|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Various topics »
Demon Dean demoluje Karaiby [2] Author of this text: Elżbieta Binswanger-Stefańska
Nikt związku między jednym a drugim nie widział, a opowieściom o okrucieństwie „dzikich" nie było końca. Konkwistadorzy czuli się zupełnie rozgrzeszeni, gdy wybijali Indian, łagodnych czy też nie, niemal do nogi, poddając ich przed śmiercią najwymyślniejszym torturom, wśród których obcinanie dłoni i stóp należało do standardu. Z miliona mieszkańców wysp za Kolumba utrzymały się po latach nędzne resztki. Karibowie, jako że waleczni, bronili się najdłużej. Została po nich nazwa morza i około tysiąca mieszkańców rezerwatu na wyspie Dominice — atrakcja dla turystów. Od najdzielniejszych Indian Morza Karaibskiego można dziś kupić… wyplatane koszyki. Kolumb i inni przepływali Atlantyk wiedzeni żądzą złota, ale Karaiby nie były ani w złoto, ani w nic innego — w europejskim pojęciu — bogate. Dopiero zakładanie plantacji trzciny cukrowej, produkcja tabaki i kakao [ 12 ] zaczęły dawać zyski. A im więcej cukru, czekolady, cygar i rumu osładzało życie „białych", tym więcej „czarnych" zaznawało goryczy niewolniczego życia. Nawet na około sto milionów szacuje się ilość Murzynów wyłapanych w Afryce do sprzedaży w Ameryce. Jedna trzecia (?), połowa (?) docierała — żywa — do „raju". Ogromne straty były wkalkulowane w cenę „towaru" [ 13 ].
Dzisiejsze Małe Antyle, jeśli nie są akurat pustoszone przez hurrican, pogrążone są w jakimś innym, leniwie płynącym czasie, zanurzone w delikatnych pastelowych barwach, rozbrzmiewające niepowtarzalną muzyką, roztańczone. I pomyśleć, że w poprzednich wiekach były centrum przerzutu niewolników z Afryki do obu Ameryk. Można powiedzieć, kipiały życiem. Oczywiście nie wszystko odbywało się zgodnie z literą prawa, choć handel ludźmi — i, owszem. A gdy już po Morzu Karaibskim zaczęła pływać żywa gotówka, pojawili się rabusie i grabieżcy wszelkiego kalibru i gatunku. Do dziś krążą mrożące krew w żyłach — zresztą mocno uromantycznione — opowieści o piratach i korsarzach tych wód.
Niektórzy z nich, jak znany z rozpustnego życia Henry
Morgan, nawet się po pewnym czasie „zalegalizowali", co polegało na tym, że spłacali haracz władcom państw, z flotami których chcieli żyć w dobrych stosunkach. Najsłynniejszy z piratów,
Sir Francis
Drake, oficjalnie służył koronie angielskiej. Ponoć w XVII wieku pod piracką banderą pływały również dwie kobiety, Anna i Mary [ 14 ]. A już prawie pewne jest, że jedna z Wysp Dziewiczych, Normand Island, zainspirowała Roberta Louisa Stevensona [ 15 ] do napisania słynnej
Wyspy skarbów. Normand Island pełna jest podwodnych pieczar mieniących się wprawdzie nie zatopionymi perłami i diamentami, ale przeróżnymi kolorowymi rybkami jedzącymi z rąk nurkujących kawałki chleba specjalnie w tym celu zabieranego do wody.
I, jak już jesteśmy przy kulinariach, Kolumb w swoim dzienniku pokładowym zanotował o zwyczajach gastronomicznych Indian: „żywią się wszystkim, co po ziemi łazi, czy będzie to dżdżownica czy człowiek", o czym
wspominałam. Mięso ludzkie wyszło z mody, ale w jadłospisie dzisiejszych „Karaibów" trafić można na inne niespodzianki. Na przykład "mountain chicken", „górskiego kurczaka", danie palce lizać… po wnikliwszym dociekaniu kurczak okazuje się jednak nie kurczakiem, a żabą-gigantem wielkości nieomal kurczaka, miejscowi nazywają go też z angielską dystynkcją i francuskim wdziękiem „Mister Crapaud". „Pana Ropuchę" spotkać można na talerzu, lub wygrzewającego się na rzecznych kamieniach w dżungli na Dominice.
