|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Catholicism » History of Church »
Pierwsi książęta Kościoła i gwardie mnisze Author of this text: Mariusz Agnosiewicz
Mroczne karty
historii Kościoła (1) Jedyną w zasadzie obroną przed zarzutem, iż historia
Kościoła budzi liczne zastrzeżenia, a co bardziej wrażliwych przyprawiać może o utratę wiary, jest twierdzenie, że „Kościół tworzą ludzie", czyli że
zasady, idee i powołanie są święte, zaś ich realizacja — ludzka. Zbyt łatwe
to jednak rozgrzeszanie. Na jakiej więc zasadzie instytucja, która mówiąc o swej historii jest zmuszona przyznać się do typowo ludzkich przypadłości i słabości,
może rościć sobie prawo do moralnej oceny innych? Czy aby na pewno owe słabości
są „typowo" ludzkie, czy aby nie wypadają zbyt mrocznie nawet jak na
przeciętne słabości ludzkie? Słabością ludzką jest z pewnością handel
urzędami świętymi, popuszczanie więzów celibatu czy nawet kolaboracja z nazizmem, ale już nie bardzo mordowanie pogan, znieważanie przedmiotów ich
czci, burzenie ich świątyń, polowanie na czarownice, eksterminacja heretyków,
nawoływania do krucjat i świętych wojen, itd. etc. Istnieje różnica
gatunkowa między słabością a występkiem. Wskazując na czarne karty
historii Kościoła myśli się o tych ostatnich. Twierdzenie apologetów, że
wszystko to wynika ze słabości ludzkich, jest uprawianiem relatywizmu wyższego
rzędu. Zamierzam spojrzeć dokładniej na historię Kościoła właśnie przez
pryzmat owych mrocznych jej kart. Chrześcijaństwo nigdy nie przypominało owego
krystalicznego ruchu z mitologii Sienkiewicza. Od samych jego początków żarliwość
splatała się w nim z naiwnością, dążenie do rozpłomienienia wiary
bliskiej zwykłemu człowiekowi ze słabostkami typowo ludzkimi. Wszystkie te słabości
były jednocześnie siłą owego ruchu. W pierwszym okresie zdecydowanie różnorodnego,
spontanicznego i dynamicznego. Dumni myśliciele pogańscy gromili wyniośle nową
sektę, lecz nie byli w stanie zahamować jej rozrostu. Dopiero jednak z czasem ruch chrześcijański nabierał ram
instytucjonalnych — wyłaniał się z niego kościół. Stało się to wówczas,
kiedy ukształtowała się odrębna kasta kapłanów, biskupów oraz metropolitów,
którzy zaczęli spajać i ujednolicać różnorodne dotąd gminy chrześcijańskie. O Kościele Katolickim możemy mówić od III w. Dawne słabości ruchu nabrały
teraz zupełnie innego wymiaru. Naiwność wyparł cynizm instytucjonalny, żarliwość
zamieniała się w fanatyzm, różnorodność stała się polem zażartej walki
między fakcjami chrześcijańskimi, słabości ludzkie stały się występkiem.
Dobrą nowinę cementował dogmat. Dynamizm ruchu zmienił jego położenie w cesarstwie. Zmiana położenia zmieniła zapatrywania architektów kościoła na
węzłowe zagadnienia społeczno-polityczne. Kościół prześladowany stał się
kościołem prześladującym. Męczennicy — inkwizytorami...
Menadżerowie Kościoła
W pierwszym etapie rozwoju chrześcijaństwa egalitaryzm w życiu wspólnotowym praktykowany był dość konsekwentnie. Nie było wyraźnego
rozwarstwienia na laikat, mnichów, kapłanów. Nawet biskupów gminy wybierały
sobie demokratycznie, w drodze powszechnego głosowania. Z czasem charyzmatyków i profetyków zastąpili menadżerowie. To niewątpliwie podniosło skuteczność
ekspansji i rozwoju. Wczesny Kościół wszedł w fazę ewolucji ku kościołowi
państwowemu i upodobniania się do cesarstwa. To z kolei otworzyło drogę
zespolenia instytucji religijnej z państwową w tandem wzajemnie się wspomagający i wykorzystujący. Po oświetleniu cesarza Konstantyna światłem Ewangelii,
na kler chrześcijański spłynęły profity i przywileje. Kościół rozpoczął
swą karierę państwową. Pisze historyk Ammianus o ówczesnych biskupach:
„Wolni są od wszelkiej troski o pieniądze, wzbogacani ofiarami ze strony zamężnych
kobiet, jeżdżą w powozach, są wspaniale ubrani, obficie ucztują — ich
bankiety przewyższają nawet cesarskie". Konstantyn szybko się połapał, iż
przywileje fiskalne kleru są wykorzystywane przez arystokratów do obchodzenia
obowiązków podatkowych. W związku z tym w latach 320 i 327 wydał edykty
zabraniające dekurionom i ich potomkom oraz innych zamożnych grup ubiegania się o godności kościelne. Nie ograniczono natomiast nadużyć komunikacyjnych.
