Dzień później igrzyska toczą się dalej i trwają, zgodnie z pierwotnym planem, do 11 września.
Monachium, 29 października 1972. Rząd niemiecki wymienia trzech przetrzymywanych terrorystów za porwany przez bojówkarzy Organizacji Nacjonalistycznej Młodzieży Arabskiej na trasie Bejrut — Ankara samolot pasażerski Lufthansy typu Boeing 727. Izrael nie zgadza się z decyzją rządu niemieckiego.
Tak czy inaczej, Abdallah Samir Mohammed, Mohamed Mahmud es-Safadi i Ibrahim Mesaud Badran, trzej pozostali przy życiu członkowie terrorystycznej organizacji „Czarny Wrzesień" z ośmiu monachijskich porywaczy, są na wolności. Odstawiono ich do Trypolisu. Rząd libijski ani myśli ich wydać, nawet ich nie potępia.
Jak to było możliwe? Dlaczego próba odbicia zakładników nie powiodła się? I co działo się dalej? „Wszystko, co się [wtedy] mogło nie udać, nie udało się", Niemcy biją się w piersi. Co na to rząd Izraela? Wdowy po zabitych? Ich dzieci? Jak to jest możliwe??? Wróćmy jeszcze raz do punktu wyjścia.
Monachium, 5 września 1972, dochodzi 5 rano. Uzbrojona grupa komandosów palestyńskich próbuje przez siatkę przedostać się do wioski olimpijskiej, to żaden problem, nigdzie żadnej ochrony, jest przecież pokój, świat był już świadkiem porwań samolotów, ale żeby w środku Europy? Terroryści? W czasie trwania igrzysk sportowych? Pod hasłem radości i pokoju?
Z przyczyn politycznych nie dopuszczono wprawdzie reprezentacji Rodezji, ale na tym skończyły się problemy polityczne wokół Igrzysk. Nie, nikt nie spodziewa się tu terrorystów gotowych na wszystko z zabijaniem włącznie. Na zabijanie gotowych przede wszystkim. [ 1 ]
Grupka rozbawionych amerykańskich sportowców wraca nad ranem do wioski, widzi próbujących pokonać siatkę młodych mężczyzn. Widocznie też sportowcy. Nie rozumieją angielskiego, ale trzeba im pomóc. Śmiejąc się i żartując pomagają ósemce mężczyzn dostać się na teren wioski. Tu mówią im „na razie"… Tak palestyńscy fedaini („ci, którzy składają ofiarę") znaleźli się na terenie wioski olimpijskiej. Mniej więcej tak.
W każdym razie tak zaczyna się film Stevena Spielberga, „inspirowany wydarzeniami autentycznymi", jak informuje wstępny napis. I jak zastrzegają się twórcy filmu.
Tak, to jest film fabularny, thriller polityczny, nie, nie dokument, ale film oparty w dużej mierze na faktach historycznych. W jak dużej mierze? Ciekawe byłoby zobaczyć równolegle jak było naprawdę, ale takiego filmu nie zrobi nikt, bo któż wie tak do końca, jak jest NAPRAWDĘ?
Jak mogło być, napisał George Jonas, autor thrillera „Monachium. Zemsta". I na tej książce między innymi oparli się scenarzyści filmu, Eric Roth i Tony Kushner. Jak było najprawdopodobniej, rekonstruuje izraelski dziennikarz Aaron Klein w książce „Mściciele. O tym jak izraelski wywiad polował na zabójców olimpiady monachijskiej". I trzeba dodać, że 48-letni dziś Aaron Klein, korespondent magazynu „Time", jest byłym pracownikiem izraelskich służb specjalnych Mossad.
Steven Spielberg zrobił film w konwencji klasyki gatunku z lat 70-tych, taki, jak „Francuski łącznik" (1971), czy „Dialog" (1973). Zdjęcia są robione szybko, nerwowo, ukradkiem jakby, nie ma dbałości o kadr, o ostrość obrazu — to zasługa operatora Janusza Kamińskiego, stale współpracującego ze Spielbergiem. Powstał film quasi dokumentalny. Bardzo wiarygodny.
Golda Meir, ówczesna premier Izraela, musi sprostować trudnemu zadaniu. Media izraelskie rozpisują się o zamachu. „Gdzie by nie planowano zamachu, gdzie tylko jacyś ludzie przygotowują się do zabijania Żydów, Izraelitów — dokładnie tam musimy uderzyć", mówi. Coś musi powiedzieć. I coś musi zrobić. W mieszkaniu pani premier, tzw. „kitchen cabinet" podejmuje decyzje wagi państwowej.
