|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Culture »
Powstanie Warszawskie - bez niedomówień [6] Author of this text: Jan Sidorowicz
Mitem jest, że Niemcy przez 63 dni nie mogli stłumić powstania. Tak jak przebili się w ciągu 2 dni z Woli do mostu Kierbedzia, tak mogli z powstaniem skończyć w ciągu tygodnia, rzucając do walki jedną dywizję pancerną – o którą bezskutecznie dopominał się pacyfikujący Warszawę Von dem Bach-Zelewski. Wyczuli jednak, że toczy się gra polityczna i że jak długo powstanie będzie się tliło, tak długo będzie stał wyczekująco front za Wisłą. Więc zgodnie z rozkazem Hitlera niszczyli systematycznie miasto, ostrzeliwując je z najcięższych dział i bombardując, ale oszczędzali już bardzo swoich ludzi. Używali do tłumienia powstania jednostek jak szkoła oficerska SS z Poznania ale też zbieraniny różnych drugorzędnych batalionów jak brygada więźniów kryminalnych Dirlewanlera i Rosjan w służbie niemieckiej (brygada Kamińskiego, błędnie nazywana własowcami), likwidując kolejno polskie punkty oporu. Nie umniejsza to wcale poświęcenia i bohaterstwa powstańców, którzy bronili się zawzięcie, zadając Niemcom duże straty. Była to jednak obrona straceńców wpędzonych w pułapkę, którzy woleli śmierć z bronią w ręku niż rozstrzelanie. Ale ta desperacka walka powstańców pociągała za sobą masakrę mieszkańców miasta. W czasie obrony Starego Miasta zginęło 30 tysięcy ludzi. CZY MOGŁO NIE DOJŚĆ DO TAKIEJ KATASTROFY?
Mówi się, że w zaistniałej sytuacji w zasadzie każda decyzja musiała prowadzić do katastrofy. Niektórzy pisali, że gdyby Bór nie rozpoczął powstania, to wybuchłoby w jeszcze gorszym terminie i pod jeszcze gorszym dowództwem. Nie zgadzam się z tym poglądem. Mogę się tylko zgodzić, że każda inna decyzja nie mogła spowodować już gorszych skutków: miasto zrównane z ziemia, wygubiony kwiat młodzieży, utracone skarby kultury.
Czy było inne rozwiązanie? Było.
Naród poniósł już tak straszne straty w ludziach, w Katyniu, podczas okupacji i na wszystkich frontach, że naczelnym zadaniem polityków i dowódców wojskowych było ratowanie tych, co pozostali, a nie szafowanie życiem Polaków jakby nas było, tak jak Rosjan, 250 milionów. Zrozumiał to dowódca Brygady Świętokrzyskiej NSZ. Gdy ruszyła sowiecka ofensywa styczniowa, poszedł do Niemców i powiedział: ”Wy przestajecie być naszymi wrogami, bo opuszczacie nasze ziemie. Pozwólcie nam odejść razem z wami, aby uratować naszą młodzież przed bolszewikami” I taka zgodę dostał. Wyprowadził z Polski 1500 ludzi, głównie młodzieży akademickiej.
Co mógł zrobić Bór-Komorowski?
Mógł po prostu już w lipcu wydać ten rozkaz, który wydał Okulicki parę miesięcy później (pięknie zresztą zredagowany): rozkaz o rozwiązaniu Armii Krajowej. Mógł w nim wytłumaczyć żołnierzom, że Armia Krajowa przez lata okupacji wypełniła swoje zadanie, dokonując akcji sabotażowych i wywiadowczych, odbijając więźniów, likwidując kolaborantów — ale że walka z nowym okupantem skazana jest na klęskę. Dowód: w rejonie Lwowa nigdy nie udało się stworzyć organizacji AK. Zaraz była denuncjowana przez Polaków i wszyscy byli aresztowani przez NKWD (jak Tokarzewski a potem Okulicki). Po czym należało zniszczyć wszystkie archiwa AK. Cokolwiek by się stało po wydaniu takiego rozkazu, nie miałoby tak tragicznych skutków jak Powstanie. Prawdopodobnie Niemcy wywieźliby na roboty część mieszkańców, ale większość by przeżyła i mogłaby po wojnie bez obaw wrócić do Polski, bez “czarnego biletu” jakim był udział w Powstaniu. To ocalone pokolenie na pewno utrudniałoby choćby biernym oporem sowietyzację kraju, przeciwstawiając się tym, co dali się omotać komunistycznej propagandzie. Być może niektórzy przeniknęliby do nowego aparatu władzy, aby storpedować jakąś akcję, kogoś ostrzec. Może w 1956 albo i wcześniej skoczyliby do gardła komunistom, jak zrobili to Węgrzy. Ale nawet wtedy, Rosjanie na oczach opinii światowej nie mogliby mordować masowo mieszkańców i zrównać z ziemią miasto. W Budapeszcie w 1956 straty ludzkie i materialne nie stanowiły nawet 1 procenta tego, co w czasie powstania w Warszawie.
