W moim kraju widziałem niedźwiedzi; ludzi widziałem tylko w Dorado. Na miłość Boga, mości sierżancie, zawieź mnie do Wenecji, gdzie mam oczekiwać panny Kunegundy.

— Mogę pana zawieźć jedynie do Normandii — rzekł policjant. Natychmiast każe mu zdjąć kajdany, powiada że się omylił, odprawia strażników, wiezie Kandyda i Marcina do Dieppe i powierza ich bratu. Stał tam właśnie pod żaglem okręcik holenderski. Normandczyk, który, dzięki trzem dalszym diamentom, okazał się człowiekiem najuczynniejszym w świecie, wsadza Kandyda i jego służbę na okręt, odpływający do Portsmouth w Anglii. Nie była to droga do Wenecji; ale Kandyd miał uczucie, iż wyzwolono go z piekła; zresztą, miał zamiar podążyć do Wenecji przy najbliższej sposobności. [as]


1 2 

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Jak Kandyd i Marcin przybijają do brzegów Anglii i
O Pakicie i bracie Żyrofli

 Comment on this article..   


 Footnotes:
[ 6 ] Z Artois. Chodzi o Damiensa, urodzonego w Arras, który 5 stycznia 1757 targnął się na życie Ludwika XV, za co rozszarpano go końmi na placu de Greve.
[ 7 ] Zamordowanie Henryka IV i zamach Jana Chatel, wychowanka jezuitów, na Henryka IV.

«    (Published: 01-09-2002 Last change: 09-10-2004)

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 415 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)