Kler miał bowiem przywilej podróżowania bez opłat w celach służbowych. Jak
podaje Ammianus, przywilej ten rujnował służby komunikacyjne, które zmuszone
były radzić sobie z podróżującym obficie i całymi zastępami klerem na
liczne sobory. Przywileje owe kształtowały także oblicze doktrynalne kościoła — przysługiwały bowiem jedynie ortodoksom (pewną łaskawością cieszyli się
jeszcze tylko nowacjanie). I tak, kiedy na sobór bezpłatny przejazd przysługiwał
jedynie klerowi o poglądach ortodoksyjnych, to tym samym ściągał on dużo
liczniej i łatwiej mógł forsować swoje racje i dogmaty. Od tego też czasu datuje się zwyczaj bogacenia się Kościoła
przez zapisy testamentowe i wyciągania od bogaczy sporych części ich majątku
(na ogół jedna trzecia). Gorliwie krzewiono naukę o tym, że każdy prawy
chrześcijanin „Oblubienicę Chrystusa" winien traktować jako dodatkowe
dziecko w kolejce do spadku. Zdaje się, że już od pierwszych lat tej praktyki
sprawy pomyślnie rozgrywano nie tylko dzięki naiwności wiernych gotujących
się na spotkanie z Panem. Oto bowiem cesarz Julian (361-363) stwierdza, że nie
zamierza „zezwalać dłużej na to, aby 'kler' zasiadał w roli sędziów,
spisując testamenty i zagarniając cudze dziedzictwo przez przypisywanie sobie
praw spadkowych". Sprawni menedżerowie kościoła sprawili, że już w pierwszym wieku jego zbliżenia do władzy państwowej, opinia publiczna zaczęła
narzekać na zbytek kleru i ostentacyjne budowle przezeń wznoszone. Św.
Hieronim pisał wówczas gorzko pod adresem współbraci: „Nasze ściany lśnią
od złota i złoto błyszczy na stropach i kapitelach pilastrów; Chrystus
jednak w postaci swoich ubogich kona u progu, nagi i głodny". Urzędy kościelne obejmowano w wyniku powołania i za
sprawą Ducha Świętego, lecz nierzadko przy wsparciu gotówki i oręża. Jak
podaje bezstronny historyk Ammianus Marcellinus, przy wyborze biskupa
rzymskiego, zwanego papieżem, w roku pańskim 366 doszło do starcia między
wielebnymi: Damazym i Ursynem, z czego ten pierwszy wyszedł zwycięsko. Na
placu boju, w kościele, który dziś nosi imię St. Maria Maggiore, znaleziono
po wszystkim ciała 137 poległych. Damazy okazał się później bardzo
sprawnym administratorem, który pomnożył znaczenie i wpływy Kościoła.
Pierwsi inkwizytorzy
O ile publiczne uznanie chrześcijaństwa nastąpiło dzięki
edyktowi o tolerancji Konstantyna, to już wkrótce okazało się, że
tolerancja jest tym, z czym trudno było się Kościołowi pogodzić, kiedy
tylko jest po właściwej stronie miecza. Wkrótce więc po wydaniu edyktu
tolerancyjnego dla Kościoła wszystkie tradycyjne wierzenia a zwłaszcza
heretycy chrześcijańscy — znaleźli się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Ortodoksja wykuwana była bowiem nie tylko dzięki sprawnym administratorom, ale i orężnemu wsparciu państwa, szybko zaprzęgniętemu do tępienia chrześcijan
inaczej wierzących niż zwycięska rzymska frakcja. W roku 347 oficjalne władze Kościoła zwróciły się do
władz państwowych z prośbą o zbrojne wsparcie w sporze z donatystami, których
specyfika polegała bardziej na czynniku socjalnym niż teologicznych. W odpowiedzi na to książę Makariusz zaczął przekonywać donatystów ogniem i mieczem, a tym samym pomnożył liczbę męczenników chrześcijańskich.