Ale tych Wspaniałych Chłopców i Dziewcząt już nie było… Jest po prostu zdumiewające, jak dosłownie kilku ludzi, bez wyobraźni i odpowiedzialności mogło zniszczyć tak wspaniałą organizację jaką była Armia Krajowa, zresztą przedmiot ich dumy — i pozbawić Kraj elity.
A co mogli zrobić ze sobą członkowie Komendy Głównej AK? Otóż mogli ewakuować się na Zachód lub “wstrząsnąć sumieniem świata” popełniając zbiorowe samobójstwo, zamiast wysyłać na pewną śmierć tysiące cudzych dzieci.
Była jeszcze jedna szansa ograniczenia skutków katastrofy, już w czasie walki. W połowie sierpnia, gdy miasto płonęło a front sowiecki stał i intencje Stalina już były znane, pojawił się w Warszawie rosyjski kapitan wywiadu – Kaługin. Zaproponował on Borowi, aby kanałami AK poprzez Londyn wysłać depesze w hołdowniczym tonie do Marszałka Stalina, że lud Warszawy prosi Go o pomoc. Bór odmówił. W kilka dni później tej samej treści depeszę podsunęli mu do wysłania przez Londyn dowódcy walczących oddziałów komunistycznych, rzekomo podpisana przez stronnictwa lewicowe, choć mogli ją wysłać bezpośrednio do Moskwy swoimi kanałami. Bór znowu odmówił, rozumiejąc, że jeśli to “wezwanie ludu Warszawy” przejdzie przez kancelarie dyplomatyczne Foreign Office, to będzie dla światowej opinii jasne, że Armia Czerwona wyzwala Warszawę na prośbę ludu lub partii lewicowych , a nie polskiego rządu emigracyjnego. Wtedy wkraczające oddziały sowieckie byłyby zwolnione z rozmowy z “londyńskimi pajacami” w Warszawie. Pisze o tym szeroko Iranek-Osmecki, zgadzając się z Borem, że była to propozycja nie do przyjęcia. Widać tu zacietrzewienie członków Komendy Głównej, którzy w danej chwili nie bronili już losu żołnierzy i mieszkańców płonącego miasta, tylko bronili nadal swojej utopijnej koncepcji zainstalowania władzy rządu londyńskiego w Warszawie.
Czasem myślę sobie, że dla uniknięcia tej tragedii zabrakło jednego trzeźwego człowieka z charakterem, który by w przededniu powstania poszedł do Niemców i zadenuncjował tych ludzi chodzących po Księżycu. Uratowałby stolicę przed spaleniem i życie 200 tysiącom ludzi.
A nasi “zachodni sojusznicy" ześwinili się wobec nas, nie tym, że nie udzielili większej pomocy militarnej, bo to było technicznie trudne (stracili 35 samolotów i 330 lotników). Skandalem było to, że aby nie narazić się Stalinowi (wiadomo, sowiecki teatr operacyjny), przez miesiąc nie mogli się zdobyć na wydanie Niemcom ostrzeżenia, że powstańcy są żołnierzami koalicji i przysługują im prawa kombatanckie zgodnie z konwencją genewską. Do tego momentu rozstrzeliwano powstańców jako “bandytów”. A później różnie bywało.
PRÓBY USPRAWIEDLIWIENIA
Dziś spotyka się często publikacje próbujące usprawiedliwić decyzje o wywołaniu Powstania. Próba usprawiedliwienia przyszła też z najmniej oczekiwanej strony. Zaskoczeniem był dla mnie artykuł wielce szanowanego przeze mnie pana Jana Nowaka-Jeziorańskiego, jaki znalazłem w Tygodniku Powszechnym (Nr 31/1994 – Gra o Polskę). Oto próba polemiki z tezami Autora:
Nie można twierdzić, że powstanie opóźniło o 6 miesięcy ofensywę sowiecką na Berlin i zmieniło na niekorzyść Rosji układ sił w Europie. Teatry operacji wojskowych i późniejsze strefy wpływów zostały już ustalone w Teheranie, co sam Jeziorański przyznaje dalej, pisząc, że wojska amerykańskie musiały zwolnić marsz a potem nawet wycofać się za linię demarkacyjną. Rosjanie nie musieli się śpieszyć, mieli zagwarantowany swój “kawałek tortu” i to alianci mogliby być w Berlinie dużo wcześniej. A gdyby nawet przyznać rację Jeziorańskiemu, to należałoby obarczyć przywódców powstania jeszcze winą o przedłużenie wojny o pół roku i śmierć kilku milionów ludzi w obozach i na frontach. Prawdą jest, że Rosjanie musieli przygotować się do ostatecznej ofensywy na Berlin, która zresztą do Berlina nie dotarła, lecz ugrzęzła na Odrze i „wale pomorskim”.