Piątka agentów izraelskich pod kryptonimem „Gniew Boży" dostaje listę z jedenastoma nazwiskami ludzi, którzy zorganizowali zamach w Monachium. Do listy dołączony jest adres banku w Genewie, w którym złożone są pieniądze na opłacenie całej akcji. Bardzo duże pieniądze. Nie będzie sądów, orzeczeń win i kar. Ci ludzie mają być zabici natychmiast i bez żadnych ceregieli. Co do ich winy nie ma wątpliwości. Odwieczne prawo mówi: oko za oko, ząb za ząb.
Wdowy zamordowanych sportowców dostają od czasu do czasu anonimowy telefon z wiadomością, że kolejny z odpowiedzialnych za zamach nie żyje. W ciągu siedmiu miesięcy z jedenastu z listy — sześciu udaje się dopaść. Ale Palestyńczycy nie dają się zabijać bezkarnie. Tamci szukają ich a oni tamtych. Grupa izraelska wkrótce też ponosi straty. I musi się liczyć z następnymi. Oko za oko, ząb za ząb.
Odwieczne prawo zemsty. Bo świat nie zaczął się 5 września 1972 roku. Było jakieś przedtem. I był już jakiś ciąg wydarzeń. Zamach w Monachium był jednym z elementów ciągu. Był odwetem za pogrom palestyńskich radykałów Jordanii, ten z kolei też nie wziął się znikąd. Zasługą filmu Spielberga jest to, że nie ma w nim jasnego podziału na sprawców i ofiary. Na winnych i niewinnych. Nic nie jest czarno-białe.
Są za to coraz bardziej narastające wątpliwości. Że to nie jest metoda. Że ofiarami są wszyscy wyznawcy zasady „oko za oko, ząb za ząb". Sympatia widza (czy czytelnika) leży po stronie głównego bohatera Avnera i agentów, którymi dowodzi. Gdy i oni zaczynają ginąć, cały sens „zemsty" przestaje nas obchodzić, jest ich po prostu strasznie żal, liczba ofiar zwiększa się przecież także o nich. Gdy pokazane są rodziny terrorystów-Palestyńczyków i ich dramat, gdy giną ich synowie, też robi się ich żal.
Książka, na podstawie której powstał film, zaczyna się od cytatu z Biblii:
„Tak mówi Wszechmocny Pan: Ponieważ Filistyńczycy działali mściwie i pełni złośliwości w duszy mścili się, siejąc zniszczenie w nieustannej wrogości, przeto tak mówi wszechmocny Pan: Oto Ja wyciągnę rękę przeciw Filistyńczykom, wytępię Kreteńczyków, wygubię resztkę na brzegu morza i dokonam na nich srogiej pomsty w strasznych karach i poznają, że ja jestem Pan, gdy wywrę na nich swoją zemstę" (Księga Ezechiela 25, 15-17)
Pamiętam tamto lato przed XX. Olimpiadą, tak się złożyło, że byłam gościem obozu sportowców przygotowujących się do wyjazdu do Monachium. Nastroje były entuzjastyczne. Przed wyjazdem panowała wśród olimpijczyków autentyczna niczym nie zmącona radość.
I pamiętam ich powrót, 7 złotych medali w tym dla piłki nożnej, dla drużyny Kazimierza Górskiego! To były dla polskiego sportu najlepsze Igrzyska w całej historii. Oczywiście, że zwycięzcy byli szczęśliwi, ale o ileż większa byłaby ich radość, gdyby nie wrócili w żałobie po kolegach-sportowcach.
Dziś oczy całego świata zwrócone są w stronę Pekinu. Wszyscy są pełni obaw. Sytuacja polityczna jest tak skomplikowana, że część świata bojkotuje to największe święto sportowców. Chociaż oni, sportowcy, niczym sobie na to nie zasłużyli. Całe ich życie to praca na sukces, jakim jest udział w olimpiadzie.
Hasło XXIX. Igrzysk to One World One Dream, Jeden Świat Jedno Marzenie". Na razie jeden świat jest rzeczywiście w sferze marzeń. Jednak sam fakt, że marzenie o jedności świata zostało sformułowane i to właśnie w Chinach, to już jest postęp.
Moim zdaniem „Monachium" Spielberga (a wcześniej książka Jonasa) to krok w kierunku wyzwolenia się od „Wszechmocnych Panów" Biblii i Koranu, „mściwych i karzących", i dzielących świat, i szukania rozwiązań mniej „wszechmocnych" a bardziej ludzkich, jednoczących. Żeby ten bardzo już „przydługi film o zabijaniu" kiedyś się wreszcie skończył.