W menu mieszkańców wysp Morza Karaibskiego znajdują się także: agouti (gryzoń, coś jak szczur z kopytami), manicou (opos), lizzard (jaszczurka), boa (wąż, ale nie ten z „Małego księcia") [ 16 ], różne gatunki krabów, langustę i — na wiele sposobów przygotowanego lambi inaczej conch, morskiego ślimaka-olbrzyma, z którym wiąże się wierzenie, że wzmacnia potencję (i pewnie dlatego niedługo znajdzie się na liście gatunków ginących). Lambi smakuje wybornie w każdym wydaniu, czy to w zupie, czy w sałatce, czy jako zraz, albo rodzaj gulaszu. Do popularnych potraw należą oczywiście ryby (łącznie z rekinem), a także delfin. Oraz przepyszne owoce: mango, awokado, ananasy, banany… i, oczywiście, kokosy.
Że ojczyzną ziemniaka, pomidora, kukurydzy, kakao… jest Ameryka, to każde dziecko wie, ale że europejski (polski) pejzaż uboższy był przed Kolumbem o pola słonecznikowe, trudno sobie dziś wyobrazić! Ale jeszcze trudniej wyobrazić sobie, że mieszkańcy obu Ameryk nie znali ani konia, ani owcy. A Europejczycy — indyka. Indyk musiał trafić do Europy około roku 1500. W roku 1511 pojawiły się w Hiszpanii pierwsze farmy indyków. To właśnie indyk, jak podaje „Księga Rekordów Guinessa na rok 1492" — był przyczyną najzabawniejszych nieporozumień, jeśli chodzi o jego pochodzenie i nazwę. Do Anglii trafił zapewne za pośrednictwem kupców tureckich, bo nazwano go tam „turkie cock" (dziś „turkey"). We Francji zaś (pierwotnie „coq d'Inde", dziś „dindon") i we Włoszech („galle d'India", choć dziś „tacchino"), podobnie jak w Polsce — „indyk" — przypisano go Indiom. W Indiach natomiast, skąd przecież nie pochodził, nazwano go dla odmiany „peru". A w języku Indian Ameryki Środkowej indyk nazywał się „uexolotl". Ta nazwa się zatraciła.
Nieoczekiwanie rozpowszechniło się w świecie inne pojęcie wprost od karaibskich Indian, choć dziś kojarzy się wszystkim ze współczesną kuchnią amerykańską. To barbecue, wymawiane bardzo z amerykańska „ba:bekju", mięso z rusztu, z grilla, smażone w kominku, na ognisku, a nawet na specjalnych rusztach przymocowywanych do jachtowego relingu. Pierwotnie była to stosowana przez Indian metoda wędzenia mięsa na wolnym ogniu z palonych kości i skór zwierzęcych, zwana przez nich „boucan". Hiszpanie podpatrzyli to i zaczęli smażyć mięso kładąc je na drewnianej kratce nad ogniem, kratkę nazwali „barbicoa". I stąd wzięło się dzisiejsze barbecue.
Ale właśnie, Indianie! Gdybyż tylko indyk był pomyłkowo nazwany! Pierwotni mieszkańcy Nowego Świata raz na zawsze zostali „Indianami", a na wyspy Morza Karaibskiego do dziś mówi się „West Indies", zgodnie z tym, w co wierzył Kolumb, iż dotarł do Indii żeglując w kierunku zachodnim, czyli opływając całą kulę ziemską dookoła. A może wcale nie wierzył? W roku 1992 uroczyście (przez samych Indian zresztą — żałobnie) obchodzonym jako rok jubileuszowy, pięćsetlecie odkrycia Ameryki przez Kolumba, wyszło przy okazji na jaw wiele wątpliwości. Kim był Krzysztof Kolumb [ 17 ]? Genueńczykiem? A może o wiele bardziej synem rodziny żydowskiej Colóm zamieszkałej do 1425 roku na Majorce, szukającej schronienia we włoskiej Genui? Bo w Hiszpanii szalała właśnie Święta Inkwizycja posyłająca na stosy nie tylko wyznawców religii żydowskiej, ale i tak zwanych „conversos", czyli „przechrztów", więc żadnego wyjścia oprócz ucieczki nie było...?