Pan Jeziorański pisze, że naród polski przez 5 lat przygotowywał się do rozprawy z wrogiem, więc nie można było zrezygnować z podjęcia walki. Naród się przygotowywał, ale nie do powstania w Warszawie, z której jeszcze w lipcu wysyłano broń na prowincję. Warszawa do powstania nie była przygotowywana.
Dalej argumentuje, że naród polski nie po to walczył przez całą okupację, aby na końcu poddać się bez walki i wyjść z przetrąconym kręgosłupem. W biznesie jak ktoś zainwestuje np. 100 milionów i widzi, że stracił już 80, a może stracić wszystko, to wycofuje się z gry nie patrząc na zainwestowane koszty (jak mówią Francuzi “ratuje meble”). Czesi nie mieli partyzantki, powstanie w Pradze zrobili im 5 maja 1945 Własowcy, (którzy zmieniając front próbowali ratować własną skórę) – ale oni nie czują, aby mieli przetrącony kręgosłup.
Wątpliwym też jest, że to na skutek powstania Stalin nie uczynił z Polski sowieckiej republiki. Sam Jeziorański przeczy sobie, pisząc dalej, że nie zrobił tego z Polską i z innymi krajami wschodniej Europy, bo byłoby to bardzo źle odebrane przez komunistyczne partie na Zachodzie.
Nie zgadzam się też z Autorem, że po powstaniu nastąpiła konsolidacja narodu i podział na MY i ONI. Taki podział nastąpił, ale propaganda komunistyczna trafiała na podatny grunt w środowiskach chłopskich i robotniczych i biorąc pod uwagę liczbę kolaborantów, aktywistów i ludzi ogłupionych — podział ten był bliski 50% do 50%, można więc mówić raczej o rozbiciu narodu. Dopiero teraz dowiadujemy się jaka ogromna była skala wojny domowej jaka toczyła się do roku 1949 miedzy Podziemiem Niepodległościowym a władzami komunistycznymi.
Już w epilogu do swojej wspaniałej i bardzo obiektywnej książki „Kurier z Warszawy” pan Jeziorański próbuje usprawiedliwić decyzję o rozpoczęciu powstania. Pisze, że pójście na ustępstwa sowieckie dałoby komunistom legitymacje do sprawowania władzy. Otóż komuniści wcale tej legitymacji nie potrzebowali, najlepszy dowód, że rządzili bez niej Polską przez 45 lat. A dla opinii światowej stwarzali pozory legalności organizując sfałszowane lub fikcyjne “wybory”.
Natomiast być może prawdą jest, że doświadczenie Powstania ustrzegło nas przed interwencją sowiecką w 1956 i 1981 roku. Sowieccy marszałkowie ostrzegali Biuro Polityczne KPZR, że Polacy to naród szaleńców (jeśli nie wariatów). Opinia niezbyt pochlebna, ale czasem przydatna.
Twierdzenie, że polegli Powstańcy odnieśli dziś pogrobowe zwycięstwo, bo odzyskaliśmy niepodległą Rzeczpospolitą, jest tylko piękną metaforą. Tylko, gdyby Oni zobaczyli jak ta Polska, gwałcona przez komunistów przez 45 lat dziś wygląda – to by zapłakali. Nie o taką Polskę walczyli ci Wspaniali Chłopcy i Dziewczęta. W Katyniu i przez lata wojny utraciliśmy część elity narodu. W Powstaniu straciliśmy resztę. I to był GWÓŹDŹ DO TRUMNY NASZEJ NIEPODLEGŁOŚCI. Bo w komunizmie panował już tylko negatywny dobór kadr, w myśl zasady “mierny ale wierny”. Nową “elitę” zaczęli tworzyć tylko zdrajcy lub miernoty. I skutki tego odczuwamy do dziś, gdy patrzymy z jakim trudem odradzają się nasze nowe elity polityczne, kulturalne czy naukowe. Przerwano łańcuch przekazywania wartości moralnych i intelektualnych z pokolenia na pokolenie. Łatwiej było odbudować kamienice niż urodzić i wychować wartościowych ludzi.
1 2 3 4 5 6 7 Dalej..
« (Published: 11-08-2008 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 6006 |
|