Duchowieństwo donatystów nie zamierzało jednak bez walki oddać pole wiary.
Nie mieli wprawdzie wsparcia państwowego w swych zmaganiach z orientacją
procesarską, jednak starali się to nadrabiać rozpalając gorliwość u swych
wiernych. Oddziały „bojowe" donatystów nazywały się „Izraelem" i składały
się z zelotów uzbrojonych w kije przy pomocy których urządzali pogromy wśród
kleru przychylnego Rzymowi. Oddziały uderzeniowe donatystów tworzyła
millenarystyczna biedota, która wierzyła, że kijami przyspieszy raj na ziemi. Nie wszystkie jednak prześladowania podejmowane przez państwo
rzymskie na wniosek Kościoła miały tak wyraźne tło socjalne. Od IV bowiem
wieku państwo angażuje się już zbrojnie w spory czysto teologiczne. Wspomniany już cesarz Julian, który postanowił wrócić
do tradycyjnej religii, odebrał chrześcijanom przede wszystkim ramię zbrojne
przeciw heretykom. „Liczne społeczności tak zwanych heretyków — pisał — zostały wyrżnięte w pień, jak to miało miejsce w Samosacie, Cyzycji w Paflagonii, Bitynii, Galacji i w wielu innych miejscach; za moich czasów
natomiast wyroki wygnania zostały odwołane i mienie przywrócone ich właścicielom". Jego panowanie było jednak tylko drobnym epizodem w triumfalnym pochodzie Kościoła. Za panowania Teodozjusza II obowiązywało już
ponad sto rozporządzeń wymierzonychw
herezję i heretyków. Dekret z lat osiemdziesiątych IV zabrania już nawet
publicznych dyskusji i sporów na temat wiary, grozi wszystkim „tym, którzy
podejmują spory religijne (...), prowadzącym do wystąpień przeciwko
spokojowi publicznemu, wzniecającym bunt i zakłócającym pokój Kościoła.
(...) Nie powinno się dopuszczać do tego, aby ktokolwiek występował
publicznie, spierając się w kwestiach wiary, poddając je dyskusji albo wyrażając
swoje zdanie na ten temat". Nie tylko zamykano usta, ale i palono księgi niekorzystne
dla kościoła triumfującego. Pierwszy taki wypadek miał miejsce bodaj w 333
r. i był wymierzony w pisma ariańskie. Dekret stanowił: „W wypadku odkrycia
jakiegoś traktatu autorstwa Ariusza należy go oddać na pastwę płomieni,
(...) aby nie pozostała po nim pamięć. (...) jeśli ktokolwiek zostanie przyłapany
na tym, że ukrywa pisma Ariusza i nie przeniesie ich natychmiast na stos, czeka
go kara śmierci".
Szturmowe oddziały mnisze
Ważną siłą umacniającego się Kościoła były już od
III, a w jeszcze większym stopniu IV i V w., hordy mnichów, którzy podówczas
mało mieli wspólnego z gnuśnym wizerunkiem samotników i kontemplatorów
tudzież heroicznych ratowników niszczejącej cywilizacji antycznej. Byli czymś
na kształt chłopców od czarnej roboty poszczególnych biskupów. Rekrutowali
się z niewykształconych i najniższych warstw społecznych. Byli pośrednikami
między hierarchią kościelną a masami wiernych. Jak podaje Paul Johnson, byli
formowani lub formowali się w czarno ubrane brygady, które służyły
interesom Kościoła. Początkowo trudnili się demolowaniem tradycyjnych miejsc
kultu i burzeniem świątyń. Później, w czasach kiedy rozogniły się spory
religijne, dokonywali pogromów na ulicach i w bazylikach (np. mord na wybitnej
Hypatii). Mnichostwo przyciągało wówczas nie tylko żarliwców
religijnych, ale w równym stopniu nieudaczników, bankrutów, kryminalistów i wyrzutków społecznych. Co sprytniejsi biskupi grali tą kartą bardzo umiejętnie.