A co wiedział? Studiował kosmografię, był kartografem, zbierał (w tajemnicy) dane o leżących w głąb Atlantyku ziemiach zwanych Antilia (z włoska: „Szczęśliwa wyspa"), niby legendarnych, a jednak nanoszonych na mapy na długo przed rokiem 1492. A może wiedział dużo więcej, niż głosił, ale wolał to zatrzymać dla siebie, przyznając się tylko do tego, co było w danej sytuacji korzystne? Wiedza była zawsze w cenie i zawsze mogła być niebezpieczna dla jej posiadacza! Gdyby nie to, z pewnością byłoby więcej wiadomości na temat lądów po drugiej stronie Atlantyku, do których starożytni żeglarze najpewniej znali drogę [ 18 ].
1 2 3 Dalej..
Footnotes: [ 12 ] Majowie i Aztekowie przyrządzali z nasion pewnej rośliny gorzki napój i nazywali go „xocoatl" lub „xocolatl", co oznaczało „przyprawiona" lub „gorzka woda", czasami przyprawiali ów napój dodatkowo ostrą sproszkowaną papryką cayenne, musiała to więc być wyjątkowo „pieprzna woda" niewiele mająca wspólnego ze znanym nam dziś słodkim kakao lub choćby i gorzką czekoladą z tych samych ziaren, ale nazwa kakao i czekolada ma swoje źródło w języku nahuatl,
lingua franca na obszarze Meksyku przed konkwistą; inne słowa z tego języka w języku polskim to: awokado, chilli, kopal, szakal, kojot, ocelot. Dla Indian ziarna kakaowca miały wartość tak wysoką, że używano ich jako środka płatniczego. 100 ziaren było dziennym wynagrodzeniem tragarza lub ceną jednego niewolnika, za 10 ziaren można było kupić królika, za dziesięć królików — człowieka. Xocolatl używano także do obrządków religijnych. Historia czekolady
tutaj. Pierwszym, który przywiózł ziarna kakaowca do Europy był Krzysztof Kolumb. On sam nie lubił napoju Indian. Dopiero pogromca Azteków Herman Cortes rozsmakował się w nim tak bardzo, że przywiózł przepis do Hiszpanii. Tu czekoladą zajął się Kościół. Ostre przyprawy, przyczynę porywczości mężczyzn, jak sądzono, zastąpiła śmietanka, wanilia i cukier. Tak przyrządzony napój zyskał fanatycznych wielbicieli. Pijano go w Watykanie i na dworze Francji. Dopiero w XIX wieku Anglik Joseph Fry wyprodukował pierwszą tabliczkę czekolady. (wg Wikipedii) [ 13 ] Tu polecam nieco mniej znany film Stevena Spielberga
„Amistad" z Morganem Freemanem i Anthonym Hopkinsem w rolach głównych, oparty na wydarzeniach autentycznych i, moim zdaniem, znakomicie oddanych. [ 15 ] "Jeżeli pozwolicie, żeby jakiś człowiek mówił dostatecznie długo, to znajdzie wyznawców",
Robert Louis
Stevenson (ur. 1850 w Edynburgu, zmarł 1894 na wyspie Samoa), napisał też słynną powieść „Dr. Jekyll and Mr. Hyde". [ 17 ] Więcej w: Szymon Wiesenthal: „Segel der Hoffnung. Die Geheime Mission des Christoph Columbus", 1987 [ 18 ] Dziś Krzysztofa Kolumba chętniej nazywa się „ostatnim odkrywcą Ameryki", gdyż coraz więcej dowodów wskazuje na to, że żeglarze starożytni znali drogę do kontynentów na zachodzie. Nie wspominając o Wikingu Leif Erikssonie 500 lat wcześniej, który nazwał zachodni ląd Vinlandem. Więcej w: Nigel Davies, „Voyagers to the New World", Nowy Jork 1979 « (Published: 26-08-2007 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5526 |
|