|
|
Culture » Etnology
O Sławiańszczyźnie przed chrześcijaństwem [2] Author of this text: Zorian Dołęga Chodakowski
Kto zdoła w takiej obszerności, na każdej prawie mili czworogrannej zrachować będące ogrody, grodziskami i horodyszczami zwane, wałem dokoła obniesione i przy nich bliskie zawsze łyse czyli jasne góry, panujące zwykle miejscowemu położeniu i wznoszące się przy stokach i wodach? Dostrzega się na wielu miejscach, iż w niedostatku ziemnej wyniosłości, w gładkiej równinie, wśród nizin i błot Polesia, w dogodniejszym jednak miejscu, toż samo uroczysko zachowują. Kto słyszał, co Szczygielski
[ 3 ] o niej mówił, kto przypomni podanie powszechne o wiedźmach i czarownicach na Łysą Górę co czwartek po nowiu uczęszczających, kto słyszał o kijowskiej górze, ten dziwić się nie będzie mnogości pomienionych nazwisk.
Rozległość olbrzymia ziemi sławiańskiej nie dozwalała ojcom naszym poprzestać na dziewięciu tylko przybytkach pozwolonych od sumiennych pisarzy, owszem, dla tej przyczyny w miarę ludności swojej, zakreślając stare sta i wmieszczając w nie sto nazwisk ziemskich, obierali pośrodku nich najokazalsze miejsca dla łysej góry i świętego ogrodu, czyli do tych stosując zaokrąglenie reszty należących nazwisk.
Praca moja nic jest jeszcze u swojego końca. Odkrycie każdego systematu nie może być zarazem głoszone w całej rozciągłości i trudno jest na słabych skrzydłach przelecieć oddalone wieki i z bystrością przeniknąć ich tajemnice. Czas tylko i usilna praca, po bacznym przejrzeniu wielu odległych okolic, przynieść mogą objaśnienie, jakim sposobem jedno czucie lub wola czyja na takiej rozległości umiały osnować tkań wszędy do siebie podobną lub przydać do niej tę rozmaitość, która za pewnym oddaleniem się, jakby w cale przeniesiona, powtarza się i odnawia. Chodząc wszędy po
tle starodrzewnej nauki, po ząkrętach sławiańskiego rządu, ileż to napotkać można Nowogrodów, tak dawnych jako i Starogrodów, Kijowów, Krakowów, Gniezn, Moskw, Kruszwic, Poznaniów, Budinów, Przemyślów, Białogrodów, Warszew,
że ze sprzężonymi tymiż samymi lub jednoznacznymi imionami. Ileż odkrywa się nicości i błędów w naszych opisach, które z nazwisk osad lub krajów tylu założycieli niebyłych wywiodły.
Wsparty na tak rozległym i wszędy mi obecnym systemacie naszej osiwiałej starszyzny, patrzę spokojnie, jak w moich oczach znikają roje marzeń pochlebnych, co jakąś osobistość ukrytą mając na względzie, ćmę bohatyrów z nazwisk tyluż osad w kronikach czeskich siliły się stworzyć.
Można powiedzieć, iż żaden z narodów upadłych, żaden z nowożytnych i polerownych nie pomyślał o takim układzie ziemskich nazwisk, nikt za pomocą podobnego słownika nie zapewnił sobie wiecznie trwającej pamięci. Nie jest to litania wszystkich świętych w hiszpańskiej Ameryce i na wyspach, bez ładu umieszczana. Sławiański porządek jest oryginalny, właściwy naszym tylko zakonodawcom i przodkom, co przez tyle wieków w tysiącznych miejscach zrobili i zachowali. W tym była ich spólność, jedność, stąd wszystkim należny zaszczyt, stąd chcę mówić — wszyscy okryli się wieńcem i nazwiskiem Sławy.
Przeglądając się często w tym obrazie, czułem tylekroć wewnętrzną cześć dla naszych pradziadów, uszanowanie ku tak wielkiej ich myśli i znajdowałem zawsze odradzającą się we mnie chęć dalszego rozpoznania i w miarę sposobów dokończenia tego obrazu.
