|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Catholicism » Beliefs and doctrine
Męska decyzja: Pstryk! i limbus puerorum znikł! [1] Author of this text: Elżbieta Binswanger-Stefańska
A mówią, że Kościół jest niereformowalny. Nic bardziej błędnego! W życiu
spotykają człowieka różne niespodzianki. W życiu pozagrobowym, jak widać,
również. Bo oto po wielu latach debat i sporów świat obiegł taki oto news:
„Międzynarodowa Komisja Teologiczna w od dawna oczekiwanym dokumencie podjęła
decyzję o rezygnacji z koncepcji tak zwanego limbusu, czyli otchłani, do której,
zgodnie z wielowiekową tradycją w Kościele katolickim, trafiają dusze dzieci
zmarłych bez otrzymania chrztu. Nieoficjalne informacje na temat tej decyzji,
zaaprobowanej przez Benedykta XVI, napłynęły z Watykanu." (PAP,
20.4.2007, fragment)
Tak
więc uważam się za człowieka o wyjątkowym szczęściu, ponieważ zwykle
przewroty tej miary albo już dawno się dokonały, albo odbędą się w jakiejś
nieokreślonej przyszłości, której nie mam szans dożyć. Żałuję na przykład,
że akurat nie za mojego życia stało się jasne, że ziemia jest okrągła, a przecież to musi być zupełnie niezwykłe doznanie i przewrót w świadomości,
zasnąć na ziemi płaskiej jak spodek, a obudzić się na kuli bilardowej. Albo
myśleć, że świat kończy się na maleńkiej kamienistej wysepce Hierro,
ostatniej z Wysp Kanaryjskich, spowitej w gęste mgły, i dalej to już jest
tylko Wielkie Nic, aż tu nagle pewnego dnia spada na ludzkość wiadomość, że
tam dalej to dopiero się dzieje, mamy karnawałową Brazylię, pełną krów
Argentynę, roztańczoną Kubę, pastelowe Wyspy Dziewicze, nie wspominając o Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.
Czy
można sobie dziś wyobrazić taki news: „Żeglarze portugalscy dopłynęli
do nieznanej krainy. Gigantyczny Jezus Chrystus przywitał ich z otwartymi
ramionami"? Lub: „Marynarka Francuska odkryła po wielu dniach błądzenia
po oceanie zatoczkę ze Statuą Wolności. Za statuą wydaje się rozciągać
nieznanej wielkości kontynent. Królowa angielska uważa, że należy do
niej"? Nie można! Wszystko to dawno już zostało odkryte, rozparcelowane,
zaklepane. Czasami tylko ktoś wyląduje na Księżycu, rozpadnie się jakieś
imperium, podniesie żelazna kurtyna, rozsypią mury. Czasami ktoś ogłosi, że
czerwone wino jest na pewno zdrowe, DNA człowieka różni się się od DNA małpy
zaledwie o minimalny %, owca Dolly jest identyczna jak jej matka, tylko szybciej
się starzeje, więc jednak taka sama nie jest, a planeta Pluton nie jest planetą.
Jednym słowem peanuts i nudy.
Aż
tu nagle taka rewelacja! I to w tak migawkowym przedziale życia jakim jest moje w skali wieczności, jedno mrugnięcie okiem i stało się, nieochrzczone dzieci
dostały dyspensę i odtąd będą trafiały do nieba, przed oblicze Pana, a nie, jak przez wieki, do otchłani niewiniątek, gdzie Pana całą wieczność
nie widziały i nigdy widzieć nie miały. Nie w głowie mi nabijanie się, że
to zupełnie jak amnestia maturalna ogłoszona przez polskiego ministra
edukacji, wydarzenie tyleż humorystyczne co marginalne, w wymiarach globalnych
równie nieistotne dla wirowania świata co weekendowy korek na Zakopiance.
Naprawdę się martwię.
Bo
weźmy takiego Plutona. Czy dla kogoś poza paroma astronomicznymi purystami ma
to jakieś znaczenie, czy jest planetą czy tylko planetopodobnym obiektem
kosmicznym nazwanym niezbyt pochlebnie planetą karłowatą? Jasne, astronomowie
mają swoje definicje. Ale tak w duchu, to myślę sobie, że na którymś
kolejnym zlocie machną ręką na definicje i znowu będziemy mieć szacowne 9
planet w naszym Układzie Słonecznym tak jak było i być powinno. W każdym
razie nie zdziwiłabym się, gdyby tak się stało, bo przecież tylko grupka
astronomów była na sławetnym Zgromadzeniu i tylko grupka z grupki głosowała
przeciwko Plutonowi. Na następnych kongresach układy mogą wyglądać zupełnie
inaczej i w konsekwencji — Układ też. A poza tym czy jako nibyplaneta czy
takjakbyplaneta czy miniplaneta, lodowato-skalisty Pluton niezmiennie krąży
sobie gdzieś straszliwie daleko po swojej orbicie i ma nas i nasze definicje,
delikatnie mówiąc, gdzieś.