Bojówki złożone z mnichów były bardzo pomocne w ustalaniu prawd wiary na
soborach, gdzie ściągani byli bardzo licznie do terroryzowania oponentów
Ducha Świętego. Z drugiej strony sfanatyzowany tłum był wykorzystywany nawet
do obalania rozporządzeń cesarskich wkraczających w domenę Kościoła. Mnisi żyli wówczas w skupiskach koło dużych miast (władze
miejskie trzymały ich poza samymi miastami). Część z nich żyła w miastach,
gdzie niby to pielęgnowali chorych w miejskich przytułkach i leprozoriach,
jednak wystarczyło skinienie lokalnego biskupa, by wywołali poruczone im
zamieszki. Stąd też rozporządzenie cesarskie z 416 r. ograniczało liczbę
tych „opiekunów" miejskich do najwyżej 500. Wykonanie owego rozporządzenia
pozostało jednak na papierze. Może procesja, może agresja... Gromady mnichów wszczynających zamieszki pod pozorem świętego
oburzenia były pramodelem religijnej tłuszczy — owego dynamitu społecznego,
którego lont biskupi i inni liderzy religijni podpalali ilekroć chcieli posunąć
jakąś swą sprawę do przodu szybszym trybem. Ten mechanizm ostatnio zadziałał w przypadku sfanatyzowanych muzułmanów, których przekonano, że urażono ich
uczucia religijne, ale przecież funkcjonował on w ramach Kościoła
Katolickiego już od pierwszych wieków naszej ery. Najwytrawniejszymi tego
rodzaju graczami byli zdaje się biskupi Aleksandrii i Rzymu. Ci pierwsi na
przykład nie raz szantażowali Konstantynopol groźbą głodu poprzez odcięcie
dostaw egipskiego zboża, które to mogli kontrolować dzięki sprawnej
„opiece duchowej" nad zrzeszeniami marynarzy. Posługiwanie się tłuszczą religijną nie zawsze było
poręcznym orężem. Bywało, że raniło tych, którzy się doń zbyt silnie
przywiązywali. Wiadomo bowiem, że sfanatyzowany tłum nie jest zbyt elastyczny w swych przekonaniach, tymczasem zwykłe życie menedżera niejednokrotnie
wymaga pewnej elastyczności i kompromisu. Jednak to co dla menedżera jest
zwyczajnym kompromisem czy polityką, dla nieprzejednanej i emocjonalnej tłuszczy
łatwo stać się może zaprzaństwem i zdradą. Na własnej skórze przekonał
się o tym swego czasu biskup Aleksandrii, Proteriusz, który na Soborze
Chalcedońskim opowiedział się za istnieniem dwóch natur w Chrystusie, co tak
rozzłościło jego owieczki, że został po prostu przez nie po swym powrocie
rozszarpany na strzępy. Szczęśliwie wliczony później do grona świętych męczenników.
Poza nim wielu innych purpuratów musiało się zmagać ze złością wiernych. Dziś te emocje wiernych o podłożu teologicznym są nam
całkowicie obce i byłyby niezrozumiałe, gdybyśmy nie mieli pośród nas muzułmanów
czy przynajmniej odłamu modlącego się do Radia. Ówcześnie jednak były one
dużo żywsze. Zapalczywość do mordowania się czy wywoływania zamieszek w imię absurdalnych sporów teologicznych przypominała bardziej współczesne
burdy kibiców, którzy okładają się kamieniami z przyczyn o zbliżonej
niedorzeczności. Kiedy bowiem chrześcijaństwo zakazało igrzysk i tradycyjnych rozrywek, na Wschodzie cesarstwa sportem stało się uprawianie
ulicznej teologii: o dwóch naturach Chrystusa, współistotności czy unii osób
boskich rozprawiano z równą zapalczywością, z jaką dziś kibice dyskutują o zaletach swoich drużyn piłkarskich. W takich okolicznościach wykuwał się
Depozyt Wiary — „świętej, niezmiennej i apostolskiej".
« (Published: 17-04-2006 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 4714 |
|