Czas powiedzieć cokolwiek i o podaniach ludu sławiańskiego. W narodzie pierwobytnym i kilkanaście wieków zliczającym na tejże ziemi zawsze podanie jakieś być musi. W niedostatku pisarzów lub owoczesnych świadectw zdolne jest wiele rzeczy nam odkryć. Lecz kto nie zamierzył sobie pewnego rysu, nie przygotował pewnych pytań, a jeszcze w miarę szerokości ziemi sławiańskiej nie ma zapasu odwagi, wytrzymałości i opatrzenia się w kilka jej dialektów, ten daremnie będzie oczekiwał podań; same do jego brzegu nie przypłyną i nie nastręczą się. Trzeba pójść i zniżyć się pod strzechę wieśniaka w różnych odległych stronach, trzeba śpieszyć na jego uczty, zabawy i różne przygody. Tam, w dymie wznoszącym się nad głowami, snują się jeszcze stare obrzędy, nucą się dawne śpiewy i wśród pląsów prostoty odzywają się imiona bogów zapomnianych. W tym gorzkim zmroku dostrzec można świecące im trzy księżyce, trzy zorze dziewicze,
siedem gwiazd wozowych. Tam zorza Lelowa zbliża się do młodego miesiąca — miłość nowożeńców i gody zwiastuje, tam zorza, księżycem ogrodzona lub zawojką pokryta, ślubną przysięgę, tłumaczy. Dotąd jeszcze trzy rzeki płyną podsieni lubowników, udzielają świętej wody do korowaja i kołaczów . Dotąd zawodzą się w nuceniach podolskich wróżby na tychże rzekach, jak bizantyckie kroniki wspominają. Jeszcze cichy Dunaj jak ów Ganges jest wodą świętą, pełną uroków, miłości i szczęścia, i na powierzchni swojej niesie korab czerwienny z okwitością swadziebną,
szcze słup wyzłacać jadą do Lwowa. Dziewica między dwoma lwami stojąc bez bojaźni, oddaje rękę junoszy. Strusie pióra i pawie ogony zdobią wieńce i głowy poślubione, a czerwiec z maliną zmieszany stanowi chwałę czystości dochowanej. Rusa kosa pod Kijowem, złoty warkocz w Krakowie biorą pierwszeństwo. Jelenie, rysie, łabędzie i sokoły nie zapomniały jeszcze przynosić kochankom wieńców i pierścieni. Sierocie zabierającej się do ślubu opiewają dąbrowę pełną pni bez zieloności. Jeszcze mosty ścielą się ze trzciny, gdy dzieci mają upaść do nóg rodzicom, a drugie, usłane pierścieńmi i perłami, znajdują się po drodze kochanków.
Ogólnie mówiąc o tych śpiewach obrzędowych, nieco uzbieranych nad Nieprem, Bohem, Bugiem, Sanem i górną Wisłą — wszędy tchną miłą smętnością, prostotą pełną przenośni i obrazów starożytnych. Wyznać trzeba, że kiedy lud wiejski, tak dawno usunięty od swobody, mógł jeszcze podobne nucenia zatrzymać, pewnie one w epoce panowania swojego na rajskich dworach i ogrodach, w gajach, na górach i polach uświęconych podczas soborów płci obojej pod okiem kniaziów, księdzów, królów, żerców , klechów i starostów obrzędowych były nierównie znakomitszymi. Niestety, nasza ziemia nie była morzem z trzech stron ubezpieczona, aby mogła pomimo wieki zachować tyleż co Szkocja.
Lecz czego nic pomału żałować trzeba, że w Czechach za Karola IV, a w Polszcze w wieku Zygmuntów, przychylnym dla nauk i mowy ojczystej, w wieku nie tak pogorszonej zagrody wieśniaka, nie pomyślano o zbiorze całkowitym pieśni. Do podziwienia, że Jan Kochanowski wiele pięknej prostoty spod strzechy wiejskiej przenosząc do swoich rymów, nie wpadł na myśl podobną; ona tuż za nim stała. Ona by u Zygmunta Augusta otrzymała hojne wsparcie i stałaby się godnym tamtego wieku upominkiem. Oszczędziłoby się nam przez to czasu i pracy tym trudniejszej i nie byłoby przyczyny narzekać na Marcina z Urzędowa kanonika sędomirskiego
[ 4 ], albo i Gizelego archimandrytę kijowo-pieczarskiego
[ 5 ],
na drużynę Lojolego i na niezrachowany pułk jubileuszowy, którzy z żarliwością wielką deptali to wszystko, co jest dzisiaj celem ciekawości naszej. Obok tych win w zachodniej stronie oddajemy pochwałę mimowolną ruskiemu duchowieństwu. Greccy i unijaccy (jak my zwali) popi byli to bracia swojego ludu modlący Boga w sławiańskim języku
[ 5 ], wolni od wyniosłości i kłócenia mieszkańców swoimi
reformy, mieli więcej pobłażania i łagodności z tej strony. Skutek to okazał, bo ruskie okolice nieporównanie
więcej starych podań zachowały i mnie nauczyły.