Wręcz
przeciwnie ma się sprawa z Plutonem, władcą piekieł. Ten jest znacznie bliżej. I rozsierdzić go o wiele łatwiej. Temperatury też zupełnie nieporównywalne. A że mamy z nim już od dawna na pieńku, tym większy i słuszniejszy może być
jego gniew. Bo to jak z obu Amerykami. Paru europejskich zawadiaków przybiło
do nieznanego sobie lądu, wygramoliło się na plażę, wbiło flagę i ogłosiło:
to moje! Jakby nie żyły tam już miliony prawowitych właścicieli, bo tyle
mniej więcej mieszkańców musiała liczyć Ameryka prekolumbijska. To dlatego
12 października 1992 roku jedni Amerykanie obchodzili radosną rocznicę
500-lecia odkrycia Ameryki podczas gdy drudzy Amerykanie opłakiwali dzień
swojej straszliwej klęski i zaprzysięgali zemstę.
Całkiem
podobnie pierwsi chrześcijanie wtargnęli do krainy od dawna już
zagospodarowanej posiadającej swojego bezdyskusyjnego władcę, Plutona. I dalejże rządzić się a panoszyć. Zupełnie jak pierwsi konkwistadorzy z krzyżem w jednej dłoni i mieczem w drugiej, nakazujący „dzikusom" się
ochrzcić, choć ci „dzikusi" mieli swoich nie mniej ważnych bogów i nie mniej istotne rytuały, a ich świątynie w niczym nie ustępowały kościołom
na Starym Kontynencie. A teraz anektuje się Plutonowi tak żyzny kawałek
posiadłości jakim jest limbus puerorum i wszystkich jego mieszkańców jednym
postanowieniem przenosi poza obszar jego władania, do katolickiego raju. I kto
by się w takiej sytuacji nie uniósł? Prześledźmy historię, przyjrzyjmy się
faktom i datom, porównajmy dane, bądźmy obiektywni.
Odwiecznym
władcą państwa zmarłych był Pluton, inaczej zwany też Hadesem,
„Niewidzialnym", nosił bowiem hełm, który czynił go niewidzialnym,
wykuty specjalnie dla niego przez Cyklopy. Świat zmarłych, był to bogaty świat,
gdzie wszyscy żywi udawali się po śmierci i skąd nie było powrotu.
„Pluton" wywodzi się od greckiego słowa „plutos",
bogactwo. Bóg świata podziemnego dostał takie imię ze względu na
niezmierzone bogactwa, którymi władał. Zwany był też „Agesandrosem",
„Prowadzącym ludzi", był bowiem dla ludzi przynajmniej tak samo ważny,
jak jego prarodzice, Niebo i Ziemia, Uranos i Gaia, która równocześnie była
matką swojego męża. Zrodzeni z tego związku tytan Kronos i tytanida Rea,
wydali na świat bogów olimpijskich, wśród nich małego Plutonka. Władza
Plutona była bezdyskusyjna. Jego żoną była Persefona, córka jego własnej
siostry, bogini Demeter, i jego brata, a zarazem brata Demeter, samego Zeusa.
Nawiasem,
kazirodztwo wśród bogów nie było niczym zdrożnym, nie było wśród nich
chorób genetycznych; można się domyślać, że i DNA nie posiadali, ale to
tylko taka całkiem współczesna uwaga na marginesie. A zresztą czyż mieli
wybór? Była ich zaledwie garstka. Nic dziwnego, że kochali się między sobą, a ten czy ów żądny zmiany zawieszał oko na jakiejś urodziwej ziemiance-śmiertelniczce i nocą spływał do jej łona niepokalanie, ani się spostrzegła. A gdy już
nie było wątpliwości, klęła się na wszystko, co jej najdroższe, że to
duch święty był. I w końcu ziemski mąż wybranki boga nolens volens
wychowywał bękarta. Szczególnie Najwyższy z Najwyższych, krotochwilny a kochliwy Zeus, co raz, to zapuszczał się między zwykłych ludzi i uwodził
ich kobiety, za co mu jego własna poślubiona, równocześnie rodzona siostra,
zazdrosna jak diabli Hera, nieźle zmywała głowę oczekując go na progu
Olimpu z wałkiem do ciasta wielkości słupów Heraklesa.