Na Rusi północnej w końcu XVIII wieku zebrano śpiewy i drukiem ogłoszono. Wydawca chwali ich rozległą jednostajność po wszystkich okręgach, lecz wyższość poetyczną przyznaje małorosyjskim, to jest południowej Rusi pieniom. Zgadzam się na to z przekonania własnego, gdy przez Niepr zajrzałem nieco do połtawskiego okręgu. Powiedzieć jednak trzeba prawdę, że w zbiorze tym dwunastoksięgowym nie widać stałego celu. Starano się bardziej o huczne noty lub kalinuszki posępne niźli o rzecz samę; nieznane osoby tym się trudniły, wyboru żadnego nie zrobiono. Względem szląskich, czeskich, morawskich i węgiersko-sławiańskich, nie znając ich jeszcze, nie mogę nic powiedzieć. Czynię jednak starania.
1 2 3 4 Dalej..
Footnotes: [ 3 ] Ten człowiek, zostawiwszy pamięć po sobie w napisanym Herbarzu polskim,
to jest o przyrodzeniu ziół i drzew rozmaitych… MDVC roku wydanym, obok tego
ujmuje w rękę bylice (czarnobyl, artemisia) i tak każe: „Tego obyczaju
pogańskiego do tych czasów w Polsce nie chcą opuszczać niewiasty, bo takież
to ofiarowanie tego ziela czynią, wieszając, opasując się nim. Święta też
tej diablicy (Dianny) święcą, czyniąc sobótki, paląc ognie, krzesząc
ognia deskami, aby była prawa świętość diabelska; tamże śpiewają
diabelskie pieśni plugawe tańcując, a diabeł też skacze, raduje się, że
mu krześcijanie czynią modłę a chwałę, a o miłego Boga nie dbają,
albowiem w dzień św. Jana wieśniaków przy chwale miłego Boga żadnego nie będzie, a około sobótki będą wszyscy czynić rozmaite złości" [Kraków 1595,
s. 32]. Ten pogrom doścignął swojego celu i odnawia się jeszcze przez
bolesne kije u spodu Góry Świętokrzyskiej. Dogorywają już w naszych oczach
niewinne sobótki, pełne starożytnej tajemnicy i pełne przyjemności w rymach
Jana Kochanowskiego. Ta chęć zacięta na wygnanie gościa sławiańskiego
(ognia) i do tego stopnia ścieśniona swoboda utrudzonego kmiotka, że w naszym
wieku polerowanym nikogo nie obchodzi, rzecz także dziwna. [ 4 ] Ten kapłan wydał w sławiańskim języku Sinopsis ruskiej historii 1679
r. Przytoczmy własne jego słowa, co mówi o „idolech" (bałwanach sławiańskich)
na stronie 46: „Tohożdie Kupała (sobótka) boha, ili istinnieje biesa i do siele po niekiim stranam rossyjskim jeszcze pamiat dierżytsia, najpacze w nawieczeryi rożdestwa światoho Joanna Krestitiela, sobrawszesia w wieczer
junoszy mużeska, diewiczeska i żenska połu, sopletajut siebie wieńcy ot
zielja niekojeho i wozłahajut na hławu i opojasujutsia imi, jeszcze że na tom
biesowstwiem ihraliszczy kładut i ohń i okrest jeho jemszesia za rucie,
nieczestiwo chodiat i skaczut i pieśni pojut, skwiernoho Kupała czasto
powtorajuszcze i czerez ohń preskaczujuszcze, samych siebie tomuż biesu Kupału w żertwu prynosiat. I innych diejstw djawolskich mnoho na skwiernych
soboryszczach tworat, ich że i pisati nie lepo jest". [ 5 ] Na wspomnienie ojczystego języka nie można nie wydać ciężkiego
westchnienia, że my Polacy w całym istnieniu (można policzyć dziesięć wieków)
nie używaliśmy różnymi czasy własnej mowy, zaledwo dwa wieki, w obliczu zaś
Boga i głów uwieńczonych — nigdy. Prawda, że ta wina jest w obłędach całej
Europy, lecz Słowaka bynajmniej to nie pociesza. Przebóg, wpadliśmy w morze,
które nas przejęło słonością i dech wolny zatamowało. « Etnology (Published: 02-12-2005 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 4504 |
|