Pluton,
jak przystało na boga tej miary, też nie zawracał sobie głowy umizgami,
porwał Persefonę i pojął ją za żonę, o zdanie jej nie pytając, jednak,
jako dobry wujek, pozwalał jej wiosną wracać na ziemię, bo Demeter odchodziła
od zmysłów po stracie córki. Persefona, żona tak potężnego władcy, miała
zrozumiałe fory u swojego męża. Insygniami władzy Plutona-Hadesa było berło, a że władał krainą bez powrotu, nosił też klucze do bramy z niepozostawiającym
żadnych wątpliwości napisem „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy
tu wchodzicie" [ 1 ]. U jego stóp siedział straszny trzygłowy pies o imieniu Cerber, nie masz lepszego stróża w całym świecie żywych i umarłych.
Uwadze jego szóstki oczu i trzech wyczulonych do granic możliwości nosów
najmniejsze uchybienie w gospodarstwie pana nie mogło umknąć w żaden żywy
sposób. Zresztą kto go tam wie, ile miał głów i ile oczu, bo wydawał się
widzieć wszystko w najodleglejszym zakątku krainy. Żaden żywy wejść nie
zdołał, żaden umarły wyjść. Przez Styks, rzekę odgradzającą świat żywych
od świata umarłych, wykupywało się bilet w jedną stronę. Raz tylko Cerber
dał plamę, gdy nakarmiony ciastkiem z makiem z kuchni tej czarownicy Sybilli
usnął w najlepsze i w obie strony przepuścił Eneasza. Odtąd jeszcze
bardziej miał się na baczności.
Kraina
zmarłych dzieliła się na trzy części: Elizjum, Ereb i Tartar. Elizjum było
miejscem wiecznej szczęśliwości i wiosny, tu, na Polach Elizejskich, wśród
smukłych topoli i złotowłosego kwiecia asfodeli przechadzali się najlepsi z najlepszych. Ereb to kraina mroku, miejsce dla dusz zwykłych śmiertelników.
Tartar natomiast to była część najgłębiej położona i zarazem
najstraszniejsza. Do niej bogowie strącali największych grzeszników. Tu Syzyf
toczy pod górę swój głaz, i nigdy nie dotoczy, tu głodny i spragniony
Tantal nigdy się nie nakarmi, nigdy nie napije, choć wiszą nad nim soczyste
owoce, choć stoi po pas w wodzie, spotkała ich kara za drwienie z bogów, za
kupczenie ambrozją i wynoszenie boskich tajemnic między ludzi. Tu cierpi męki
ojciec Centaura, Iksjon, za to, że zapatrzył się w zeusową żonę, a tego
zazdrosny małżonek nie ścierpiał nie bacząc bynajmniej na to, że sam był
mistrzem zdrady, podstępnie uformował chmurę na podobieństwo Hery, Iksjon
wychędożył chmurę i tak oto mamy syna, Centaura, po wsze czasy corpus
delicti niewczesnego afektu, i karę dla sprawcy raz na zawsze.
W
Tartarze potępieńców gnębiły Erynie, demony zemsty, Zawziętość, Mściwość i Wrogość, wstrętne staruchy z wężami we włosach, psimi pyskami i skrzydłami
nietoperzy. Zrodziły się z krwi zranionego dziadka Plutona, Uranosa, podczas
powstania przeciwko niemu jego własnych dzieci. Uranos najpierw postrącał do
Tartaru zbuntowaną progeniturę, potem w końcu pokonany przez ostatnie z maleństw,
Kronosa, też wylądował w Tartarze, i smaży się tam po dziś dzień.
Zanim
jednak upadł tak nisko, z odciętych mu przez własne dziecię i wrzuconych do
morza genitaliów narodziła się bogini piękności, Afrodyta, wyłaniając się z piany morskiej u wybrzeży Cypru w wianuszku z urodziwych nimf zrodzonych z kropel spermy zranionego ojca. I zaraz rozpoczęła swoje dzieło łamania męskich
serc od swojego własnego męża, boskiego kowala, kulawego Hefajstosa, począwszy,
rodziła bowiem dzieci ze związku z o wiele atrakcyjniejszym fizycznie bogiem
wojny, Aresem. Ich synek Eros bawiąc się strzałami z kuźni ojczyma niejedno
serce śmiertelnie ugodził. Jednak wiarołomstwa bogini uchodziły jej płazem,
świat starożytny nie ukarał Afrodyty Tartarem za miłość.
1 2 3 4 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] "Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate", z: Dante
Alighieri,
„Boska komedia", cześć I-
Piekło. « Beliefs and doctrine (Published: 03-06-2007 Last change: 05-06-2007)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5400 |
|